TAJNI WSPÓŁPRACOWNICY POLICJI POLITYCZNEJ W PAŃSTWACH POSTKOMUNISTYCZNYCH

Opracowanie dotyczy dyskusji na temat zasadności ujawniania dawnych tajnych współpracowników policji politycznej, którzy zajmują obecnie wysokie i odpowiedzialne stanowiska państwowe lub odgrywają istotną rolę w życiu politycznym krajów postkomunistycznych: Litwy, Polski, Czecho-Słowacji, Węgier, Rumunii i Bułgarii, a także na terenie dawnego NRD. Omówiono również rozwiązania prawne przyjęte w tych państwach, które zdecydowały się uregulować kwestię tajnych współpracowników albo przez ich ujawnienie, albo przez utajnienie ich akt.

Jak sądzę, z sowieckiego punktu widzenia sukces transformacji ustrojowej, rozpoczętej z inicjatywy KGB i GRU, zależał od utrzymania kontroli nad tym procesem. Było to możliwe pod warunkiem, że niekomunistyczne elity, którym przekazano władzę polityczną, pozostaną wierne idei finlandyzacji Europy postkomunistycznej. Im mniej udana była ich selekcja lub im bardziej scenariusz przekazywania władzy został zakłócony (np. przez dopuszczenie do niej grup niekontrolowanych), tym ważniejszą rolę odgrywali dawni tajni współpracownicy policji politycznej, jeśli zajęli kluczowe pozycje w państwie. Za ich pośrednictwem sowieckie centrum mogło bowiem wpływać na politykę danego kraju. Upadek Sowietów i częściowa dezintegracja ich imperium nie zlikwidowała tego niebezpieczeństwa, gdyż moskiewskie centrum władzy nie porzuciło idei odbudowy imperium na nowych, zdecentralizowanych zasadach, opartych na siłach postkomunistycznych, prorosyjskich, zwolennikach finlandyzacji i agentach dawnej policji komunistycznej w każdym kraju. Przykładem zastosowania tej strategii - zdaniem przywódcy organizacji "Młoda Litwa" - jest obecnie tocząca się walka polityczna w formalnie jedynie niepodległej Republice Litewskiej. Chodziłoby o stworzenie wokół Rosji systemu państw wasalnych, które, zachowując pozory niezależności, będą realizować interesy neobolszewickiego centrum w Moskwie, nawet gdyby nie przyłączyły się formalnie do Wspólnoty Niepodległych Państw.[1]

Gdyby do władzy doszły elity nie przewidziane w scenariuszu i zdołały wykluczyć z życia politycznego osoby podatne na szantaż KGB lub chętne do współpracy z nim, pozostawała i nadal jest aktualna jeszcze trzecia metoda zmuszania państw postkomunistycznych do przestrzegania interesów dawniej sowieckiego, a obecnie neobolszewickiego centrum w Moskwie. Wykorzystując realnie istniejące konflikty regionalne i narodowe, można tak nimi sterować, by powstające zagrożenia zmuszały nawet całkowicie niezależne elity do posłuszeństwa w pewnych kwestiach, np. dotyczących polityki zagranicznej (najbliższy temu modelowi jest przypadek Czecho-Słowacji). Wydaje się, że w każdym kraju próbowano zastosować trzy wspomniane metody kontroli, choć z różną intensywnością. W niniejszym artykule zajmę się wyłącznie zagadnieniem tajnych agentów w krajach postkomunistycznych.

Tajni współpracownicy policji politycznej w Polsce dzielili się na dwie kategorie:

- tajnych współpracowników, którzy podpisali formalnie deklarację współpracy i dlatego łatwo można udowodnić ich kolaborację;

- osoby, które "nie były formalnie tajnymi współpracownikami, lecz z którymi w różnej formie utrzymywany był stały lub okresowy kontakt operacyjny".[2] "Nieformalni" czasami mogli nie zdawać sobie sprawy, że służą swymi informacjami policji politycznej, co nie zmniejsza ich podatności na szantaż lub łatwość kompromitacji, gdyby komuniści, dawni esbecy czy po prostu aktualna agentura uznały je za stosowne. Nieformalni współpracownicy nie podpisywali deklaracji, co sprawia, że wymykają się weryfikacjom. O taką współpracę można stosunkowo łatwo oskarżyć każdego, kto regularnie spotykał się z funkcjonariuszami policji, o ile akta personalne pozostają utajnione i nie można dokładnie zbadać zarzutów; osoby posiadające dossiers decydują więc, kiedy, co i przeciwko komu opublikują. Problem ten ilustruje sprawa bułgarskiego ministra obrony Dimityra Łudżewa.

Komunistyczna "Duma" opublikowała dokument, który jest raczej sprawozdaniem napisanym dla ministra spraw wewnętrznych i Politbiura KPB niż notatką operacyjną Bezpieczeństwa Państwowego - DS. Jeśli założyć, że jest ono autentyczne, musiało zostać antydatowane na 14 czerwca 1989 roku.[3] W przytoczonym dokumencie czytamy, iż Łudżew, w wyniku spotkań i dyskusji z DS wpływał na linię polityczną Klubu na Rzecz Głasnosti i Przebudowy w kierunku pożądanym przez policję polityczną: "W rezultacie przeprowadzonych rozmów Łudżew wraz z przekazywanymi informacjami o charakterze operacyjnym przyjął bardziej umiarkowane podejście w swych ocenach sytuacji w kraju i działalności "Klubu". Przed współpracownikami broni on teraz poglądu, że w istocie cele programowe "Klubu" nie różnią się od celów, które legły u podstaw lipcowej koncepcji partii. Ta oczekiwana pomyślna ewolucja w jego poglądach znalazła odzwierciedlenie i wyraz w je go pryncypialnej zgodzie na podjęcie koniecznego wysiłku celem neutralizacji ewentualnych przejawów politycznego ekstremizmu w działalności "Klubu". Łudżew przed kierownictwem "Klubu" nalegał na zajęcie "wyczekującego stanowiska"... nalegał, "by nie udzielać żadnych wywiadów zachodnim rozgłośniom". DS stawia sobie za najważniejszy cel: "stopniowe zjednywanie i włączanie umiarkowanych aktywistów "Klubu" w politykę prowadzoną przez KPB w stosunku do inteligencji twórczej. Jednocześnie dąży się do neutralizacji ekstremistów w szeregach "Klubu", którzy na tle innych, konstruktywnych członków kierownictwa coraz bardziej będą ulegali dyskredytacji zarówno w oczach członków "Klubu", jak też przed opinią publiczną kraju."[4]

Łudżew określony jest w dokumencie jako "DL", czyli "osoba zaufana". Otóż oprócz agentów i rezydentów dla DS pracowały także "osoby zaufane", których zadaniem było przenikanie do tzw. wrogich struktur. Nie podpisywały one deklaracji współpracy i nie otrzymywały pseudonimu, a spotkania z nimi niekoniecznie musiały odbywać się w mieszkaniach konspiracyjnych. "OZ"-ci mogli przechodzić do kategorii agentów, ale nie odwrotnie.

Zdaniem Łudżewa dokument albo jest autentyczny i został zredagowany celem symulowania działalności, albo został sfabrykowany. Minister zaproponował, by komisja bezpieczeństwa narodowego dokonała kontroli zasobów archiwalnych dotyczących agentów.[5]

Komuniści nie opublikowali raportu kompromitującego Łudżewa ani wtedy, gdy był on wicepremierem w rządzie koalicyjnym, ani gdy został ministrem obrony w rządzie niekomunistycznym, lecz dopiero gdy zapowiedział zmiany kadrowe w ministerstwie obrony, uderzające w osoby, które uzyskały przygotowanie w Moskwie i mogły być związane z KGB i GRU.

W przekazaniu władzy politycznej byłej umiarkowanej opozycji odegrała największą rolę policja polityczna (np. w Polsce gen. Czesław Kiszczak, specjalista od rozmów z intelektualistami), stąd byłoby niezwykle dziwne i niezrozumiałe, gdyby nie starała się ona maksymalnie preferować swych dawnych współpracowników, choćby po to, by zapewnić sobie bezpieczeństwo osobiste w nowym ustroju, dzięki zachowaniu dossiers nowej elity władzy.

Grupę bliską nieformalnym współpracownikom stanowiły osoby, które uważały, że transformacja ustrojowa jest możliwa tylko w porozumieniu z przynajmniej częścią komunistycznego aparatu władzy, a konkretnie z KGB i armią. Jeden z członków kierownictwa "Solidarności" głosił już w 1987 roku, że wprawdzie aparat partyjny jest przeciwny reformom, ale "policja i wojsko mogą być bardziej nimi zainteresowane", stanowią więc potencjalnych partnerów dla umiarkowanej opozycji.[6] W dwa lata później negocjacje między policją i umiarkowaną opozycją polską zostały zwieńczone pierwszymi rozmowami okrągłego stołu w bloku wschodnim.

Były minister spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, Krzysztof Kozłowski, wymienia oprócz tajnych współpracowników, także inne kategorie osób, które znalazły się w rejestrach Służby Bezpieczeństwa: agentów zabezpieczenia, kontakty informacyjne, kontakty operacyjne i konsultantów policji politycznej. Zdaniem Kozłowskiego, najwięksi tajni współpracownicy nie podpisywali żadnych deklaracji, natomiast do kategorii "stały kontakt" zaliczano bez wiedzy i zgody zainteresowanego.[7] W dalszym ciągu będę zajmował się przede wszystkim grupą TW, tj. agentami świadomymi swej działalności.

Policja polityczna w bloku wschodnim stanowiła jeden organizm, a wszystkie informacje zbierane przez sekcje narodowe były automatycznie przekazywane do centrali w Moskwie. Jak wyjaśnił Joachim Gauck, pełnomocnik nadzwyczajny rządu niemieckiego do zbadania i kontroli akt osobowych byłej Stasi, "wspomniane służby tworzyły jeden system, który działał pod nazwą SOUD - połączony system rozpoznania przeciwnika. Jego centralą była Moskwa. Gromadzono tam i opracowywano dane dotyczące wszystkiego, co kwalifikowano jako zagrożenie dla systemu. Analizowano poszczególne przypadki i obierano w stosunku do nich odpowiednią taktykę. Wystarczyło, żeby ktoś został uznany - tylko potencjalnie - za przeciwnika systemu, a już w ślad za tym szło odpowiednie postępowanie, inwigilacja oraz zbieranie danych. Na przykład cudzoziemiec, który pojawił się w byłej NRD, był "rozpracowywany" przez Stasi i jego przypadek lądował w centrali w Moskwie. Tam do danych o nim miały dostęp pozostałe służby bezpieczeństwa tworzące system SOUD, z wyjątkiem rumuńskiej Securitate.[8] Tak zwani doradcy z ramienia KGB na bieżąco kontrolowali i sterowali pracą miejscowych struktur, co potwierdził raport komisji obrony i bezpieczeństwa parlamentu słowackiego - SNR, badającej działalność MSW po "aksamitnej rewolucji": "do listopada 1989 roku połączenie struktur MSW CSRS, KC KPCz i KGB było nieomal organiczne. Byłe kierownictwo ministerstwa spraw wewnętrznych Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej i 13 wydział KC KPCz były w kwestiach dotyczących bezpieczeństwa zarządzane bezpośrednio przez praską rezydenturę KGB."[9] Ten sam system (por. SOUD) musiał panować w innych państwach satelickich z wyjątkiem Rumunii. Dlatego też przyjmuję, że w dawnych krajach demokracji ludowej pracowały po prostu lokalne oddziały KGB.

Kto kontroluje dawnych agentów?

W Polsce, Czecho-Słowacji i na Węgrzech, a więc w trzech krajach, w których władzę przekazano w ręce niekomunistów, archiwa lokalnych sekcji KGB były wcześniej systematycznie niszczone i nikt nie wątpi, że kopie i mikrofilmy najważniejszych dokumentów wywieziono do centrali w Moskwie. Jan Olszewski, gdy był jeszcze kandydatem na premiera Polski, stwierdził: "Jestem przekonany, że dokumenty te zniszczone zostały w sposób demonstracyjny, a nie rzeczywisty... Są (one) w dyspozycji osób fizycznych, które w lepszym przypadku działają na własną rękę, w gorszym wypadku - w ramach struktur, które nie są podporządkowane naszej władzy" (11.04.91).[10]

Dokumenty niszczono i wywożono w okresie przejściowym lub w czasie rządów koalicyjnych z komunistami, gdy kontrolowali oni w pełni ministerstwa spraw wewnętrznych.

W Polsce dokumenty z archiwów MSW palono od sierpnia (IV Departament) do końca grudnia 1989 roku (III Departament). Teczki agentów niszczono między listopadem 1989 a lutym 1990 roku. Spalono też akta 180 tys. tajnych współpracowników wywiadu wojskowego z lat 1945-1988. Dopiero w połowie czerwca 1990 roku gen. Cz. Kiszczak wydał zakaz dalszej likwidacji archiwów MSW ("Solidarność" miała swego wiceministra spraw wewnętrznych od 7 czerwca 1990 roku).[11] Postępowanie w sprawie zniszczenia archiwów prokuratura wszczęła dopiero w lutym 1991 roku. Odpowiedzialni za zacieranie śladów wysocy funkcjonariusze SB: gen. Henryk Dankowski, pierwszy wiceminister spraw wewnętrznych, Tadeusz Szczygieł, szef IV Departamentu (Kościół) i Krzysztof Majchrowski, szef III Departamentu (inteligencja) mają stanąć przed sądem z oskarżenia o "niedopełnienie lub przekroczenie obowiązków służbowych" we wrześniu 1991 roku w Łodzi.[12]

W Czecho-Słowacji archiwa StB zaczęto niszczyć w listopadzie 1989 roku, choć formalny rozkaz wydał dopiero 4 grudnia gen. Alojz Lorenc, wiceminister spraw wewnętrznych nadzorujący pracę policji politycznej. Mimo oficjalnego zakazu palenia akt, wydanego 8 grudnia, proceder ten kontynuowano aż do wyborów w maju dzięki temu, iż Lorenc był w rządzie koalicyjnym doradcą ministra spraw wewnętrznych. 25 lipca 1991 roku zakończono śledztwo w sprawie roli, jaką gen. Lorenc, Frantiszek Kincl - minister spraw wewnętrznych, Karel Vykipiel - naczelnik II Zarządu, Bytczak i Zifczak-Rużiczka odegrali w wydarzeniach 17 listopada. 14 stycznia 1992 roku w Taborze rozpoczął się proces Lorenca, Vykipiela i Kincia; powinien on także objąć kwestię zniszczenia archiwów MSW.[13]

W Polsce zniszczono również akta Wojskowej Służby Wewnętrznej, w tym archiwa kontrwywiadu wojskowego, który w latach 1980-tych zajmował się przede wszystkim zwalczaniem opozycji politycznej. Spalono 40 tys. dossiers z okresu 1945-1988.[14]

W listopadzie 1990 roku polski Sejm powołał Podkomisję Specjalną do Spraw Zbadania Działalności byłej WSW. Janusz Okrzesik, przewodniczący Podkomisji ujawnił, że "niszczenie akt wojskowych i policyjnych służb specjalnych zaczęło się na terenie całego bloku wschodniego mniej więcej w tym samym czasie. Można podejrzewać, że w sensie ogólnym operację tę nadzorowało KGB. Dysponujemy informacjami, że przed zniszczeniem akta były mikrofilmowane. Wiele wskazuje, że mogą (one) znajdować się poza granicami kraju. Niewykluczone, że gdzieś tam istnieje kompletne archiwum WSW, do którego nie mamy dostępu. Znajdują się w nim m. in. teczki wszystkich informatorów kontrwywiadu wojskowego".[15] W wywiadzie dla polskiej sekcji RWE Okrzesik wyraził opinię, iż mikrofilmy znajdują się w ZSRR, zastrzegając się jednak, że nie potrafi tego udowodnić (16.02.91). Według W. Strzałkowskiego mikrofilmowanie archiwów WSW rozpoczęto już w 1967 roku. Palenie dokumentów rozpoczęto na rozkaz ostatniego szefa WSW gen. Edwarda Buły, 8 listopada 1989 i do kwietnia 1990 roku zniszczono 77% zasobu archiwalnego WSW, ale wskutek pośpiechu w wielu wypadkach zachowały się wykazy imienne tajnych współpracowników informacji wojskowej, tj. kontrwywiadu.[16] W latach 1970-tych część swoich TW wojskowa II przekazała KGB, stąd ich nazwisk nie było już w archiwach.[17]

Czechosłowacki federalny wiceminister spraw wewnętrznych, Petruszka Szustrova również wyraziła opinię, iż archiwa StB zostały "zniszczone, ukryte, a możliwe, że zabrane do Moskwy".[18] Można więc uznać, że spisy agentów oraz osób skompromitowanych z całego bloku i ich teczki są przechowywane w Moskwie.

Polska - agenci pracują także dla nowej władzy

Grupa, która zawarła z policją porozumienie "okrągłego stołu" i w jego konsekwencji przejęła władzę jesienią 1989 roku, miała na tyle silny instynkt samozachowawczy, iż była zdecydowanie przeciwna usuwaniu z życia politycznego i instytucji państwowych dawnych tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa oraz agentów KGB. Do tajnych archiwów MSW dopuszczono spośród opozycji zawierającej porozumienia tylko Adama Michnika i prof. Jerzego Holzera. Razem z prof. Andrzejem Ajnenkielem i Bogdanem Krollem weszli oni w skład komisji do przeglądania akt MSW, której utworzenie zaproponował ministrowi Henrykowi Samsonowiczowi, K. Kozłowski 20 marca 1990 roku.[19] Listy konfidentów musiały się jednak wydostać z archiwów, skoro 18 lipca 1991 roku w Lublinie Jarosław Kaczyński, ówczesny szef kancelarii prezydenta i prezes Porozumienia Centrum, oświadczył, że zna akta SB, gdyż "należy do tych nielicznych, którzy znają listy agentów". 25 lipca Kaczyński wyjaśnił, że zna "konkrety" jeszcze z okresu "rozpadu struktur komunistycznych", później dostał opracowanie od osoby godnej zaufania. 25 lipca 1991 roku w Sejmie Henryk Majewski, minister spraw wewnętrznych w rządzie Krzysztofa Bieleckiego, podkreślił, iż Jarosław Kaczyński nie ma uprawnień do wglądu w akta byłej SB.

Dotychczas politycy solidarnościowi kilkakrotnie odstępowali od zasady nieujawniania byłych agentów.

W wypadku Stanisława Tymińskiego, gdy władze zorientowały się, że jest on groźnym rywalem dla T. Mazowieckiego i Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich, minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski straszył publikacją bardzo kompromitujących materiałów, a następnie ogłosił, iż Tymiński przyjeżdżał do Polski przez Libię, co było jednoznaczne z oskarżeniem o współpracę z KGB oraz SB i tak to zinterpretowała cała prasa. Gdy Tymiński przegrał wybory, okazało się, że "komputer się pomylił" i Tymiński nie miał żadnych powiązań z Libią.[20]

Jesienią 1990 roku Józef Szaniawski wręczył L. Wałęsie listę 19 oficerów byłej SB i WSW, współpracowników KGB.[21] Reakcja solidarnościowych polityków była natychmiastowa. Minister obrony narodowej zwrócił się do prokuratury z prośbą o "ochronę nazwisk licznych oficerów, o których nie wiadomo z całą pewnością, czy pracowali lub czy pracują dla wywiadu sowieckiego". Wiceprokurator generalny A. Herzog przyznał, iż "nie ma wątpliwości, że agenci KGB pracowali i pracują w naszym kraju, ale najpierw trzeba wszystko udowodnić".[22] Redaktorzy pisma "Czas", które opublikowało wykaz Szaniawskiego, zostali ukarani przez ministra Kozłowskiego zakazem wstępu do archiwów MSW otwartych dla innych dziennikarzy. Jednocześnie K. Kozłowski zagroził Szaniawskiemu, iż "wojsko ma na niego materiały, które wkrótce zostaną ujawnione". Groźba nie została jednak spełniona. Udało się natomiast zmusić ministra Kozłowskiego do zwolnienia ze stanowiska swego doradcy pułkownika Żmudy, jednego ze strategów zwalczania opozycji w latach 1980-tych.[23]

Szef krakowskiej komisji weryfikacyjnej SB Zbigniew Fijak oskarżył dziennikarza "Czasu" Marcina Mamonia, który zbierał materiały na temat byłych działaczy niezależnych pracujących w Urzędzie Ochrony Państwa (dawna SB), iż "widziano jego teczkę tajnego współpracownika". Groźba podania oszczercy do sądu spowodowała, iż zamieścił on w prasie oświadczenie z przeprosinami.[24]

Wiosną 1991 roku, wraz ze zbliżaniem się kampanii wyborczej, sprawę ujawnienia byłych tajnych współpracowników SB podjęli politycy Porozumienia Centrum. 7 kwietnia Jan Olszewski tak uzasadniał tę zmianę stanowiska: "Listy konfidentów SB... mogą być użyte przeciwko nam przez tych, którzy budowali dawny system. Dokumenty, które rzekomo są niszczone, a jestem przekonany, że z pewnością zabezpieczono je i że znajdują się one w dyspozycji zarówno osób fizycznych, jak i specjalnych organizacji i siatek stworzonych w tym celu, o obcych mocarstwach nie mówiąc, są potężnym narzędziem w ręku politycznego przeciwnika. I dlatego sprawy tej pozostawić i zakryć milczeniem nie wolno. Niedopuszczalna jest sytuacja, w której z ust urzędującego ministra postsolidarnościowego dowiadujemy się, że wśród nowych prominentów życia politycznego, wśród naszych senatorów i posłów są ludzie, którzy współpracowali z SB i jednocześnie nie dowiadujemy się, kto to jest. (...) W nadchodzących wyborach, przy układaniu przez poszczególne partie list swoich kandydatów do parlamentu, powinniśmy domagać się od właściwych organów władzy ujawnienia przeszłości potencjalnych posłów bądź senatorów. Chodzi o to, abyśmy oddając głosy, mieli przynajmniej elementarną pewność, że nie jest w stosunku do nas prowadzona polityczna manipulacja i że w tej manipulacji nie uczestniczą również organa władzy Rzeczypospolitej".[25] Propozycja J. Olszewskiego nie rozwiązuje jednak problemu agentów pracujących na wysokich stanowiskach państwowych poza parlamentem.

Sytuacja w MSW za ministra H. Majewskiego, mianowanego przez L. Wałęsę i K. Bieleckiego, uległa jeszcze pogorszeniu w porównaniu z okresem K. Kozłowskiego. Jak stwierdził J. Olszewski, "Byli funkcjonariusze SB, którzy chcą ujawnić przestępstwa - często wykonywane na rozkaz - zwracają się w tej sprawie do obecnych zwierzchników resortu o zwolnienie ich z tajemnicy służbowej. Mimo jednak odejścia z owej służby, zwolnień takich otrzymać nie mogą".[26]

19 lipca 1991 roku 29 głosami za wobec 22 głosów przeciw (7 senatorów wstrzymało się od głosu, zaś 42 nie pojawiło się na sali podczas głosowania) Senat uchwalił, aby rząd sprawdził, czy wśród kandydatów do parlamentu są byli współpracownicy SB lub kontrwywiadu wojskowego. Reakcja rządu była natychmiastowa. 25 lipca przedstawiciele MSW, MON, UOP stwierdzili na posiedzeniu senackiej Komisji Inicjatyw i Spraw Ustawodawczych, że kontrolowanie, czy kandydaci do parlamentu współpracowali z SB byłoby niezgodne z czterema obowiązującymi ustawami (o policji, o UOP i ministrze spraw wewnętrznych i ochronie tajemnicy państwa). Zgodnie z obowiązującym ustawodawstwem informacje o pozyskiwaniu współpracowników mogą być udostępniane wyłącznie sądom i prokuraturze celem ścigania karnego. Minister sprawiedliwości Chrzanowski, którego uchwała Senatu zobowiązywała do kontroli przebiegu weryfikacji, podkreślił, że obecny stan prawny nie daje mu do tego podstaw.

Według ministra Majewskiego "ujawnienie... (współpracowników SB czy obecnie UOP)... destabilizowałoby politycznie państwo polskie. Służby związane z MSW odbudowują się. Musimy pozyskać dla nich nowych ludzi... Ci, którzy do nas przyjdą, muszą mieć gwarancję, że są bezpieczni". Na pytanie, czy MSW skorzysta obecnie z usług pracowników i współpracowników byłej SB - szef resortu odpowiada: "jeżeli tylko wykażą taką chęć i będą w stanie merytorycznie pomóc nam w zadaniach... Nie możemy jednakże odcinać się od tych wszystkich, którzy współpracowali dotąd z tajnymi służbami. Musimy dać im gwarancję, że kiedy przyjdą do nas z informacjami, ich nazwiska nie znajdą się nazajutrz na pierwszych stronach gazet... Musimy sobie wzajemnie - resort byłym współpracownikom (komunistycznej policji politycznej), a oni nam - okazać minimum zaufania".[27] Solidarnościowy minister spraw wewnętrznych kieruje się więc w kwestii byłych współpracowników komunistycznej policji politycznej kryterium ich przydatności dla nowej policji i jej sprawności w kontrolowaniu nowej elity politycznej. Majewski stwierdza wprost, że ujawnienie agentów "utrudnia powstanie elit politycznych", zaś na pytanie, czy współpraca z SB pozwala na zostanie posłem, odmawia odpowiedzi. Skoro jednak minister jest jednocześnie przeciwnikiem ich dekonspiracji przed społeczeństwem, można sądzić, iż odpowiadałaby mu sytuacja, w której znaczna część parlamentu składałaby się z osób łatwych do skompromitowania, zaś ich dossiers byłyby pod kontrolą MSW. Na obronę H. Majewskiego należy dodać, iż uważa on komunistyczną SB za organizację patriotyczną i podziwia jej sprawność zawodową. Pan minister dostrzega nawet w SB siłę antysowiecką, gdy powiada: "mogę - z pełną odpowiedzialnością - stwierdzić, że przynajmniej od kilkunastu lat służby wywiadu i kontrwywiadu pracują na polskie konto". Winne były jedynie komunistyczne władze polityczne, gdyż to od nich, a nie "od szefów wywiadu i kontrwywiadu zależało, z kim dzielono się informacjami i materiałami oraz kto w ostateczności czerpał z tego korzyści". Z KGB "w praktyce współpraca zamarła w połowie lat osiemdziesiątych".[28]

Podobne stanowisko zajął ostatni szef SB, Jerzy Karpacz, choć postrzega on cały problem w szerszej skali. "Uważam - stwierdza poseł Karpacz - że np. po ujawnieniu w niektórych państwach dawnego bloku wschodniego nazwisk niektórych agentów tamtejszych służb specjalnych, realne jest zagrożenie, że wielu innych dobrze uplasowanych agentów, po prostu zrezygnuje z dalszej współpracy." Ujawnienie rzeczywistych agentów, zdaniem byłego szefa SB, zagroziłoby demokracji, gdyż nikt nie zdecydowałby się na współpracę ze służbami, jeśli "nie będzie miał całkowitej pewności co do gwarancji zachowania jego pełnej anonimowości w tym względzie".[29]

Osobnym zagadnieniem jest obecność byłych agentów, w tym agentów KGB i GRU, w wojsku. Tajne stowarzyszenie oficerów zawodowych Viritim (w lipcu sąd odmówił jego rejestracji), które domaga się oczyszczenia wojska z osób skorumpowanych, komunistów i agentów, szacuje, iż wymienione grupy stanowią 40% kadry, natomiast sami agenci - 5%, tj. około 3 tysięcy oficerów. Członkowie stowarzyszenia zachowują anonimowość, ze względu na represje ze strony władz MON. Solidarnościowi wiceministrowie obrony narodowej, Janusz Onyszkiewicz i Bronisław Komorowski, uważają członków Viritim za grupę skrajną oraz przeciwstawiają się wymianie kadr kształconych w Moskwie na młodszych oficerów. [30]

Wśród polityków postsolidarnościowych lewica i rząd mianowany przez L. Wałęsę są zdecydowanie przeciwni ujawnianiu byłych agentów zajmujących odpowiedzialne stanowiska w życiu politycznym kraju.

J. Kuroń (Unia Demokratyczna) oświadczył: "jesteśmy przeciwni publikowaniu list konfidentów SB... ujawnienie tego typu akt, jak wykazują doświadczenia NRD i Czecho-Słowacji, mogą skrzywdzić niewinnych" (mowa jest o pośle Kavanie, ps. Kato). Kuroń twierdzi, że istnieje możliwość fałszerstw, zaś Jan Rokita (UD) dodaje, iż same dokumenty nie wystarczą, by udowodnić komuś współpracę z policją.

Kongres Liberalno-Demokratyczny premiera Bieleckiego zalicza całą kwestię do tematów zastępczych i jest przeciwny ujawnianiu list, gdyż dostrzega w tym niebezpieczeństwo nadużyć.

Do UD i KLD przyłączają się komuniści, choć w dość przewrotny sposób. Przewodniczący Socjaldemokracji Rzeczpospolitej Polskiej, Leszek Miller stwierdził bowiem: "nam się ten pomysł podoba, pod warunkiem ujawnienia agentów pracujących dla wywiadu amerykańskiego, izraelskiego, niemieckiego, brytyjskiego i francuskiego, a także obecnych agentów UOP".

Andrzej Urbański, w imieniu Porozumienia Centrum, wyraża odmienną opinię: "jesteśmy za tym, by nasi kandydaci zostali sprawdzeni... poddania się weryfikacji oczekujemy od kandydatów innych ugrupowań". Nawet bowiem polskie ustawodawstwo zezwala, by na prośbę zainteresowanego MSW odpowiedziało, czy znajduje się on na liście konfidentów. Takie jednak rozwiązanie oddaje do rąk obecnego MSW potężną broń, gdyż żadna komisja parlamentarna nie będzie mogła zweryfikować, czy Ministerstwo udzieliło odpowiedzi zgodnej z prawdą, czy z aktualnym interesem ekipy rządzącej w RP.

K. Kozłowski reprezentuje podejście pragmatyczne. Uważa on, że skoro agenci są tylko po stronie solidarnościowej i to w kierownictwach wszystkich grup politycznych, nie ma sensu ich ujawniać, gdyż przyniosłoby to szkody wszystkim partiom. Ponadto teczki ważniejszych TW wyniesiono, a więc te, które pozostawiono mogą być sfałszowane lub grać rolę przynęty. Już jednak twierdzenie o tym, iż w żadnym kraju nie ujawniono TW, jak zobaczymy, po prostu mija się z prawdą. Najciekawsze jest jednak spostrzeżenie, że jeżeli były agent "znalazł się dziś na wysokim stanowisku państwowym i rzetelnie pracował dla kraju, a jego przeszłość znana byłaby zwierzchnikom, tak by uniemożliwić szantaż z zewnątrz", jego ujawnienie "mogłoby zagrozić stabilizacji".[31] Niezależnie od zasadności tego stwierdzenia, rodzą się od razu pytania: kogo K. Kozłowski mógł mieć na myśli? Czy był to przykład jedynie abstrakcyjny?

Zbigniew Romaszewski wypowiada się za rozwiązaniem czeskim jako modelowym. Jego zdaniem "nie można mieć całej rzeszy funkcjonariuszy państwowych, którzy są narażeni na szantaż", zaś działanie agentów w parlamencie i na wysokich stanowiskach stwarza "śmiertelne niebezpieczeństwo dla kraju i gigantyczne możliwości szantażu". Ponadto, pozostawienie w UOP 7 tysięcy funkcjonariuszy dawnej SB daje ochronę starym agentom i ich działaniom. Romaszewski jest zwolennikiem zorganizowani wywiadu i kontrwywiadu od początku, ponieważ przejęcie dawnych struktur, czego dokonali ministrowie Kozłowski i Majewski, daje nam pewność, dla kogo w nowej Polsce te instytucje będą działały, zwłaszcza, że infiltracja KGB była tu zawsze wysoka.[32]

Przykład Polski ukazuje, że nieopublikowanie listy kolaborantów i agentów umożliwia władzom dowolne szafowanie oskarżeniami wobec osób niewygodnych dla danej ekipy, przy jednoczesnym ukrywaniu osób skompromitowanych, jeśli uważa się to dla władz za korzystne (np. w wypadku posłów i senatorów) lub konieczne (np. w wypadku agentów KGB). Rodzi się też podejrzenie, że ekipy dwu pierwszych rządów niekomunistycznych w Polsce były zainteresowane utrzymaniem specjalnych stosunków z KGB lub zmuszone do tego.

Bułgaria - sukces manipulacji komunistycznej DS

W Bułgarii informacje o tajnych agentach przedostawały się do prasy od 1990 roku. 22 listopada 1990 roku komunistyczna "Duma" opublikowała list czytelnika, byłego funkcjonariusza policji politycznej, G. Iwanowa, na temat agenta "Bonczo". Później Konstantin Trenczew, przewodniczący niezależnych związków zawodowych Konfederacji Pracy "Podkrepa", zdekonspirował przewodniczącego Rady Koordynacyjnej Unii Sił Demokratycznych, Petera Berona jako Boncza i spowodował jego dymisję.

18 kwietnia 1991 roku "Reporter" zamieścił sprawozdania agenta "Dymityra", nieoficjalnie rozszyfrowanego jako przewodniczącego Komitetu na rzecz Uczciwych Wyborów, Keworkiana. Pismo "Debaty" opublikowało listę dyplomatów pracujących dla policji politycznej.

Komuniści próbowali też posłużyć się podrobionymi dokumentami, by skompromitować Trenczewa, gdy nie udało się przedstawić go jako chorego umysłowo. Nieznana osoba z ulicy przyniosła do siedziby USD faksymile sprawozdań dla Bezpieczeństwa Państwowego - DS, które zawierały, jak potwierdził Trenczew, część autentyczną jego doniesienia do policji z 1972 roku, kiedy informował kto, kiedy i po jakiej cenie sprzedawał narkotyki w jego gimnazjum oraz sfałszowane doniesienia innej treści.[33] Ataki na szefa Podkrepy kontynuowano, zwłaszcza gdy doszło do konfliktów wewnątrz związku. Były poseł Ilicz Cwetkow opublikował wspomniane już faksymile na łamach organu komunistycznych związków zawodowych.[34] Była to propozycja współpracy z DS datowana 18 grudnia 1972 roku, w której Trenczew, przyjmując pseudonim Pawłow, miał napisać: "Praca organów MSW zawsze mi się podobała i pragnę nawiązać kontakt z nimi i okazać im pomoc w wykrywaniu złych zjawisk wśród młodzieży", a dalej: "obiecuję, że będę obiektywny i że informował będę w porę o postępowaniu moich znajomych skierowanym przeciwko władzy ludowej lub o charakterze kryminalnym". Trenczew zażądał od ministerstwa spraw wewnętrznych Jordana Sokołowa opublikowania wszystkich dokumentów z jego teczki oraz przeprowadzenie ekspertyzy oryginałów. Podkreślił też, że gdy był uczniem, zaproponowano mu kupno narkotyków i wówczas za radą ojca powiadomił o tym policję. Po raz pierwszy został aresztowany w 1977 roku i nigdy nie współpracował z policją w sprawach politycznych.

  31 sierpnia 1990 roku parlament powołał komisję weryfikacyjną pod przewodnictwem partyjnego dziennikarza Georgii Tambujewa[35], a później (5.12.1990) przegłosował decyzję o ujawnieniu nazwisk posłów - tajnych współpracowników VI Zarządu Głównego Bezpieczeństwa Państwowego - DS. W czasie swej pracy Komisja miała jednak dostęp wyłącznie do materiałów udostępnionych jej przez komunistycznego ministra spraw wewnętrznych Christo Danowa. Przekazano jej teczki personalne tylko byłych tajnych współpracowników VI Zarządu, natomiast w wypadku agentów nadal czynnych, tj. przejętych przez Służbę Ochrony Konstytucji, komisja otrzymała jedynie ich dane personalne i datę zwerbowania.

Na mocy decyzji rządu z 5 stycznia 1990 roku minister spraw wewnętrznych zlikwidował VI Zarząd Główny (27.02.1990) i podwydziały sofijskiego zarządu miejskiego MSW oraz wojewódzkie i powiatowe zarządy MSW tworzące policję polityczną. Funkcjonariusze, którzy przekroczyli wiek emerytalny, przeszli na emeryturę, natomiast pozostałym minister zaproponował wykonywanie "zadań wynikających z nowej koncepcji przebudowy MSW", czyli prace w Służbie Ochrony Konstytucji. Część agentów zakończyła wówczas współpracę z MSW i ich teczki przekazano Komisji, część prawdopodobnie podporządkowano innym Zarządom Głównym: I, II i III, i w ten sposób uniknęli oni weryfikacji, gdyż decyzja parlamentu dotyczyła wyłącznie posłów - tajnych współpracowników VI Zarządu. Według słów Bakałowa, który przekazywał Komisji wykazy agentów, lista tajnych współpracowników pozostałych Zarządów liczyła 80 nazwisk, tj. 20% składu parlamentu, i pozostała tajna. Jak pisze Tambujew, wniosek o jej ujawnienie skazany był z góry na odrzucenie przy tej liczbie agentów w parlamencie. Minister Danow odmówił udzielenia gwarancji autentyczności listy agentów przekazanej Komisji, twierdząc, że "nie przeglądał żadnej teczki osobowej", a wykaz sporządzili jego podwładni. Dotarcie do samodzielnego archiwum VI Departamentu VI Zarządu Głównego okazało się niemożliwe. Jak oświadczył wiceminister Krasimir Samandżijew: "ministerstwo nie dysponuje informacjami o nim", zaś żadnego z dawnych odpowiedzialnych funkcjonariuszy nie udało się zastać w domu.

Aleksandyr Stambolijski, sekretarz komisji, oświadczył później: "byłem bardzo zaskoczony, gdy przeczytałem w "Dumie", że istnieje archiwum VI Departamentu VI Zarządu Głównego. A kiedy szukaliśmy go, nie mogliśmy go odkryć. Mówiono nam, że akta zostały zabrane, a potem zwrócone. Doszło też do tego, że ludzie, których nazwiska nam podano, zaprzeczają, że pracowali w VI Zarządzie. Mówi się nam, że obsługiwali oni ogród przed Ludowym Domem Kultury".[36]

Mimo nalegań Samandżijewa, by Tambujew złożył wniosek o "zamrożenie lub zniszczenie dossier policji politycznej" w interesie "pokoju społecznego", komisja przystąpiła do pracy. Dostęp do dossier tajnych współpracowników miało tylko jej kierownictwo: G. Tambujew, wiceprzewodniczący Rumen Danow i Aleksandyr Stambolijski. Projekt sprawozdania komisji przygotował Tambujew, następnie zrobiono 20 kopii jego tekstu dla kierownictw poszczególnych grup parlamentarnych. Sprawozdanie Tambujewa w niewiadomy sposób dostało się do redakcji "Faksu" (powstałego z połączenia dawnych pism komunistycznych dla młodzieży), która opublikowała tylko listę zawierającą 32 nazwiska (22.04.91). Zestawienie nazwisk nie było przypadkowe i uderzało wyłącznie w opozycję, a zwłaszcza w socjaldemokratów i Niezależny Związek Chłopski. Komuniści byli zobowiązani do donoszenia "z urzędu" i formalnego werbunku agentów wśród członków kompartii zakazano w 1974 roku.

Najpierw Danow powiadomił Komisję, iż jej trzej członkowie byli agentami, ale za takiego można uważać jedynie Canko Cankowa (zwerbowany w roku 1975), którego sumienność chwalono i zaproponowano przeniesienie z VI do II Zarządu Głównego. Bojko Kostow, syn Trajczo, w wieku lat 16 był szefem szkolnej siatki agentów (1947-1949). Gdy w 1949 roku powieszono jego ojca i ogłoszono wrogiem ludu, zerwał współpracę z DS. Kostanow, który reprezentuje siły reformistyczne w partii komunistycznej uważa, że jego nazwisko znalazło się na liście agentów z zemsty DS za poszukiwania morderców ojca. Petko Ogojski "kolaborował" z DS w latach 1958-1959, ale na nikogo nie doniósł, starał się przechytrzyć policję i unikał spotkań z oficerem prowadzącym, który na to się skarżył w swoich raportach. Pierwsza lista dostarczona przez MSW, oprócz trzech wymienionych, zawierała jeszcze 25 nazwisk, w tym 11 przypadków wątpliwej współpracy, wymuszonej często torturami. Krum Newrokopski pisał w obozie w Belene raporty (1952-1953), ale po zwolnieniu odmówił współpracy. Łazar Dyłgarski był na liście DS od 19 do 26 marca 1956 r., ale po powrocie do domu odmówił współpracy. Asen Rajnow podpisał deklarację w więzieniu (1951-1952), ale po wyjściu na wolność zerwał z DS. Manoł Żurnałow podpisał deklarację w areszcie (1954), później (1957) został skreślony z listy agentów i zesłany do Belene. Iordan Kukurow zgodził się na współpracę w areszcie (1951), ale nie dawał informacji i został skreślony z listy (1955). Iwan Michow, zwerbowany w 1947 i 1957 roku, dezinformował DS, działał w grupach opozycyjnych chroniąc ich przywództwo i działaczy, został więc aresztowany. Josif Petrow zgodził się na współpracę w areszcie (1951), ale pisał raporty tylko na osoby, które emigrowały, a w jego aktach przechowywane są głównie jego utwory literackie. Petrowa aresztowano i skreślono z listy agentów (1956). Pirin Wodeniczarow napisał w 1974 roku dwa raporty, w których bronił ludzi podejrzewanych przez policję. Ibrahim Tatarły pracował w DS w latach 1944-1949, następnie został tajnym współpracownikiem DS, ale nie donosił na nikogo i współpracę zakończył na własną prośbę w 1951 roku. Stojczo Donew pisał raporty przeciwko samemu sobie (1985-1989).

Janko Jankowowi zarzucono, iż współpracował z DS (1978-1980), ale policja sama zrezygnowała z jego usług. On sam twierdzi, że proponowano mu w 1975 roku, by wziął udział w opracowywaniu koncepcji strategii politycznej mającej zapewnić komunistom utrzymanie władzy w Bułgarii po Żiwkowie. Jankow wziął udział w jednym sympozjum na temat prognozowania politycznego, po czym wycofał się do działalności opozycyjnej, za którą zapłacił blisko 6 latami więzienia. Skomentował on wykaz ministra Danowa: "Na liście nie widzę trzech nazwisk osób, które znam jako zawodowych śledczych w stopniu pułkowników". Zdaniem Jankowa "na liście figurują nazwiska osób, za pośrednictwem których uniewinnieni zostaną winowajcy, gdyż ludzie powiedzą: dość, zamknijmy tę kartę".

Do prawdziwych tajnych współpracowników z pierwszej listy można zaliczyć tylko: Michaiło Michajłowa, działacza opozycji (1944-1961) zwerbowanego w 1961 roku, który donosił do końca 1989 działając w Klubie na rzecz głasnostii i przebudowy; Metropolitę Pankratija (od 1971 roku); Wasila Kostowa, który pracował dla VI Departamentu od 1972 roku aż do jego rozwiązania w 1990 roku i osiągnął stanowisko wiceprzewodniczącego Niezależnego Stowarzyszenia Obrony Praw Człowieka oraz uczestniczył w rozmowach "okrągłego stołu" z komunistami; Dimityra Batałowa, przewodniczącego Klubu Represjonowanych, zwerbowanego w 1947 i po powrocie z obozu w 1968 roku i skreślonego z listy w 1984 r., który otrzymywał pieniądze za swe informacje; i Georgi Markowa, wiceprzewodniczącego Partii Demokratycznej, zwerbowanego w 1982 roku. Na pierwszej liście znalazło się także sześć nazwisk aktualnych tajnych współpracowników Służby Ochrony Konstytucji. Ich teczki mogą przejrzeć tylko prezydent i minister spraw wewnętrznych. Byli to: Petyr Beron (TW od 1969 r.), Todor Kolew (od 1987 r.), Iwan Pałczew (od 1974 r.), ekspert psychiatra Borian Kałczew (od 1979 r.), Donczo Karakaczanow (od 1972 r.) i Roman Sadow (od 1951 r.). W trzech wypadkach MSW podało jedynie nazwiska agentów, gdyż ich dossiers "mają nadal znaczenie operacyjne" (Kalin Dimitrow, Nuradin Achmedow i Ognian Miszew).

Oprócz I. Tatarły wśród posłów znalazł się jeden emerytowany funkcjonariusz DS i MSW, Błagoj Deczew (1971-1.7.1990) oraz zastępca kierownika samodzielnego zarządu w MSW, Iwan Krystew (od 1979 roku w DS). Przed zakończeniem prac Komisji minister Danow powiadomił Tambujewa, że wiceminister Samandżijew samowolnie skreślił z listy pięć nazwisk agentów nadal czynnych, w tym kilku ministrów. Nowa lista przedstawiona przez płk. Stefanowa, nowego naczelnika służby "informacja i archiwum", zawierała jednak tylko dwa nowe nazwiska. Na temat trzech dalszych Stefanow stwierdził: "ministrowie zostali przeniesieni do innych Zarządów, gdzie wykonują pożyteczną pracę i nie mogą być ujawnieni". Dwie nowe osoby to: Trifon Georgijew czynny od 1972 roku oraz wiceprzewodniczący parlamentu i działacz Związku Chłopskiego, Iwan Głuszkow, zwerbowany przez kontrwywiad (1973), pracował dla policji politycznej (1988) i dla II Zarządu (1989). Sam Iwan Głuszkow zaprzeczył, iż był agentem i zażądał przedstawienia mu dowodów. Po dwugodzinnej rozmowie z Głuszkowem, Danow przyznał, iż "okazało się, że (Głuszkow) jest wpisany na listę agentów, ale nie ma jego teczki" i minister poskarżył się, iż został oszukany przez podwładnego, którego już ukarano.[37]

23 kwietnia 1991 roku w parlamencie wielu starszych posłów opowiedziało o okolicznościach podpisania deklaracji współpracy z DS.[38] Dla wszystkich stało się jasne, iż celem manipulacji komunistów z MSW było ukrycie aktualnych agentów, uzyskanie zgody na zniszczenie dowodów ich działalności (teczek personalnych), kompromitacja opozycji oraz wprowadzenie takiego zamieszania w sprawie kryteriów współpracy, by można było posługiwać się tym oskarżeniem w sposób całkowicie dowolny. Odrażające wrażenie powstało, gdy komunistyczni posłowie zarzucali swym przeciwnikom współpracę z DS. Torturujący oskarżali torturowanych, że nie wytrzymywali ich tortur i załamywali się. W tej sytuacji parlament zdecydował, by w ogóle nie odczytywać sprawozdania Komisji Tambujewa i zamroził akta dawnych współpracowników na 30 lat; część deputowanych zaproponowała nawet spalenie teczek personalnych. Członkowie Komisji podali się do dymisji, a samą Komisję parlament rozwiązał. Podjęto też śledztwo przeciwko redaktorom naczelnym, autorom i dostarczycielom materiałów DS opublikowanych w "Faksie", "Debatach" i "Reporterze". Było to działanie na pokaz, gdyż oskarżenie może dotyczyć tylko złamania procedury, ale nie naruszenia tajemnicy państwowej. Wszystkie te decyzje nie mogłyby zostać podjęte bez poparcia komunistycznej większości parlamentarnej. "Duma" naigrywała się z dawnych więźniów i groziła, że "Faks" może również opublikować sprawozdanie Komisji Tambujewa, a "wtedy ci, którzy nie zechcieli usłyszeć raportu, będą mieli przyjemność przeczytania go". "Dossiers mają tę zdolność, że powracają i się rozmnażają" - straszyła "Duma".[39] W niedługim czasie sam Tambujew opublikował opis swej pracy w Komisji.

  Udana operacja zachęciła ministra Danowa do jej powtórzenia, tym razem w walce z Podkrepą. Pod koniec sierpnia 1991 roku przekazał on ówczesnemu premierowi Popowowi listę 15 działaczy tego związku, którzy mieli współpracować z DS. Dossiers pojawiły się, rzecz jasna na łamach prasy komunistycznej, wtedy gdy było to wygodne dla przeciwników USD. 9 stycznia 1992 roku, w czasie kampanii prezydenckiej, "Duma" opublikowała deklarację współpracy z DS podpisaną przez szefa sztabu wyborczego Żeliu Żelewa, Chrysto Iwanowa. Nosi ona datę 11 listopada 1980 roku, Iwanow, pseudonim Aleksandyr, w 1984 roku przebywał w RFN jako stypendysta Fundacji Humboldta, z której mógł skorzystać dzięki pomocy bezpieki. W ocenie DS "agent dostarczył materiały uzyskane dzięki uczestnictwu w konferencji naukowej zorganizowanej przez NATO, którymi określone zainteresowanie przejawiło KGB, gdy przekazano mu je celem wykorzystania i oceny". Aleksandyr szpiegował pracowników naukowych RFN i informował o zachowaniu pracowników Bułgarskiej Akademii Nauk. Na podstawie jego doniesień na temat negatywnego zachowania pewnego profesora kubańskiego, sporządzono odpowiedni raport, który przekazano towarzystwom kubańskim.

Część opozycji była przeciwna zamrożeniu teczek personalnych agentów. Ahmed Dogan, przewodniczący partii reprezentującej muzułmanów (DPS), określił tę decyzję jako "czystą manipulację".

Aleksandyr Stambolijski uważał, że nawet spalenie archiwów nic by nie dało, gdyż w komputerach MSW zostanie ich treść, którą zawsze będzie można wydrukować, i dlatego proponował ferowanie 20-letnich wyroków za rozpowszechnianie dokumentów DS, gdyż "mogą one posłużyć nie tylko politycznej manipulacji, ale także szantażowi pieniężnemu". Problem ten jest wielce aktualny, ponieważ wiceprzewodniczący kompartii Dimityr Jonczew instruował przez radio ludzi, którzy przechowują akta i tajne dokumenty KC BPK, że dzięki ich zachowywaniu będą mogli uratować swe mienie i życie.

Teczki personalne mogły znaleźć się w wielu prywatnych rękach, jeśli rację miał Tambujew, gdy mówił: "O ile mam informacje, w pewnym okresie VI Zarząd przedstawiał sobą całkowicie otwarte podwórze. Prawie każdy pracownik operacyjny mógł wziąć to, co go interesowało. Jedni brali teczki personalne dla samoobrony, inni by szantażować w przyszłości określonych ludzi, trzeci w obu celach".

   10 września "Demokracja", organ Unii Sił Demokratycznych, opublikowała kolejną listę posłów - tajnych współpracowników, tym razem różnych Zarządów Głównych: I- Aleksandyr Jankow, Nikołaj Todorow, Elena Poptodorowa, Iwan Genow, Julij Bachniew, Filip Iszpekow i przewodniczący kolaboracyjnego Związku Chłopskiego Wiktor Wyłkow; II - ówczesny wicepremier Aleksandyr Tomow, Rumen Wodeniczarow, Żan Widenow, obecny przewodniczący Bułgarskiej Partii Solicjalistycznej (była KP B) i Petko Sionow, w przeszłości jeden z najbliższych współpracowników prezydenta Żelewa i współzałożyciel Unii Sił Demokratycznych; III - Czawdar Kiuranow, Stefan Prodew i Anżeł Wagenstein, wszyscy trzej byli komunistycznymi ministrami i odegrali istotną rolę w pierwszym okresie tworzenia opozycji USD; oraz VI - Kłara Marinowa, Rosen Karadimow, Leda Milewa, Dragomir Draganow i Krasimir Premianow. "Demokracja" nie podała jednak źródła swych informacji i już nie powróciła do tej sprawy.

Jeśli podliczyć wszystkich tajnych współpracowników MSW w poprzednim parlamencie bułgarskim wybranym w przynajmniej częściowo wolnych wyborach, okaże się, że co trzeci poseł był agentem. Daje nam to pojęcie o stopniu infiltracji elit politycznych w społeczeństwach postkomunistycznych. Przykład bułgarski ukazuje też, że dopóki komuniści mają kontrolę nad archiwami MSW, mogą oni dowolnie manipulować kwestią tajnych współpracowników i storpedować samoobronę opozycji przed agentami.

Po zwycięstwie Unii Sił Demokratycznych w wyborach parlamentarnych i prezydenckich, w lutym 1992 roku problem weryfikacji powrócił na forum Zgromadzenia Narodowego Bułgarii. Trzy grupy posłów USD rozpoczęły pracę nad projektami ustaw. Poseł Staszo Stojanow proponuje, by zakaz sprawowania funkcji państwowych obowiązywał przez 30 lat. Obejmowałby byłych sekretarzy organizacji partyjnych na poziomie przedsiębiorstw instytucji, którzy zostali członkami KC KPB, KC Komsomołu lub Rady Frontu Ojczyźnianego do 1991 roku włącznie oraz absolwentów Uniwersytetu im. Dzierżyńskiego i Akademii MSW w ZSRR. W ministerstwach i ich resortach, w policji, armii, w zarządach banków i przedsiębiorstw państwowych nie mogliby pracować również uczestnicy tzw. "procesu odrodzenia narodowego" (chodzi o okres represji w latach 1980-tych), sędziowie i prokuratorzy, którzy zajmowali się sprawami DS. Zaświadczenie wydawane przez MSW zapewniałoby, że kandydaci na posady państwowe nie byli agentami DS.

Asen Miczkowski proponuje pięcioletni zakaz dla sekretarzy od poziomu komitetów gminnych KPB w górę, którzy zajmowali te stanowiska do 1989 roku włącznie. Mieliby oni podpisywać deklarację, iż nie byli agentami. Według tego wariantu ustawa dotyczyłaby 25 tys. osób.
Wreszcie grupa posłów z Płowdiw, na czele z Wasylem Mychajłowem Aleksanderm Karadimowem proponuje działanie ustawy na czas nieograniczony.[40]

11 lutego 1992 roku posłowie USD: Werżinija Wełczewa, Wasyl Gocew Aleksandyr Pramatarski wnieśli projekt ustawy o "przezwyciężaniu następstw rządów komunistycznych w organach władzy państwowej, samorządowej i sądowniczej oraz w przedsiębiorstwach i instytucjach państwowych i samorządowych". Dotyczy ona zakazu sprawowania jakiejkolwiek funkcji kierowniczej przez okres lat pięciu w administracji państwowej, sądownictwie i samorządzie dla osób, które zajmowały stanowiska kierownicze w życiu politycznym, państwowym i gospodarczym w okresie od 9 września 1944 roku do 1 stycznia 1990 roku. Wśród objętych zakazem wymienia się członków i kandydatów Politbiura i Sekretariatu KC KP B, premierów i przewodniczących Rady Państwa, przewodniczących organizacji satelickich, wojewódzkich i powiatowych sekretarzy KPB, kierowników wydziałów KC i ich zastępców, ministrów i równych im rangą urzędników państwowych, kierowników Komsomołu, przewodniczących komitetów w ministerstwach, członków Sądu Najwyższego, głównych arbitrów i ich zastępców, przewodniczących wszystkich organizacji, związków, komitetów, funkcjonariuszy Bezpieczeństwa Państwowego oraz innych służb specjalnych. Przewiduje się, że niżsi kierownicy po sprawdzeniu przydatności do zajmowania stanowisk, których dotyczy zakaz, będą mogli otrzymać pozwolenie na ich objęcie. Kontrolę powinna przeprowadzić wybrana w tym celu 25-osobowa komisja parlamentarna.[41]

Rumunia - farsa

W Rumunii komuniści zachowali całkowitą kontrolę nad MSW, wywiadem (Służbą Informacji Zewnętrznej - SIE) oraz nad policją polityczną (Rumuńska Służba Informacyjna - SRI), w której znalazł pracę trzon dawnych funkcjonariuszy Securitate (np. dyrektor główny SRI, Virgil Maguranu był pułkownikiem Securitate, jego zastępcą został gen. Mihai Stan, jeden z kierowników Służby Dezinformacji Securitate).
  W marcu 1991 roku były wiceprzewodniczący rządzącego Frontu Ocalenia Narodowego - FSN, senator z Timisoary Claudiu lordache, stwierdził w wywiadzie dla Associated Press, iż starzy komuniści z kierownictwa FSN szantażują młodszych działaczy Frontu, którzy chcieliby wprowadzenia większej demokracji w kraju, ujawnieniem kompromitujących ich materiałów z archiwum Securitate. Dostęp do tajnych teczek osobowych byłych współpracowników policji umożliwia, zdaniem lordache, funkcjonowanie demokracji kierowanej lub raczej dyktatury przebranej w demokrację. Możliwe jest też, że wspomniane siły zachowawcze same są sterowane z zagranicy.[42] To eufemistyczne wyrażenie oznacza ZSRS.

W połowie maja 1991 roku Claudiu lordache złożył w Izbie Deputowanych wniosek, podpisany najpierw przez ośmiu, a potem przez 150 posłów i senatorów, w którym stwierdzono, że "grupa posłów zwraca się do Stałego Biura Zgromadzenia Deputowanych, aby podjęło decyzję w sprawie utworzenia komisji Izby Poselskiej, która zostanie upoważniona do sprawdzenia akt osobowych wszystkich członków obu izb Konstytuanty, władz wykonawczych i sądowych założonych przez policję polityczną (Securitate)".

Virgil Maguranu, szef SRI, stwierdziwszy publicznie w parlamencie, iż to właśnie kontroluje dossiers, obiecał całkowitą pomoc w realizacji zadań wynikających z wniosku lordache. Jednocześnie Maguranu poradził, by dziesięciu sygnatariuszy wniosku od razu podało się do dymisji, gdyż sami byli konfidentami Securitate, nie wymienił jednak żadnego nazwiska.

Wyjaśnienie szefa SRI zrodziło od razu szereg pytań: gdzie są przechowywane dossiers obywateli i kto ma do nich dostęp, czy są wykorzystywane, a jeśli tak, to w jakim celu? Na żadne z nich opozycja nie otrzymała odpowiedzi. Sam wniosek też nasuwa zastrzeżenia. Dlaczego komisję weryfikacyjną ma powołać Biuro, a nie sam parlament? Dlaczego wniosek ma być omawiany razem z ustawą o SRI, która daje policji nieograniczone uprawnienia?

Ion Ratiu z partii chłopskiej zaznaczył: "jest sprawą bardzo ważną, abyśmy wiedzieli dokładnie, jak zachowywali się członkowie Parlamentu Rumuńskiego w okresie przed rewolucją", a następnie wyraził obawę, iż ujawnieni zostaną tylko agenci w opozycji, a nie w FSN, a więc będzie to nowe uderzenie w opozycję podważające jej wiarygodność. Dopóki jednak feseniści mają kontrolę nad MSW, nie można w praktyce uniknąć takiego właśnie obrotu sprawy.

Sam inicjator wniosku, po jego złożeniu izolowany w FSN, w czerwcu ustąpił z tej organizacji. lordache, wyniesiony przez rewolucję, stracił popularność broniąc polityki FSN. Wniosek w sprawie weryfikacji pomógł mu ją odzyskać, nie jest jednak jasne, czy działał z własnej inicjatywy.

Listę zawierającą 150 podpisów skradziono z kancelarii parlamentu, a wniosek C. lordache został całkowicie zignorowany przez plenarne posiedzenie Zgromadzenia Narodowego. Więcej też posłowie już do tej kwestii nie powracali, natomiast 14 stycznia uchwalili wspomnianą już ustawę o SRI, czyniącą z niej państwo w państwie.[43]

Węgry - koniec zawieszenia broni?

Na Węgrzech przejęcie władzy z rąk komunistów przez opozycyjną elitę nastąpiło bez żadnych zakłóceń. Porozumienie było tak harmonijne, że nie wymagało żadnego udziału społeczeństwa, które pozostało na uboczu gry politycznej. Mimo afery Vegvariego nie doszło do większego konfliktu między obu stronami. 5 stycznia 1990 Vegvari ujawnił, iż wbrew układowi z opozycją, jej przywódcy są w okresie przedwyborczym nadal inwigilowani przez tajną policję, i to mimo iż oficjalnie w październiku 1989 roku premier Miklos Nemeth nakazał zaprzestanie zbierania informacji tego typu. Major Vegvari został oskarżony o ujawnienie tajemnicy służbowej, ale po wyborach jego proces zakończył się uniewinnieniem (listopad 1990). Wytoczono natomiast proces jego zwierzchnikom: Ferencowi Pallagi, szefowi Państwowej Służby Bezpieczeństwa - AVSZ i Jozsefowi Horvathowi, szefowi Departamentu III/III (walka z opozycją) o działania niezgodne z prawem. Oskarżeni wytłumaczyli się, że nie zdążyli zatrzymać rutynowej pracy AVSZ i proces ich również zakończył się uniewinnieniem (25.04.1991); w ten sposób stosunki polityczne powróciły do stanu równowagi. Takie traktowanie społeczeństwa przez jego własną klasę polityczną spowodowało jej całkowite wyobcowanie się. Według ankiety AISA z kwietnia 1991 roku jedynie 20% Węgrów obdarzało zaufaniem czołowe siły polityczne kraju.

Jeszcze we wrześniu 1989 roku premier Nemeth wezwał KGB, przynajmniej oficjalnie, by wycofał swych oficerów z MSW, a w styczniu 1990 roku zlikwidowano AVSZ. W nowym parlamencie powołano międzypartyjną Komisję Bezpieczeństwa Narodowego - NBB, która nadzoruje sprawy bezpieczeństwa. W maju utworzono na miejsce dawnego AVSZ: Narodowe Biuro Bezpieczeństwa (kontrwywiad, ochrona konstytucji, walka z terroryzmem) i Biuro Informacyjne (wywiad), które kontroluje minister bez teki Gabor Galszecsy. Ponadto istnieje Urząd Bezpieczeństwa Wojskowego, czyli wywiad i kontrwywiad wojskowy. Do nowych służb przyjęto większość starych funkcjonariuszy MSW.[44]

Komisja Bezpieczeństwa Narodowego oceniała, iż policja polityczna dysponowała 1600 tajnymi agentami i od 5 do 10 tysiącami informatorów. Po wyborach w 1990 roku w kręgach parlamentarnych twierdzono, że komuniści posiadają listę swych dawnych agentów, a obecnych posłów i traktują ją jak własną polisę ubezpieczeniową. We wrześniu 1990 roku Związek Wolnych Demokratów - SzDSz złożył projekt przeprowadzenia kontroli posłów, ministrów i sędziów, i jeśli okaże się, że byli wśród nich tajni współpracownicy AVSZ, postawienia ich przed wyborem: dymisja lub publiczne ogłoszenie nazwisk po upływie 60 dni od rozmowy.[45] Projekt ten był rozpatrywany do maja 1991 roku. Galszecsy i minister spraw wewnętrznych Peter Boross, który objął stanowisko po Balazsu Horvacie (był ministrem od maja 1990) 14 grudnia 1990 roku, wypowiedzieli się przeciwko weryfikacjom.[46]

  Tymczasem 9 maja rząd przyjął własny projekt ustawy weryfikacyjnej zatytułowanej ,,0 wykorzystywaniu informacji dotyczących pracowników Departamentu III/III MSW, osób związanych z nim lub z jego pracownikami, oficerów "SZT" (ściśle tajnych) i oficerów zawodowych zatrudnionych w Departamencie III/III w roku 1956 i później". W ten sposób zdefiniowano krąg ludzi kontrolowany.[47] Minister Boross podkreślił, że informacje do zamknięcia sprawy i po nim są objęte tajemnicą państwową. Odrzucił też postulat dostępu do list agentów dla parlamentarnej Komisji Bezpieczeństwa Narodowego, ponieważ byłoby to, jego zdaniem, równoznaczne z opublikowaniem wykazu. Boross twierdził, że materiał, którym dysponuje MSW, jest niekompletny; istnieje silne podejrzenie, że w 1989 roku wyjęto z kartoteki niektóre fiszki, a pewne nazwiska znalazły się w niej bez rzeczywistych podstaw, w celu skompromitowania tych osób.

Projekt rządowy ustawy przewiduje, że kontrola będzie dotyczyła: posłów, urzędników państwowych zobowiązanych do składania przysięgi, sekretarzy stanu i ich zastępców oraz urzędników państwowych tej samej rangi, naczelników począwszy od poziomu dyrektora departamentu, przewodniczącego Komisji Bezpieczeństwa Narodowego i jego zastępców, dyrektorów banków z udziałem skarbu państwa przekraczającym 50% ich kapitału, przewodniczących i wiceprzewodniczących sądów wojewódzkich, Sędziów Sądu Najwyższego, przewodniczących rad, kierownictw prokuratur wojewódzkich i Prokuratury Generalnej, generałów Armii Węgierskiej, nadburmistrzów i burmistrzów, przewodniczących rad narodowych, kierowników instytucji szkolnictwa wyższego i kierowników katedr, kierowników i redaktorów na stanowiska odpowiedzialnych w Węgierskiej RTV, współpracowników gazet o nakładzie przekraczającym 50 tys. egzemplarzy i kierowników stowarzyszeń utrzymujących owe pisma (wydawców). Ustawa dotyczyłaby około 10 tysięcy osób.[48] Faktycznie weryfikację według projektu rządowego ma prowadzić minister spraw wewnętrznych, zaś kontrolę nad jej poprawnością sprawowałby każdorazowy przewodniczący parlamentarnej Komisji Bezpieczeństwa Narodowego (obecnie Laszlo Kover z FIDESZ). O sprawdzenie danej osoby wnioskowałaby do ministra spraw wewnętrznych "wielka czwórka": prezydent, premier, marszałek sejmu i przewodniczący Sądu Konstytucyjnego (obecnie są to: Jozsef Antaii, Arpad Goncz, Gyorgy Szabad i Laszlo Salyom). MSW przekazywałoby "czwórce" dokument, na podstawie którego mogłaby ona wnioskować o charakterze działalności osoby kontrolowanej, a następnie powiadamiałaby ją o weryfikacji. W projekcie ustawy nie ma jeszcze konkretnej wskazówki, w jaki sposób osoba "pozytywnie" sprawdzona mogłaby się bronić. Następnie, jeśli prezydent, premier, marszałek parlamentu lub przewodniczący Sądu Konstytucyjnego uznaliby to za uzasadnione, wzywaliby daną osobę do dymisji. I dopiero gdyby ona nie ustąpiła, znosiliby tajemnicę ochraniającą informacje zaczerpnięte o niej z kartoteki.[49]

Zdaniem Petra Hacka, rządowa ustawa stanowi zmodyfikowaną wersję projektu SzDSz; rozszerza ona krąg osób podlegających kontroli, zaciemniając jednocześnie jej procedurę. Hack i Gabor Demszky proponowali, by sporządzić dwie listy: agentów i oficerów oraz wykaz stanowisk wymagających weryfikacji. W wypadku, gdyby jakaś pozycja występowała na obu listach, wówczas danej osobie proponowano by dymisję lub ujawnienie. Według projektu rządowego, w każdym wypadku "wielka czwórka" zadaje pytanie MSW i to ministerstwo decyduje o odpowiedzi, gdyż czwórka nie ma wglądu do archiwów. Nie jest jasne, na jakiej podstawie stawia ona pytanie ministerstwu o daną osobę. Jeśli "pozytywnie" zweryfikowany odmówi podania się do dymisji, najpierw trzeba uzgodnić dalsze postępowanie w gronie czterech dostojników państwowych. W interpretacji Hacka projektu rządowego, wymaga on, by zanim czwórka wysłała zapytanie do MSW, osiągnęła między sobą jednomyślność co do zasadności kontrolowania danej osoby.[50]

Zdaniem Borossa ustawa zmierza do tego, aby byli oficerowie i agenci, którzy nie figurują w wymienionych grupach, uzyskali przebaczenie i ochronę przed nadużywaniem przez osoby trzecie informacji o ich przeszłości.

W czasie dyskusji nad zasadnością weryfikacji podkreślano, że uderzą one przede wszystkim w niekomunistów, gdyż w 1962 roku na mocy tajnej decyzji władz zabroniono werbowania agentów spośród członków partii komunistycznej. Mimo to komuniści zdecydowanie wypowiedzieli się przeciwko ustawie, określając ją jako "lex spicii". J. Horvath głosił, iż każdy agent składał przysięgę na Konstytucję, a więc mógł wierzyć, że służył prawowitej władzy i dlatego opublikowanie wykazu agentów byłoby dla nich krzywdzące. Obawiano się, że na listach mogą figurować osoby, które nigdy nie dostarczyły bezpiece żadnej informacji, szerzyły się pogłoski, że tzw. lista podstawowa agentów znalazła się na biurku premiera Nemetha, który później przekazał ją swemu następcy Jozsefowi Antallowi, nie znając jednak źródła pochodzenia wykazu.

Zdaniem Bereczy Vilmosa, członka Komisji Bezpieczeństwa Narodowego, tajne rozporządzenie MSW i Rady Ministrów z 1975 roku zobowiązywało do współpracy z Departamentem III/III przewodniczących stowarzyszeń, kierowników i dyrektorów instytucji i przedsiębiorstw. Peter Hack wskazywał na fakt, iż poważna część węgierskiej AVSZ została wyszkolona przez KGB. Gaspar Mikes Tamas zaznaczył, że w centrum dyskusji znajduje się tylko Departament III/III, a ciekawe dokumenty zawierają też archiwa Departamentu III/I (kontrwywiad) i III/II (wywiad), nie należy więc o nich zapominać. Zoltan Szokaly, wiceprzewodniczący Komisji Bezpieczeństwa Narodowego, zdementował pogłoski o krążących wykazach agentów. "O prawidłowo sporządzonej liście nic mi nie wiadomo" - oświadczył i potwierdził istnienie w stanie nienaruszonym tzw. kartoteki numer sześć. Spoczywa ona bezpiecznie w siedzibie MSW. W 1972 roku MSW zmieniło sposób ewidencjonowania siatki agentów. Prowadzono kartoteki członków siatki agentów, osób, na które można było liczyć, że staną się członkami siatki i będą udzielać informacji, tzw. pomocników społecznych, którzy najczęściej zajmowali stanowiska kierownicze i można było od nich oczekiwać, że udzielą dobrowolnie pewnej pomocy, i wreszcie osób obserwowanych (tzw. kartoteki obserwacyjne). Od lata do końca grudnia 1989 roku aparat MSW starał się zniszczyć najważniejsze dokumenty, a zwłaszcza te, które mogły udzielić informacji na temat charakteru działalności agentów. W centralnej kartotece pozostały tylko fiszki osobowe numer sześć. oprócz nich, każdy członek siatki agentów miał założone dossier "B",
w którym gromadzono materiały o nim i dossier "M", zawierające raporty napisane przez samego agenta. Te ostatnie przeważnie zniszczono. Ewidencję zamknięto 14 lutego 1990 roku. Wbrew jednak zniszczeniom, zdaniem Szokalya, jest wielce prawdopodobne, że osoby, o których pozostały fiszki numer sześć, były związane z Departamentem III/III lub z jego prawnymi poprzednikami.[51]

9 maja 1991 roku, nie czekając na uchwalenie ustawy weryfikacyjnej przez parlament, 13 polityków z Niezależnej Partii Drobnych Posiadaczy - GP - Ferenc Bartal, Antal Belafi jr., Sandor Cseh, Pal Dragon, Gyula Kiss, Antal Kocsenda, Jozsef Ferenc Nagy, Bela Nemeth, Sandor Olah, Miklos Omolnar, Gyula Pasztor, Jozsef Torgyan i Geza Zsiros poprosiło premiera Jozsefa Antalla o skontrolowanie całej ich dotychczasowej działalności politycznej i postawy moralnej.[52]

11 maja 1991 roku premier Antall spotkał się z 11 politykami FKGP za zamkniętymi drzwiami. Spośród 13 członków kierownictwa i posłów partii, którzy poprosili o weryfikację, na spotkanie nie przyszli Bartal i Pasztor. Owa jedenastka otrzymała w zaklejonych kopertach odpowiedzi na 6 pytań: czy nazwisko kontrolowanego znajduje się na liście byłych oficerów "SZT" (ściśle tajnych) Departamentu III/III; w wykazie pomocników społecznych; ewidencji Urzędu Bezpieczeństwa Wojskowego; na liście członków byłych formacji zbrojnych MSW z lat 1956-1957; w kategorii "T' (informacja) AVH przed 1956 roku (Urząd Bezpieczeństwa Państwa, poprzednik AVSZ); kartotece członków siatki agentów byłego Departamentu III/III?

Gdy narada 11 polityków z premierem zakończyła się, dziennikarze pytali wychodzących o wyniki kontroli. Zsiros i Omolnar zapowiedzieli, że opublikują zawartość swych kopert, Ferenc Nagy potwierdził, iż wszyscy obecni otrzymali koperty, natomiast Torgyan oświadczył: "Nie mogę jeszcze nic powiedzieć, ponieważ staranna kontrola jeszcze się nie skończyła i dlatego nie otrzymałem mojej koperty. Mogę jednocześnie zapewnić, iż nie ma między nami agenta". Jak się później wyjaśniło, politycy FKGP umówili się, że oddadzą swe koperty ówczesnemu przewodniczącemu Nagyowi, który ich zawartość omówi przy zebranych. Wśród obecnych jedynie Torgyan oświadczył, iż na razie nie pokaże otrzymanych informacji. O pozostałej dziesiątce Nagy stwierdził, że nie było wśród niej członków żadnej instytucji związanej z ustrojem komunistycznym (1 lipca).

26 maja premier Antali przyznał, że ktoś z obecnych na spotkaniu 31 maja pracował pod pseudonimem Lajos Szatmari dla Departamentu III/III od listopada 1957 do 1978 roku; istnieje zachowana deklaracja współpracy pisane przez niego raporty na temat różnych osób. W 1957 roku "Szatmari" napisał, iż nie dopuścił się żadnych "działań kontrrewolucyjnych". 5 czerwca Ivan Geza zdradził, iż to właśnie Torgyan ukrywa się pod pseudonimem Lajosa Szatmariego.

Na falę podejrzeń Torgyan reagował początkowo stwierdzeniami: "Jestem najczystszym uczestnikiem węgierskiego życia politycznego", "nie jestem Szatmarim" (4 czerwca). Tymczasem swoją dymisję z dniem 14 czerwca zapowiedział sekretarz partii, Olah. W liście do przewodniczącego Nagya pisał: "Zacząłem myśleć o dymisji, gdy okazało się, że tylko 10 członków kierownictwa gotowych jest ujawnić wyniki kontroli".

Torgyan stwierdził, iż kiedy policja wcisnęła mu deklarację współpracy w 1958 roku, podarł ją, a następnie wstrzymano przeciw niemu postępowanie karne, wytoczone za udział w rewolucji. Gdy premier oddał mi moją kopertę - przyznał wreszcie Torgyan - powstała przerażająca sytuacja, okazało się bowiem, iż znajduję się na liście Departamentu III/III. Oddałem więc kopertę, czyniąc za wszystko odpowiedzialnym premiera, który jeszcze miesiąc wcześniej powiedział mi, że jestem czysty. 6 czerwca Torgyan nie wykluczył, iż AVSZ nadało mu bez jego wiedzy pseudonim Szatmari i w końcu zwrócił się do premiera Antalla z prośbą o udostępnienie dalszych danych dotyczących jego związków z Departamentem III/III (lipiec).

FKGP postanowiła jeszcze przed całą aferą wykluczyć ze swych szeregów agentów, ale po burzliwej dyskusji 29 czerwca Wielki Komitet Partii wybrał nowym przewodniczącym na miejsce ustępującego Nagya, właśnie Torgyana.

Sytuacja polityczna była bardzo delikatna, bowiem FKGP jest drugą pod względem wielkości partią koalicyjnego rządu Antalla. Premier oświadczył jednak, że w koalicji nie będzie żadnych zmian.

Związek Wolnych Demokratów zareagował na aferę Torgyana, wydając 10 czerwca oświadczenie, w którym czytamy: "SzDSz stał zawsze na stanowisku, iż byli agenci policji politycznej muszą wycofać się z życia publicznego, ale należy osiągnąć to na drodze prawnej. Ustawa musi dokładnie określać grupę urzędów publicznych, których piastowanie wymaga weryfikacji. Niedopuszczalne jest, aby ktokolwiek, nawet premier, bez podstawy prawnej, badał na własną rękę tajne dokumenty Departamentu III/III, i powołując się na nie dawał lub odmawiał wydania zaświadczenia moralności".

Afera Torgyana opóźniła przyjęcie ustawy weryfikacyjnej. Jeszcze w lutym 1992 roku posłowie nie mogli się zdecydować, czy wybrać projekt rządowy, czy opozycyjny (P. Hacka - G. Demszky). Rząd i opozycja są jednak niewątpliwie zgodne w jednym punkcie, który określił Zoltan Lovas: "Stała obecność agentów policji politycznej i ich współpracowników na kluczowych stanowiskach stwarza zagrożenie dla suwerenności państwa węgierskiego".[53]

Czecho-Słowacja - likwidacja agentury

Czecho-Słowacja jest jedynym krajem postkomunistycznym (nie licząc NRD), w którym po dokonaniu przez komisje społeczne weryfikacji funkcjonariuszy dawnej policji politycznej StB, zdecydowano się zwolnić w końcu wszystkich byłych pracowników StB.

Dawna opozycja przejęła kontrolę nad MSW (w tym nad StB) dopiero po majowych wyborach w 1990 roku. Jeszcze w okresie przejściowym, 26 lutego ówczesny federalny minister spraw wewnętrznych Richard Sacher zawarł z Kriuczkowem układ o współpracy czechosłowackiego MSW z KGB.[54] Oficjalnie wypowiedziano go po roku. Rzecznik rządu zapewniał, że układ nie był podpisany w obecności prezydenta Havla
w czasie wspólnej z ministrem Sacherem wizyty w Moskwie i nie był realizowany.[55] Na Słowacji tymczasem, jak stwierdziła parlamentarna komisja bezpieczeństwa i obrony, konsul sowiecki przekazał ówczesnemu słowackiemu ministrowi spraw wewnętrznych Vladimirowi Meciarowi listę trzech funkcjonariuszy StB, których powinien on pozostawić w MSW.[56]

Na kilka dni przed wyborami w 1990 roku federalny wiceminister spraw wewnętrznych Jan Rumi ujawnił, iż przewodniczący Partii Ludowej, Josef Bartonczik, był tajnym współpracownikiem StB i dlatego nie powinien sprawować żadnego urzędu publicznego. Na polecenie Prokuratora Generalnego dokument dowodzący współpracy Bartonczika został opublikowany. Partia Ludowa chciała wytoczyć sprawę sądową o zniesławienie, ale prokuratura uznała, iż dowody kolaboracji są zbyt oczywiste i cała sprawa upadła, zaś sam Bartonczik musiał w końcu odejść ze stanowiska przewodniczącego partii, choć pozostał posłem.

Zaraz po majowych wyborach w 1990 roku parlament federalny powołał drugą Komisję do spraw zbadania przebiegu wydarzeń 17 listopada 1989 roku, pod przewodnictwem Jirzego Rumla. Wcześniejsza komisja została rozwiązana. Jak stwierdził Jirzi Rumi 6 grudnia 1990 roku na forum parlamentu: "niektórzy członkowie pierwszej Komisji byli tajnymi współpracownikami StB", zaś celem jej utworzenia było zaciemnienie śledztwa dotyczącego wydarzeń 17 listopada.[57] Komisja Rumla nie ograniczyła się do śledztwa w sprawie prowokacji 17 listopada, lecz na mocy uchwały z 11 stycznia 1991 roku została upoważniona do przeprowadzenia weryfikacji posłów Zgromadzenia Federalnego (następnie uprawnienia te rozszerzono).

Między 6 a 20 grudnia 1990 roku "Komisji 17 listopada" powiodło się uzyskanie z rejestrów okręgowych (w tym również z terenu Słowacji) pełnej listy agentów StB. Dysponowała ona około 100 tysiącami nazwisk tajnych współpracowników oraz 10 tysiącami nazwisk pracowników etatowych. Wielu z nich zajmowało wysokie stanowiska polityczne. Rzecznik prasowy Komisji, Petr Toman, poinformował prasę, że 17 listopada 1989 roku tajni współpracownicy StB otrzymali polecenie, by zinfiltrować Forum Obywatelskie - OF. Zdaniem J. Rumla: "Starzy agenci StB kontynuują swą działalność również obecnie, a ich siatka obejmuje nowy parlament. Agenci utrzymują kontakty ze swymi organami dyspozycyjnymi (starymi funkcjonariuszami StB)..."[58]

Kandydaci na posłów podpisywali przed wyborami oświadczenia, iż nie współpracowali z StB. Komisja głosowała nad każdym przypadkiem kolaboracji osobno; jeśli większość uznała, iż dana osoba była tajnym współpracownikiem StB, wzywano ją na rozmowę i proponowano wycofanie się z życia politycznego. Dopiero w wypadku odmowy podania się do dymisji lub złożenia mandatu, Komisja mogła ogłosić publicznie fakt kolaboracji z policją polityczną. Wśród posłów Zgromadzenia Federalnego było 16 takich przypadków, w tym ówcześni przywódcy ruchu morawskiego Boleslav Barta i Vaclav Tomis oraz działacz lewicowej opozycji Jan Kavan.

Ujawnienie 22 czerwca 1991 roku 16 agentów nie wyczerpało zadań Komisji. Jeszcze 11 lutego jej rzecznik prasowy stwierdził, iż ustalono, że agenci StB są wśród "osób wysoko postawionych w kierownictwie państwowym, wśród posłów Parlamentu Federalnego, ministrów federalnych i ich zastępców, pracowników Kancelarii Parlamentu Federalnego i Biura Prezydium Rządu".[59]

Podczas posiedzenia parlamentu federalnego poświęconego weryfikacjom (24.05.91) Komisja stwierdziła, iż zakończyła sprawdzanie członków rządu, pracowników Kancelarii i Biura Prezydium Rządu. Jednocześnie podkreślono, iż wielu dawnych agentów i funkcjonariuszy StB pracuje w środkach masowego przekazu. Komisja zaproponowała ujawnienie całej siatki StB zwalczającej "nieprzyjaciela wewnętrznego", tj. nazwisk wszystkich tajnych współpracowników i agentów z tej sfery zainteresowań dawnej policji. 29 maja parlament odrzucił wniosek Komisji o weryfikację dziennikarzy i ujawnienie siatki StB. Prawica, zwłaszcza Partia Obywatelsko-Demokratyczna - ODS, Sojusz Obywatelsko-Demokratyczny - ODA i Klub Zaangażowanych Bezpartyjnych - KAN, poparły Komisję, lewica natomiast, szczególnie komuniści i Ruch Obywatelski - OH, sprzeciwili się wnioskowi. Miesiąc później wicepremier Pavel Rychetsky (OH) podał w wątpliwość wiarygodność rejestrów tajnych współpracowników, które - jego zdaniem - nie mogą stanowić wystarczającego dowodu kolaboracji. Odpowiedź Komisji Rumla oraz komisji parlamentu czeskiego (powołał on swą własną komisję weryfikacyjną), była jednoznaczna; dotychczas nie znaleziono żadnego przypadku potwierdzającego tezę Rychetskiego, zaś teczek personalnych nie można było sfałszować.[60]

22 maja 1991 roku premier federalny Marian Czalfa stwierdził, iż członkowie rządu zostali zweryfikowani według stanu osobowego z 15 lutego 1991 roku; liczba 33 pracowników Urzędu Rady Ministrów i 14 ministrów oraz ich zastępców, którzy byli tajnymi współpracownikami policji politycznej, ze względu na znaczne zmiany personalne nie odpowiada aktualnej sytuacji. Jednocześnie sprawdzono, iż w Kancelarii Zgromadzenia Federalnego pracowało 25 byłych konfidentów StB.[61] Sprawie tej poświęcone było posiedzenie rządu federalnego z 10 czerwca. W komunikacie, który następnie opublikowano, podano do wiadomości, że żaden aktualny członek rządu federalnego nie został zweryfikowany "pozytywnie", natomiast przypadki wiceministrów - tajnych współpracowników StB, zostaną zbadane w terminie do końca czerwca. Jednocześnie wezwano wszystkie osoby prywatne posiadające dokumenty z archiwów StB o ich zwrot i zagrożono represjami, w wypadku posługiwania się takimi materiałami.[62] Decyzja ta jest istotna, gdyż według Tomana dossiers StB znalazły się w posiadaniu wielu osób. Akta, o których sądzono, że zostały zniszczone, w rzeczywistości skradziono lub zmikrofilmowano przed spaleniem.

Teoretycznie weryfikacja i obrona "pozytywnie zweryfikowanych członków rządu federalnego, pracowników Biura Rządu i Kancelarii Zgromadzenia Federalnego" miały skończyć się 30 czerwca. Tymczasem w tydzień później Jirzi Rumi skarżył się jeszcze, że "dokumenty nie są w porządku, brakuje ludzi, konkretnych nazwisk. Dopiero gdy prowadzący weryfikacje w Kancelarii parlamentu uzupełnią te braki, będziemy mogli przekazać całe dossier... parlamentowi federalnemu".[63]

Niezależnie od weryfikacji w Zgromadzeniu Federalnym, we wrześniu 1990 roku rozpoczęto kontrolę pracowników MSZ. Miała zostać ona ukończona do jesieni 1991 roku. Według oświadczenia wiceministra V. Wagnera, do sierpnia 1991 roku wykryto 50 tajnych współpracowników StB (i/lub KGB), w tym 6 na stanowiskach ambasadorów. Najwięcej agentów pracowało w ambasadzie w Moskwie. Wszystkim osobom zweryfikowanym "pozytywnie" zaproponowano odejście z pracy. Kilka osób zanegowało fakt współpracy i wówczas ich teczki personalne z StB zostały "dokładnie skontrolowane". W wypadku dwu, trzech osób wyjaśniło się wówczas, iż wprawdzie podpisały one deklarację współpracy, ale nie istnieją żadne dowody, by komukolwiek szkodziły. Osoby te mogły pozostać w MSZ. Większość zweryfikowanych nie broniła się jednak przed postawionymi im zarzutami.[64] Tymczasem na początku listopada 1991 roku grupa posłów ODS (Stanislav Devaty, Jan Vidim, Jirzi Pospiszil Jana Petrova) zwróciła się z pytaniem do ministra spraw zagranicznych Jirzigo Dienstbiera, czy ktoś z przytoczonych 56 nazwisk "pozytywnie" zweryfikowanych pracowników ministerstwa nadal pozostaje na swym stanowisku. J. Dienstbier odpowiedział, iż z załączonego wykazu pozostało w ministerstwie jeszcze 26 osób. Wobec tego 16 grudnia S. Devaty zgłosił drugą interpelację. Jego zdaniem osoby, które w przeszłości współpracowały z wywiadem, kontrwywiadem i KGB lub w sposób oczywisty angażowały się w proces normalizacji i dotąd działają w służbie dyplomatycznej, przedstawiają dla kraju i nie tylko niebezpieczeństwo, ale również ryzyko polityczne i moralne. Devaty załączył wykaz 13 osób, z których większość nadal pracuje w MSZ, w tym dwie są ambasadorami, a dwie są zatrudnione w urzędach konsularnych.[65]
  Attachaty, handlowy i wojskowy, jak dotąd nie podlegały weryfikacjom i ich sytuacja kadrowa nie uległa zmianie.

   10 października 1991 roku parlament federalny uchwalił ustawę o weryfikacjach zakazującą przez okres lat pięciu (do 31.12.1996) zajmowania stanowisk publicznych pochodzących z mianowania, wyboru i urzędu, stanowisk w organizacjach państwowych oraz w spółkach akcyjnych, których kapitał należy w większości do państwa, obywatelowi, który w czasie między lutym 1948 i listopadem 1989 roku był:
  1. funkcjonariuszem StB, agentem, rezydentem, właścicielem lokalu konspiracyjnego lub wynajmowanego przez StB, informatorem lub współpracownikiem ideowym StB;
  2. świadomym współpracownikiem StB (zaufani i kandydaci);
  3. funkcjonariuszem kompartii od poziomu powiatu (czeski: okres), z wyjątkiem sprawujących funkcje w okresie od 1 stycznia 1968 do 1 maja 1969 roku lub członków komitetów działania Frontu Narodowego oraz komisji weryfikacyjnych po 25 lutego 1948 roku i komisji weryfikacyjnych i normalizacyjnych po 21 sierpnia 1968 roku;
  4. członkiem Milicji Ludowych (odpowiedniki polskiej ORMO);
  5. studentem lub stażystą przez okres dłuższy niż trzy miesiące w szkołach wyższych KGB.

O grupach 1 i 2 oświadczenie wydaje Federalne MSW w terminie 60 dni, w pozostałych kategoriach wystarczy oświadczenie na honor samego obywatela. Członkowie grup 2-5 mogą zwrócić się do komisji kwalifikacyjnej o zbadanie ich przypadku. Wszyscy zainteresowani mogą zwrócić się do sądu, który będzie mógł potwierdzić lub odrzucić twierdzenie Federalnego MSW lub komisji. Ustawa nie dotyczy osób, które po 17 listopada zostały zrehabilitowane, a więc wcześniej były karane za działalność opozycyjną, o ile nie były pracownikami lub współpracownikami StB. Jeśli działały one w opozycji, lecz nie były skazane, podlegają ustawie na równi z osobami z grup 1-5.

  W MSW i MON na stanowiskach zajmowanych od stopnia pułkownika wzwyż nie mogą pracować osoby, które we wzmiankowanym okresie pracowały w kontrwywiadzie na stanowisku od naczelnika departamentu wzwyż, studiowały w szkołach KGB lub pracowały na kierowniczych stanowiskach w niektórych komórkach kompartii do spraw wojska i bezpieczeństwa. Dla pracowników kontrwywiadu może minister lub dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa i Informacji (wywiad) - FBIS uczynić wyjątek.

O weryfikację własnej osoby może poprosić każdy obywatel po ukończeniu 18 roku życia. O weryfikację redakcji może za zgodą poszczególnych dziennikarzy zwrócić się wydawca lub użytkownik środków masowej komunikacji, podobną możliwość mają kierownictwa partii i ruchów politycznych. Bez zgody zainteresowanego nie można publikować ekspertyzy MSW lub komisji.[66]

Kategoria "świadomy współpracownik" StB została sformułowana niepreczyjnie i dlatego spowodowała wiele nieporozumień. Dlatego też MSW musiało wprowadzić zmiany do wydawanych przez siebie zaświadczeń. Zgodnie z ustawą za "świadomą współpracę" uważa się fakt zarejestrowania obywatela w ewidencji StB jako: człowieka zaufanego - D, kandydata tajnego współpracownika - KTS lub tajnego współpracownika zaufanego kontaktu - TS OS, który wiedział, że spotyka się z funkcjonariuszami StB, przekazywał im informacje w drodze tajnego kontaktu lub spełniał nakładane na niego zadania. Tymczasem MSW może tylko stwierdzić, czy obywatel został zarejestrowany pod jedną z trzech wymienionych kategorii, nie może natomiast w żadnym wypadku wydać zaświadczenia o jego świadomej współpracy bądź jej braku. Obywatel, który otrzyma omawiany rodzaj zaświadczenia, może zwrócić się do niezależnej komisji, aby rozsądziła czy współpracował on świadomie z StB, czy w ogóle z nią nie współpracował, gdyż w trzech wymienionych kategoriach mogli być ewidencjonowani również obywatele, którzy nie mieli o tym najmniejszego pojęcia, później stawali się nawet sami osobami śledzonymi.[67]

Taki był też przypadek Jirziho Kabele, kierownika katedry socjologii na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Karola w Pradze.[68] Poddał się weryfikacji, po czym otrzymał zaświadczenie o "pozytywnym" wyniku kontroli. W 1983 roku StB chciało bowiem uzyskać od Kabelego informacje o działalności opozycjonisty Jirziho Doleżala i zaliczyło go do kategorii KTS bez jego wiedzy. Zgodnie z ustawą Kabele miał więc 30 dni na dostarczenie zaświadczenia swemu pracodawcy i dalszych 15 na ustanie stosunku pracy. W ciągu następnych 60 dni mógł się jeszcze odwołać do niezależnej komisji. Na jego szczęście zachowały się akta personalne prowadzone przez StB, w których widniała notka, iż Kabele nie udzielił żadnych informacji o nikim i do współpracy z StB się nie nadawał. Przypadek Kabelego przemawia jeszcze raz na rzecz udostępniania dossiers badania ich, gdyż sam wykaz współpracowników policji mówi niewiele o zachowaniu.

Do pierwszego kwietnia 1992 roku powinny zakończyć się weryfikacje prowadzone przez czeską komisję w parlamencie i rządzie republikańskim. Przewodniczący komisji, Ivan Maszek odmówił udzielenia informacji o liczbie "pozytywnie" skontrolowanych, gdyż nie chciał, by jego wypowiedź łączono z faktem podania się do dymisji ministra sprawiedliwości Leona Richtera. Maszek podkreślił jednak, że sprawdzian dotyczy wyłącznie faktu współpracy z StB, natomiast komisja nie może wypowiadać się na temat ewentualnej współpracy z KGB, bowiem nie zna jej siatki agenturalnej.[69]

Komisja stwierdziła ostatecznie, że odwołany w dniu 24 stycznia 1991 roku przez Prezydium parlamentu czeskiego minister środowiska naturalnego, B. Moldan nie współpracował z StB. Zmiana ocen komisji spowodowana była wprowadzeniem precyzyjniejszych kryteriów.[70]

30 stycznia 1992 roku zakończyła swą pracę "Komisja 17 listopada". Przy tej okazji szczyt osiągnęła afera "pozytywnie" zweryfikowanego posła SDO (Orientacja Socjal-Demokratyczna), Jana Kavana, przed rewolucją dyrektora londyńskiej "Palach Press" i głównego kontaktu organizacyjnego Karty77. Kavan nigdy nie przyznał się do współpracy z StB i oskarżał MSW o zniesławienie, a jednocześnie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w prasie europejskiej ukazywały się seriami artykuły dowodzące szkodliwości weryfikacji, skoro prowadzą one do oskarżenia tak kryształowego działacza, jak Kavan. Lewica nie mogła pogodzić się z myślą, że jej kontakty zagraniczne były pod stałą kontrolą policji.

Rzecznik MSW wyjaśnił, że StB nie prowadziła teczki agenta na Jana Kavana, ale minister spraw wewnętrznych Jan Langosz nigdy NIE stwierdził, że Kavan NIE był współpracownikiem StB. Langosz popiera stanowisko Komisji Rumla, iż Kavan był zarejestrowany w I Dyrekcji MSW (wywiad) w tomie nr 12402 jako współpracownik StB w kategorii TS DS, o pseudonimie Kato i utrzymywał kontakt od 1968 roku do czerwca 1970 roku.[71]

Trzech członków "Komisji 17 listopada": Stanislav Devaty, Jan Vidim i Jirzi Pospiszil spotkało się 4 grudnia 1991 roku w biurze Komisji z ekipą filmową "Christian Science Monitor". Nakręcono film, który 29 stycznia 1992 roku wyświetliła telewizja czeska. Na ekranie było widać, jak poseł Devaty pokazuje akta personalne Kavana z archiwum StB z datą 31 maja 1975 roku. Devaty odczytał też na głos fragment z akt: "Kato, wiedząc, że jego raporty są przekazywane oficjalnym placówkom w Czechosłowacji, nie ma wątpliwości, że dysponuje nimi wywiad...". Filmowcom pokazano również fragment filmu video nakręcony przez StB 28 listopada 1989 roku na przyjacielskim spotkaniu przy szampanie Kavana z funkcjonariuszami resortu.[72] Devaty złamał w ten sposób tajemnicę okrywającą informacje dostępne Komisji. Gdyby akta były jawne, do sprawy Kavana nigdy by nie doszło Parlament miał podjąć decyzję o zniesieniu tajności i odczytaniu akt na sesji zamkniętej, by wreszcie całą sprawę zakończyć.

Założony jesienią 1991 roku Sojusz Antykomunistyczny - AA, w listopadzie zaczął rozpowszechniać pierwszy wykaz stu dziewięciu agentów i tajnych współpracowników StB i zapowiedział kolportaż następnych, tak by stopniowo ujawnić całą siatkę.[73] Lista została wyniesiona z FBIS-u i zawiera szereg drobnych błędów oraz jedno nazwisko, którego nie ma na oryginalnym wykazie. Prokuratura bada, czy rozpowszechniana lista odpowiada prawdzie, by stwierdzić, czy dopuszczono się zniesławienia. MSW uważa, że ujawnianie prawdziwych informacji o agentach nie jest przestępstwem. Najlepszym rozwiązaniem byłoby jednak zastosowanie modelu niemieckiego, jak sądzą pracownicy MSW, gdyż z akt można dowiedzieć się o wiele więcej niż z samej tylko listy, która może być myląca.

Jedynym sposobem zapobieżenia rozpowszechnianiu fałszywych list, dopisywaniu do nich jednych nazwisk i skreślaniu innych, jest opublikowanie urzędowego wykazu. Coraz więcej osób wypowiada się za tym rozwiązaniem, które radykalnie ukróciłoby wszelkie nadużycia i wykluczyło błędy przy przepisywaniu, bowiem listy agentów i tak będą krążyć.[74]

Na razie postanowiono udostępnić część archiwów StB do celów naukowych.[75] Służyć ma temu Biuro dokumentacji i badania działalności StB. Ma ono badać we współpracy z historykami metody StB i wpływ KGB na wewnętrzną politykę Czechosłowacji. Dyrektor Biura, Jirzi Szetina, twierdzi, iż dysponuje dowodami na to, że funkcjonariusze StB, którzy kierowali agentami, sporządzali kopie najważniejszych doniesień dla swych prywatnych archiwów. Nie ma wątpliwości, że będą oni teraz wykorzystywać zgromadzone materiały w interesie własnym, a może i grupowym swego środowiska.

Na Słowacji partie komunistyczna i nacjonalistyczne przeciwne były weryfikacjom. Dopóki premierem był Vladimir Mecziar, jeden z największych obrońców utajnienia list byłych tajnych współpracowników StB, blokował on skutecznie eliminację kolaborantów z życia politycznego. Mecziar dysponował listami tajnych agentów w parlamencie, prasie, Kościele itd. i wykorzystywał je do wzmacniania własnej pozycji politycznej. Stosunki samego Mecziara z StB, już w czasie walki o złożenie go z urzędu, stały się przedmiotem śledztwa prowadzonego przez parlamentarną komisję obrony bezpieczeństwa oraz Prezydium parlamentu. Raport komisji wskazuje, że Mecziar w czasie gdy był ministrem spraw wewnętrznych, awansował pracowników StB. Dossier nr 19508 agenta o pseudonimie Miroslav Stern jest niepełne, gdyż brakuje w nim sześciu stron, które wyrwano. Podejrzewa się, że dokonał tego sam Mecziar, w czasie gdy był on ministrem spraw wewnętrznych Słowacji, aby uniemożliwić identyfikację "Sterna" z sobą.[76]

Brak weryfikacji i nieujawnianie tajnych współpracowników StB umożliwia funkcjonariuszom dawnej policji dowolne szafowanie oskarżeniami pod adresem polityków słowackich. Oficer StB Demikat publicznie stwierdził, że Ivan Czarnogurski, wiceprzewodniczący parlamentu i brat obecnego premiera Jana Czarnogurskiego, był agentem StB. W czasie rozmów weryfikacyjnych w słowackim MSW Demikat nic na ten temat nie mówił.[77]

Gdy Jozef Boksay dokonał weryfikacji w swym słowackim ministerstwie handlu zagranicznego i na podstawie list tajnych współpracowników otrzymanych od federalnego MSW zwolnił 300 osób (na 1300 pracowników) zweryfikowanych "pozytywnie", funkcjonariusz StB Burak oskarżył Boksaya o powiązania z StB i zaszantażował ujawnieniem tego "faktu" publicznie, gdyby minister nie zmienił swego postępowania.[78]
Wiele osób uważa, że to właśnie Słowacja stała się głównym terenem rewanżu KGB za czystki w aparacie władzy republiki. Infiltrowana przez agentów prasa rozpętała kampanię nacjonalistyczną; w ugrupowaniach nacjonalistycznych istotną rolę odgrywają długoletni agenci StB (np. przewodniczący Maticy Slovenskiej, Jozef Markus). Taktyka nacjonalistów polega na zaostrzaniu istniejących, rzeczywistych konfliktów słowacko-czeskich i słowacko-węgierskich, i na szachowaniu w ten sposób całej republiki destabilizacją polityczną.[79]
29 kwietnia Inicjatywa na Rzecz Obrony Demokracji wezwała rząd słowacki, by zwrócił się do parlamentu o przeprowadzenie weryfikacji w środkach masowego przekazu.

20 czerwca Słowacka Rada Narodowa uchwaliła ustawę o weryfikacjach, którym zostaną poddano wszyscy posłowie, członkowie rządu, prokuratura generalna, sędziowie Sądu Najwyższego, pracownicy Kancelarii Parlamentu i biura rządu, dyrekcja TViR, CzTK, przedstawiciele administracji państwowej i ci, którzy mieliby objąć niektóre z wymienionych stanowisk. Komisja weryfikacyjna wybrana przez parlament słowacki miała zakończyć swą pracę do 31 grudnia 1991 roku, ale w praktyce nie zaczęła ona nawet swej działalności. W praktyce słowackie MSW jest obecnie kierowane przez dawnych wysokich funkcjonariuszy StB.[80]

Przeciwnicy weryfikacji na ogół zgodnie podkreślają, iż zniszczenie znacznej części akt powoduje, że dawni funkcjonariusze bezpieki stają się świadkami i poprzez swoje zeznania decydują, kto był, a kto nie był agentem. Praktyka wykazuje, iż zastrzeżenie to jest prawdziwe jedynie w sytuacji, gdy listy agentów pozostają nie zbadane przez komisje parlamentarne i nie opublikowane tkwią w sejfach KGB lub sejfach nowych kandydatów na dyktatorów i manipulatorów.

Litwa - śladem rozwiązania czeskiego

12 listopada rząd Litwy postanowił, że "byli pracownicy i informatorzy (agenci) KGB ZSRS nie będą mogli przez okres lat pięciu piastować urzędów ministerialnych Republiki Litewskiej, stanowisk dyrektorów departamentów i innych państwowych służb i inspekcji, jak również stanowisk kierowniczych w podstawowych jednostkach struktury ministerialnej (departamentach) oraz w zarządach miejskich i rejonowych (stanowisko kierownika i zastępcy). Byli pracownicy i informatorzy (agenci) KGB ZSRS pełniący obowiązki wymienione w tym punkcie, muszą ustąpić z zajmowanych stanowisk do 1 stycznia 1992 roku."

Rząd postanowił także "zwrócić uwagę osób współpracujących ze strukturami KGB ZSRS, że taka działalność będzie oceniana jak przestępstwa państwowe i osoby te będą pociągane do odpowiedzialności karnej zgodnie ustalonym porządkiem prawnym."[81]

Wszyscy współpracownicy KGB powinni zgłosić się do organów bezpieczeństwa i wówczas będą amnestionowani. W przeciwnym wypadku nie tylko utracą swe stanowiska, ale ich nazwiska zostaną także podane do wiadomości publicznej.

Na prowincji przynajmniej część archiwów KGB wraz z pełnymi wykazami tych współpracowników została zabezpieczona przez władze litewskie i komisję parlamentarną zajmującą się badaniem działalności KGB. Archiwa centralne w Wilnie są w sporej części zdekompletowane, ale będzie można odtworzyć listy agentów KGB m. in. na podstawie zachowanych w całości dokumentacji spraw karnych wytoczonych członkom opozycji politycznej, gdyż w aktach zachowały się donosy agentów. Za oświadczeniem rządu z 12 listopada nie poszły jednak żadne zdecydowane kroki i dlatego zostało ono całkowicie zignorowane. Rząd nie odważył się na ujawnienie żadnego agenta.

Dotychczas ujawniono na łamach prasy tylko dwu agentów KGB. W październiku 1990 roku dziennik "Respublika" opublikował faksymile karty ewidencyjnej agentki KGB o pseudonimie Szatrija, zwerbowanej w 1980 roku, z widocznym podpisem ówczesnej premier Litwy, Kazimiery Prunskiene, oraz wykaz jej oficerów prowadzących. W wywiadzie udzielonym następnie temu pismu premier przyznała, iż pracowała dla Andropowa, ponieważ zależało jej na wprowadzeniu reform ekonomicznych, KGB była jedyną instytucją zdolną do ich realizacji. Wydaje się, że ujawnienie Prunskiene - Szatriji było wynikiem wewnętrznych walk KGB Litwy.

W listopadzie 1991 roku "Respublika" opublikowała kilka donosów, m. in. na Tomasza Venclovę, podpisanych "Juozas", a następnie "Mażoji Lietuva ujawniła, iż agent "Juozas" to pseudonim jednego z założycieli Sajudisu, przywódcy Partii Niepodległości, Vergilijusa Czepaitisa. W tym wypadku KGB i opozycji antyprezydenckiej chodziło o poderwanie zaufania do prezydenta Landsbergisa, gdyż Czepaitis był jego przyjacielem i jednym z najbliższych współpracowników politycznych. Czepaitis nie przejął się sprawą, zachował zimną krew i nawet nie zaprzeczał prawdziwości wydrukowanych dokumentów. Został też ponownie wybrany przewodniczącym Partii Niepodległości.

Donosy pisane przez Czepaitisa udostępnił pismu "Respublika" były funkcjonariusz KGB, choć oficjalnie redakcja ogłosiła, iż otrzymała je od czytelnika, który kupił dossier "Juozasa" na targu za 150 rubli.[82]

Przykład litewski ukazuje też, jak wysoko sięga infiltracja KGB i jak wielkie może być uzależnienie nowych elit politycznych w krajowych postkomunistycznych od tej instytucji.

Była Niemiecka Republika Demokratyczna - Europa tworzy wzorzec postępowania

Sytuacja na terenie byłej NRD odbiega w istotny sposób od warunków panujących w państwach postkomunistycznych, gdyż Niemcy Wschodnie zostały wchłonięte przez kraj zachodni, europejski i demokratyczny, którego ani instytucje, ani społeczeństwo nie zostały zsowietyzowane. Władze w zjednoczonym państwie sprawuje i decyzje podejmuje zatem elita zachodnia, a nie grupa wyłoniona jeszcze w ustroju komunistycznym przy walnym współudziale policji politycznej.

Po zjednoczeniu Niemiec akta policji politycznej - Stasi przekazano specjalnemu urzędowi, na czele którego stanął pastor Joachim Gauck[83], pełnomocnik nadzwyczajny rządu niemieckiego do zbadania i kontroli akt osobowych byłej NRD. Na podstawie traktatu zjednoczeniowego ustalono, iż dossiers Stasi pozostaną tajne, ale akta osobowe wolno będzie wykorzystywać do kontroli posłów, urzędników i współpracowników instytucji państwowych w procesach sądowych, postępowaniu rehabilitacyjnym oraz dla obalenia fałszywych oskarżeń o współpracę z policją polityczną. Na podstawie ustawy Bundestagu z listopada 1991 roku od 2 stycznia 1992 roku każdy obywatel Niemiec uzyskał prawo do wglądu we własną teczkę, sporządzenia jej kopii i publikacji. Dodajmy, że ogromna większość materiałów Stasi została zabezpieczona. Liczbę jej konfidentów, czyli tzw. nieoficjalnych współpracowników, ocenia się na 200 tys.

Traktat zjednoczeniowy określił też warunki wypowiedzenia stosunku pracy byłym agentom, o ile instytucja, która ich zatrudnia, podejmie taką decyzję. W tym celu instytucje uzyskały prawo zwracania się do urzędu Gaucka z prośbą o dostarczenie zaświadczenia ("opisu") dotyczącego stosunku zatrudnionego do Stasi. W wypadku osób już pracujących ich zgoda nie jest wymagana, natomiast sprawdzenie ubiegających się o pracę może mieć miejsce tylko za ich akceptacją. Również posłowie wschodnich Landtagów musieli się zgodzić na weryfikację. Do października 1991 roku wpłynęło 200 tys. wniosków o sprawdzenie (30 tys. miesięcznie), z czego załatwiono 60 tys. Do urzędu Gaucka zwracają się o sprawdzenie swych pracowników przede wszystkim służby państwowe i publiczne, instytucje centralne, regionalne i lokalne, w których pracy zaufanie odgrywa ważną rolę. W Europie, inaczej więc niż w Polsce i Rumunii, panuje przekonanie, że byli ubecy konfidenci policji politycznej nie mogą być urzędnikami państwowymi, nauczycielami, policjantami, politykami czy posłami.

W ciągu miesiąca 300 tys. osób poprosiło o możliwość zapoznania się ze swymi aktami.[84] Na razie udostępniono je działaczom dawnej opozycji, natomiast upłynie kilka lat, zanim wszyscy chętni będą mogli skorzystać nowego prawa. Mają oni do dyspozycji berlińską centralę i 14 oddziałów terenowych urzędu. Przewiduje się także możliwość współpracy urzędu Gaucka z naukowcami celem badania mechanizmów funkcjonowania systemu komunistycznego.

Zdaniem pastora Gaucka prawo musi bronić poszkodowanych, tj. osób, na które donoszono, a nie konfidentów lub byłych oficerów Stasi winnych działania przeciwko społeczeństwu, terroryzowania ludzi, łamania prawa (nie chodzi o "prawo" komunistyczne) itp. Rozliczenie się z przeszłością i poznanie wszystkich tajników władzy komunistycznej jest niemożliwe bez weryfikacji. "Musimy przez to przejść" - dodaje Ulrike Poppe. Juergen Fuchs i Barbara Bohley idą nawet dalej, żądając dostępu dla wszystkich do akt Stasi, gdyż inaczej - ich zdaniem - nie będzie można zliczyć się z komunizmem i popełniony zostanie ten sam błąd połowiczności, co w wypadku rozrachunków z nazizmem. Już pierwsze wypowiedzi byłych opozycjonistów na temat informacji znalezionych w ich aktach poterdzają powyższe wnioski. Przede wszystkim dowiadujemy się, jaki był stopień zinfiltrowania, a nawet kształtowania przez Stasi opozycji wschodnioniemieckiej. Spośród 15 opozycjonistów, którzy w kwietniu 1988 roku zebrali się u U. Poppe, by zredagować protest przeciwko wydaleniom z NRD przeciwników reżimu, 4 współpracowało ze Stasi. Posłanka SPD i współzałożycielka jej wschodniej części, Angelika Barbe stwierdziła po przeczytaniu swych akt, że proces powstawania partii był sterowany i kontrolowany przez Stasi, zaś udział w pracach organizacyjnych konfidenta Ibrahima Boehmego, który został pierwszym przewodniczącym partii, był od początku zaplanowany przez policję. Dodajmy, że wschodnioniemiecka SPD uzyskała w wyborach 22% głosów. Manfred Stolpe (SPD), premier Brandenburgii, który jako wysoki dostojnik Kościoła protestanckiego często kontaktował się ze Stasi, by jak oświadczył, "skierować NRD na drogę państwa prawa bez rozlewu krwi", był również informatorem. Brak jego akt osobowych w archiwach Stasi wskazuje, iż zostały stamtąd usunięte, gdyż Stolpe musiał mieć dossier z racji zajmowanego stanowiska. Gerd Poppe i Berbel Bohley ujawnili, że ich obrońca Georg Gysi, obecnie przewodniczący Partii Demokratycznego Socjalizmu (komuniści), był "nieoficjalnym współpracownikiem" policji o pseudonimie Notariusz. Sam Gysi odrzucił wszystkie zarzuty. Dopiero ujawnienie jego teczki mogłoby wyjaśnić sytuację. Pozostali przywódcy partii wschodnioniemieckich: Wolfgang Schnur (Partia Demokratycznego Przebudzenia), Ibrahim Boehme (SPD) i Lothar de Maiziere (zastępca Helmuta Kohla w CDU i ostatni premier NRD) byli też agentami Stasi. Zdaniem J. Gaucka "jej funkcjonariusze wciąż szukali okazji do kontaktów i rozmów ze środowiskami opiniotwórczymi... Miało to na celu infiltrację... ale również oddziaływanie na nie, "zdalne sterowanie" nimi". Nie ma powodu, by sądzić, iż sytuacja w innych krajach komunistycznych zasadniczo różniła się od wschodnioniemieckiej; najwyżej obecne elity odmówiły ujawnienia prawdy i wyciągnięcia wniosków politycznych.[85]

Dzięki dostępowi do akt można też wykryć i uniemożliwić działalność ludziom, którzy sprzeniewierzyli się zasadom posłannictwa, jakie niesie z sobą ich zawód. Pastor Heinz Eggert, minister spraw wewnętrznych Saksonii, dowiedział się, że w 1983 roku lekarz-psychiatra na polecenie Stasi wstrzyknął mu bakterie czerwonki. Reinhardt Wolf został na razie zawieszony w czynnościach. Heinrich Fink, dziekan Wydziału Teologii Uniwersytetu Humboldta, musiał podać się do dymisji w listopadzie 1991 roku, gdy wyszło na jaw, iż jako konfindent o pseudonimie Heiner trudnił się donoszeniem na swych kolegów i studentów.

Rozwiązanie niemieckie, a więc efekt doświadczeń kraju europejskiego i demokratycznego, który stara się przezwyciężyć spadek już drugiego totalitaryzmu, spotkało się z wyjątkowo negatywną oceną w Polsce i to ze strony ludzi uważających się właśnie za Europejczyków i deklarujących chęć wejścia do Europy. W innych państwach postkomunistycznych, które mniej mówią o Europie, przykład niemiecki zachęcił do podjęcia problemu weryfikacji.

Słowenia - początek dyskusji

We wrześniu 1990 roku na posiedzeniu komisji parlamentarnej nadzorującej Służbę Bezpieczeństwa Państwowego - SDV poseł Slavko Kmeticz zaproponował, aby opublikować listę informatorów dawnej policji politycznej. Wojna z Serbią i armią jugosłowiańską spowodowała, iż omówienie wniosku odłożono i dopiero na początku 1992 roku problem dawnych agentów ponownie zaczął przyciągać uwagę polityków.[86] W Słowenii działały dwie służby: federalny kontrwywiad wojskowy - KOS oraz policja polityczna - SDV. KOS miał obowiązek uzyskania zgody bezpieki federalnej i republikańskiej na zwerbowanie każdego współpracownika, stąd archiwa SDV powinny zawierać pełną listę agentów. Istniała jednak zasada, iż w momencie gdy dany informator przestawał pracować dla SDV, powinno się go wykreślić z dokumentacji. Gdyby więc przepisu tego przestrzegano rygorystycznie, większość agentów znikłaby już z archiwów. Tajny współpracownik miał swe dossier, w którym zapisywano imię, nazwisko, pseudonim i sferę jego działalności.

Przeciwnicy ujawnienia agentów (np. Peter Bekesz) wskazują na zasługi tajnych współpracowników w przeciwdziałaniu szpiegostwu przemysłowemu i na niebezpieczeństwo obezwładnienia na długie lata słoweńskich służb specjalnych w sytuacji wzmożonej aktywności obcych wywiadów i konfliktu zbrojnego na Bałkanach (lista słoweńskiego SDV byłaby znana, natomiast agenci KOS-a lub serbskiej SDV pozostaliby nie zidentyfikowani). W Słowenii, podobnie więc jak w Polsce, nie dostrzega się różnicy między informatorami normalnego wywiadu i kontrwywiadu z jednej i tajnymi współpracownikami policji politycznej służącymi do szpiegowania własnego społeczeństwa - z drugiej strony. Dlaczego ujawnienie agentów np. w partiach politycznych, ministerstwach, sądach itp. miałoby osłabić obronność kraju?
Przeciwnicy wyeliminowania współpracowników komunistycznej policji z życia politycznego podkreślają, iż opublikowanie ich listy skrzywdziłoby osoby siłą zmuszone do donoszenia. Powtarzany jest też znany już argument, iż przed swym zniknięciem UDBA (dawna nazwa jugosłowiańskiej policji politycznej) mogła zmienić akta, aby skompromitować ówczesnych opozycjonistów, a obecnych ludzi władzy.
Viktor Blażicz, jeden ze zwolenników ujawnienia siatki agentów, uważa, że jest ono warunkiem wydostania się spod wpływu instytucji policji politycznej, stanowiącej istotę totalitaryzmu. Nie powinniśmy sobie robić żadnych iluzji - dodaje Blażicz, że nie ujawniona siatka w jakiś sposób nie spiskuje nadal przeciwko całemu społeczeństwu. W nowych warunkach stała się syndykatem, który samorzutnie broni się. Dr Bosztjan M. Zupanczicz sądzi, ujawnienie siatki agentów zapobiegłoby przede wszystkim jej przekształceniu się w mafię, istnieje bowiem niebezpieczeństwo, iż dawni oficerowie SDV będą nadal wykorzystywali swych współpracowników, by w drodze szantażu posługiwać się ich wpływami w tworzeniu podziemia gospodarczego i kryminlnego.

Zdaniem Ali Zerdina, autora omawianego artykułu w "Mladinie", nadużyciom w sposób radykalny można położyć kres jedynie ujawniając lub niszcząc dossiers. W kraju szerzą się podejrzenia, iż niektóre osoby z nowej ekipy rządzącej współpracowały z UDBA. Opublikowanie listy twierdziłoby lub definitywnie ukróciłoby pomówienia, oczyszczając atmosferę polityczną w kraju.

Przykład Słowenii wskazuje, iż żądanie ujawnienia tajnych współpracowników policji politycznej pojawia się w każdym kraju postkomunistycznym, gdy tylko komuniści zostają odsunięci od władzy, a życie polityczne zaczyna zmierzać ku normalności.                      

--------------------------------------------------------------------------------

[1] Wystąpienie Stasysa Buszkevicziusa, przewodniczącego Litewskiego Związku Młodzieży Narodowej - Młoda Litwa, na konferencji w Paryżu w dniu 19 lutego 1992 roku.
[2] "Spotkania" nr 19/1991, s. 3.
[3] "Duma" z dn. 3 lutego 1992 roku.
[4]  "Duma" z dn. 27 stycznia 1992 roku.
[5] ,,24 Czasa" z dn. 28 stycznia 1992 roku.
[6] Andrzej Celiński, "Newsweek", November 23, 1987, s. 56.
[7] Witold Bereś, Krzysztof Brunetko: Gliniarz z "Tygodnika ". Rozmowy z ministrem spraw wewnętrznych Krzysztofem Kozłowskim. Warszawa 1991, s. 62 i 48.
[8] Roman Żelazny: Rozmowa z Joachimem Gauckiem. RWE: Fakty, Wydarzenia, Opinie z 12 i 13 października 1991 roku.
[9]  "Respekt" nr 45/1991, s. 6.
[10] "Orientacja na Prawo", nr 511991, s. 2-3.
[11] W. Bereś, op. cit., s. 62.
[12] " Spotkania" z dn. 17 lipca 1991 roku, s. 17.
[13] "Respekt" nr 4/1992, s. 2-3.
[14] W.Berś, loc. cit.
[15]  Życie Warszawy z dnia 4 lutego 1991 roku.
[16] "Polska Zbroina" z dn. 14 Stycznia 1991 roku.
[17] W. Bereś, op. cit., s. 74-75.
[18] "Uncaptive Minds" n 14, p. 39
[19] W. Bereś, op. cit., s. 63-64.
[20] Tamże, s. 74-75
[21] "Sztandar Młodych" z dn. 19 grudnia 1990 roku; "Kurier Polski" z dn. 14 stycznia 1991 roku; "Czas" (krakowski) z dn. 4, 5, 6 oraz 20 grudnia 1990 roku.
[22] "Spotkania" nr 5-6/1991.
[23] W. Bereś, op. cit., s. 81-83; "Czas" (krakowski) z dn. 21 i 28 grudnia 1990 roku; "Tygodnik Solidarność" nr 1/1991.
[24] "Czas" (krakowski) z dn. 28 grudnia 1990 roku.
[25] "Orientacja na Prawo", loc. cit.
[26] Tamże.
[27] "Express Wieczomy" z dn. 17 maja 1991 roku.
[28] "Tygodnik Solidarność" nr 1/1991.
[29] "Konfrontacje" nr 7-8/1991, s. 10-11.
[30] "Spotkania" nr 22/1991, s. 2-4.
[31] W. Bereś, op. cit., s. 50-51.
[32] Tamże, s. 121-122.
[33] "Duma" z dn. 8 grudnia 1990 roku.
[34]    34 "Trud" z dn. 8 lutego 1992 roku; "Demokracija" z dn. 7 i 10 lutego 1992 roku, "Podkrepa" z dn. 12 lutego 1992 roku.
[35] Te i następne informacje na temat wyników i warunków prac komisji: Georgi Tambujew: Kompromat II. Sofija 1991, s. 142.
[36] "Wek 21" nr 18 z dn. l maja 1991 roku.
[37] "Demokraci ja" z dn. 23 kwietnia 1991 roku; por. Tambujew, op. cit.
[38] "Zemedelsko zname" 24 kwietnia 1991 roku; "Duma" z dn. 24 kwietnia 1991 roku, "Faks" z dn. 25 kwietnia 1991 roku..
[39] "Duma" z dn. 30 kwietnia 1991 roku.
[40] "24 czasa" z dn. 18-19 stycznia 1992 roku.
[41] "Duma" z dn. 151utego 1992 roku.
[42] "Express" nr 20/1991, s. 6-7.
[43] "22" nr 2 i 6/1992.
[44] "Reggeli Pesti Hirlap" z dn. 4 września 1990 roku; "Beszelo" z dn. 14 kwietnia 1991 roku; "Nepszava" z dn. 13 marca 1991 roku; "Magyar Nemzet" z dn. 12 czerwca, 12 września i 31 listopada 1990 roku oraz z 28 marca i 12 kwietnia 1991 roku; "Magyar Hirlap" z dn. 27 kwietnia 1990 roku oraz 11 stycznia i 26 lutego 1991 roku.
[45] "Reggeli Pesti Hirlap" z dnia 4 września 1990 roku.
[46] "Magyar Hirlap" z dn. 24 maja 1990 roku i z 26 stycznia 1991 roku; "Magyar Nernzet" z dn. 12 czerwca 1990 roku; "Nepszabadsag" z dn. 6 marca 1991 roku.
[47] "Reggeli Pesti Hirlap" z dn. 11 maja 1991 roku; "Nepszava" z dn. 11 i 29 maja 1991 roku; "Vasarnapi Hirek" z dn. 12 maja 1991 roku; "MagyarNernzet" z dn. 13 maja 1991 roku; "Magyar Hirlap" z dn. 14 maja 1991 roku; "Pesti Megyei Hirlap" z dn. 15 maja 1991 roku; "Delkelet" z dn. 23 maja 1991 roku.
[48] "HVG" z dn. 18 maja 1991 roku.
[49] "Delkelet" z dn. 23 maja 1991 roku.
[50] "Nepszava" z dn. 3 czerwca 1991 roku.
[51] "Delkelet" loc. cit.
[52] Sprawie Torgyana poświęcono wiele artykułów: "Nepszava" z dn. 1, 3,5,7 i 10 czerwca 1991 roku; "Nepszabadsag" z dn. 3 czerwca i 1 lipca 1991 roku; "Pesti Megyei Hirlap" z dn. 4 i 10 czerwca 1991 roku; "Magyar Nemzet" z 5 czerwca 1991 roku; "Uj Magyarorszag" z 5 czerwca oraz1l i 3 lipca 1991 roku; "Magyar Hirlap" z dn. 5 czerwca oraz z 1 i 3 lipca 1991 roku; "Kinn, Padon" z dn. 11 czerwca 1991 roku (wywiad z Torgyanem); "Vasarnapi Hirek" z dn. 30 czerwca, "Reggeli Pesti Hirlap" z dn.1l i 6 lipca 1991 roku; "Heti Kis Ujsag" z 5 lipca 1991 roku.
[53] "Uncaptive Minds" n 2/1991, s. 18.
[54]"Zemedelske noviny" z dn. l grudnia 1990 roku, s. 3.
[55] "Lidove noviny" z dn. 4 grudnia 1990 roku.
[56] "Respekt" nr 45/1991, s. 5-6.
[57] "Lidove noviny" z dn. 7 grudnia 1990 roku, "Slovensky dennik" z dn. 7 grudnia 1990 roku.
[58] "Lidove noviny" z dn. 21 grudnia 1990 roku; "Zemedelske noviny" z dn. 21 grudnia 1990 roku.
[59] Wypowiedź P. Tomana: "Lidove noviny" z dn. 131utego 1991 roku.
[60] "Lidove noviny" z dn. 10 czerwca; spór między Rychetskym a Tomanem i Rumlem: "Lidove Noviny" z dn. 25 i 26 czerwca 1991 roku.
[61] "Lidove nowiny" z dn. 23 maja 1991 roku.
[62] "Lidove noviny" z dn. 11 czerwca 1991 roku.
[63] "Lidove noviny" z dn. 91ipca 1991 roku.
[64] "Respekt" nr 33/1991, s. 8.
[65] "Lidove noviny" z dn. 20 grudnia 1991 roku.
[66] "Respekt" nr 40/1991, s. 4. .
[67] "Lidove noviny" z dn. 31 stycznia 1992 roku.
[68] "Respekt" nr 6/1992, s. 6.
[69] "Lidove noviny" z dn. 6 stycznia 1992 roku.
[70] "Lidove noviny" z dn. 2 stycznia 1992 roku.
[71] "Lidove noviny" z dn. 29 stycznia 1992 roku.
[72] "Lidove noviny" z dn. 27,28 i 30 stycznia 1992 roku.
[73] "Respekt" nr 6/1992, s. 4.
[74] "Respekt" nr 5/1992, s. 9.
[75] "Lidove noviny" z dn. 23 grudnia 1991 roku.
[76] "Respekt" nr 46/1991, s. 3.
[77] "Lidove noviny" z dn. 3 czerwca 1991 roku.
[78] Wywiad z Bokszayem w: "Echo" nr 9/1991.
[79] Artykuły Milana Żitnego: "Echo" nr 9/1991, Respekt nr 46/1991, s. 3, nr 44/1991, s. 3.ó
[80] "Lidove noviny" z dn. 21 czerwca 1991 roku.
[81] "Lietuvos Aidas" z dn. 161istopada 1991 roku.ó
[82] "Laisva Lietuva" z dn. 6 grudnia 1991 roku.
[83] Roman Żelazny: Rozmowa z Joachimem Gauckiem. RWE, Fakty, Wydarzenia, Opinie, 12 i 13 października 1991 roku.
[84] "Time International", nr 5/1992, s. 20-22.
[85] "Gazeta Wyborcza" z dn. 3, 11-12, 13,20,23,28 stycznia 1992 roku.
[86] "Mladina" nr 7/1992, s. 5-6.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992
Źródło
1992