SPRAWA B.NARZECZONEJ S.NIESIOŁOWSKIEGO MARSZAŁKA SEJMU

Osobą, która szczególnie ciężko przeżyła załamanie się Stefana Niesiołowskiego w śledztwie i jego sypanie na najbliższych, była jego ówczesna narzeczona Elżbieta Nagrodzka. W dramatycznym liście do redaktora naczelnego tygodnika "Ozon" Grzegorza Górnego, wystosowanym 1 lipca 2006 r., E. Nagrodzka tak pisała na ten temat: "Stefan Niesiołowski zbudował swoją pozycję polityka oraz image nieugiętego herosa na kłamstwie. Załamał się już pierwszego dnia śledztwa i sypał nas, swojego brata Marka, przyjaciół Andrzeja i Benedykta Czumów, i mnie, swoją narzeczoną od pierwszego przesłuchania! Podczas gdy ja, kobieta i szeregowy członek organizacji, przez wiele dni śledztwa twierdziłam, że 'nic nie wiem o Ruchu' (...) Stefan Niesiołowski nie wprowadzał mnie do żadnej organizacji, (...) znałam Czumów wyłącznie towarzysko (patrz protokół z przesłuchania 30.VI.1970 r.), on - mężczyzna i jeden z przywódców, sypał nas od pierwszego przesłuchania (20.VI.), nie szczędząc detali. (...) Kiedy po wielu dniach przesłuchań (30.VI.) kolejny raz zaprzeczyłam, że istnieje 'Ruch', śledczy pokazał mi protokół z 20.VI., podpisany ręką Niesiołowskiego, w którym podaje szczegóły mojej działalności. Dostałam wtedy parę innych protokołów z zeznań kolegów, z których wynikało, że Wojciech Mantaj zaczął zeznawać już 22.VI., Marek Niesiołowski - 25.VI., a Benedykt Czuma - 28.VI. Dla pikanterii dodam, że na podobną okoliczność 'Ruch' zalecał bezwarunkowe milczenie i ja miałam odwagę się do tego zalecenia zastosować. Załamanie Stefana i paru innych kolegów przeżyłam boleśnie. Wyobrażałam sobie idealistycznie, a może naiwnie, że jeśli wszyscy będą milczeli, SB będzie musiała nas wypuścić. Przecież jeszcze wtedy nie wiedziałam, że miała wtyczki i sporo informacji o grupie. W tym samym czasie otrzymywałam od Stefana listy z propozycją 'ślubu w więziennej kaplicy'. Co za hipokryzja. W furii napisałam list, w którym nazwałam Niesiołowskiego i tych, którzy sypali, tchórzami i zdrajcami".
W liście wystosowanym w dniu 4 grudnia 2006 r. do marszałka Senatu Bogdana Borusewicza Elżbieta Nagrodzka pisała m.in.: "(...) Z rzadka mówi się o tym etapie historii grup niepodległościowych, który jest początkiem końca, kiedy ktoś zaczyna sypać i wszystko rozpada się jak domek z kart. Tym kimś w naszym procesie był Stefan Niesiołowski - będąc współzałożycielem, stał się zarazem grabarzem 'Ruchu'" [podkr. - J.R.N.].
Skazana w procesie uczestników konspiracyjnego "Ruchu" na 2 lata więzienia Nagrodzka i tak miała dużo szczęścia. Na skutek przeciągania się śledztwa do procesu doszło już za czasów Gierka - w 1971 roku. W rezultacie wyroki były bez porównania łagodniejsze, niż byłyby w przypadku przeprowadzenia go jeszcze za rządów Gomułki. Wówczas groziłoby jej nawet 10 lat więzienia. Pani Elżbieta po wyjściu na wolność miała wielkie problemy ze zdobyciem pracy. Będąc dziennikarką, faktycznie straciła wszelkie szanse uprawiania zawodu. Przez kolejnych 8 lat nie mogła dostać pracy w tym zawodzie i żeby przetrwać, zatrudniała się jako archiwistka, instruktorka w dzielnicowym domu kultury etc.
W 1990 r. Nagrodzka wyjechała do Wielkiej Brytanii, gdzie pracując jako publicystka i krytyk filmowy, wydała kilka książek o brytyjskim filmie. W 1992 r. E. Nagrodzka (E. Królikowska) z zaskoczeniem dowiedziała się o nieprzyjemnym komentarzu Stefana Niesiołowskiego na temat jej postawy w śledztwie. Natychmiast przekazała sprawę swojemu przyjacielowi mecenasowi Karolowi Głogowskiemu, znanemu działaczowi opozycji demokratycznej. Głogowski, w oparciu o jej upoważnienie, skontaktował się z Niesiołowskim i zażądał od niego natychmiastowych przeprosin za oszczercze pomówienie. Zagroził również, że w przypadku nieuzyskania przeprosin ze strony Niesiołowskiego skieruje przeciw niemu do sądu sprawę o naruszenie dóbr osobistych.
Niesiołowski najpierw wyparł się wszystkiego (wg A. Echolette, "Niesiołowski sypie 'Ruch'", "Nasza Polska" z 5 grudnia 2006 r.). Później jednak, przyciśnięty do muru przez mecenasa Głogowskiego, bojąc się skutków rozprawy sądowej i nagłośnienia całej historii, przeprosił Nagrodzką w obecności adwokata. Podpisał wówczas (9 listopada 1992 r. w Łodzi) oświadczenie o następującej treści: "Oświadczam, że cofam słowa wypowiedziane w dniu 1 stycznia 1992 r. w Muzeum Kinematografii w Łodzi m.in. wobec małż. Teresy i Bogusława Kobierskich, a dotyczące p. Elżbiety Królikowskiej, którą przepraszam. Mając powyższe na uwadze, zobowiązuję się równocześnie do usunięcia z mojej książki pt. 'Wysoki brzeg' fragmentów, odnoszących się do Agnieszki, które mogą być kojarzone z osobą p. Elżbiety Królikowskiej, a nadto w przyszłości powstrzymywać się od wypowiedzi na temat p. E. Królikowskiej w kontekście wspomnianej sprawy. Tytułem dania moralnej satysfakcji zobowiązuję się wpłacić dwa i pół mil. złotych na Dom Samotnej Matki, w okresie dwóch miesięcy od daty podpisania niniejszego oświadczenia". W moim posiadaniu znajduje się zarówno ksero cytowanych wyżej oficjalnych przeprosin ze strony S. Niesiołowskiego, jak i ksero podziękowania dyrektora Domu Samotnej Matki p. Ireny Kaproń, złożonego Niesiołowskiemu 18 stycznia 1993 r., po wpłaceniu przezeń sumy dwóch i pół miliona zł na potrzeby wspomnianego Domu.
Pomimo konieczności przeproszenia Elżbiety Nagrodzkiej w 1992 r., po kilkunastu latach - w 26. numerze tygodnika "Ozon" z 2006 r. - Niesiołowski kolejny raz wystąpił przeciw niej (teraz już Elżbiecie Królikowskiej-Avis) z pomówieniem, umieszczającym jej nazwisko w dwuznacznym kontekście. Pani Elżbieta od wielu lat przebywa w Anglii (wyszła za mąż za brytyjskiego dziennikarza). Być może Niesiołowski mniemał, że jego była narzeczona - dziennikarka w Anglii - nie zauważy jego publikacji w niezbyt szeroko rozpowszechnionym tygodniku "Ozon". Niesiołowski przeliczył się jednak, bo jego tekst dotarł do p. Elżbiety, która natychmiast napisała do naczelnego "Ozonu" red. Grzegorza Górnego sprostowanie, z żądaniem opublikowania oraz złożyła w sądzie sprawę o naruszenie jej dóbr osobistych.
Dziennikarz "Gazety Wyborczej" Marcin Masłowski, komentując w numerze z 13 grudnia 2006 r. wystąpienie Elżbiety Nagrodzkiej na drogę sądową, pisał m.in.: "Nagrodzka poczuła się urażona stwierdzeniem senatora w lipcowym 'Ozonie' (...) - 'Niesiołowski naruszył moje dobra osobiste, moją cześć i godność - mówiła wczoraj w sądzie. Nie miał prawa sugerować, że zachowałam się niegodnie w śledztwie, bo to on sypał już na pierwszym przesłuchaniu swoich przyjaciół, rozszyfrowywał pseudonimy. My milczeliśmy, a on, przywódca - wszystko im mówił. A teraz oskarża mnie o niegodne zachowanie!' (...). Nagrodzka na dowód pokazała protokoły przesłuchań Niesiołowskiego, które dostała z IPN. Wynika z nich, że Niesiołowski w rozmowach z oficerami SB rozszyfrowuje pseudonimy działaczy 'Ruchu', mówi, kto działał w organizacji".
Redaktor M. Masłowski, informując o sposobie, w jaki Niesiołowski bronił się przed zarzutami E. Nagrodzkiej, przytaczał jego słowa: "Mówiłem im to, co i tak wiedzieli. Zeznawałem, i to było błędem. Trzeba było milczeć, ale na to zdobył się tylko Andrzej Czuma".
W tym samym numerze "Wyborczej" z 13 grudnia 2006 r. znalazł się komentarz do całej sprawy, napisany przez dziennikarkę Joannę Szczęsną, która sama niegdyś była uwięziona za konspirację w "Ruchu". Szczęsna przytoczyła słowa Jana Kelusa, wspominającego proces "taterników" z 1970 r. w wywiadzie-rzece pt. "Był raz dobry świat". Kelus pisał tam jakże realistycznie o przebiegu śledztwa w sprawie "taterników": "'(...) Jedyną osobą, która konsekwentnie odmówiła zeznań, był Jakub Karpiński (...). Cała reszta w śledztwie zeznawała. Jedni od razu, drudzy trochę później, jedni kajając się, jak na świętej spowiedzi, inni kręcąc, kombinując, składając deklaracje ideowe, odcinając się (od rzekomych zwykle) pomówień, etc. Czyniąc to, każdy znajdował sto pięćdziesiąt usprawiedliwień czy racjonalizacji takiego postępowania. Natomiast trochę później, zwykle zaraz po wyjściu na wolność, a czasem jeszcze w więzieniu, zaczynał tego żałować, dostrzegać prawdziwe powody, dla których dał się wyciągnąć na zwierzenia - własny strach, głupotę i naiwność. No i jak to ludzie... Zamiast być surowym w ocenie siebie i wielkodusznym wobec innych, każdy znalazł sobie kogoś, kto - jego zdaniem - zachował się w śledztwie jak wyjątkowa szmata, głupek, tchórz... Czyli jednym słowem, gorzej niż on sam'".
Święte słowa i odnoszą się również do procesu 'Ruchu'. Spośród kilkudziesięciu oskarżonych zeznań w śledztwie odmówili jedynie Andrzej Czuma i Jan Kapuściński; wszyscy inni (w tym niżej podpisana) zeznania składali. Te proporcje między ludźmi, którzy dali się złamać czy ogłupić w śledztwie, a tymi, którzy zachowali milczenie, zmienią się radykalnie dopiero w czasach KOR-u (...)".
Jak z cytowanego tekstu wynika, nawet dziennikarka "Gazety Wyborczej", z którą tak intensywnie współpracuje Stefan Niesiołowski, nie potwierdziła lansowanych przez niego twierdzeń o swoim wyjątkowym heroizmie i przypomniała, że on też należał do tych osób, które dały się złamać w śledztwie i złożyły zeznania. Warto dodać, że sam S. Niesiołowski w swej książce pt. "Wysoki brzeg", będącej skądinąd bardzo panegiryczną próbą wybielenia swej przeszłości i upozowania się na herosa w jednym miejscu, najwyraźniej przez niedopatrzenie, opublikował kilka prawdziwych zdań o swej dawnej postawie w więzieniu: "Próbowałem coś kręcić, ale to prowadziło donikąd. Musiałem się decydować - albo zaprzeczyć wszystkiemu i odmówić zeznań, albo zeznawać wykrętnie. Nie miałem odwagi ani sił odmówić zeznań i to był błąd największy. Potem nie rozumiałem, dlaczego. Nic mnie właściwie nie usprawiedliwiało, poza strachem. Pewnie, że byli tacy, co zeznawali gorzej, ale marna to satysfakcja" (por. S. Niesiołowski, "Wysoki brzeg", Poznań 1989, s. 113).

Polityczna kariera
Warto tu przypomnieć słowa napisane przez p. Elżbietę w liście do marszałka Senatu RP Bogdana Borusewicza z 4 grudnia 2006 r. w związku z kolejnymi, godzącymi w nią przekłamaniami S. Niesiołowskiego: "Wnioskując także rewizję kwalifikacji moralnych Stefana Niesiołowskiego jako senatora, który zbudował swój autorytet na kłamstwie - jestem przekonana, że gdyby jego wyborcy oraz media w 1989 roku znali jego tchórzliwą przeszłość, nigdy nie zostałby posłem, ani z pewnością senatorem". Jakże wymowny komentarz do całej sprawy niechlubnego zachowania się rzekomego herosa S. Niesiołowskiego w śledztwie nt. "Ruchu" zamieściła Elżbieta Nagrodzka w końcowej części swego listu do naczelnego redaktora tygodnika "Ozon" Grzegorza Górnego, pisząc m.in.: "W międzyczasie Niesiołowski robił karierę polityka i kreował swój wizerunek herosa, który nie ugiął się w śledztwie. Jego przyjaciele nie oponowali, mieszkałam już za granicą (...). Wiem tylko, że przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi, kiedy PiS reprezentujący drogie mu niby wartości narodowo-chrześcijańskie odmówił mu miejsca na swojej liście wyborczej, zameldował się do jego konkurencji - Platformy Obywatelskiej! I następnie, wypłacając się PO, zaakceptował rolę pierwszego pałkarza Platformy, w jednym szeregu z 'Gazetą Wyborczą' i innymi liberalnymi mediami, TVN, Polsatem, Tok FM czy Radiem Zet. Zaiste, długa droga - od najemnika do wojownika! (...) Mam nadzieję, że po kolejnych przeprosinach i opłaceniu kolejnej nawiązki, drogi moje i tego byłego wojownika, a dziś najemnika, nigdy już się nie spotkają".
Niesiołowski zrobił ogromnie wiele dla zatajenia opisanych powyżej ciemnych plam ze swojego życiorysu. Przypuszczalnie jednak pamięć o tamtych ponurych dniach załamania i strachu powraca do niego wciąż w postaci męczących koszmarów sennych i budzi w nim potrzebę bezustannej agresji jako jedynej szansy dowartościowania!

Prof. Jerzy Robert Nowak

Za zgodność z orginałem Roman Jarmuszkiewicz

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010