SKĄD MY TO ZNAMY?

Stosowanie słów obraźliwych w stosunku do przeciwnika politycznego, pomniejszających jego wartość w oczach opinii publicznej, godzących w dobre imię było metodą walki politycznej znaną i chętnie stosowaną za komuny w środkach masowego przekazu. Charakterystyczne w tej manipulacji jest stosowanie epitetów określających w sposób agresywny i jednoznacznie negatywny osoby będącej przedmiotem krytyki. Działanie takie w warunkach europejskiej demokracji do jakiej chce pretendować nasz kraj i mediów działających w warunkach pluralizmu medialnego i politycznego jest moim zdaniem niewłaściwe.

Przypomnieć wystarczy ostatnie zdarzenie z kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych kiedy doradca Obamy Baraka podał się do dymisji po tym jak nazwał (w nieoficjalnym komentarzu) H. Clinton potworem. Reakcja mediów i polityków była jednoznaczna i jest dowodem na to, że w polityce i mediach obowiązują w innych krajach standardy – przestrzegane dla dobra pojedynczych osób i całego życia społeczno-politycznego.

Brak sprzeciwu i jednoznacznej krytyki takiego sposobu uprawiania polityki w naszym kraju, nie wypełnianie misji przez część dziennikarzy, którzy zamiast pilnować standardów wykorzystują takie wypowiedzi w swoich przekazach i na dodatek często je usprawiedliwiają powoduje konfliktowanie społeczeństwa, obniżenie poziomu debaty publicznej, jest także przyzwoleniem na to, by w krajach cywilizowanych w sposób etycznie wątpliwy rozprawiano się z przeciwnikiem politycznym a w mediach zamiast podstawowej misji służenia prawdzie stosowano w dalszym ciągu metody propagandowe.

Uwagami tymi nawiązuję do poprzednich i ostatnich wypowiedzi Radosława Sikorskiego – czołowego polityka PO i rządu RP, ponieważ wydają mi się one niedopuszczalne w ustach osoby sprawującej tak wysokie stanowisko w naszym kraju.

W kampanii wyborczej 2007 politycy tej partii przyznali, że ich celem było odsunięcie PiS za WSZELKĄ cenę od władzy http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,4618800.html. Mieliśmy do czynienia z metodycznym niszczeniem pozytywnego wizerunku polityków przeciwnej partii poprzez stosowanie w mediach niezwykle agresywnych, nacechowanych negatywnym ładunkiem emocjonalnym wypowiedzi kierowanych w stronę polityków PiS . Kto nie wierzy niech zapozna się z przebiegiem i treścią wieców wyborczych lub pomówień stosowanych podczas wywiadów w mediach. W pamięci pozostały jeszcze takie opinie jak n.p. ta, że „CBA jest zdegenerowane”, a konkretni politycy są „dewiantami”, „durniami”, „bydłem” i „karłami moralnymi” „zdrajcami”. Obrażając publicznie osobę, używając pod jej adresem określeń ośmieszających ją lub wywołujących jednoznacznie negatywne skojarzenia z najgorszymi cechami charakteru i zachowaniami społecznie potępianymi można skutecznie obniżyć poparcie wyborców dla tak atakowanej grupy osób – warunek jest jeden uwiarygodnienie takiej postawy w przekazujących takie treści i aprobujących je mediach .
M.in. Radosław Sikorski wsławił się wtedy personalnym atakiem na J. Kaczyńskiego nazywając go WIAROŁOMCĄ i CZŁOWIEKIEM, BEZ HONORU, KTÓRY NIE DOTRZYMUJE SŁOWA. Nawoływał również do tego, by DORŻNĄĆ WATAHY używając takiego określenia w stosunku do polityków ugrupowania PiS. Działanie polityków PiS przedstawiał jako zagrożenie pchające nas w objęcia Wschodu.

To już było, minęło. Sikorski był wtedy politykiem, który „zaledwie” opuścił szeregi PiS by przejść do opozycyjnej dla ówczesnego rządu PO. Dziwi tylko fakt, że nie nazwano tego działania w podobno niezależnych i wolnych mediach „po imieniu” i zabrakło ogólnospołecznej dyskusji na temat granic do których mogą posunąć się politycy w walce o władzę. Tym bardziej, że dla stosowania budzących podobne wątpliwości wypowiedzi przez polityków i innych osób przeciwnego obozu media nie stosują podobnej taryfy ulgowej. Przypomnijmy karierę słowa „wykształciuch” lub jednoznaczne potępienie wypowiedzi o tych, „którzy stoją tam, gdzie kiedyś stało ZOMO” – jakie larum i krzyk się wtedy podniosły i ile dezaprobującej uwagi poświęciły wtedy tej sprawie media ile osób poczuło się obrażonych i nawoływało innych, by także takimi się poczuli. W związku z tym rodzi się w umyśle obywatela podobno wolnej i pluralistycznej RP proste pytanie - dlaczego nie stosuje się w życiu społeczno-politycznym takich samych zasad i wymagań w stosunku do wszystkich?

Piszę o tym ponieważ to zachowanie R. Sikorskiego powtarza się po raz kolejny – tylko teraz występując jako minister sprawujący urząd w państwie wypowiada się publicznie w następujący sposób: „To, co proponuje PiS odnośnie ratyfikacji Traktatu to SYNTEZA NIEUCTWA Z PARANOJĄ (…) Apeluję do posłów PiS: zakończcie to polityczne AWANTURNICTWO.” http://www.tvn24.pl/-1,8783,1542680,raport_wiadomosc.html

Sprzeciw powinien budzić fakt, by jakikolwiek polityk, tym bardziej sprawujący wysoki urząd w państwie, wypowiadał się w takiej formie publicznie lub prywatnie i by dziennikarze poprzez publikowanie i brak jednoznacznie negatywnej oceny takiego sposobu wypowiadania się na temat polityków opozycji popierali de facto takie zachowanie.

Przy okazji warto napisać o jeszcze jednym aspekcie tego jak daleko media mogą się posunąć w sposobie przedstawiania konkretnych osób życia publicznego. Niewłaściwym wydaje mi się działanie polegające na metodycznym tworzeniu w mediach wizerunku polityków, którym insynuuje się skłonności do alkoholu, zaburzenia psychiczne, kompleksy, lub wbrew obiektywnym wynikom - nieskuteczność. Działanie takie nie będące stwierdzeniem niepodważalnych faktów jest po prostu niegodne. Podejrzenia, sugestie, insynuacje, kłamliwe, oparte na niewiadomych źródłach „przecieki” – jak daleko można się jeszcze, bez ponoszenia żadnych konsekwencji, posunąć?
Może potrzebny jest społeczny protest polegający na akcji – „tej gazety nie kupuję” „tej stacji nie oglądam” „tego radia nie słucham” „temu dziennikarzowi nie wierzę” i podanie konkretnej przyczyny – za co.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010