PRZEJĄĆ „GAZETĘ POLSKĄ”

W „Gazecie Polskiej” nałożyły się na siebie dwa konflikty: między kierownictwem redakcji a zespołem dziennikarskim, który nie chciał stać się tubą „Agory”, i między nowymi udziałowcami dążącymi do przejęcia redakcji celem zinfiltrowania prawicy i realizacji własnych planów politycznych oraz większością zespołu redakcyjnego, która z poparciem starych udziałowców właśnie wyszła zwycięsko z konfrontacji z wielbicielami„Wybiórczej”. Poniżej przedstawię przebieg obu konfliktów i aktualną sytuację redakcji GP tak, aby Czytelnicy mogli sami wyrobić sobie zdanie na ten temat, od nich bowiem zależy, czy przetrwamy jako redakcja.

Od „Traktatu o gnidach” do „Agory” W „Gazecie Polskiej” nałożyły się na siebie dwa konflikty: między kierownictwem redakcji a zespołem dziennikarskim, który nie chciał stać się tubą „Agory”, i między nowymi udziałowcami dążącymi do przejęcia redakcji celem zinfiltrowania prawicy i realizacji własnych planów politycznych oraz większością zespołu redakcyjnego, która z poparciem starych udziałowców właśnie wyszła zwycięsko z konfrontacji z wielbicielami„Wybiórczej”. Poniżej przedstawię przebieg obu konfliktów i aktualną sytuację redakcji GP tak, aby Czytelnicy mogli sami wyrobić sobie zdanie na ten temat, od nich bowiem zależy, czy przetrwamy jako redakcja.

Od „Traktatu o gnidach” do „Agory”

Zasługi red. Piotra Wierzbickiego, najpierw jako twórcy „Nowego Świata” – jedynej przeciwwagi dla postkomunistycznej propagandy „Wyborczej”, a później „Gazety Polskiej” – jedynego wolnego słowa w III RP, są niezaprzeczalne. Myślę, że ludzi należy zapamiętywać w ich najlepszym okresie. Dlatego red. Wierzbicki na zawsze pozostanie dla mnie genialnym autorem „Traktatu o gnidach”, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, umocnił moją postawę polityczną i zdecydował o wyborze bezkompromisowego zachowania w całym późniejszym życiu. Dlatego podjęcie współpracy z GP w 1998 r., po powrocie z 14-letniej emigracji we Francji, uważałem za swego rodzaju nobilitację.

Gdy dziś zastanawiam się nad punktem zwrotnym w historii GP, sądzę, że była nim dyskusja nad lustracją dziennikarzy, do której doszło około 2000 r. Red. Wierzbicki stwierdził wówczas, że jest jej przeciwnikiem, ponieważ ucierpieć mógłby nie funkcjonariusz zmuszający lub namawiający do współpracy, ale ktoś, kto popełnił błąd, krótko współpracował z SB i wywinął się z tego, a później już zajmował słuszną pozycję oraz miał wiele zasług. Towarzyszyły temu zastanawiające zaczarowania; red. Wierzbicki popadał w miłość – a to do prof. Geremka, a to do Cimoszewicza, lecz najbardziej złowieszczym dla nas był pogłębiający się od kilku lat napad michnikofilii, który zaprzeczał 16 latom działalności publicystycznej twórcy „Nowego Świata” i „Gazety Polskiej”. Ostatnią decyzją Wierzbickiego był powrót do GP Jacka Hofmana, uznanego za kłamcę lustracyjnego. Dziwne zmiany jedni interpretowali jako wynik zmęczenia red. Wierzbickiego życiem na marginesie, bez uznania, przemilczaniem i bojkotem ze strony Salonu, ja natomiast przypisywałem rosnącej pozycji Kontrolera.

Rolę kontrolera red. Wierzbickiego, lansowanej linii politycznej, publikowanych autorów i cerbera cenzury wewnętrznej, która niepostrzeżenie pojawiła się w GP, odgrywała Elżbieta Isakiewicz. Jej działalność odbywała się w dwu płaszczyznach: ludzkiej i politycznej. Tę pierwszą można by nazwać zafascynowaniem Torquemadą; konsekwencje ponosili wszyscy członkowie redakcji, a przede wszystkim Jacek Kwieciński, mój przyjaciel jeszcze z czasów współpracy w podziemiu. Najprostszym sposobem było unikanie redakcji, ale nie wszyscy mogli uciec.

Ewolucja postawy politycznej Elżbiety Isakiewicz przebiegała meandrami od „ITD” Kwaśniewskiego do „Nowego Świata” Wierzbickiego, od hurraradykalizmu do popierania Mumii Wolności po roku 2001.

W miarę upływu czasu Piotr Wierzbicki był coraz bardziej zmęczony i wiosną br. postanowił wycofać się z redakcji na emeryturę przekazując swoje stanowisko redaktora naczelnego Elżbiecie Isakiewicz. Zamiar ten spowodował przerażenie zespołu; trudno mi nawet powiedzieć, czy ważniejszy był motyw polityczny – bunt przeciwko roli tuby „Wyborczej”, czy ludzki – dość redakcyjnej inkwizycji.

W tym momencie Zarząd Niezależnego Wydawnictwa Polskiego, właściciela „Gazety Polskiej”, składał się z trzech osób: Piotra Wierzbickiego, Elżbiety Isakiewicz i Tomasza Sakiewicza, jednocześnie szefa działu krajowego. W sposób naturalny na drodze do objęcia przez miłośniczkę Mumii Wolności stanowiska redaktora naczelnego stał Tomasz Sakiewicz, należało więc go usunąć. W tym momencie Elżbieta Isakiewicz zaczęła podkreślać brak kompetencji Sakiewicza, co należało rozumieć, że sama wszelkie kompetencje oczywiście posiada. Piotr Wierzbicki zaproponował Sakiewiczowi stanowisko komentatora za ustąpienie z szefa działu krajowego, co pozwoliłoby Torquemadzie w spódnicy rządzić niepodzielnie redakcją.

Takie było tło konfliktu zespołu redakcyjnego z kierownictwem, który zakończył się odwołaniem 9 czerwca przez Walne Zgromadzenie Udziałowców Piotra Wierzbickiego i Elżbiety Isakiewicz z Zarządu. Na ich miejsce weszli: Janusz Miernicki, reprezentujący tzw. starych udziałowców i Włodzimierz Kuligowski, kandydat nowego udziałowca, firmy King & King. Jednocześnie starzy udziałowcy nie zgodzili się na dymisję Sakiewicza z Zarządu, który mianował go p. o. redaktora naczelnego.

Jak pozyskać pieniądze III RP?

Ryszard Żmuda pochodzi z podłódzkich Brzezin, pierwotnie nosił nazwisko Grobelny, w latach 80. miał studiować medycynę.

Paweł Solski po ukończeniu PWST w Warszawie zaczynał jako reżyser filmów krótkometrażowych dla TV Katowice (1984), a następnie jako scenarzysta i reżyser filmów science fiction: „MR Tański” (1987) i „Król komputerów” (1988) oraz autor opowiadań fantastycznych: „Marcepanowy tancerz” (1988), „Ujawnienie” (1996), „Chude kołeczki” (1999) drukowanych w „Nowej Fantastyce”.

W 1990 r. podczas wyborów prezydenckich pojawił się w KPN. Zaoferował darmową realizację telewizyjnej kampanii prezydenckiej. – Kampania była makabryczna – wspomina Krzysztof Król, wówczas prawa ręka szefa KPN Leszka Moczulskiego. Po krótkim czasie Solski został wyrzucony z KPN za skrajną nielojalność – twierdzi Król.

W 1993 r. Solski pojawił się na liście wyborczej BBWR firmowanej przez Lecha Wałęsę, ale nagle przed samymi wyborami zrezygnował z kandydowania.

W 1994 r., po rozłamie w Ruchu dla Rzeczypospolitej na zwolenników Romualda Szeremietiewa i Jana Olszewskiego, Żmuda i Solski zainteresowali się pierwszą grupą, ale nie zyskali zaufania i nie udało im się infiltrować organizacji. Niedługo potem przeszli do biznesu. W 1996 r. Ryszard Żmuda założył wraz z dwoma wspólnikami, którzy się później wycofali, firmę Trust Express. W 1997 r., kiedy na scenie politycznej rósł w siłę AWS, Paweł Solski wykupił w Trust Express udziały i wtedy zmieniono jej nazwę na King & King. Firma przez trzy lata istnienia miała niewielkie obroty i przynosiła straty. Żmuda i Solski postanowili zrobić majątek w Kongo (dawny Zair), co musiało łączyć się z tym, że 16 maja 1997 r. oddziały zbrojne opozycji zajęły Kinszasę obalając prezydenta Mobutu. Wiele wskazuje na to, że Żmuda i Solski należą do tej grupy dziwnych postaci ze świata kultury, jak muzycy Bagsik i Gąsiorowski, czy muzycy z Odessy, Grzegorz Jankielewicz i Sławomir Smołokowski, którzy nagle zasłynęli jako ludzie businessu, co – jak wiemy – nie mogło by mieć miejsca bez potężnych sponsorów i powiązań pozostających w cieniu. Reżyser filmowy i niedoszły lekarz zostali więc specjalistami od pól naftowych, wydobycia kobaltu i handlu bronią, co nigdzie na świecie nie jest możliwe bez powiązania ze służbami. Ta cudowna przemiana musiała nastąpić przed 1997 r. Okresem kluczowym wymagającym zbadania są zatem lata 1994-1997; w końcówce prezydentury Lecha Wałęsy pojawiają się powiązania z Mieczysławem Wachowskim i UOP, które już po uruchomieniu awantury kongijskiej zastępują jakieś związki z Wojskową Służbą Informacyjną. Sam Ryszard Żmuda przyznał się w rozmowie z Sakiewiczem do kontaktów z ambasadą rosyjską i Rosjanami na terenie Konga.

Zanim w lipcu 1999 r. zakończyła się wojna domowa w Kongo, plany Żmudy i Solskiego zaczęły się realizować; w marcu Żmuda reprezentujący Polską Izbę Broni, Lotnictwa i Przemysłów Strategicznych podpisał list intencyjny z Kongo Bitume Paulina Roberta Kuwy w sprawie koncesji naftowej; podpis złożył też Marian Piaszczyński, jako sekretarz Ambasady RP, również prywatnie zainteresowany tym businessem. Zgodnie z zapisem w Krajowym Rejestrze Sądowym w tym okresie King & King otrzymała od anonimowego kredytodawcy 14,5 mln zł pożyczki, która – jak można sądzić – umożliwiłam działanie na terenie Konga.

Dyrektorem ds. Afryki firmy King & King został wspomniany już Marian Piaszczyński z Kinszasy, według „Nie”, rezydent UOP, II, następnie I sekretarz ambasady w Kongo (1996-2000), zaś zastępcą Piaszczyńskiego – Kuwa, na czym skończyło się rozdawanie fikcyjnych stanowisk o megalomańskich nazwach. Promotorem Piaszczyńskiego był Jacek Chodorowicz (ur. 1964), absolwent Historii Uniwersytetu Warszawskiego, w 1992 r. przyjęty do MSZ, gdzie wkrótce został kierownikiem sekcji Afryki subsaharyjskiej (1993-1995), sekretarzem ambasady RP w Zimbabwe (1995-1999) i dyrektorem Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu (1999-2001), a od października 2001 r. ambasador RP w Syrii.

15 kwietnia 2000 r. firma King & King otrzymała koncesję od prezydenta Konga Laurenta Kabili na pola naftowe ZERE o powierzchni 4080 km2 w prowincji Bas Kongo na granicy z Angolą. Rzecz jednak w tym, że sąsiednia koncesja eksploatowana przez Chevron ma ropę, ta zaś nie jest zbyt pewna, czego dowodzi to, że w ciągu następnych pięciu lat nikt nie zechciał zainwestować w przedsięwzięcie Żmudy i Solskiego. Pozostało zatem tylko pozyskać pieniądze III RP, tym bardziej, że w 2000 r. King & King poniósł 32 tys. zł strat.

W połowie 2000 r. trzy państwowe firmy: Petrobaltic, Orlen, PGNiG oraz King & King miały złożyć się po 250 tys. dolarów każda i utworzyć spółkę Sarmacja, której celem byłoby dokonanie inwestycji naftowych, czyli pompowanie błota w koncesji ZERE w Kongo. Szefowie spółek naftowych, w tym Maciej Gierej, były prezes Nafty Polskiej – udziałowca ORLEN, nie widzieli powodu, by wzbogacać Solskiego i Żmudę. W konsekwencji przedstawiciele Petrobalticu i PGNiG nie przybyli na podpisanie umowy, co King & King interpretowali publicznie jako wynik wpływów lobby prorosyjskiego, które nie chciało uniezależnić Polski od dostaw ropy rosyjskiej.

Kiedy pierwotny plan zdobycia pieniędzy za pośrednictwem państwowych spółek naftowych nie powiódł się, właściciele King & King nie zrezygnowali z koncepcji wyciągania pieniędzy od państwa, a jedynie zmienili sektor naftowy na miedziowy i dogadali się z awuesowskim kierownictwem KGHM w osobach Mariana Krzemińskiego i Marka Speczika, z którymi w sierpniu 2000 r. podpisali umowę zobowiązując się, że załatwią przedłużenie dla KGHM koncesji na eksploatację rud kobaltu w Katandze za uiszczenie 1,5 mln dol., z czego 740 tys. zapłacono im natychmiast. Naszą forsę wydawało się urzędnikom łatwo. 750 tys. pozostało jednak nie wypłacone i jako roszczenie King & King do KGHM zostało później przez Legnicki Sąd Okręgowy oddalone. Nie trzeba dodawać, że Solski i Żmuda niczego w Kongo zdziałać nie mogli. Dodatkowo, w styczniu 2001 r. w Kongo znów zaczęły się niepokoje; prezydent Laurent Kabila został zastrzelony, a jego funkcję przejął syn Joseph.

Na początku 2002 r. wybuchł otwarty konflikt między Gierejem i firmą King & King, a na przełomie lat 2002/2003 nieporozumienia w sprawie pieniędzy spowodowały, że przeciw Solskiemu i Żmudzie uruchomiono Urbana, a za nim „Wyborczą” oraz Marka Ungiera, szefa gabinetu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego mającego powiązania z głównym nurtem WSI i jego siatką informacyjną. W marcu 2003 r. za firmę King & King zabrał się Dariusz Cychol, absolwent MGIMO (Moskiewski Państwowy Instytut Stosunków Międzynarodowych) pozostającego w gestii I Zarządu Głównego KGB, obecnie piszący na łamach „NIE”. Postrzeganie tego konfliktu w kategoriach politycznych, a nie walki o pieniądze, stanowiło główny błąd po prawej stronie i niestety uwierzytelniało Solskiego i Żmudę, którzy teraz postanowili grać rolę antykomunistów. Nikt też nie pomyślał, że może chodzić o akcję długoplanowego uwierzytelniania naszych bohaterów.

Wrogie przejęcie

Po raz pierwszy w orbicie GP Żmuda i Solski pojawili się pod koniec 2001 r., a więc kiedy rozpoczął się otwarty konflikt między nimi i „NIE”. Pośrednikiem między GP i King & King był dziennikarz Jarosław Jakimczyk.

Firma King & King zamówiła strony sponsorowane w GP. Nagle jednak znikła zostawiając część reklam nie zapłaconych. Przez prawie dwa lata o King & King było cicho. Mało tego, pomiędzy 2001 r., a końcówką 2004 r. nie ma w aktach rejestrowych żadnych śladów jej istnienia. Pierwsze pojawiają się w momencie, gdy King & King postanowił znowu nawiązać kontakt z „Gazetą Polską”. Żmuda i Solski spłacili stare należności i przechwalali się kontaktami z Partią Republikańską w USA. A zatem ktoś podjął decyzję o ich uruchomieniu, nagłe bowiem pojawienie się obu panów nie mogło być dziełem przypadku, tym bardziej, że nastąpiło znów w ważnym dla prawicy momencie politycznym – zbliżały się wybory.

W tym czasie Tomasz Sakiewicz, od 2000 r. członek Zarządu ds. marketingu, poszukiwał nowych udziałowców, którzy swoimi inwestycjami uratowaliby GP odciętą od rynku reklam spółek Skarbu Państwa. Żmuda i Solski zaproponowali zasilenie Wydawnictwa pieniędzmi poprzez objęcie nowych udziałów, co wydawało się jedynym ratunkiem dla GP. Błąd redakcji polegał na braku dokładnego zbadania życiorysów i powiązań potencjalnych udziałowców, żyjemy bowiem w świecie postkomunistycznym, gdzie niezależny dziennikarz musi mieć charakter i nawyki oficera wywiadu, jeśli chce przetrwać.

W lutym 2005 r. doszło do zawarcia porozumienia; Firma King & King objęła 19 udziałów w Niezależnym Wydawnictwie Polskim, właścicielu „Gazety Polskiej”. Pozostało około 58 udziałów, z czego 7 należy do zmarłych udziałowców, którzy nie pozostawili spadkobierców, 40 do „starych udziałowców”, a 10 dysponują Piotr Wierzbicki i Elżbieta Isakiewicz (w tym 8 własnymi). Umowa przewidywała, że King & King nie będzie ingerował w sprawy redakcyjne i do końca 2005 r. pozostanie właścicielem jedynie 19 udziałów, natomiast po owym okresie próbnym dokona dalszych inwestycji i obejmie kolejnych 19 udziałów w spółce. Gdyby więc Żmuda i Solski działali ostrożnie i spokojnie, przejęliby bez trudu GP w przyszłym roku, ale zbliżały się wybory i czekać nie mogli, jeśli mieli urzeczywistnić plany, w których GP byłaby jedynie narzędziem ich realizacji.

Gdy doszło do wspomnianego już konfliktu redakcyjnego, którego podłożem była michnikofilia red. Wierzbickiego i ambicje redaktorskie oraz mumiofilia Isakiewicz, Żmuda i Solski postanowili grać na zaostrzenie walki i dzięki temu doprowadzić do wzajemnego wyeliminowania się obu stron, co umożliwiłoby im przejęcie GP jeszcze przed wyborami. Jak się później okazało, namawiali jednocześnie Sakiewicza, by się bronił, a Wierzbickiego, by go odwołał. Na pamiętnym Walnym Zgromadzeniu Udziałowców 9 czerwca głosowali razem z innymi przeciw absolutorium dla Wierzbickiego i Isakiewicz, a następnie wbrew większości starych udziałowców także przeciw absolutorium dla Sakiewicza. Piotr Wierzbicki był takim wynikiem zaskoczony, gdyż myślał, że pozbędzie się tylko Sakiewicza. Wierzbicki wyszedł z Walnego Zgromadzenia, co umożliwiło jego odwołanie. Starzy udziałowcy nie chcieli jednak dymisji Sakiewicza.

Plan polityczny

Jaki cel mieli Żmuda i Solski podejmując próbę przejęcia GP?

Czujność redakcji powinno obudzić to, że od samego początku Żmuda i Solski naciskali na organizowanie spotkań między nimi i politykami prawicy. Do jednej takiej narady doszło w maju 2005 r. w Mariocie, a więc jeszcze za czasów red. Wierzbickiego, ale politycy prawicowi okazali się bardziej doświadczeni niż redaktorzy i natychmiast zorientowali się, z kim mają do czynienia. Wniosek był jasny: trzymać się od tych osobników jak najdalej. Żądania Żmudy i Solskiego wskazują na plany infiltracji środowiska prawicowego w okresie przedwyborczym celem jego kompromitacji.

Jak można było zrozumieć z wynurzeń Żmudy i Solskiego, ich zdaniem należało gwałtownie zaostrzyć sytuację polityczną w Polsce. Oczywiście mogła tu dać znać o sobie zwykła mitomania i awanturnictwo.

Właściciele King & King chcieli jednak, by „Gazeta Polska” posłużyła do założenia własnej partii prawicowej, radykalniejszej od PiS i atakującej go z prawa. Byłby więc to rodzaj prawicowej Samoobrony, który dodatkowo miałby przyjąć linię antyklerykalną.

W praktyce działalność taka prowadziłaby do kompromitacji prawicy przez bezsensowny radykalizm, mogłaby sprowokować osłabienie lub nawet rozbicie PiS, a więc i przedterminowe wybory, co ostatecznie pogrzebałoby plany IV RP jeszcze przed próbą podjęcia ich realizacji. Mamy więc tu cały program działań subwersyjnych wobec obozu antykomunistycznego.

Walka o Gazetę

King & King starał się pozbyć z redakcji niektórych autorów, w tym Waldemara Łysiaka i Piotra Lisiewicza, a z Zarządu za wszelką cenę usunąć Tomasza Sakiewicza. By doprowadzić do jakiegoś kompromisu, 29 czerwca Sakiewicz ustąpił z Zarządu w zamian za mianowanie redaktorem naczelnym. King & King chcieli wówczas wprowadzić do Zarządu Witolda, syna Pawła Solskiego ale wobec sprzeciwu starych udziałowców musieli wycofać się. Gdyby ten plan się powiódł, King & King uzyskałby większość dwóch głosów do jednego w Zarządzie Niezależnego Wydawnictwa Polskiego i przejąłby GP.

Teraz głównym obiektem ataku stał się Sakiewicz; Włodzimierz Kuligowski sprawdzał jego korespondencję i bilingi, stawiał zarzuty o nadużycia, ale audyt firmy Bufiks wybranej przez firmę King & King tego nie potwierdził. Ryszard Żmuda zaczął nawet grozić Sakiewiczowi. W czasie krótkiego urlopu Sakiewicza zwolniono jego sekretarkę i zebrano zespół próbując zastraszyć dziennikarzy lojalnych wobec p. o. redaktora naczelnego.

12 sierpnia nastąpiło częściowe, a 20 września całkowite zerwanie ze strony Zarządu Niezależnego Wydawnictwa Polskiego umowy zawartej z firmą King & King w lutym 2005 r. Jako uzasadnienie podano trzy powody: powiązania King & King z tajnymi służbami, naruszenie umowy polegające na ingerowaniu w pracę redakcji i próbę wrogiego przejęcia spółki. Było to możliwe, ponieważ Włodzimierz Kuligowski podał się do dymisji (ostatecznie 25 sierpnia), gdy okazało się, że został skazany za udział w gwałcie zbiorowym i zwolniony po dwóch latach, prawdopodobnie w 1987 r. W ten sposób w Zarządzie pozostał tylko Janusz Miernicki, który mianował Tomasza Sakiewicza redaktorem naczelnym GP.

7 września odbyło się kolejne Walne Zgromadzenie Udziałowców, na którym doszło do konfrontacji między obu stronami w sprawie wyboru przewodniczącego zebrania. Konflikt miał charakter symboliczny; na Sakiewicza głosowało 38 starych udziałowców, a na Żmudę 29, w tym King & King oraz Lech Isakiewicz, pełnomocnik Piotra Wierzbickiego i Elżbiety Isakiewicz, dysponujący razem 10 udziałami. Wobec przeszkód proceduralnych zebranie zakończyło się na niczym. Kolejne Walne Zgromadzenie Udziałowców wyznaczono na 5 października. Miano na nim omówić kwestię usunięcia King & King ze spółki. Wtedy też doszło do walki o zajęcie redakcji, przegranej przez ekipę Żmudy i Solskiego. Walne Zgromadzenie 40 głosami przy 10 wstrzymujących się utrzymało decyzję Zarządu o uznaniu za nieważną umowy z King&King.

Gry operacyjnej ciąg dalszy

Nasuwa się jednak pytanie, dlaczego do realizacji tak złożonego, delikatnego i dalekosiężnego zadania jak infiltracja celem kompromitacji środowiska prawicowego wybrano osobników, których każdy szanujący się oficer prowadzący trzymałby krótko i używał do zadań prostych lub jedynie na postrach. W tym miejscu przypomina się zasada podwójnego ogona. Bezpieka śledziła daną osobę za pomocą dwu ekip; pierwsza robiła to nieudolnie i na pokaz, a w końcu figurantowi udawało się ją zmylić, tymczasem w rzeczywistości inwigilacją zajmowała się druga ekipa, której istnienia ofiara nawet nie podejrzewała.

Być może zatem akcja King & King nie wynikała z ich awanturnictwa politycznego, braków kadrowych Towarzyszy z bezpieczeństwa, czy z dezintegracji bezpieczniackich klanów, ale miała jedynie odwrócić uwagę od poważnych działań, o których nic jeszcze nie wiemy. Trudno w tej chwili zawyrokować.

Trzeba zdawać sobie sprawę z siły rosyjskiej agentury wpływu, która musi obecnie zmienić metody działania, bo chyba nikt zdrowy na umyśle nie sądzi, że Moskwa nam odpuściła, a rodzimi enkawudyści zamienili się w siostry miłosierdzia. Przygoda z King & King wskazuje, że próby infiltracji, rozbicia, prowadzenie gry zmierzającej do spowodowania konfliktu i kompromitacji środowisk prawicowych, będą podejmowane. Głównym celem gier operacyjnych będzie PiS i kręgi zbliżone do partii braci Kaczyńskich, a zaubeczone i prorosyjskie media będą tu odgrywały kluczową rolę. Ubekistan nie zejdzie ze sceny politycznej bez oddania ostatniego wystrzału.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010