POCHWAŁA TCHÓRZOSTWA

Drodzy, nieco naiwni Czytelnicy! Rok 2004 to rok Gombrowicza.

Kolejna paranoja, na którą winniście się uczulić, to paranoja „gombrowiczologów” i „gombrofanów”. Od lat zachwyca mnie odwaga i wielkość twórczości Gombrowicza i odrzuca bredzenie tegoż naszego piątego wieszcza zawarte w jego „Dziennikach” i rozważaniach teoretycznych.

„Gombrofani” za nic nie mogą oddzielić jego twórczości od jego teoryjek i filozofijek. Niby znają jego twórczość i jego teoryjki, ale nie zauważyli kilku zdań, w których Gombrowicz podważa sam siebie i gra na nosie swoim chwalcom.

Teoryjka 1 - „Kiedy zaczynam jakiś utwór, nie wiem gdzie mnie on zaprowadzi”. - Może nie cytuję słowo w słowo, ale tak kiedyś piąty wieszcz określił swoją twórczość. A zatem nie róbmy z niego teoretyka. Nie był intelektualistą, ale był wizjonerem, był wnikliwym obserwatorem - intuicjonistą. Ale chwalcy uparli się zrobić z niego nie tylko pisarza lecz także nauczyciela narodu, wieszcza i teoretyka. Mało, z człowieka zafascynowanego Fryderykiem Nietzschem, jego „Übermenschem”, robią internacjonała „otwartego” na świat, tolerancyjnego, niemalże świętego męczennika wolności jednostki. Tak, tak, zachwyty nad Nietzschem także znajdziecie w jego dziennikach, ale gombrochwalcy tego nie zauważyli. Nie zauważyli tego, jak piramidalnie mylił się w ocenie tego co nazywamy „polskością”. Pisze na przykład Gombrowicz - „Jeżeli w „Trans - Atlantyku” daje się słyszeć (w humorystycznej instrumentacji) pewien niedopuszczalny dotąd ton w stosunku do Polski - niechęć, lęk, szyderstwo, wstyd - to dlatego, że utwór pragnie bronić Polaków przed Polską... wyzwolić Polaka z Polski... sprawić, aby Polak nie poddawał się biernie swojej polskości, ale właśnie potraktował ją z góry.

Cóż to znaczy, konkretnie mówiąc, Polska? Polska to nasze życie zbiorowe, tak jak ono urobiło się w ciągu wieków. Ale czyż nie były to wieki ciągłego, rozpaczliwego szamotania się i zmagania z przeważającymi wrogimi siłami, wieki chorobliwego, konwulsyjnego istnienia, wieki niedorozwoju? Czyż więc ta „Polska” nie jest tworem niedoskonałym, słabym i zżartym wszystkimi jadami słabości, zniekształconym i zgwałconym?! Czy Polak nie jest obciążony dziedzicznie Polską, tzn. chorą przeszłością narodu i jego nieustannym umieraniem?

Czy wobec tego, jeżeli Polak pragnie być człowiekiem pełnowartościowym, zdolnym do maksymalnego napięcia wszystkich energii swoich w tak przełomowej jak obecna chwili naszego bytu, nie powinien on wypowiedzieć służby tej polskości, która go dzisiaj określa?"

Jak głęboko mylił się Gombrowicz, pokazała historia Polski po jego śmierci. Bo to, że nie zauważył takich momentów w historii naszego narodu jak Grunwald, Wiedeń czy Bitwa Warszawska w 1920 roku, to znaczy, że ich nie chciał zauważyć. Nie chciał zauważyć dorobku polskiej kultury czy nauki. Nie widział sukcesów krótkiego okresu niepodległości pomiędzy wojnami. Ale to jego problem. Gorzej, że jego prognozy na przyszłość kompletnie się nie sprawdziły. Bo przecież przemiany w Europie takie jak upadek komunizmu, czy rozpad imperium sowieckiego, nie odbyły się bez walnego udziału tak pogardzanych przez niego rodaków. Dziwi tylko i doprowadza do pasji, że gombrochwalcy także tego nie zauważyli i nie skrytykowali jego ślepoty w przewidywaniu przyszłych czynów Polaków. Ale to tylko jeden aspekt tej całej sprawy „Gombra”. Istnieje jeszcze strona moralna i tej nie da się już zupełnie wytłumaczyć.

A może da się wytłumaczyć zwykłym tchórzostwem. Ta cecha była niestety spotykana także wśród ziemiaństwa i arystokracji, do których to warstw przecież się Gombrowicz przyznawał. Kiedy zanikły w końcu wieku XVII cechy, które dominowały wśród szlachty, a więc głównie zasady etosu rycerskiego, kiedy synowie bohaterów zaczęli traktować spadek po ojcach jak postaw sukna, kiedy za 100 złotych rubli zaczęli zrywać: sejmy, kiedy składali akces do Targowicy, kiedy wreszcie dla zachowania majątków pisali uniżone memoriały do zaborców, stało się jasne, że ta właśnie warstwa zaczęła się degenerować. Na miejsce Radziwiłłów czy Rzewuskich pojawiał się biedny szlachetka - Kościuszko, Pułaski, Wysocki, Prądzyński czy Piłsudski. Walczyli często nieskutecznie, ale walczyli w zgodzie z etosem rycerskim, który u arystokratów skarlał.

Niestety, tak uwielbiany przez ludzików uznających, że w polityce liczy się tylko skuteczność, wielki pisarz ale nikczemny, mały jako człowiek, próbuje właśnie w „Trans - Atlantyku” wytłumaczyć swoje tchórzostwo i swoją małość, karykaturalnym opisem ludzi, którzy mimo iż zwaliły się na ich kraj największe potęgi europejskie, a może wówczas światowe - Niemcy i ZSRR, podjęli z nimi walkę w imię jakichś wyższych zasad, widocznie obcych Gombrowiczowi. Gombrowicz na każdym kroku podkreśla, iż cała historia Polski i mentalność Polaków psu na budę się zdały. Czyli tłumaczy swoje tchórzostwo i swój punkt widzenia jak ten portier z filmu Kieślowskiego. Robi z siebie punkt odniesienia, namawia nas wręcz do odrzucenia moralności i zastąpienia jej cynizmem, stawaniem po stronie silniejszych. Czyli, że wniosek stąd wypływa między innymi taki: - Należało pójść ręka w rękę z Hitlerem, bo był wówczas najsilniejszy i nawet proponował nam wspólną wyprawę na Wschód, a potem, gdyby zaczął przegrywać, zrobić woltę i przejść na stronę aliantów, bo potem oni byli silniejsi. Innego wniosku praktycznego nie da się z „pouczeń” Gombrowicza wysnuć. Jakże tu blisko do ONR i kilkunastu polskich faszystów. Jakże tu blisko do tak znienawidzonych endeków.

Ale to nie umniejsza wartości artystycznej „Trans - Atlantyku”. Tak, to świetna książka, niezwykle głębokie wyznania tchórza usprawiedliwiająca jego tchórzostwo. I gdyby nie teoryjki, którymi okrasił ten utwór, to nie miałbym do niego żadnych pretensji. Przeciwnie, uważam, iż samoanaliza tchórza, jakiej dokonał Gombrowicz stawia go tu na równi niemalże z Dostojewskim. Ale jemu było mało. Dobrą książkę, w której z wielką odwagą opisał swoje tchórzostwo, zepsuł didaskaliami zawartymi w „Dziennikach” i innych wypowiedziach.

Tu nasuwa się podobieństwo do Servantesa, który pisząc Don Kichota, chciał podobno jedynie ośmieszyć hiszpańską szlachtę, ale jego także zawiodła intuicja w ocenie własnego dzieła. Jego Don Kichot wymknął mu się i zaprowadził go tam gdzie się nie spodziewał, tak jak Gombrowicza, który przyznał, iż nie wie dokąd pisany utwór go zaprowadzi, tak i Serwantesa Don Kichot wywiódł w pole. Nie jest on przecież postacią jedynie śmieszną jak chciał Serwantes. Jest postacią tragiczną. A to ogromna różnica.

W innym miejscu Gombrowicz pisze - „Czyż więc nie jest jasne, że mój bunt przeciw Polsce prowadzi - w innym sensie i na innym planie - do niezmiernego wzmożenia polskiej żywotności?”

Wynika z tego fragmentu, iż Gombrowicz zapędził się w swym narodowym nihilizmie i próbuje się tłumaczyć. Ale cóż nam proponuje? Nie proponuje postawy Sancho Pansy, on proponuje nam postawę twardziela, indywidualisty. Ale gombrochwalcy tego nie wyczuwają. Oni za cenę zabłyśnięcia na salonach europejskich swym internacjonalizmem i „otwartością”, przelatują nad takimi zdaniami, nie dostrzegając w nich żadnych niebezpieczeństw. Chyba że po raz kolejny, gnijące mieszczaństwo, które zajęło miejsce gnijącej arystokracji marzy o jakimś wodzu. Marzy oczywiście podświadomie i niestety stwarza podatny grunt dla wyrastania nowych Hitlerków.

No, rozejrzyjcie się, durnie! Czy nie tworzycie im miejsca?! Kiedy 17 września 1939 roku Sowieci uderzyli na nasz kraj prowadzący, zdaniem Gombrowicza, kolejną bezsensowną wojnę w myśl moralnej a więc bezsensownej bo opartej na moralności polityce, wielki Witkacy popełnił samobójstwo. W tym czasie Gombrowicz pisząc „Trans - Atlantyk” zbeszcześcił także zwłoki Witkacego. Zbeszcześcił go podobnie jak zbeszcześcił ułanów z bitwy nad Bzurą, czy obrońców Warszawy. Zbeszcześcił późniejsze ofiary Getta i Powstania w Getcie i ofiary Powstania z 1944 roku. Zbeszcześcił Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Gajcego, Krachelską... Ale tego gombrochwalcy nie dostrzegli.

Nie dostrzegli, bo są bardziej niemoralni od swego mistrza, nie dostrzegli, bo podobnie jak on nie dostrzegali wymiaru tragicznego zawartego w Don Kichocie, widzieli tylko jego śmieszność w porywaniu się na wiatraki nikczemności. To ma być europejskość? pogratulować. Wszak musimy go czcić, bo wieszczem był. Róbta tak dalej, tylko nie narzekajcie na coraz bardziej nikczemniejące społeczeństwo i na zbliżających się Hitlerków.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010