PIERWSZA WOLNOŚĆ

W mających miejsce ostatnio dyskusjach nad miejscem wolności religii w państwie amerykańskim, wiele osób jest zdania, że jest to pierwsza, najbardziej podstawowa wolność – fona et origo – z wszystkich innych praw i wolności. Zgadzam się z tym z tej prostej, aczkolwiek ważnej przyczyny, iż państwo, które uznaje wolność religijną jako podstawowe prawo człowieka, tym samym uznaje również (świadomie lub nieświadomie) konieczność pewnego ograniczenia swej siły politycznej.

Dość łatwo jest zrozumieć, dlaczego? U podstaw religijnych poszukiwań leży doświadczenie transcendencji, spotkanie z rzeczywistością, która jest diametralnie różna od wszystkich innych rzeczywistości naszego życia. I oczywistą konsekwencją tego spotkania, jest to, iż wszystkie zwyczajne rzeczywistości, łącznie z tymi najbardziej dyktatorskimi i gnębiącymi stają się po prostu względne.

Jeżeli chodzi o instytucje społeczne obecnie żadna nie ogranicza człowieka w tak dużym stopniu jak państwo. Najjaskrawiej uzewnętrznia się to w państwie o ustroju totalitarnym, niemniej jednak nie należy zapominać, iż wszystkie współczesne państwa – nawet te z najbardziej rozwiniętą demokracją – posiadają instrumenty władzy, który mogliby pozazdrościć najstraszliwsi antyczni tyrani (wyobraźmy sobie czego mógłby dokonać Dżingis Chan gdyby mógł komunikować się przez radio, lub też cesarz Kaligula gdyby dysponował urzędem spraw wewnętrznych). Państwo jest rzeczywiście bardzo poważną – "śmiercionośną" rzeczą, gdyż w końcu każde państwo, nawet to najbardziej pokojowo nastawione opiera się na sile miecza – a ci, którzy reprezentują to państwo uważają siebie za bardzo poważnych ludzi. Dlatego też każdy aparat państwowy stara się wyposażyć w religijne, lub quasi-religijne symbole; dlatego też odmowa bycia pełnym czci jest wszędzie uważana za coś karygodnego (od "l'ese majesté" do obrony Kongresu). Biorąc to wszystko pod uwagę, nie powinien dziwić fakt, że istnieją jakieś napięcie pomiędzy władzą polityczną a religią, które może doprowadzić do relatywizacji naszej rzeczywistości.

Zawsze tak było. Posiadający władzę polityczną zawsze próbowali hamować potencjalnie wywrotową silę religii przez kontrolę nad instytucjami religijnymi. W większości przypadków odnosili oni sukcesy. Mimo tego wciąż od nowa pojawiają się orędownicy religii, ambasadorzy transcendencji, nie wyrażający zgody na to, by mieli się stać legitymistami politycznego status quo. Posiadacze władzy mają naturalnie defetystyczny pogląd na tych intrygantów i często próbują radzić sobie z nimi przy pomocy nieprzyjemnych metod.

W tradycji biblijnej postać proroka nawołuje najczęściej zarozumiałych władców tego świata do powagi, czego prototypem konfrontacja pomiędzy Nataneni i królem Dawidem. To dramatyczne przekazywanie światu transcendentnych prawd miało miejsce jeszcze wiele razy w historii Judaizmu, Chrześcijaństwa i Islamu – trzech wielkich prądów wypływających z biblijnego doświadczania. Powinno się jednakże podkreślić, że porównywalna arelatywizacja administracji państwowej miała miejsce także w innych tradycjach, czego dowodem są sagi hinduskie, buddyjscy mnichowie i nauczyciele konfucyjscy. Faktycznie bowiem wszelkie religie ludzkie są oknami na przestrzenie transcendentalne. Otwórz któreś z tych okien – i błysk władzy politycznej okaże się czymś naprawdę małym.

W tej zdolności do relatywizacji, demaskowania i ujawniania pretensji do wiedzy, dostrzec możemy głębokie pokrewieństwo pomiędzy religią a komedią, pomiędzy prorokiem a klaunem. Prorok głosi, ze Bóg śmieje się z wszystkich królów i cesarzy ziemskich – klaun żartując sobie z nich wyjawia, ze król jest nagi. Nic więc dziwnego, że tyrani obawiają się zarówno proroctw jak i żartów. Nie dziwi więc fakt, iż tyrani współczesnego totalitaryzmu są równie pracowici w kontrolowaniu instytucji, które mogą (Boże broń!) wydać na świat proroków, jak w prześladowaniu każdego, kto ośmieliłby się żartować z. ich groźnych agend. Tłumaczy to, dlaczego właśnie kościoły stały się ostatnim możliwym schronieniem dla dysydentów we wszystkich państwach totalitarnych, i dlaczego te same społeczeństwa przyczyniły się do wspaniałe rozkwitu podziemnego humoru.

Europa wschodnia, jak przypuszczam, jest najżyźniejszą glebą dla tego rodzaju relatywizującego (i – w głębokim sensie tego wyrazu – zbawiennego) humoru.

1. "Jest rok 2088. Dwóch Czechów stoi na placu Wacława w Pradze przed pomnikiem Lumumby. Milczą przez pewien czas; po chwili jeden mówi do drugiego. Wiesz co, już lepiej było pod Chińczykiem."

2. "Pewien człowiek wchodzi do państwowego sklepu w Lipsku i prosi o podkoszulki. Ekspedientka mówi do niego: Musi pan iść na 3 piętro. Tan; właśnie nie mają podkoszulek. Na tym piętrze mamy koszul."

3. "Pytanie do mitycznej sowieckiej stacji ranionej Radio Erewan:

- Czy to prawda, że rząd sowiecki rządzi o wie1e lepiej, niż robił to rząd carski?

- Tak oczywiście.

- Jednak wydaje się, że rząd carski był bardziej popularny. Dlaczego?

- Ponieważ rządził mniej."

Gdy ludzie śmieją się z takich kawałów w Pradze lub Leningradzie, to jak gdyby przez jedną chwilę ściany więzień totalitarnego państwa wyważone, i jak gdyby otworzyło się okno, którym powiał świeży powiew wolności. I mutatis mutandis - tak samo dzieje się gdy ludzie gromadzą się w niechętnie tolerowanych kościołach i synagogach, by modlić się do Boga, który jest potężniejszy od wszystkich tyranów tego świata.

Wierzący Żyd, lub też wierzący Chrześcijanin (tak jak na przykład ja), może wniknąć teologiczną tezę i w końcu doświadczyć zbawienia w formie kosmicznej ulgi na kosmiczną skalę. Nawet dziś, w tym jak na razie "niezbawionym" świecie, zbawienie może być antycypowane " jako uzdrawiający żart.

Jestem pewien, że mój pogląd na pierwszeństwo wolności religijnej nad wszystkimi innymi pozostałby niezmieniony gdybym miał stracić wiarę i zacząć uważać siebie za agnostyka. Nawet jako agnostyk byłbym bardzo niechętny, by uznać życie ludzkie jako ograniczone do "więzienia naszego zwyczajnego życia". I nawet gdybym nie był zdolny do pozytywnej afirmacji natury, która wznosi się ponad nasze normalne życie – nie byłbym za tym – by wstawiano stalowe pręty w każde okno, które mogłoby otworzyć się na nieprzewidziane możliwości. Innymi słowy jest to świecki argument na rzecz pierwszeństwa wolności religijnej – na tej samej zasadzie na jakiej istnieją świeckie argumenty na rzecz demokracji i przeciwko tota1itarnym zakusom naszego wieku.

Stawia nas to przed paradoksem, który jest szczególnie stosowny na obecnych debatach, na których omawia się pierwszą poprawkę do konstytucji amerykańskiej. Bez zagłębiania się w konstytucjonalne i prawnicze meandry tej sprawy, wydaje mi się, że jest jakaś przygnębiająca trywialność w tym co zostało powiedziane o tzw. "świeckim celu" tej czy innej instytucji religijnej, włącznie z tymi sprawami, które zostały poruszne przed Sądem Najwyższym.

To prawda, że można mówić o istnieniu "świeckiego celu", gdy weźmiemy pod uwagę prowadzone przez kościół bezpłatne jadłodajnie, sierocińce, lub nawet (choć jest to już bardziej wątpliwe) – uniwersytety. Ale najważniejszym "świeckim celem" lub raczej działalnością jaką Kościół może świadczyli jest przypominanie ludziom, że w egzystencji człowieka zawarte jest znaczenie, które wznosi się ponad wszystkie ziemskie agendy, że wszystkie ludzkie instytucje (włącznie z państwem) są tylko relatywnie ważne, i że wszystkie ziemskie urzędy – nawet Sąd Najwyższy USA - przedstawiają się jako coś śmiesznie niepotrzebnego w perspektywie transcendencji.

Tutaj właśnie znajduje się ten paradoks: instytucje religijne służą jak najbardziej świeckiemu celowi przez swoją działalność, która absolutnie nie jest świecka. Społeczeństwo w pewnych okolicznościach może łatwo poradzić sobie bez sponsorowanych przez Kościół garkuchni lub uniwersytetów. Ale to samo społeczeństwo nie bardzo może sobie pozwolić na stratę kogoś, kto przypominałby o transcendencji, jakich to osób dostarcza właśnie Kościół. Ochrona wolności religijnych służy ostatecznej anamnezie, która sama w sobie chroni przed śmiechem i cudowną mistycznością ludzkiego stanu.

Ale, jeśli te pojęcia są dość jasne dla tyranów, jaki związek mają one z demokracją?

Państwo współczesne, ze względu na swą zasadniczą strukturę zawiera w, sobie siłę zdolną zaatakować każdy zakątek społeczeństwa. Państwo totalitarne jest oczywiście apoteozą (wybieram ten wyraz umyślnie) tej siły. Demokracja, minio swych win, jako jedyna wytwarza mechanizmy instytucjonalne zdolne choć w połowie pohamować impulsy totalitaryzmu. Nie robi tego ze względu na swą ideologię; były przypadki "totalitarnej demokracji" – jak to nazwał J. L. Talmon, przynajmniej w sferze ideałów (jakobińskie e swej pierwotnej wersji), czasami (nawet) w sferze faktów. Ale u podstaw zachodniej demokracji i oczywiście demokratycznego eksperymentu w Stanach Zjednoczonych leży instytucjonalizacja ograniczeń władzy rządowej.

Mimo więc, iż politolodzy definiowali już demokrację w różny sposób, większość z nich sprowadzała się do spraw kluczowych; regularne wybory i jakiś tam spis praw obywatelskich. Innymi słowy, demokracja chce zagwarantować, iż szubrawcy mogą być od czasu do czasu odrzuceni i że istnieją takie rzeczy, których nie mogą zrobić gdy są w społeczeństwie, Jest tak, gdyż demokracja (nie jako idea, lecz jako funkcjonująca rzeczywistość polityczna) opiera się na takich podejrzeniach, dzięki którym staje się najlepszą tarczą przeciwko totalitaryzmowi, który żąda wiary i czci. Każda demokratyczna konstytucja musi ciągle głosić administracji państwowej; "Dotąd, i ani kroku dalej!"

Każda ochrona wolności politycznej i praw człowieka oczywiście właśnie to czyni. Ale uznanie wolności religijnej za fundamentalne i niezbywalne prawo - czyni to w iście fundamentalny sposób. Wolność religijna nie jest jednym z dobrodziejstw, które państwo może użyczyć swym podwładnym. Ma ona raczej swe korzenie w zasadniczej naturze istoty ludzkiej! I jeśli państwo uznaje ją – chyli tym samym głowę przed najwyższą władzą, która wznosi się ponad każdą ziemska manifestację siły. Dla osoby wierzącej będzie to władza tej tajemnicy w człowieku, która każe mu upominać się o coś więcej niż to, co jest mu dane – tajemnica wolności.

Sprawy te mają swe praktyczna implikacje dla wielu kontrowersji, które ostatnio dzielą amerykańskie społeczeństwo. Można być wdzięcznym za to, iż państwo to jest demokratycznie urządzone – dzięki czemu możliwe są kontrowersje i zapewniona jest spora wolność religijna, Jednakże niemądrym byłoby nie zauważyć tendencji totalitarnych (z których niektóre naruszają wolność religijną) nawet w takim społeczeństwie. Gdyż jednym ze znamion totalitaryzmu jest spychanie do podziemia metafizycznych dążeń człowieka, wyrzucanie transcendencji z życia publicznego (z wyjątkiem udomowionej formy religii cywilnej) i podporządkowanie całego życia społecznego trywialnemu poglądowi na świat, głoszącemu funkcjonalną racjonalność. Mówiąc krótko – totalitaryzm wymaga świata bez okien; ochrona wolności religijne jest odwrotnością otwierania okien na cuda naszej egzystencji. Prowadzi to do pojęcia fundamentalizmu. Oczywistym jest, że to co dla jednego człowieka jest fundamentalizmem, dla innego będzie ewidentną prawdą. Zależnie od tego, gdzie przyszło nam żyć, świat może wytwarzać komunistyczne partie starające się utrzymać ortodoksyjną doktrynę marksistowsko-leninowską, lub ajatollahów, którzy każą kobietom chodzić z zakrytą twarzą, lub też nowych administratorów, którzy strzelają do profesorów ponieważ ci nie uczą ich, że Mojżesz napisał Pięcioksiąg.

Ja sam żyje dwie przecznice od Charles River, która oddziela Boston od Cambridge w Massachusetts. Gdy słyszę słowo fundamentalizm, myślę o moim koledżu i o moich sąsiadach, których przekonania i niezłomna nietolerancja dla heretyków są jak standard ajatollahów (chociaż oni – dzięki Bogu – nie posiadają takich środków). Możliwe, że możemy być zadowoleni z tej ad-hoc definicji fundamentalizmu – jako systemu bezgranicznej wiary w dodatku do przekonania o prawie do narzucania tego na wszystkich innych. Tak zrozumiany fundamentalizm zawsze będzie wrogiem wolności religijnej; zawsze i wszędzie może on rozkwitać za szczelnie zamkniętymi oknami i kiedykolwiek zauważy otwarte okno – najchętniej by je zatrzasnął. Niewątpliwie poprawnym będzie, że przez prawie całą historię rodzaju ludzkiego większość fanatyzmu sprowadzała się do religii. Jest to źródłem smutku dla każdego wierzącego. Jest to źródłem smutku również i dla mnie chrześcijanina, który wierzy, że nie tylko możliwym jest bycie religijnym bez fanatyzmu, ale że prawdziwa religia wyklucza fanatyzm. We współczesnym świecie – trzeba z przykrością powiedzieć – nadal mamy do czynienia z nagłymi napływami religijnego fundamentalizmu. Najbardziej dramatycznymi przykładami są fundamentalizm islamski i protestancki: oba są bardzo potężnymi międzynarodowymi siłami o oba (choć istnieją pomiędzy nimi istotne różnice) skłaniają ludzi do radykalnych zmian w ich życiu. Inne tradycje religijne również okazały się zdolne do podobnych wybuchów niepożądanego, czasami nawet zbrodniczego fanatyzmu (katolicy i protestanci w Irlandii Płn., odłamy islamu i chrześcijaństwa w Libanie, żydowscy fundamentaliści w Izraelu, Hindusi i buddyści w Sri Lance, Sikhowie z Pendżabu, i wszystkie synkretystyczne kulty na podsaharyjskich obszarach Afryki).

Nie mogę; zgodzić się z tymi, którzy uważają protestancki fundamentalizm w tym kraju za niebezpieczeństwo dla pluralizmu i pokoju. Zastrzegam, iż są sytuacje również w Ameryce, w których wolność religijna jest zastrzeżona przez fanatyzm (na pewno uważałbym tak, gdybym był profesorem, który ma być wyrzucony za uczenie nowoczesnych metod badania biblii, choć nawet wtedy wiedziałbym, że moi prześladowcy nie mogą wezwać policji na pomoc). Wydaje mi się, że najbardziej perswazyjny fundamentalizm, z jakim mamy do czynienia w Ameryce – to fundamentalizm świecki. Politycznie są to i ci z lewicy i ci z prawicy. Ale ponieważ słyszeliśmy tyle w ostatnich latach o tych drugich – czas najwyższy aby skupić się na tych pierwszych, którzy rozkwitają w środowisku klasy z nową świadomością. W środowisku tym istnieje pogarda dla przesądów związanych z fundamentalizmem religijnym, takim jak to, że Biblia jest formalnie (i dosłownie) inspirowana, lub że modlitwa może czynić cuda. Jako teologicznie liberalny luteranin muszę przyznać, że to pierwsze wydaje mi się bardzo nieprawdopodobne i że jestem sceptykiem jeżeli chodzi o konkretne wyjaśnienie drugiej. Niemniej jednak wśród tych, którzy gardzą Jerzym Falwellem i jego kohortami powszechnie uważa się, że Związek Radziecki zmienił się radykalnie, ponieważ obecnie ma lidera odpowiednio ubranego, że ustanowienie rasowych kontyngentów jest środkiem prowadzącym do społeczeństwa "ślepego na zasady".

Oczywiście mamy tu przesądy o wiele bardziej groźne niż te protestanckie, gdyż te właśnie wartości i uprzedzenia tej uświadomionej klasy – nie te Reverenda Falwella, kształtują politykę, stanowią prawo i definiują, to co jest kulturowo do przyjęcia. Zwłaszcza przed tą klasą, a nie przed subkulturą konserwatywnych protestantów wolność religijna musi być chroniona. Ponieważ to właśnie ta uświadomiona klasa szuka dziś religii, tzn. narzucenia władzy państwowej na ten szczególny pogląd na świat i moralność i wtrąca się do swobodnego uprawiania praktyk religijnych przez tych, którzy nie uznają ich ideologii.

Psychologia społeczna fundamentalizmu – religijnego czy tez świeckiego – nie ma zbyt wielu tajemnic. Jej główne motywy to to, co Erich Fromm nazwał "ucieczką od wolności" – ucieczką od niepewności związanej z byciem istotą ludzką w iluzoryczne i nietolerancyjne przeświadczenie. Motyw ten jest bardzo stary, lecz nabiera na sile w sytuacji, gdy promuje się nowoczesność. Rzeczywiście wydaje się istnieć dialektyczny związek pomiędzy wielością wyboru możliwą dzięki nowoczesnemu pluralizmowi a ucieczką w ten jedyny wybór określany jako absolut. Afirmacja wolności religijnej, dla kontrastu nie uznaje takich iluzorycznych absolutów. Może przyjąć formę wierzącego lub sceptyka. Forma sceptyczna będzie stoicką akceptacją niepewnoęci. Forma wierząca opiera się na uznaniu tego, iż wiara wymaga fałszywego przeświadczenia, że może nawet istnieć przy wątpliwościach. Fanatyk nie może się śmiać – niemożność tę dzieli z osobą totalitarną. Wiara drugiej strony daje możlowość śmiania się na "głębszym poziomie" – śmiechem, który bierze udział w radosnej zabawie aniołów.

Tyt. oryg.: "The First Freedom", przedruk za: "Commentary", grudzień 1983 r.

Peter L. Berger

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989