KIM BYŁEŚ, PANIE PREZYDENCIE?

10 kwietnia 2010 roku już na zawsze zapisze się w annałach historii Polski jako data z jednej strony przerażająca, wywołująca lęk i dająca poczucie nierealności, z drugiej zaś jako wydarzenie, w którym wszyscy doszukiwaliśmy się ukrytych symboli i przesłania. „Katastrofa, zamach, błąd pilota bądź kontrolera lotu, drugi Katyń” – takie określenia same cisnęły się na usta setek tysięcy ludzi, którzy żegnali Prezydenta i jego Małżonkę podczas przejazdu konduktu żałobnego, zbierali się pod Pałacem Prezydenckim, uczestniczyli w obchodach na placu Piłsudskiego i w pogrzebie na Wawelu.

Zginął kwiat polskiego społeczeństwa, po raz kolejny straciliśmy elity narodowe, niepowetowana strata, odeszli ludzie nie do zastąpienia – tak określano tę tragedię w czasie trwania ośmiodniowej żałoby narodowej Polska, a wraz z nią cały świat, zamarły, gdy pojawiła się informacja, że samolot prezydencki, z 96 osobami na pokładzie, rozbił się pod Smoleńskiem. Obchody 70-lecia ludobójczego mordu w Katyniu zostały zdominowane przez tragedię, która znów wydarzyła się w tym miejscu świętym dla Polaków. Okres „narodowych rekolekcji”, podobnie jak to miało miejsce pięć lat temu, podczas odchodzenia papieża Jana Pawła II, pozwolił wielu z nas zastanowić się nad swoim życiem, nad tym, czym jest tożsamość narodowa, pamięć i patriotyzm. Pomyśleć nad tym, jakie wartości są dla nas ważne i co cenimy bądź co powinniśmy cenić w ludziach, których wybraliśmy na naszych reprezentantów. Dzięki niezwykłej spontaniczności społeczeństwa i ogromie katastrofy, tak silnie naznaczonej symbolizmem, także media, do tej pory nieprzychylne prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, zostały niejako zmuszone do pokazania jego postaci i dokonań w innym wymiarze.

Polskę mą widzę potężną

Człowiek, któremu jeszcze na tydzień przed wyborami prezydenckimi w 2005 roku nie dawano szans na pokonanie konkurenta, udowodnił, że wbrew oczerniającym go mediom, można przekonać Polaków do wizji gruntownego uzdrowienia państwa. Mimo że Lechowi Kaczyńskiemu nie udało się zrealizować w całości idei IV RP, to jednak kilka z jej głównych założeń, w czasie trwania jego prezydentury, zostało urzeczywistnionych.

Po tragedii z 10 kwietnia wielokrotnie podkreślano wielki patriotyzm prezydenta, który dobrze wiedział o tym, jak ważną rolę w życiu państwa i obywateli odgrywa poczucie wspólnoty, dzięki której, niczym w greckim polis, obywatel może odnaleźć potwierdzenie swojej tożsamości i człowieczeństwa. Dla niego nie istniał podział na to, co przeszłe i przyszłe. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że modne określania w stylu „wybierzmy przyszłość” to tylko nihilistyczne hasła, których celem jest odciągnięcie społeczeństwa od „babrania się w przeszłości” i skierowania jego myśli ku „świetlanej przyszłości” Sprzeciwiał się on z całą stanowczością promowanemu od 1989 roku sposobowi odgórnego modernizowania Polaków, którym „oświecone elity” zarzucały zaściankowość, ksenofobię i przywiązanie do od dawna nieaktualnych wartości. Dla niego zarówno teraźniejszość, jak i przyszłość były ściśle powiązane z przeszłością, z której to naród polski, aby przetrwać i zachować swoją tożsamość, powinien wyciągać wnioski, czerpać wzorce i tradycje. Nie stawiał, jak wielu, „Roty” w opozycji do smartphone'a Dlatego stanowczo odrzucał tezę głoszącą, że tylko odmitologizowanie martyrologii narodowej, kalkowanie rozwiązań zachodnioeuropejskich i kompletna redefinicja narodowych ideałów, może doprowadzić do tego, że Polska stanie się w końcu nowocześnie funkcjonującym państwem.

Tę wielką lukę, jaką w kontynuacji tradycji II Rzeczypospolitej stanowiła PRL, Lech Kaczyński starał się ze wszelkich sił wypełnić poprzez wskazywanie właściwych postaw. z przeszłości (powstańcy w czasach rozbiorów, powstańcy warszawscy, żołnierze NSZ, AKowcy, opozycjoniści w PRL), które powinny być drogowskazem dla dzisiejszej młodzieży. Stąd właśnie jego usilne starania, by odznaczyć i uhonorować zasłużonych Polaków, którzy poświęcili się dla ojczyzny, a o których III RP albo zapomniała albo, jak miało to miejsce choćby w przypadku Anny Walentynowicz, pozostawiła bez środków do życia. Głoszenie prawdy historycznej stało się jego prezydencką misją.

Jak trudne zadanie postawił sobie Lech Kaczyński, ukazuje w Eseju o duszy polskiej prof Ryszard Legutko. Autor prezentuje antynarodowy, komunistyczny, neomarksistowski rys większości współczesnej „elity” w Polsce, która nie czuje żadnych więzi z resztą społeczeństwa, nie rozumie go, wywyższa się nad nim, a bardzo często się go i brzydzi. Pisze też o tym, jak ciężko dziś odrodzić rzeczywistą elitę, nawiązującą do tej, która stanowiła duchową siłę II RP, a która wyginęła z ręki Hitlera, Stalina bądź rodzimych komunistów. Jej resztki zostały zaś w PRL (często także w III RP) zepchnięte na margines. Prezydent czuł jednak, że to, co przerwane, można i trzeba zawiązać na nowo Stąd też ciągłe nawoływanie do tego, by być dumnym z tego, że jest się Polakiem, podkreślanie, że nie mamy się czego w Europie wstydzić, uświadamianie zakompleksionym rodakom, że ojczyzna ich potrzebuje, że dobro wspólne jest wielką wartością Dr Dariusz Gawin, jeden z tych, którzy przyczynili się, pod patronatem prezydenta, do powstania Muzeum Powstania Warszawskiego, twierdzi, że to właśnie walka o silne państwo była główną ideą jego prezydentury „Prezydent uważał, że pamięć i historia powinny być sprawą milionów, sprawą wspólnoty, która razem żyje, nie wyłącznie sprawą historyków Wiedział, że na budowanie tożsamości narodowej składa się wiele elementów, ale jej głównym motorem jest pamięć historyczna” („ Rzeczpospolita” 16 04 2010). Dziś mówi się o nim, że był państwowcem, że kontynuował wizję Polski Józefa Piłsudskiego Wielu Polaków dopiero ta śmierć pozwoliła na nowo przyjrzeć się osiągnięciom, celom i marzeniom ich Prezydenta.

Polska jako podmiot

Obok walki o pamięć historyczną, to właśnie nowe spojrzenie na prowadzenie polityki zagranicznej oceniane jest dziś jako jedno z największych osiągnięć Lecha Kaczyńskiego Wizja Polski jako podmiotu, a nie przedmiotu na arenie międzynarodowej, jak to miało miejsce. w latach poprzednich, spotkało się z wielką krytyką i brakiem zrozumienia wśród krajowych środowisk lewicowo-liberalnych, jak i wśród najbardziej wpływowych państw Unii Europejskiej.

Dla Rosji była to polityka szalenie irytująca, gdyż kagiebowska wierchuszka Kremla nie była od dawna niepokojona faktem, że pomiędzy ich włościami a Niemcami istnieje państwo, które chce prowadzić niezależną politykę i żąda prawa do zachowania swojej suwerenności.

Taka postawa naszego prezydenta spowodowała, że przylgnęło do niego miano eurosceptyka i „hamulca rozwoju europejskiego wspólnoty”. A przecież nie o izolację Polski Lechowi Kaczyńskiemu chodziło! Starał się on jedynie i aż przełamać „polskie przekleństwo” z XIX wieku, o którym wielokrotnie pisał prof Andrzej Nowak. W tym okresie tworzenia się nowoczesnych europejskich narodów Polakom nie dane było bowiem odzyskać państwowość, czym potwierdziliby swoje istnienie i prawa w Europie. To m in dlatego, dla zachodnich mocarstw, jedynym partnerem do prowadzenia dyskusji na Wschodzie była i pozostaje Rosja.

Nawiązanie do pięknej spuścizny Rzeczypospolitej Jagiellonów i koncepcji marszałka Piłsudskiego, czyli budowania pasa państw prowadzących wspólną politykę chroniącą przed zagrożeniem ze Wschodu, zrealizowało się w polityce Lecha Kaczyńskiego poprzez upominanie się o europejską przyszłość Ukrainy i Gruzji, aktywizację państw Europy Środkowej i państw nadbałtyckich. To właśnie polski prezydent stał się niekwestionowanym liderem tego regionu, mocno wypowiadając się na temat agresji rosyjskiej na Gruzję, wspierając zachodnie aspiracje Ukrainy, promując pojednanie polsko-ukraińskie (choć zapewne postawa Wiktora Juszczenki musiała go kosztować sporo nerwów), a także walcząc o prawo głosu na arenie międzynarodowej dla mniejszych państw tej części Europy (m in Litwy, która mimo tego prowadzi antypolską politykę wobec mniejszości polskiej – co było tematem ostatniego politycznego wystąpienia Lecha Kaczyńskiego).

Nasz prezydent nie dawał się oszukać miłym dla ucha frazesom o europejskiej jedności czy solidarności, tylko żądał ich realizacji w praktyce. Obok Vaclava Klausa, był praktycznie jedyną głową państwa, która przeciwstawiała się zapędom biurokratycznym i centralistycznym brukselskich oligarchów. Nie godził się na to, by o tym jak mają żyć Polacy decydowali anonimowi urzędnicy z unijnej centrali Nie taka miała być przecież wizja Europy, jaką wyśnili sobie jej ojcowie założyciele! Lech Kaczyński wiedział, że budowa jednego scentralizowanego państwa europejskiego jest niebezpiecznym eksperymentem, który nie może przynieść dobrych owoców. Narzucanie tożsamości europejskiej w miejsce narodowej uważał za inżynierię społeczną, którą nasz kontynent ćwiczył ze strasznymi rezultatami przez prawie cały XX wiek. Jego marzeniem była Europa Ojczyzn, która odwoływała się do swoich wspaniałych tradycji, z wyjątkowym wyszczególnieniem chrześcijaństwa. Chciał Europy solidarnej, w której każde państwo może na arenie międzynarodowej swobodnie się wypowiadać i nie będzie lekceważone przez potencjalnie silniejszych partnerów. Taka postawa spowodowała, że nawet po śmierci zagraniczne media wypowiadały się o nim jak o nacjonaliście, nierozumiejącym idei postępu i współpracy międzynarodowej, podkreślały jego prawicowość, konserwatyzm i katolicyzm – jako źródła jego politycznej słabości.

Wobec Rosji

Prezydent odmienił też o 180 stopni politykę wobec naszego wschodniego sąsiada, któremu dał mocno do zrozumienia, że Polska, jak i inne państwa, które kiedyś znajdowały się po wschodniej stronie Żelaznej Kurtyny, nie zgodzą się na dalszą dominację Rosji w tym regionie Udowadniał Kremlowi, że czas pohukiwania i ustawiania w szeregu już się skończył, że Polska nie jest już jedną z sowieckich satelit, że chce sama decydować o swoim jestestwie. Dlatego też Lech Kaczyński starał się nawiązać jak najściślejsze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi, wbrew rzeczywistym intencjom rządzącej koalicji PO-PSL i krytyce prasy europejskiej, określającej nasz kraj mianem „konia trojańskiego” Stanów Zjednoczonych. To właśnie niemrawa polityka rządu premiera Donalda Tuska sprawiła, że marzenie prezydenta i wielu Polaków, rozumiejących wagę decyzji o zainstalowaniu bazy amerykańskiej w naszym kraju wraz z elementami tarczy antyrakietowej, pozostało niezrealizowane. Prezydent wiedział, że ścisły sojusz wojskowy z tym mocarstwem zmieniłby naszą pozycję na świecie i zwiększył nasze bezpieczeństwo. Powtarzał, jak ważne jest posiadanie silnej armii i że za wszelką cenę należy uniezależnić się od dostaw rosyjskiego gazu. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, jak niebezpieczne dla jego ojczyzny są pielgrzymki przedstawicieli największych państw Unii Europejskiej do Putina i Miedwiediewa i nawiązywanie coraz ściślejszego sojuszu niemieckorosyjskiego.

W pamięci wielu polityków, którzy współpracowali z nim przez te lata, pozostanie człowiekiem, który walczył o interes zarówno swojego kraju, jak i tych, którym wyznaczono w Europie rolę „młodszych, posłusznych braci”.

Obśmiać, wyszydzić, obrzydzić

Jak to możliwe, że obraz tego człowieka, który tak starał się osiągnąć dla swojej ojczyzny odpowiednią pozycję i bezpieczeństwo, przywracał pamięć historyczną i wzmacniał tożsamość narodową obywateli, został przez część mediów przedstawiony w krzywym zwierciadle? Wszystkie zalety zarówno polityki krajowej, jak i zagranicznej, od samego początku jego kadencji, były przez nie niemiłosiernie wyszydzane, a postać prezydenta w żaden sposób nie przystawała do tej, jaka była w rzeczywistości. Tym, którzy osobiście znali prezydenta albo rozumieli prowadzoną przez niego politykę, nie raz mogło się zdawać, że żyją w dwóch światach.

Dlatego też w trakcie trwania żałoby narodowej wielu Polaków przecierało oczy nie tylko z łez, ale i ze zdziwienia, gdy ich ulubione media pokazywały parę prezydencką w kompletnie odmiennym świetle, niż miały to do tej pory w zwyczaju. Nagle z zakamarków archiwów wyciągnięto nigdy do tej pory niepublikowane rozmowy, po raz pierwszy światło dzienne ujrzały zdjęcia i filmy o Marii i Lechu, prezentujące ich jako doskonale się rozumiejące, uzupełniające i kochające małżeństwo. Ukazano ludzką twarz Lecha Kaczyńskiego, który w ciągu jednego dnia stał się „fajnym gościem”, miłym, sympatycznym człowiekiem, nawiązującym świetny kontakt z innymi ludźmi, kimś, kogo chcielibyśmy po prostu zaprosić na niedzielne grillowanie.

Wtedy bowiem dla zdecydowanej większości mediów i dużej części społeczeństwa, „nieudacznikiem”, „obciachem”, za którego musieliśmy świecić oczami przed całą Europą. Dla naszej „elity” kpienie z Lecha Kaczyńskiego było na porządku dziennym. Nie raz wydawało się, że toczą się jakieś zawody, w których uczestnicy prześcigają się w „pluciu” na Głowę Państwa i wymyślaniu kolejnych upokorzeń (oczywiście taka sytuacja dotyczyła nie tylko samego prezydenta, ale i jego brata i PiS-u, na co praktycznie nikt w ciągu licznych dyskusji, jakie toczyły się w mediach w okresie żałoby narodowej, nie zwrócił uwagi).

„Polowanie na kaczory” trwało tak długo, prowadzone było na tylu frontach, że stało się w końcu dla dużej części społeczeństwa czymś naturalnym „Borubar”, „Irasiad”, „kartofel”, odwrócony szalik z napisem „Polska” i oczywiście kultowe „Spieprzaj, dziadu” – stały się znakami rozpoznawalnymi dla wszystkich, którzy chcieli podkreślić swoją antykaczyńskość, nowoczesność i potwierdzić swoją przynależność w „towarzystwie”. „Medialne łowy”, które urządzono na prezydenta, stały się wyznacznikiem dziennikarstwa. w Polsce Celebryci, kabareciarze, showmani prześcigali się w wyrażaniu swojej niechęci do niego. Powiedzmy sobie szczerze, nie jedna osoba, która zdawała sobie sprawę, że jest to tylko element wielkiej kampanii wymierzonej w wizję Polski, której wierni byli bracia Kaczyńscy, a która stanowiła śmiertelne zagrożenie dla „okrągłostołowego ładu”, wolała milczeć w towarzystwie, niż zostać za swoje poglądy wyśmiana i zakrzyczana.

Wśród tłumów, które wyszły w czasie tych dni na ulice, wiele osób mówiło o tym, że czują się oszukani, wykorzystani, że dopiero teraz dociera do nich, jak wiele krzywd wyrządzono Parze Prezydenckiej. Ich pytania o to, „gdzie się podziali ludzie, którzy do tej pory na nich żerowali”, pozostały bez odpowiedzi. Większość mediów ze wszystkich sił unikała podejmowania tego tematu, a jeżeli już, to kończyło się na retorycznych pytaniach w stylu: „Dlaczego media do tej pory tak niekorzystnie przedstawiały wizerunek prezydenta i dlaczego społeczeństwo tego od nich wymagało” O tym, że takie pozorne „wyznanie win” było dla wielu nieprzekonujące, można się było przekonać na Rynku w Krakowie, podczas pogrzebu Pary Prezydenckiej na Wawelu, gdy zgromadzony tłum odwracał się od telebimów, na których przed emisją pogrzebu prezentowano jeden z programów TVN-u. Wyłączenie telebimów zostało zaś przywitane gromkimi brawami.

Obok dziennikarzy i celebrytów także część polityków uczestniczyła w szkalowaniu prezydenta. Wielu z nich właśnie na tym, że potrafili „zabawiać” publiczność coraz to ostrzejszymi doniesieniami dotyczącymi „Kaczora”, zbudowała swoją polityczną karierę. Ponad przeciętność wybijali się politycy rządzącej PO, mimo że jej lider i premier RP Donald Tusk często powtarzał, że jego partia kieruje się „wysokimi standardami” i chce prowadzić „politykę miłości”. Kto dziś nie pamięta andronów posła Janusza Palikota, jak choćby: „Jak się rano budzę, to się boję, że prezydent się też obudził i na pewno coś zrobi”. Jego oświadczeń w stylu: „Apeluję do Lecha Kaczyńskiego, by wytrzeźwiał, by wyjaśnił, co myśli, w pełni przytomnych sił!” Mimo że nigdy nie brakowało mu inwencji i wianuszka zawsze zainteresowanych jego komentarzami dziennikarzy, to nie raz do antykaczystowskiej krucjaty przyłączali się i inni znani parlamentarzyści. Ileż to razy słyszeliśmy Stefana Niesiołowskiego, który nie silił się nawet na dowcip i aluzje, tylko ostro formułował swój cel: „Ja chcę ich (braci Kaczyńskich – od autora) tylko wyeliminować z polityki”.

Po katastrofie tupolewa słowa kandydata PO do fotelu prezydenta – „Jaki prezydent, taki zamach” – nabrały zupełnie innego niż do tej pory znaczenia. Podobnie jak hasło „były prezydent Lech Kaczyński” skandowane podczas wiecu zwolenników Radosława Sikorskiego, gdy ten starał się uzyskać dodatkowe punkty w walce o nominację swojej partii na kandydata w wyborach prezydenckich. Te i inne epitety pozostaną na długo w uszach tych, dla których prezydent Lech Kaczyński był ucieleśnieniem ideałów Rzeczypospolitej Polskiej.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010