NIE SZKODZIĆ?

W jakimś przynamniej stopniu doszło obecnie do, od dawno oczekiwanego, podziału rodzimej opozycji (opozycji w znaczeniu nietradycyjnym, a więc również z udziałem "Solidarności"). Nie jest to niestety jeszcze podział, powiedzmy, szczególnie konsekwentny, niemniej, jak się wydaje, jego fundamenty mogą się okazać trwałe. Zrozumiemy to tym lepiej, gdy zwrócimy uwagę na rozwijający się wciąż spór, jaki prowadzą obie strony wokół zajmowanych przez siebie stanowisk politycznych. Przeciwnicy rodzimej pierestrojki wskazują chętnie na pewną prawidłowość wynikającą z istoty komunizmu, która skutecznie obliguje nos do absolutne niewiary w intencje rzekomych reformatorów, zwolennicy natomiast poszukują wiarygodnych argumentów w niespotykanym tempie oraz głębi zachodzących przemian. Propagandowa wołka za i przeciw trwa w każdym razie nieprzerwanie i, co niewątpliwie nie jest objawem najbardziej budującym, coraz częściej zahacza o wybuchową sferę emocji. Niezależnie przy tym od reprezentowanych postaw uczuciowych walka ta przypominać zaczyna bardziej niekonwencjonalną, bo pozbawioną ścisłego podziału ról, rozprawę sądową, aniżeli dyskusję polityczną dwóch, niechby nawet skłóconych ze sobą partnerów. Przy czym sytuacja taka nie wynika bynajmniej tylko z nadmiernie rozbudzonych emocji, dzieje się tak bowiem również dlatego, że nie o konkretne poglądy polityczne tutaj idzie, a raczej o reprezentowane z mniejszym lub większym przywiązaniem, postawy etyczne. l tak, przeciwnicy pierestrojki skłonni są upatrywać w działaniach reformatorskich tendencji do zachowania istniejącego systemu sił, przypisując przy tym przedstawicielom tzw. konstruktywnej opozycji haniebną rolę pacyfikatora aspiracji wolnościowych, zwolennicy reform natomiast skłonni są raczej snuć refleksje na temat własnej, niewątpliwie dużej odpowiedzialności, dojrzałości, uczciwości itp., nie zapominają przy tym o bezdyskusyjnej niedojrzałości swojego przeciwnika, jego niezdrowym zacietrzewieniu, bezrozumnym radykalizmie oraz jakimś takim ogólnym pomieszaniu w głowie.

Co ciekawe, ta pewnego rodzaju anomalia dająca się w tym sporze zaobserwować. Strona, potencjalnie przynajmniej, oskarżona o, mówiąc nieładnie, kolaborację z wrogiem zachowuje się w sposób jednoznacznie agresywny, atakując możliwie bezkompromisowo swoich przeciwników, którzy z kolei wydają się najwyraźniej cierpieć na pogłębiający się nieustannie kompleks irracjonalnej bezkompromisowości, starając się przy tym brak absolutnej pewności co do słuszności wysuwanych przez siebie zarzutów zawoalować niezręcznie, tym bardziej jeszcze dręczącym umysł, defensywnym milczeniem. W istocie, oparta no tej sytuacji diagnoza psycho-politycznego stanu opozycji antykomunistycznej wzbudzać powinna poważne obawy. Przykrywający rzeczywistą polityczną impotencję argument wielowiekowej tradycji tolerancji nie może bowiem stanowić należytego usprawiedliwienia. Nie o tolerancję w istocie tutaj chodzi, a raczej o dyskretnie skrywaną nadzieję na ostateczny sukces proreformatorskich tendencji. W tej sytuacji fundamentalna zasada "przede wszystkim nie szkodzić" wysunąć się musi na czoło, a skrywane do tej pory skutecznie radykalizmem swoich wyznawców antytotalitarne idee odłożone zostają do lepszych czasów. Mechanizm rozbrajający działo jak widzimy, samoczynnie.

Publikowany w tym numerze drugi wywiad z p. Anną Walentynowicz zdaje się wprowadzać do tej paradoksalnej sytuacji element normalności. Współzałożycielka "Solidarności" niewiele sobie robi z popularnych ostatnio coraz bardziej zarzutów niedojrzałego radykalizmu, dzikiego zacietrzewienia, braku politycznego rozumu itp. Na pewno nie ma z wyrosłymi na tym gruncie kompleksami najmniejszych kłopotów. Przeciwnie, imponować może odwaga, z jaką pani Walentynowicz broni reprezentowanych przez siebie przekonań. Istotne jest chyba jeszcze i to, że nie można odnaleźć w jej wypowiedziach nawet cienia niekontrolowanych emocji. Jak sama stwierdza, wyraża swoje poglądy "z pełną odpowiedzialnością za własne słowa". Wywiad ten na pewno nie należy do gatunku politycznego donosu. Wyrażone tutaj zarzuty nie mają bowiem na celu osobistego pognębienia Lecha Wałęsy i jego kolegów. Tym bardziej, nie jest to również prywatna wojna odsuniętej niegdyś od wpływów działaczki. Jedynym, jak się wydaje, celem pani Walentynowicz jest przywrócenie, czy raczej powołanie do życia, racjonalnego obrazu sytuacji politycznej w naszym kraju, i chyba nic więcej.

H.

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989