MOTYW ZDRADY

Wrzesień skłania do zadumy nad tamtym, odległym, naznaczonym piętnem klęski, bohaterstwa, narodowej tragedii. Wrzesień to, być może, najbardziej czytelny symbol naszej narodowej historii. Ale miesiąc ten może być równie dobrze symbolem mistyfikacji, nieporozumienia, niezrozumienia zjawisk tkwiących głęboko w obiegu informacji, interpretacji, przekonań. Dzisiaj, w dobie komunistycznego przyzwolenia na ujawnienie od dawna dobrze znanych prawd, tym silniej wypływa na powierzchnię, wyrosły na gruncie żalu, wybujałych kompleksów i poczucia słabości, motyw zdrady. Jego istotę najlepiej oddaje chyba tytuł opublikowanego kilka lat temu opracowania "Najlepszy sojusznik Hitlera".

W roku 1939 komunizm był zły, antypatyczny nie dlatego, iż dokonał on zbrojnej agresji na ogromną część terytorium II RP, ale ponieważ sprzymierzył się z największym wrogiem, z okrutnym, totalitarnym, rasistowskim nazizmem, a więc zdradził, wyrzekł się ideałów postępu, demokracji i pokoju. Przekreślił niemal cały dorobek postępowej części ludzkości, tej która wraz z nim tworzyła wspólnie antyfaszystowskie, pacyfistyczne, ludowe fronty, tej również, która w czerwonej Hiszpanii walczyła z faszystowskim Franco.

Komunizm zdradził. Pewnie tym prościej nawet można byłe zmierzać w kierunku kompromisu, porozumienia tak jak to czynili Sikorski; Mikołajczyk, przywódcy walczącego podziemia. Zdrada bowiem posiada pewien, przynajmniej potencjalny, walor. Aby móc ją popełnić należy reprezentować jakąś wartość, ideę, cokolwiek, na czym można by oprzeć wzajemne stosunki. W praktyce politycznej zdrada może zostać sprowadzona do funkcji istniejącego wcześniej przymierza, sojuszu, układu, którego zasady przynajmniej jeden z uczestników musi złamać. W innym przypadku o zdradzie nie ma mowy.

Przed wojną układy polityczne istniały, jeden z Hitlerem i drugi ze Stalinem. Przed wojną również nie mogło ulegać wątpliwości, że układy te mogą zostać zerwane. W sierpniu 1939 r. nie tylko w Moskwie i Berlinie mówiło się o sojuszu politycznym niemiecko-sowieckim. Rzecz w tym, w jaki sposób potraktowano agresję obu, już nie tylko potencjalnych, sojuszników.

Nie należy upatrywać wyjaśnienia w niewiele znaczącym fakcie rozpoczęcia sowieckiej części agresji z kilkunastodniowym opóźnieniem. Fakt ten łatwo możemy sobie wytłumaczyć chorobliwą predylekcją Stalina do nielojalności, bądź też inaczej, wielką polityczną mądrością sowieckiego przywódcy. Armia Czerwona zajęła połowę polskiego terytorium, i tego elementu ówczesnej rzeczywistości w żaden sposób nie można ominąć. Żadnym argumentem nie może być również statystyka zbrodni popełnionych przez obu okupantów, mimo że terror nazistowski pochłonął w tej wojnie więcej ofiar śmiertelnych. Biorąc pod uwagę bilans zbrodni popełnionych do 1939 roku większego niebezpieczeństwa należało się spodziewać ze strony sowieckiej. Wątpliwym argumentem pozostaje również terytorialne rozmieszczenie agresji. Istotnie ziemie zajęte przez Annie Czerwoną zarówno z powodu stosunkowo małego zaludnienia, jak i składu narodowościowego żyjącej tam ludności, oraz wyraźnego niedorozwoju gospodarczego przedstawiać mogły, przynajmniej w przeświadczeniu części polskich polityków, mniejszą dla państwa wartość. Z drugiej jednak strony żaden z tych polityków otwarcie stwierdzić tego nie mógł i nie chciał, i co nie mniej chyba istotne, analogiczny obszar za strony przeciwnej, Wolne Miasto Gdańsk, z całą pewnością nie przedstawiał większej wartości, a przecież nie było w kraju polityków, za wyjątkiem być może kilku nielicznych, którzy rozważaliby ewentualność oddania tego obszaru poważnie. Można co prawda przyjąć, że ówczesny stosunek do sowieckiego okupanta wywołany był, w znacznym stopniu, elementem zaskoczenia. Rzeczywiście, niemal aż do wybuchu wojny nic nie wskazywało na rychłe zawarcie sojuszu niemiecko-sowiecki ego. Z drugiej jednak strony, jeśli nawet walorów politycznej głupoty osobie Rydza-Śmigłego nie poskąpimy, to i tak decyzja przez niego podjęta trąci raczej chybionym wyrachowaniem aniżeli politycznym szaleństwem. Fakt iż, poza znaczeniem prawnym i propagandowym decyzja ta nie zmieniła właściwie niczego jest tego najlepszym dowodem. Ponadto jeszcze, decyzja określenia rzeczywistego napastnika mianem agresora na pewno nie należy do problemów, dla rozstrzygnięcia których potrzeba przynajmniej kilkumiesięcznych przygotowań.

Argument powyższy obala, przynajmniej w równym stopniu późniejszy stosunek rządów emigracyjnych do wschodniego sąsiada. Jego prosowieckość nie ulega już chyba dzisiaj wątpliwości. Nie o to zresztą tu idzie. Rzecz w tym, iż począwszy od roku 1940 a na 1944 skończywszy, przez cały ten okres reprezentanci polityczni kraju, ani przez moment nie przestawali myśleć o zawarciu politycznego i. wojskowego porozumienia z Sowietami. Wątpliwym w tym miejscu kontrargumentem jest fakt, że politycy polscy byli w tej sprawie zobligowani stanowiskiem swoich angielskich, powiedzmy, kolegów, Nie ulega przecież wątpliwości, iż gdyby politycy angielscy reprezentowali w tej wojnie orientację proniemiecką, strona polska nie mogłaby nawet pomyśleć o jakimkolwiek kompromisie. Fakt, iż Sowieci na przełomie lipca i sierpnia 1941 r. utracili kontrolę nad okupowaną, przez siebie częścią kraju również niczego nie tłumaczy. Pomimo bowiem przejściowych trudności militarnych Sowieci nigdy w czasie wojny nie myśleli poważnie o respektowaniu granicy ryskiej, i stanowiska swojego w tym względzie nie kryli. Wątpliwym argumentem jest również skala zbrodni popełnionych przez obu okupantów. W momencie podpisywania paktu Sikorski-Majski Sowieci mieli ich na swoim koncie dostatecznie wiele, aby można było skompromitować pomysł jakiegokolwiek porozumienia.

Biorąc wszystkie okoliczności pod uwagę, należałoby więc ostatecznie dojść do wniosku, że odmienny stosunek do obu agresorów jest, przynajmniej z politycznego punktu widzenia, poważnym nieporozumieniem. Działo się jednak, jak wiadomo, inaczej. Sowieci nie tylko nie uzyskali statusu agresora, ale nawet, w kilka lat po wybuchu wojny, zostali formalnie określeni mianem politycznego sojusznika. Zjawisko to znajduje chyba tylko jedno i to bardzo wątłe wyjaśnienie.

W przeświadczeniu szanujących się polityków demokratycznych, zarówno w 1939 r. jak i później, w czasie wojny, sowiecka polityka zagraniczna w żadnym razie nie była funkcją rewolucyjnej walki o. panowanie komunizmu nad światem, usilnie starano się ją natomiast dopasować do obowiązujących w stosunkach międzynarodowych kanonów. Jedynie przy takim założeniu polityka polska znajduje e pewnym przynajmniej stopniu wyjaśnienie. Wówczas będziemy bowiem mieli do czynienia z tradycyjnie polskim dylematem geopolitycznym. Z tego punktu widzenia decyzja Rydza-Śmigłego z 17 września może zostać odczytana jako niechęć przed nazbyt stanowczym określeniem zaistniałej sytuacji politycznej i militarnej. Polska zawieszona pomiędzy Niemcami i Rosją, walcząca na dwa fronty to najgorsza z możliwych alternatywa. Rydz-Śmigły dostrzegał rozwiązanie w przeoczeniu mniej niebezpiecznego agresora, którym, w jego przekonaniu, była Rosja. Warto przy tej okazji zauważyć, że pomimo znacznej ilości pomyj, wylanych na głowę Naczelnego Wodza, jego koncepcja przetrwała niemal do końca wojny, jako najtrwalszy element polityki polskiej. Gdyby nie ówczesna decyzja Rydza-Śmigłego, Sikorski nie mógłby zrealizować zbliżenia polsko-sowieckiego w stopniu, w jakim to uczynił. Oczywiście na decyzję przemilczenia agresji sowieckiej złożyło się znacznie więcej przyczyn. Jak wiadomo, pewne znaczenie miały naciski ze stron, aliantów zachodnich, którym jakoś na wyczuciu subtelności ideologicznych komunizmu nigdy nie zbywało. Inną przyczyną było zapewne tradycyjne upośledzenie ziem wschodnich RP, traktowanych na ogół jako obszar mniej wartościowy. Największy chyba jednak wpływ miała sfera dekleratywno-propagandowa, nakazująca dostrzegać w Rosji Sowieckiej potencjalnego przynajmniej sojusznika.

Jak wiadomo, na długo jeszcze przed wybuchem wojny Związek Sowiecki stanął na czele europejskiego ruchu antyfaszystowskiego, w dobie Monachium zadeklarował militarne wsparcie Czechosłowacji, rok później podobne propozycje składał wobec Polski, wcześniej jeszcze próbował wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydła państwa bałtyckie. Rozmowy z Niemcami, które doprowadziły do podpisania paktu, były prowadzone równocześnie z rozmowami z Anglią i Francją. 17 września nie zadeklarował jawnej agresji, biorąc jedynie w opiekę "osieroconą, bratnią ludność". Akty ludobójstwa były w Sowietach dokonywane dyskretnie, bez szczególnego rozgłosu, tak iż nawet obecnie niezakończona pozostaje dyskusja roztrząsająca wiarygodność niektórych przynajmniej z tych mordów. Nie zaniedbano przy tym oczywiście sprawy najistotniejszej. Stalinowi ani w głowie było anektowanie państwa polskiego. Nawet kontrowersyjna sprawa granic nie była nadmiernie eksponowana. Ograniczono się właściwie tylko do powiadomienia odpowiednich czynników miarodajnych. Po cóż niepotrzebnie jątrzyć i rozdrażniać.

Jak widać to właśnie w tej sferze, działań propagandowych,. które w realnej polityce nie powinny odgrywać najmniejszej nawet ro1i należy upatrywać mechanizmów, które nakręcały kierunek polityki polskiej w dobie wojny. To ona właśnie sprowokowały Śmigłego do uniknięcia określenia agresora. To one również pozwoliły Sikorskiemu oraz Mikołajczykowi na prowadzenie polityki sojuszu ze Związkiem Sowieckim. To one wreszcie umożliwiły dokonanie zadziwiającego rozróżnienia, określenia hitlerowskiego napastnika mianem agresora, a sowieckiego zdrajcy.

H.

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989