MISS MICHNIK

To była sensacja. Gościł w Wielkopolsce sam mistrz – Adam. Do Poznania przyjechał 14 grudnia 1988 r. zaproszony przez Towarzystwo Literackie im. Adama Mickiewicza. Tym razem dotarł do Collegium Novum szczęśliwie i spotkał się z opozycją inteligencką, studentami i innymi zainteresowanymi – w trzech salach jednocześnie! W znanej z niezależnego ducha spętanego akademizmem sali C2 – elita z zaproszeniami; w pozostałych – pozostali. Znalazłem się wśród tych, którzy pozbawieni wizji ze zwielokrotnioną uwagą wsłuchiwali się w słowa autora "Wypisów więziennych" docierające z głośników.

Jednakowoż zanim oddano głos gwieździe warszawsko-gdańskiej opozycji przez prawie 40 min. elokwentnie strukturalizował twórczość pisarską Michnika prof. Edward Balcerzan: analizował, deszyfrował, konfrontował; kokietował, kontempletował i celebrował historyczną postać tak bardzo, że byłby o mały włos udowodnił, iż jest wielbiącym autora "Kościoła. Lewicy, dialogu" antykomunistą, gdyby, gdyby nie polonistyczny patos terminologiczny w odważnym sporze o funkcję przedmiotów w poezji Herberta; pojawił się bowiem, już przysłowiowy, "nahumanizwany stołek" i on rozładował swą dobitną jednoznacznością zniecierpliwienie słuchających i powstrzymał, przynajmniej niektórych, wychodzących.

Gdy wreszcie sławny gość dopuszczony został do głosu, zgrabnie zwinął trącący myszką metodologiczną pergamin z elaboratem profesora (wydaje się, że w skądinąd pracowitym tekście dominowała strategia daltonisty: widzę tylko barwy literatury, nie widzę barw politycznych) i wraz z nim odstawił w kąt problemy polonistyczno-literackie.

I tutaj rozsypało się konfetti teatru jednego aktora, gdyż Michnik to także showman i błyskotliwy, ironiczny, przenikliwy, dowcipny, złośliwy, uwodzicielski – i demagogiczny, gdy podnosił głos i temperaturę atmosfery wołając: "Nie ma wolności bez Solidarności!"

W tym momencie ze zdziwieniem stwierdziłem, że choć trafia ono do wielu jeszcze serc, to nie do wszystkich umysłów, i że minął czas na monopole, i że słowo "Solidarność" przestało być jednoznaczne, a wolność bez partnerskiej w stosunku do Europy Zachodniej gospodarki ani możliwa, ani ciekawa, i że tak opozycja, jak i Kościół wpadły w pułapkę wyrafinowanych w nicowaniu frazesów (nicość komunizmu) umysłów – inna forma sprawdzonej zasady, że rewolucja pożera własne dzieci? – oraz że chyba kończy się czas opozycji patetycznej, a nadchodzi pora opozycji surrealistycznej (np. znakomita Pomarańczowa Alternatywa).

Jak rozumiem "opozycję patetyczną"? może tak: gdyby całą opozycję polską porównać do wielogłowego smoka porąbanego na części przez cyklopa partii mieczem stanu wojennego, a które to części nie obumarły, lecz rozpoczęły byt niezależny od niedawnej całości, patos byłby jego ogonem pożeranym przez głowę próżności. Patos jako wyolbrzymienie, zdemonizowanie przeciwnika jest sui generis negatywnym doradztwem, które niejako automatycznie dowartościowywane jest potęgą padającego nań cienia wroga. Opozycja patetyczna zdaje się wołać: "Patrzcie jacy jesteśmy wspaniali, nie drżymy w cieniu kolosa!"

W przeciwieństwie do niej opozycja surrealistyczna jest jak dziecko z pewnej parabolicznej baśni, które nie w pełni świadome rzeczy podbiega do sięgającego nieba olbrzyma i – przekłuwa go szpileczką. Z olbrzyma schodzi powietrze uzurpatorskiej pychy i okazuje się, że jest on zwykłym, tylko nadto agresywnym i próżnym chłopcem. Znika paraliżujących wszystkich strach i rzeczywistość wraca do właściwych proporcji. Odkąd pojawiła się Pomarańczowa Alternatywa w Polsce jest "normalniej". Z czerwonego upuszcza się zakisłe powietrze patetycznej powagi, z nabitych w butelkę strzelają korki – naród wraca do zdrowia: zwiększają się szanse na przeżycie. Komuniści początkowo lekceważyli Pomarańczową Alternatywę, lecz w pewnym momencie spostrzegli jak toksyczny to dla nich ruch i coraz intensywniej go zwalczają, zapraszając jednocześnie opozycje patetyczną do rozmów, gdyż bądź co bądź ona ich "dopompowuje" i pozwala, mimo wszystko, zachować właściwe proporcje. Ale pamiętajmy z zawołaniu Gombrowicza: "Im mądrzej, tym głupiej"!

Bardziej indywidualnym przykładem opozycji surrealistycznej okazywał się momentami bohater spotkania, gdy wpadał w żywioł ironii. I dopóki Michnik przebywał w oparach błyskotliwego absurdu wszystko było w dobrym guście: można było się pośmiać, odprężyć, zapomnieć o polskiej monotonnej nędzy materialnej, moralnej i intelektualnej. Natomiast gdy doradca Lecha Wałęsy opuszczał przestrzeń konceptu i zniżał się do bagna polskiej rzeczywistości za pomocą stylu patetycznego – rozpoczynało się mielenie przemielonego: błędne koło nierozwiązywalnych sprzeczności (oczywistości).

Upraszczając i posługując się sylogizmami a la Lenin, główne tezy wywodu Michnika streścić można następująco: koniecznością historyczną jest obecnie kompromis, kompromis to "okrągły stół", "okrągły stół" to porozumienie komunistów ze społeczeństwem, komunistów i kryptokomunistów reprezentuje rząd (nomen omen Rakowskiego), a społeczeństwo "Solidarność"; "Solidarność" to elita działaczy warszawsko-gdańskiego "centrum", one wyłaniają doradców, a ci upostaciowani są w Lechu Wałęsie, za którymi stoi cały świat (ale nie cała polska opozycja). Ci, którzy nie popierają doradców, Lecha i rozmów to ekstremiści (skąd my to znamy? Kto jeszcze wczoraj mówił tak o Michniku) i radykałowie, którym Michnik mówi: "nie!". "Nie" ze względu na dziejową konieczność, "nie" ze względu na polską rację stanu i rację "Solidarności", "nie" ze względu na konieczność ocalenia substancji... itp. Ale – kompromis to nie wszystko, to nie cel sam w sobie. Michnik nie byłby mistrzem erystyki, gdyby po wejściu do ślepego zaułka nie potrafił roztoczyć szerokich perspektyw wyjścia. Kompromis to tylko taktyka, cel strategiczny to likwidacja komuny i pełna niepodległość. Kiedy? – w bliżej nieokreślonej przyszłości. Można by to jeszcze tak sformułować: chcesz czerwonego wykończyć, musisz się z nim dogadać. A przecież ten sam (?) Adam Michnik we wstępie do swojej antologii szlachetnych cytatów "Z dziejów honoru w Polsce" wskazuje na mechanizm posługiwania się kompromisem przez komunistów: złapać oddech, rozbroić czujność przeciwnika, a potem zadać w odpowiednim momencie dobrze przygotowany cios.

Zaiste o co tu chodzi? Zwalczać bezkompromisowych radykałów i kokietować radykalizmem przebranym w szaty nowego wallenrodyzmu? (Czyżby skompromitowana koncepcja pokolenia 68 tym razem w nowej odmianie i na szerszą skalę?) Kim jest zatem Michnik jeśli nie przysłowiowym baronem von Münchhausenem? A może to jedyny sposób, by utrzymać się na powierzchni polskiego bagna? Iść przez grząskie mokradła i nie zatonąć trzymając samego siebie za włosy tuż nad powierzchnią? To prawie cud. Ale wiele w tym kraju może imć Wołodyjowski dobrze robiący szabelką języka.

Porzućmy jednak kategorię cudu i przyjrzyjmy się raz jeszcze barwom sztandarów, którymi polityczny showman powiewał przed poznańską publicznością. A było ich trzy: sztandar intelektualnie dowartościowanego kompromisu, sztandar antyradykalnego radykalizmu o sztandar osobistego politycznego dziewictwa ("nie dałem ciała").

I jak tu ten ostatni pogodzić z tym pierwszym?... Dawać i nie dawać jednocześnie? Zwalczać radykalizm i być pierwszym radykałem jednocześnie? Zawierać kompromis, aby skompromitować przeciwnika, jakby on o tym nie wiedział i nie chciał tego samego? Nie jestże to jeszcze jeden przykład postawy a la Münchhausen, które nieprzeparta potrzeba gwiazdorstwa wprowadziła na karty światowej literatury? A czyż Adam Michnik nie chce podobać się wszystkim i czyż nie stąd w dużej mierze jego konceptualny rozmach? Otóż chce zasiąść przy "okrągłym stole" i "nie dać ciała", pomimo, iż władza żąda uwiarygodnienia jego ugodowych intencji (dać ciało). Zatem, możemy się domyślać, nasz bohater posłuży się atrapą ciała, która okaże się pułapką. Poprzez flirt z Michnikiem potężnie osłabiona władza przy okazji okrutnie się ośmieszy (efekt połączenia opozycji patetycznej i surrealistycznej) i – itd. Gdybyż to tak każdy umiał własną ręką wyciągnąć się za włosy z błota, może niepotrzebna byłaby władza, opozycja, "okrągły stół" i wyjazdy na emigrację? Toż dopiero byłaby sensacja!

Konstanty Żemojtel

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989