MIEJSCE POLSKI W EUROPEJSKIM ZWIĄZKU SUWERENNYCH REPUBLIK SOWIECKICH

INNA POLITYKA Przemiany zachodzące w prosowieckim obozie w Polsce i jego rozpad na dwa zwalczające się skrzydła można rozpatrywać tylko na najniższym, krajowym poziomie, ignorując cały otaczający nas świat, ale można również zacząć analizę od poziomu najwyższego, który dotyczy stosunków Wschód - Zachód, następnie zejść do poziomu średniego, by zbadać rolę, jaką byłe państwa satelickie spełniają w polityce Sowietów i dopiero na tym tle przyjrzeć się rodzimej sytuacji. To drugie podejście jest o tyle słuszniejsze, iż nie negując autentyczności walki i nienawiści między Wałęsą a Michnikiem, jednocześnie umiejscawia ich współzawodnictwo na właściwym szczeblu sowieckiej strategii i socjotechniki w Europie oraz pomaga nam zrozumieć kto podejmuje istotne decyzje, a kto jest jedynie aktorem w niezwykle żywej sztuce odgrywanej dla tłumów, celem uzyskania od nich zachowań pożądanych przez Wielkiego Dyrygenta z Placu Dzierżyńskiego w Moskwie. To samo wydarzenie, które na pierwszym piętrze może wyglądać jak autentyczna walka programów politycznych, z poziomu drugiego wydaje się przesunięciem w obozie władzy, zaś z trzeciego jest już tylko elementem wielkiej gry. EUROPEJSKI ZSRS Zjednoczenie Europy w Związku Suwerennych Republik Sowieckich staje się faktem. Choć z różnych przyczyn, czołowe siły polityczne dążą do oddania Moskwie dominującej pozycji w Europie. Lewica europejska obawia się upadku imperium sowieckiego, gdyż mogłoby to pociągnąć załamanie wpływów socjalistów na Zachodzie, gdyby na Wschodzie doszła do władzy prawica. Wystarczy przypomnieć trudności z jakimi w Brukseli spotkał się premier węgierski Jozsef Antal, który, by uzyskać pomoc gospodarczą, musiał się tłumaczyć przed socjalistami rządzącymi EWG, iż wcale nie jest zwolennikiem rządów prawicowych. Skoro faza imperialna Sowietów już minęła - jak przekonują sami zainteresowani - tym bar- dziej Kreml jawi się socjalistom jako pożądany partner, a nawet zbłąkany krewniak ideologiczny, który teraz powraca do zdrowej tradycji socjaldemokratycznej po porzuceniu manowców bolszewizmu. Utworzenie banku, pomocy krajom Europy Wschodniej i powierzenie jego kierownictwa socjaliście Attali da kilkaset dobrze płatnych etatów zachodnim biurokratom i kilka tysięcy wschodnim darmozjadom, zasilając jednocześnie tamtejsze kasy państwowe. Nie trzeba chyba podkreślać, że prywatni przedsiębiorcy, o ile nie pochodzą z nomenklatury, nie odniosą z tej imprezy żadnych korzyści, poszkodowane więc będą społeczeństwa wschodnie i podatnicy zachodni, a to dopiero początek tworzenia biurokracji ponadnarodowych. Nie oznacza to wcale, że prawica europejska jest niechętna Sowietom. W jej wypadku przeważa jednak tradycyjne podejście geopolityczne, strach, że Moskwa powróci do dawnej polityki bezpośredniej ekspansji i obawa przed większymi komplikacjami w stosunkach międzynarodowych, gdyby kilkanaście państw zajęło miejsce jednego. Dążenie do "świętego spokoju" na Wschodzie powoduje, iż prawica gotowa jest utrzymywać imperium sowieckie, jeśli może ono zapewnić stabilizację i na razie nie wydaje się agresywne. Wypłacanie przez państwa cywilizowane daniny barbarzyńcom, by uniknąć kłopotów z nimi, nie jest zjawiskiem nowym w historii. Zaryzykuję tezę, iż USA są doskonale poinformowane o sytuacji w Sowietach i niezdolności tego systemu do wprowadzenia istotnych reform, i to właśnie sprawiało dotychczas, że powszechnie panowało przekonanie, iż Sowiety, nawet utrzymywane przez EWG, nie będą w stanie zagrozić Ameryce. Uwikłanie się Europy Zachodniej, a zwłaszcza Niemiec, w finansowanie Sowietów może zakończyć się znacznym osłabieniem potencjału ekonomicznego europejskich konkurentów USA i ułatwić Ameryce skoncentrowanie się na konkurencji gospodarczej z Japonią i polityce w sferze Pacyfiku oraz Oceanu Indyjskiego. Wojna w Zatoce Perskiej, której rozpętanie nie mogło się obyć bez zachęty sowieckich ekspertów w Iraku, stanowi teraz dodatkowy argument na rzecz pozostawienia Sowietom wolnej ręki w imperium, które już i tak nie będzie w stanie zagrozić Ameryce w skali globalnej. Klęska Iraku i ewentualnie Iranu, gdyby przystąpił do wojny, stworzy warunki do powrotu USA w ten region świata i ostatecznie wyeliminuje Sowiety, czego sami, popychając do wojny, nie przewidzieli, gdyż nie docenili przewagi technologicznej USA, przecenili natomiast polityczne konsekwencje wojny i zbytnio liczyli na antyamerykański sojusz świata arabskiego i muzułmańskiego. W nowej sytuacji geopolitycznej, której wojna z Irakiem jest pierwszym widocznym zwiastunem, ograniczona podległość Europy Moskwie nie jest tak istotna jak dawniej, gdy centrum polityki światowej pozostawało w strefie Atlantyku. Tak więc z różnych powodów poszczególne siły wolnego świata nie sprzeciwiają się lub wręcz popierają imperium sowieckie, tworzenie stosunków neokomunistycznych w państwach wasalnych i lokalne elity prosowieckie. NOWE KRYTERIA ZALEŻNOŚCI Błąd analizy antykomunistycznej, popełniony również przez niżej podpisanego, polegał na tym, iż nie potrafiliśmy przewidzieć odrzucenia przez Sowiety ideologii w jej dotychczasowej postaci, a co za tym idzie, wprowadzenia nowej zasady integrującej imperium. Dopóki marksizm-leninizm uzasadniał władzę Sowietów, rolę ich lokalnych reprezentantów i władców pełniły miejscowe kompartie. Dlatego opanowanie jakiegoś kraju przez Sowiety pociągało za sobą prędzej lub później utworzenie partii komunistycznej i sprawowanie władzy za pośrednictwem jej struktur oraz sowietyzację. Wydawało się więc, że usunięcie od władzy politycznej komunistów będzie tożsame z wyzwoleniem się od zwierzchnictwa Moskwy i likwidacją ustroju komunistycznego. Stąd też niesłusznie wyciągano wniosek, iż najlepszymi reprezentantami interesów sowieckich w Polsce będą jedynie komuniści. Podział władzy politycznej, a później jej oddanie na rozkaz Kremla lokalnym elitom prosowieckim lub "podatnym" na argumenty sowieckie, pokazały, iż likwidacja komunizmu wcale nie musi oznaczać wkroczenia na jego miejsce demokratycznego kapitalizmu, lecz może zapowiadać budowę systemu, łączącego cechy swego poprzednika i stosunki panujące w krajach afrykańskich i latynoskich, który będzie- my nazywać neokomunizmem. Porozumienie między prosowiecką opozycją a miejscowymi kompartiami, w Polsce miało charakter przejściowy. Gdy zatem ugrupowania antykomunistyczne krytykują jedynie "okrągły stół", nie dostrzegają one wyłaniania się zrębów nowego ustroju, w którym komunistyczna nomenklatura będzie wprawdzie odgrywała istotną rolę, ale nie najważniejszą i nie w sferze politycznej. Badania należałoby raczej skupić na tej grupie społecznej, która zastępuje komunistów i której władza w państwie i opozycji umożliwia zachowanie wpływów imperium sowieckiego, a nawet jego ekspansję na Zachód. W tej sytuacji nowym kryterium zależności od Sowietów staje się polityka zagraniczna, która umożliwia realizację strategii "wspólnego domu europejskiego". W tej dziedzinie wszystkie kraje postkomunistyczne pozostają lojalne wobec celów imperialnych Moskwy. Za Szewardnadze, planującym, że nowy system bezpieczeństwa wchłonie zarówno NA TO jak i Układ Warszawski, podążają na pierwszym miejscu aktualni rządcy ex-Peerelu, rzecznik MSZ stwierdza bowiem, że przynależność Polski do Układu Warszawskiego będzie trwała "aż ukształtują się struktury ogólnoeuropejskiego systemu bezpieczeństwa". Minister obrony narodowej przewiduje stopniowe wychodzenie ze struktur wojskowych, przekształcenie Układu Warszawskiego w polityczną strukturę współ- pracy i koordynacji ze względu na konieczność utrzymania współpracy z sąsiadami i pozycję Niemiec (9.08.1990). Nie dziwi zatem, że wiceadmirał Piotr Kołodziejczyk, dla którego "Związek Radziecki stanowi gwarancję naszej niepodległości" utrzymał stanowisko szefa MON również w rządzie mianowanym przez Wałęsę. Czechosłowacki minister spraw zagranicznych Jirzi Dienstbir również głosi, że należy zachować Układ Warszawski, by nie izolować Moskwy lecz wciągać ją do Europy. Rozbrojenie i nowe formy kontroli czynią wojskowe struktury Układu niepotrzebnym obciążeniem dla Moskwy, można więc je zlikwidować, natomiast zachowanie struktur politycznych jest przydatne, gdyż dzięki nim Sowiety mogłyby łatwo penetrować i manipulować "europejskim systemem bezpieczeństwa". Wstąpienie do NATO nie może być również samo w sobie kryterium niezależności od Sowietów, gdyż łatwo sobie wyobrazić, jaką destruktywną rolę odegraliby sowieccy wasale, gdyby udało im się przyłączyć do Paktu. Dlatego podstawą do wnioskowania o niezależności danego kraju od Moskwy powinna być analiza jego polityki zagranicznej i dopiero jej niezgodność z celami strategicznymi i taktycznymi Kremla świadczyły o niepodległości dawnego satelity. Dyspozycyjność polityki zagranicznej państw postkomunistycznych (Węgry, Czecho-Słowacja) i neokomunistycznych (Polska, Rumunia, Bułgaria) może mieć różny stopień, w zależności od ich pozycji geopolitycznej i roli jaką chcieliby wyznaczyć im stratedzy z Kremla. Polska jako jedyna ma wystarczający potencjał i tradycję polityczną, by stanowić oparcie dla dążących do niepodległości narodów bałtyckich oraz elit politycznych na Ukrainie i Białorusi, stąd konieczność ściślejszej i STALEJ kontroli rządów warszawskich i większa staranność w doborze grupy, której można było przekazać władzę. Jak technicznie sprawną robotę wykonało KGB (w tym jego polska sekcja) widzimy na przykładzie kwestii litewskiej. Gdyby Polska była rzeczywiście niepodległa, jej rząd musiałby się liczyć z wolą opinii publicznej (a więc wyborców i podatników) i uznać państwo litewskie oraz nawiązać z nim stosunki dyplomatyczne, tymczasem minister spraw zagranicznych na każdym kroku podkreśla, że nie będzie prowadził polityki zgodnej z wolą społeczeństwa polskiego. I słusznie, bowiem w tym kraju o polityce nie decydują i nie będą decydować wyborcy, lecz to centrum, od którego w rzeczywistości zależny jest rząd warszawski. Zależność ex-peerelowskiej polityki zagranicznej od interesów ZSRS przekreśla możliwość wprowadzenia demokracji w Polsce tak długo, jak władzę w Warszawie będzie sprawowała prosowiecka elita polityczna. Czecho-Słowacja i Węgry są pod tym względem w lepszej sytuacji, gdyż nie są one w stanie zagrozić imperialnej pozycji Sowietów, nie są też ze względów geopolitycznych zainteresowane losem zachodnich republik sowieckich i można je łatwo szachować, szantażując wykorzystaniem kwestii słowackiej i siedmiogrodzkiej. Wszystkie te czynniki sprawiają, że Sowieci mogą sobie pozwolić na mniejszy stopień kontroli Czecho-Słowacji i Węgier, a więc mają one większy stopień niezależności, nawet gdyby ich kierownictwa nie starały się prowadzić samodzielną politykę zagraniczną. Większe związanie się tych krajów z Niemcami, które same są w trakcie procesu finlandyzacji, może jeszcze wzmacniać lojalne zachowania wobec ZSRS, tym razem za "radą" zneutralizowanych Niemiec (polityka Genschera). Tu może tkwić wytłumaczenie decyzji Węgier o niewycofaniu się z Układu Warszawskiego na znak protestu przeciw polityce sowieckiej wobec Litwy, co zaproponował prezydent Havel, przy jednoczesnym podkreślaniu w sferze teorii konieczności rozstania się z Układem. Polska nie może być demokratyczna, gdyż stałaby się niepodległa, a więc prowadziłaby politykę antysowiecką z punktu widzenia interesów Kremla i mogłaby zagrozić imperium. W okresie międzywojennym Warszawa nie wykorzystywała tej potencjalnej możliwości, gdyż nacjonalistów polskich i komunistów sowieckich łączył wspólny interes - niszczenie mniejszości narodowych i ich aspiracji niepodległościowych. Zmiana granic usunęła tę przeszkodę, zaś tereny ULB są naturalnym obszarem zainteresowania polityki polskiej, stąd też heroiczne wysiłki rządu przestawienia jej w bezpiecznym dla Sowietów kierunku na południe od Karpat. Obecna walka o władzę między Gorbaczowem i popierającymi go zwolennikami klasycznego imperium, a grupą ojców pieriestrojki (Szewardnadze, Jakowlew oraz ich sojusznicy: Szatalin, Primakow, Jelcyn) może mieć zasadniczy wpływ na praktyczne zastosowanie opisywanej strategii. Pierwsza frakcja chciałaby przywrócić bezpośrednią kont- rolę w imperium, co mogłoby doprowadzić do odzyskania przez Zachód woli oporu na widok "powrotu do stalinizmu", a w konsekwencji do zamknięcia się imperium, jego konwulsyjnych wstrząsów i utraty przez ZSRS pozycji supermocarstwa. Zwycięstwo grupy "ojców pieriestrojki" mogłoby okazać się w dłuższej perspektywie bardziej niebezpieczne, gdyż Zachód nie byłby w stanie oprzeć się nowemu atakowi przebudowy. Wymagałby on lepszej socjotechniki, zastąpienia kontroli bezpośredniej - pośrednią, a nawet rezygnacji z klasycznego komunizmu w samych Sowietach, a nie tylko w Europie Środkowej, oparcia ekspansji imperium na niekomunistycznych sojusznikach, przyznania ograniczonej niepodległości Bałtom i pseudoniepodległości innym republikom (sojusz z lokalnymi elitami) itp. Większej pokusie dogadania się z centrum w warunkach znośniejszej niewoli towarzyszyłyby jednak większe możliwości oporu i pokojowej ewolucji, gdyby znalazły się siły gotowe wykorzystać większy zakres liberalizacji do walki z imperium. Opisywana strategia zdominowania Europy i kontrolowania jej za pośrednictwem państw neokomunistycznych i republik sowieckich, które jednocześnie wchodziłyby w skład EWG (deklaracja ukraińska z 16.07.1990), jest możliwa jedynie w wypadku obalenia grupy Gorbaczowa. Zachwyty poputczików i "konstruktywnych" nad demokratą Jelcynem potwierdzają tylko tę tezę. Z punktu widzenia strategii pośredniej Gorbaczow się już zużył i najwyższy czas, by się go pozbyć. LEKCJA RUMUŃSKA Drugim, oprócz polityki zagranicznej, kryterium podległości jest zdominowanie polityki wewnętrznej przez ugrupowania prosowieckie i dzięki temu stabilizacja prosowieckiego kursu polityki krajowej. Nie chodzi w tym wypadku o fizyczne zniszczenie ugrupowań antysowieckich, lecz taką manipulację opinią publiczną przy użyciu całej potęgi aparatu państwowego, by umożliwić całkowitą marginalizację sił niesprzyjających Moskwie. Optymalnym rozwiązaniem politycznym z punktu widzenia neokomunizmu był model rumuński. Kompartię zastąpiono frontem ludowym kontrolowanym przez nomenklaturę. Takie rozwiązanie rodzi jednak niebezpieczeństwo, iż w wypadku wybuchu niezadowolenia może powstać opozycja wobec władzy i co gorsze, siły prosowieckie mogą nie zdołać podporządkować jej swej kontroli. Gdy opozycja jest słaba, marginalna jak w Rumunii, można na razie się tym nie przejmować, choć w przyszłości będzie trzeba stworzyć opozycję lojalną. Nie można bowiem pozwolić, by niezadowoleni z rządu grupowali się w nurcie antykomunistycznym i antysowieckim. Już spekuluje się na temat wejścia Partii Liberalnej do rządu; usunięcie Iliescu i wysunięcie na pierwszy plan Romana połączone z jakimś "okrągłym stołem" z częścią opozycji byłoby krokiem w kierunku tej strategii. Doświadczenie z Rumunią wykazało jednak, iż nie tylko obóz rządowy, ale również opozycja w kraju neokomunizmu musi być prosowiecka i gotowa tolerować starą nomenklaturę w gospodarce, by umożliwić realizację strategii KGB. Oto główna, obok personalnej rywalizacji o przywileje i władzę, przyczyna "pluralizacji" życia politycznego w Polsce. Gdyby bowiem zachować pierwotną koncepcję neokomunizmu - jednego ruchu obywatelskiego, który wyłania władze polityczne (tj. brak opozycji), wkrótce niezadowoleni znaleźliby się poza ruchem neosolidarnościowym i komitetami obywatelskimi, a więc poza kontrolowaną odgórnie piramidą władzy, i mogliby zagrozić stabilności prosowieckiego systemu w Polsce. Znamy technikę pozbywania się przez komunistów odpowiedzialności za zbrodnie przeszłości; wystarczyło zmienić ekipę i potępić poprzednią, by uzyskać efekt rozpoczynania wszystkiego od nowa i kilka lat spokoju, po czym operację powtarzano. Podział grupy prosowieckiej na dwa skrzydła umożliwia ekipie L. Wałęsy zrzucenie z siebie odpowiedzialności za "okrągły stół" na Europejczyków i humanistów oraz na obciążenie rządu Mazowieckiego winą za stworzenie gospodarczych i społecznych podstaw neokomunizmu. Jednocześnie opozycyjne skrzydło prosowieckie, walcząc z rządem w "interesie ludu", będzie mogło pozbyć się również odpowiedzialności za "okrągły stół" i budowę neokomunizmu w przejściowym okresie Mazowieckiego. Tak więc obie zainteresowane strony wyjdą z "carte blanche", a o inwestyturze z ręki KGB wszyscy wkrótce zapomną. Grupy niepodległościowe i antysowieckie znajdą się natomiast poza obozem władzy jak też opozycji. Gdyby zaś zaszła potrzeba pokazania tzw. radykałów, zawsze do dyspozycji będzie koncesjonowany i niegrożny KPN L. Moczulskiego. Ważnym celem podziału obozu neosolidarności na prosowiecki rząd i prosowiecką opozycję było też zmuszenie obywateli i grup politycznych do opowiedzenia się "z własnej woli" za Wałęsą (Centrum) lub Mazowieckim (Unia-ROAD), by wszyscy zapomnieli o innych możliwościach i w ramach tak pomyślanego pluralizmu znaleźli się pod kontrolą sił prosowieckich. Wchłanianie grup niezależnych będzie po- stępowało, w miarę jak roadowcy zajmą czołową pozycję "obrońców demokracji" przed autorytaryzmem Wałęsy. Ku nim będą grawitowały autentyczne organizacje, jak Solidarność 80 czy PPS. Niewykluczony jest też sojusz z dawnymi komunistami, choć nie będą oni odgrywali znaczącej roli. Po stronie rządowej znajdą się ugrupowania, które dostrzegą tam możliwość budowy demokratycznego kapitalizmu oraz grupy związane z Kościołem. W istotnych kwestiach polityka obu skrzydeł prosowieckiego obozu będzie identyczna. Symbolizują to ministerstwa, które pozostały w nowym rządzie w starych, wypróbowanych rękach. Oznacza to, że autonomia Polski nie dotyczy obrony narodowej, spraw wewnętrznych[1], polityki zagranicznej i ogólnej linii reform ekonomicznych (Balcerowicz). W tych dziedzinach pozostajemy pod bezpośrednią lub pośrednią kontrolą Sowietów i jeśli ma ona miejsca za przyzwoleniem obozu rządzącego lub wynika z jego własnych przekonań, świadczy to, że grupy, które zastąpiły komunistów potrafią równie skutecznie jak oni bronić interesów imperium. NEOKOMUNIZM Podstawą sukcesu budowy społeczeństwa neokomunistycznego jest upodobnienie jego struktury do znanej z krajów afrykańskich. Brak klas średnich, które wszędzie stanowią podstawę demokracji parlamentarnej, jest warunkiem za- chowania kontroli nad życiem politycznym kraju i udanego manipulowania społeczeństwem. Jeśli więc monetarystyczny "plan Balcerowicza - Rakowskiego" przeanalizujemy z politycznego punktu widzenia, nie jest on błędną próbą wprowadzenia rynku, lecz daje ekonomiczne podstawy nowego ustroju, uniemożliwiając powstanie klas średnich i niszcząc prywatnych przedsiębiorców (rolników, rzemiosło, drobną produkcję) spoza kręgu nomenklatury. To właśnie ona dzięki Mazowieckiemu i Wałęsie ma przekształcić się w odpowiednik zachodnioeuropejskiej klasy średniej, która byłaby lojalna wobec interesów sowieckich. Nie wyklucza to, że wywodząca się z aparatu (nie cały aparat) warstwa wchłonie znaczną ilość elementów nowych lub nawet należących do dawnej opozycji, lecz to właśnie dawna nomenklatura będzie nadawała jej ton. W opisywanym typie społeczeństwa grupą uprzywilejowaną na tle powszechnej nędzy są funkcjonariusze państwowi. Traktują oni posady państwowe lub przydzielane przez państwo jako jedyny środek wzbogacenia się i wydobycia z biedy. Walka o władzę jest więc nie rywalizacją o możliwość realizacji konkretnego programu politycznego lecz o dostęp do przywilejów. Wytwarza się psychologia pasożyta, dla którego państwo służy wyłącznie budowaniu własnej pomyślności. Z reform zapowiadanych przez Wałęsę, moim zdaniem, zostanie tylko zakaz przerywania ciąży i świecka władza duchownych. Ewentualne dopuszczenie do życia sektora prywatnego będzie wynikiem przede wszystkim zakończenia pierwotnej akumulacji kapitału w rękach komunistycznej nomenklatury. Rząd Mazowieckiego umożliwił jej okradzenie społeczeństwa i państwa, dzięki czemu część byłego aparatu zgromadziła wystarczającą ilość kapitału i zawładnęła do- stateczną ilością majątku narodowego, by przejść "na własne". Rząd Wałęsy będzie więc już mógł przystąpić do prywatyzacji. Będzie to jednak kapitalizm ułomny, zawsze wsparty o państwo i płynące stąd przywileje. Nawet szersza prywatyzacja nie zmieni faktu, że przy znacznym rozproszeniu akcji, państwowy pakiet mniejszościowy będzie pakietem kontrolnym. Można się natomiast spodziewać znacznych dotacji na Kościół, rosnących wraz ze zubożeniem społeczeństwa i ogromnej rozbudowy Urzędu Rady Ministrów oraz przywilejów grupy rządzącej. Zostanie, nawet na krótko, ministrem stanie się intratną operacją, dzięki której szczęśliwiec będzie już "ustawiony" do końca życia (np. pozostanie mu służbowe mieszkanie). Oba skrzydła obozu prosowieckiego zdały sobie sprawę, że zbyt ostre zwalczanie się otwiera przestrzeń dla trzeciej siły. W wypadku wyborów prezydenckich był to Tymiński[2], który wprawdzie wypowiadał się o Jaruzelskim z mniejszym zachwytem niż swego czasu Wałęsa i Michnik oraz usprawiedliwiał stan wojenny nie tak jawnie jak Mazowiecki, Geremek i Wałęsa, gdy przygotowywali opinię publiczną na "okrągły stół", ale również w wypadku zwycięstwa stanowiłby gwarancję wpływów sowieckich. Stąd dwa wnioski: obóz prosowiecki wywodzący się z dawnej opozycji konstruktywnej w sprzyjających warunkach nie musi być jedynym gwarantem sowieckich wpływów (a więc poważne ostrzeżenie, iż Moskwa może obejść się bez humanistów i ich rywali z Gdańska) oraz - nie wolno dopuścić do wolnych wyborów. Oczywiście nie chodzi o samą nazwę lecz istotę demokracji, w której głosy wyborców naprawdę decydują o tym, kto zostanie posłem. NOWY PLURALIZM POLITYCZNY Gdy w Gdańsku L. Wałęsa obiecywał swym krytykom "wieszanie z ręki i woli ludu", Europejczycy i humaniści z Warszawy nie widzieli w tym nic złego, żadnej zapowiedzi "krwawej dyktatury Lecha z siekierą", z tej prostej przyczyny, iż wieszani byliby również ich przeciwnikami. Sytuacja się jednak zmieniła, gdy okazało się, że z omówionych już względów Europejczycy nagle znaleźli się poza elitą, która osobiście korzystałaby na władzy Wałęsy. Teraz humaniści pokochali demokrację i odkryli, że człowiek, który był ich pupilem przez ostatnie dziesięć lat, jest w rzeczywistości potworem. Geniusz okazał się głupcem, ukochany przywódca - dyktatorem itp. A zdawało się, że przyszły scenariusz został wystarczająco jasno zapowiedziany publicznie przez Lecha Wałęsę 4 maja 1989 roku. "Zbudujemy demokrację. Pół roku przed końcem kadencji rozdzielimy się demokratycznie". Po czym zorganizowane zostaną wybory parlamentarne: "około pół roku przed końcem kadencji już będziemy wiedzieć: jakie organizacje nowe powstaną, jakie się utrzymają, jakie w ogóle padną. I ci ludzie zastanowią się nad komisją, która będzie kwalifikacyjna, dopuszczająca programy" i "ten komitet, czy to, co teraz tworzymy, ono musi usiąść i opracować jak dopuszczamy", a wtedy "Demokracja będzie (gdy) pół roku przed końcem kadencji spotkamy się wszyscy, którzy teraz budują to wszystko i powiemy: Aha jest 4 tys. nowej organizacji, 5 tys. tych członków... Podzielimy te wszystkie mandaty w sposób demokratyczny..." Teraz już wiemy po co będzie potrzebna Rada Polityczna, owa "komisja kwalifikacyjna", przy Prezydencie RP. W myśl pierwotnej koncepcji rolę jej miał odgrywać Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie, ale doświadczenie rumuńskie zrodziło potrzebę Rady, manipulacji na wyższym poziomie gry. Rada Polityczna jest nieodzowna z dwu powodów. Po pierwsze należy zastąpić obecny sejm, unikając jednak rozpisania natychmiast wolnych wyborów, które mogłyby umożliwić przedostanie się do parlamentu grupy niekontrolowanych posłów, ci zaś mogliby przecież zakwestionować prosowiecką politykę rządu i system panujący w kraju. Po drugie, Rada Polityczna będzie służyła za instrument wchłaniania i podporządkowywania ugrupowań politycznych, a następnie ustalenia w tajnych przetargach list kandydatów, którzy zwyciężą w wyborach, nazwanych wolnymi. Gdy socjotechnika osiągnie swój sukces, wybory można będzie już rozpisać. Chodzi o to, by każdy wybrany poseł był zależny nie od swych wyborców, grających jedynie rolę dekoracyjną, lecz od Wałęsy i prawdziwego centrum władzy. Podobnie jak Sejm, również rząd będzie całkowicie zależny od prezydenta. Niepowodzenie misji Olszewskiego wynikało z prostego faktu, iż chciał on mianować samodzielnie większość ministrów. Bielecki tymczasem, nie mając własnej pozycji politycznej, zgodził się przyozdobić rząd, którego nie kontroluje, własnym nazwiskiem. Właściwy zakres władzy nowego premiera wyznaczają te cztery drugorzędne ministerstwa, które pozwolono mu obsadzić. W ten sposób system polityczny w Polsce będzie kontrolowany od góry i stabilny w swym prosowieckim kursie. Również dwuwładza: ministrowie - sekretarzowi e stanu, została pomyślana jako dodatkowa gwarancja obranego kursu, o czym świadczyć może mianowanie sekretarzem stanu d/s polityki zagranicznej senatora Ziółkowskiego, jeszcze gorętszego sowietofila niż minister Skubiszewski. BBWR Akcji Demagogicznej nie ma żadnych szans w wyborach nawet na kilkanaście mandatów, stąd pierwotne pomysły, by wybory ograniczyć do 65% mandatów przyznanych dawniej komunistom i ich jawnym kolaborantom. W nowej roli "obrońców demokracji" roadowcy będą oficjalnie krytykowali Radę Polityczną i odwlekanie wyborów, by po prostu uzyskać od Wałęsy lepsze warunki i większy procent mandatów. Z drugiej strony Wałęsa nie może pozwolić na wyeliminowanie Akcji Demagogicznej z Sejmu, gdyż zmniejszyłoby to możliwości manipulowania polską opinią publiczną. Dlatego należy się spodziewać tajnych porozumień między obu ugrupowaniami, na mocy których Europejczykom i humanistom przydzieli się powiedzmy 25-30% mandatów. Jedno jest najważniejsze: do Sejmu nie powinni przedostać się żadni posłowie, których wcześniej nie zaakceptuje Wałęsa, zaś cała machina państwa i "opozycji" będzie wystarczająco potężna, by wyeliminować kandydatów spoza nurtu prosowieckiego. Jest jedynie kwestią techniki wyborczej, czy Rada przedstawi jedną listę "wybawców narodu", a wszyscy pozostali kandydaci zostaną ochrzczeni kagebistami i zdrajcami narodu, nie chodzącymi do kościoła (próbkę mieliśmy przy Tymińskim), czy też wybrana zostanie subtelniejsza metoda, typu miejsca mandatowe i głosowanie bez skreśleń. Podział obozu prosowieckiego stwarza również pewne szanse dla społeczeństwa. Im bardziej zacięta będzie walka między obu jego skrzydłami, a ich siły bardziej wyrównane, tym częściej będą one zmuszone odwoływać się do opinii publicznej, a więc iść na ustępstwa wobec społeczeństwa. Niedotrzymywanie obietnic może kompromitować oba obozy. Już sama zmiana ekipy, choć oznacza przybycie nowej grupy dążącej do szybkiego zagarnięcia przywilejów starej, stanowić będzie wyłom w dotychczasowych stosunkach, a więc szansę na ich przemianę. Minusem częstych zmian ekip rządzących jest dążenie każdej z nich do urządzenia się kosztem państwa (podatników) w coraz krótszym czasie. Plusem natomiast sam fakt częstych zmian, który będzie osłabiał nową nomenklaturę i dawał szansę również innym kierunkom, nawet wbrew woli głównych graczy. Z ekipą Wałęsy będzie prawdopodobnie łatwiej walczyć niż z grupą Mazowieckiego, gdyż nie będzie stał za nią lewicowy monopol środków masowego przekazu na świecie oraz autorytety Europejczyków, humanistów i specjalistów od etosu, którzy doskonale potrafiliby przedstawić własną dyktaturę jako szczytowe osiągnięcie cywilizacji śródziemnomorskiej. Obóz Wałęsy mniej zręczny pod tym względem, szybciej się odsłoni i skompromituje. Jaką taktykę powinny przyjąć grupy, które nie chciałyby ani "dyktatury" Wałęsy, ani "światłych" rządów moralistów? Przede wszystkim nie wolno dać się wchłonąć przez żadne z dwu skrzydeł obozu prosowieckiego, a więc nie utożsamiać się z jednym z nich w walce z drugim, zachować krytyczny stosunek do obu i podkreślać własną odrębność, popierając jedynie te elementy programów rywalizujących stron, które odpowiadają danemu ugrupowaniu i nie udawać głuchoniemych w wypadku innych haseł tego samego obozu. Korzystać z większych możliwości docierania do społeczeństwa, które będą pojawiać się (np. ograniczenia cenzury w prasie kontrolowanej) w miarę zaostrzania się walki, by prezentować własne stanowisko. Starać się zainteresować odbiorców problemami i ich rozwiązaniami, a nie osobami. Pilnować obietnic, zwłaszcza dotyczących niezależnego stosunku do Sowietów, prywatyzacji, demokracji w mass mediach, wolnych wyborów. Przeciwstawić się propagandowym pociągnięciom typu oskarżenia 100 spółek nomenklaturowych (na dziesiątki tysięcy istniejących) zamiast likwidacji tego typu instytucji i prywatyzacji. Maksimum tego co można osiągnąć jest wyrobienie przynajmniej u części społeczeństwa krytycznego stosunku do każdej grupy obozu prosowieckiego i zaznaczenie własnego istnienia. Takie zdobycie przyczółków być może ułatwi start, gdy nastąpi nowe rozdanie kart. Nadzieje na wykroczenie poza "pluralizm" obozu prosowieckiego są jednak wątłe i raczej należy liczyć się z powstaniem dwumonopolu, tj. monopolu władz i opozycji oraz podwójnej cenzury: rządowej i opozycyjnej. Wspólnie będą one kanalizowały i wchłaniały lub marginalizowały i niszczyły każdy przejaw niezależności, zwłaszcza uderzający w interesy sowieckie i podważający nowy ustrój. Nie zmieni tego fakt instrumentalnego traktowania opinii spoza układu, jak to ma już miejsce w wypadku paryskiej "Kultury", gdy wałęsiści i roadowcy powołują się na uszczypliwości wobec swych rywali, przemilczając jednocześnie krytyki pod własnym adresem. OD REDAKCJI Czy indolencja polityczna i ekonomiczna, ugodowość i tchórzostwo wobec Sowietów, a także rażące braki w praktykowaniu demokracji i dziwaczność sceny publicznej w dzisiejszej Polsce wynikać muszą z działań zakulisowych strategów? A może jest tak, iż to nasze oczekiwanie na szybkie zaistnienie, po odsunięciu komunistów, niepodległości i normalności były nierealistyczne? Wydaje się, że gdyby nawet Polska nie była początkowo poddana operacjom wskazanym dla poletka doświadczalnego ("okrągły stół", a także jego konsekwencje) sytuacja dzisiejsza byłaby i tak wielce niezadowalająca. Także uzyskanie większych wpływów przez środowiska antysowieckie nie zmieniłoby jej prawdopodobnie w sposób zasadniczy, i to nie tylko w gospodarce. Spora ich część łączy bowiem antysowieckość, często zresztą dość specyficzną, z najróżniejszymi formami anachronizmu politycznego myślenia a to utrudniłoby znakomicie wszelkie sensowne działania. Prof. Norman Davies zauważył, że spustoszenia jakie ujawniają się w świadomości społeczno-politycmej Polaków (wszystkich Polaków) są dziś znacznie większe niż po 120 latach zaborów. Stan ten jest chyba czymś gorszym od tego, w którym wszystkim steruje KGB. By mieć jednak jakikolwiek wpływ na jego zmianę trzeba brać ludzi jakimi są a nie jakimi być powinni, jakimi oczekiwaliśmy, że będą. Podobny stosunek zakłada, iż nawet gdy nam się coś bardzo nie podoba, nie uważamy tego za element odgrywanej sztuki a po prostu za fragment życia politycznego. Oznacza to duży sceptycyzm wobec tezy o Wielkim Dyrygencie. Bardzo trudno jest dowodzić, że mimo wyraźnego osłabienia Sowietów nadal kontroluje on całą melodię i zawiaduje wszystkim. Nic nie uprawniało do mniemania, że Zachód będzie dążyć do upadku Sowietów. Jednakże dominacja ZSRS nad Europą i to nawet przy chęci dobrowolnej samofinlandyzacji okazywanej przez niektóre państwa zachodnie, możliwa byłaby tylko w warunkach stabilizacji imperium wewnętrznego. Interpretowanie każdej zmiany, niezależnie od jej kierunku, jako kolejnej sceny odgrywanej według sowieckiego scenariusza, może tylko oddziaływać paraliżująco. Cechuje nas nieco mniejsza wiara w sowieckie możliwości i strategiczne umiejętności. Nie oznacza to wyrzeczenia się podstawowych celów (kres Imperium) ani też, naszym zdaniem, krótkowzroczności. Wybitny publicysta niepodległościowy i znawca spraw Obozu, Józef Darski uznał z góry, że z uwagi na jednoznaczność i ostrość zawartych w jego artykule sformułowań, nie opublikujemy go. Chociaż jednak uważamy, że sytuacja w Polsce jest znacznie bardziej skomplikowana niż zdaje się sądzić (dotyczy to wielu spraw - podziału wyłącznie na dwa, czy też trzy obozy, możliwości Lecha Wałęsy, relacji wzajemnej między różnymi ciałami czy też aktualności twierdzenia o wyjątkowo uprzywilejowanej pozycji funkcjonariuszy państwowych), jednak sprawa jest oczywista i jak najszersza dyskusja na ten temat nadzwyczaj wskazana: polityka zagraniczna stanowi kryterium zależności od Sowietów. Chodzi o to, co czynić by stała się ona polityką niezależną a Polska wybiła się, chociażby pojutrze, na niepodległość i normalność. Niesłychanie pomocne w podobnej dyskusji byłyby analizy wychodzące z założenia, że mimo tego, iż Moskwa NIE dyryguje rozwojem sytuacji w Polsce sytuacja ta - jest taka jaka jest. -------------------------------------------------------------------------------- [1] Objęcie MSW przez nowego ministra wynikało jedynie z rezygnacji ministra Kozłowskiego, który pierwotnie był przewidziany również do opieki - nad agentami KGB w MSW w "nowym" rządzie, więc mej tezy nie podważa. Ponadto można do w/w ministerstw "pod szczególną opieką" Sowietów dodać jeszcze handel zagraniczny. [2] Zjawisko Tymińskiego pomijam, gdyż nie można go było przewidzieć przygotowując scenariusz wyborów i podziałów. Procent głosów oddanych na tego kandydata, którego obie strony tolerowały w nadziei, że osłabi przeciwnika, wyraża stopień rozczarowania społeczeństwa do ruchu neosolidarnościowego. Niezależnie od możliwych kontaktów Tymińskiego z policją (Libia, Samsel itp.) sztaby neosolidarnościowe podjęły decyzję by przedstawiać go jako agenta, gdyż uważały to za najskuteczniejszy sposób dyskredytacji konkurenta. Natężenie tej kampanii ilustruje stopień przekupstwa i instrumentalności dziennikarzy oraz strachu polityków, iż rozdzielone już stanowiska wymkną im się, i to mimo, że dotrzymali wszystkich umów z Magdalenki. Strach "rycerzy okrągłego stołu" miał wielkie oczy, stąd ich proporcjonalny szał w opluwaniu Tymińskiego, który przecież nie umawiał się ani w Magdalence, ani w Wilanowie, a pretendował do najwyższego stanowiska w państwie. Zjawisko Tymińskiego pomijam, gdyż nie można go było przewidzieć przygotowując scenariusz wyborów i podziałów. Procent głosów oddanych na tego kandydata, którego obie strony tolerowały w nadziei, że osłabi przeciwnika, wyraża stopień rozczarowania społeczeństwa do ruchu neosolidarnościowego. Niezależnie od możliwych kontaktów Tymińskiego z policją (Libia, Samsel itp.) sztaby neosolidarnościowe podjęły decyzję by przedstawiać go jako agenta, gdyż uważały to za najskuteczniejszy sposób dyskredytacji konkurenta. Natężenie tej kampanii ilustruje stopień przekupstwa i instrumentalności dziennikarzy oraz strachu polityków, iż rozdzielone już stanowiska wymkną im się, i to mimo, że dotrzymali wszystkich umów z Magdalenki. Strach "rycerzy okrągłego stołu" miał wielkie oczy, stąd ich proporcjonalny szał w opluwaniu Tymińskiego, który przecież nie umawiał się ani w Magdalence, ani w Wilanowie, a pretendował do najwyższego stanowiska w państwie.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992