MATERII POMIESZANIE

Świetlana wizja totalnego i ostatecznego pojednania narodowego bardzo skutecznie przesłoniła przywódcom "Solidarności" konflikty i nieporozumienia jakie narosły wokół polityki przez nich prowadzonej. Niewątpliwie szczególna wrażliwość na poczynania "Solidarności" bierze się stąd, że jej stanowisko jest nadal kluczowe we wszystkich przedsięwzięciach opozycji. Toteż przeważnie wokół tych poczynań ogniskują się wszelkie spory i polemiki. Trudno się zresztą temu dziwić. Tymczasem, osławione już, grono doradców Lecha Wałęsy zdaje się nie zwracać najmniejszej uwagi na formułowane, nawiasem mówiąc z różnych stron zarzuty i z dużą dozą nonszalancji, żeby nie powiedzieć wręcz arogancją, odnosi się do przejawów coraz częstszej krytyki pod ich adresem. Przykładem mogą tu służyć choćby histeryczna reakcja "Tygodnika Mazowsze" na tekst Andrzeja Kołodzieja z 9 numeru paryskiej "Kultury" (z ubiegłego roku) czy też mało mające wspólnego z dobrym tonem i uczciwością, wypowiedzi Lecha Wałęsy o Grupie Roboczej KK NSZZ"S". Nie o tym jednak chciałem tu pisać. Bowiem mój niepokój budzi głównie kondycja "Solidarności", jej siła intelektualna i moralna, zwłaszcza w obliczu nadchodzących rozmów okrągłego stołu, oraz brak refleksji w jej publicystyce nad tym, co jest powodem fali krytycznych głosów pod jej adresem. Siłą rzeczy, mimo wszystkich nawet zasadniczych zastrzeżeń, moja sympatia jest po stronie Lecha Wałęsy a nie min. Kiszczaka, ale jeśli nawet przyjmie się optykę zwolenników kompromisu z komunistami muszą się pojawić znaki zapytania.

Bodaj najpoważniejsze wątpliwości nasuwają się w związku z brakiem w kierowniczych gremiach "Solidarności" koncepcji jej przyszłego kształtu. Formuła związku zawodowego jest dla dużej liczby osób identyfikujących się z "Solidarnością" zbyt ciasna, a z drugiej strony formuła ruchu ogólnospołecznego, z różnych względów, by wymienić tylko ograniczenia stawiane przez władzę, zbyt szeroka. Jednoczesne zapewnienia, że "Solidarność" była, jest i będzie związkiem zawodowym a zarazem kreowanie jej na reprezentantkę całego społeczeństwa a przynajmniej tej jego części, która nie utożsamia się z władzą, potwierdzają jedynie przypuszczenie co do braku zdecydowania czym ma ona być. Odrzucam hipotezę, że brak koncepcji jest zamierzony i wkalkulowany w polityczną grę. Nie podejrzewam "Solidarności" o cynizm i nieuczciwość. Tym niemniej taki stan rzeczy pozwala jej obecnie monopolizować w swym ręku wszelkie działania opozycyjne. Od akcji czysto związkowych po działania stricte polityczne, jak na przykład zaangażowanie w przyszłe wybory do sejmu PRL. Na dłuższą metę polityka taka prowadzić może nie tylko permanentnego oszukiwania władzy, w końcu o to właśnie chodzi, ale także i społeczeństwa co, nawet najpoważniejszy autorytet, może doprowadzić do katastrofy. Zarysowujący się kryzys zaufania wobec kierownictwa. "Solidarności" wśród wielu jej dotychczasowych działaczy jest tego pierwszym symptomem.

Myśląc kategoriami interesu jednej organizacji chęć posiadania decydującego wpływu na wszystkie dziedziny życia społecznego jest być może usprawiedliwiona, ale nie jest tak w wypadku jeśli ma się na myśli dobro ojczyzny. Toteż jeśli "Solidarność" chce być ruchem ogólnospołecznym musi być otwarta na wszystkie ważkie, nie tylko ilościowo, ale intelektualnie inicjatywy. Jeśli natomiast ma pozostawać pod dominującym wpływem jednej określonej opcji światopoglądowej obecnie jednoznacznie lewicowej, lepiej żeby wówczas ograniczyła się ona jedynie do działań na polu związkowym. Przypomnieć wszak trzeba w tym miejscu, że w powołanym niedawno przez Lecha Wałęsę Komitecie Obywatelskim nie znalazło się miejsce dla zgłaszających także gotowość do rozmów z komunistami ugrupowań narodowo-katolickich, i choć w niejednym się nie zgadzam ze zwolennikami tego nurtu myśli politycznej, nie sądzę aby byli środowiskiem marginesowym, zasługującym na pominięcie w tak ważkim przedsięwzięciu. A więc jeśli Komitet Obywatelski ma być – jak się głosi – platformą instytucjonalną dla całej opozycji politycznej gotowej do kompromisu z władzą, co zatem sprawiło, że całej tej opozycji nie obejmuje. Jest to albo ewidentne rozminięcie się deklaracji z rzeczywistością, co winno być w jak najszybszym czasie sprostowane albo początek okłamywania własnego społeczeństwa. Czas aby politycy faktycznie kierujący "Solidarnością" zastanowili się nad tym, gdyż prędzej czy później pojawią się pytania o szczerość składanych oświadczeń, pytania, które rodzą się już dziś.

W świetle powyższych uwag trudno nie odnieść wrażenia, ze obrady okrągłego stołu będą w istocie poszukiwaniem porozumienia w skłóconej rodzinie, a "Solidarność" wystąpi w roli powracającego syna marnotrawnego. Wszystko, po to aby uchronić wielką rodzinę lewicy, do której, jak możemy się przekonać należą też i komuniści przed ostatecznym upadkiem. Scenariusz to zatrważający, ale polityka nie zna sentymentów i skoro możemy dziś mówić o niewątpliwym odrodzeniu prawicy to trzeba czym prędzej tej hydrze uciąć łeb, choćby na spółkę z komunistami. Lewica stosuje taktykę wyrafinowaną i skuteczną. Nie samookreśla się, przynajmniej instytucjonalnie (chwalebny wyjątek PPS) i dzięki formule związku zawodowego zyskuje poparcie dla swych działań politycznych, które w normalnych warunkach miałyby nikłe szanse akceptacji społecznej i realizacji. Natomiast lansowanie formuły ruchu społecznego doskonale pozwala narzucać przez odpowiednią propagandę, pogląd o zbieżności celów lewicy z dążeniami społecznymi. Jak widać obie te formuły są użyteczne dla polityki prowadzonej przez lewicę i dobrze się uzupełniają. Takie ich stosowanie powoduje jednak i skutki uboczne: naraża na nieporozumienie i konflikty w łonie samej opozycji przez co ją skłóca i osłabia oraz, w dalszej perspektywie, zużywa autorytet "Solidarności", do którego ma prawo całe społeczeństwo, na partykularne interesy.

Na polityce jaką obecne kierownictwo "Solidarności" prowadzi, może ona tylko przegrać. A wraz z nią duża część naszych nadziei i oczekiwań. I nie chodzi mi tutaj jedynie o nieomal programowe już stawianie na porozumienie z komunistami. Nad tym przechodzę jakby do porządku dziennego. Przyznaję, że taktyka ta może też dać jakieś wymierne korzyści, inna sprawa, że ni. współmierne do poniesionych strat. "Solidarność" aby zachować swój autorytet, odnaleźć się, musi się zdecydować: albo będzie związkiem zawodowym a tym samym przestanie firmować wiele wątpliwej wartości przedsięwzięć natury stricte politycznej, albo stanie się rzeczywistym ruchem społecznym, z nieodzownym jego atrybutem, mianowicie pluralizmem i otwartością. Przyznaję, że to drugie wydaje mi się mało realne, pierwsze jest jednak w zasięgu możliwości. Trzecia opcja to ta na jaką "Solidarność" się godzi obecnie: powolne stawanie się przedmiotem politycznych gier, manipulacji i przetargów. Opcja najgorsza ze wszystkich.

Nie będę ukrywał, że słowa te pisałem z troski o "Solidarność", o nasz związek. Nasz, bo o jego przetrwanie i prawo do istnienia walczyła od początku swej działalności także Liberalno-Demokratyczna Partia "Niepodległość". Uznając w "Solidarności" element prawdziwie pluralistycznego społeczeństwa mieliśmy nadzieję, że w trwającym już blisko 45 lat oporze przeciwko komunistycznym rządom, będzie ona zalążkiem nowego etapu walki z narzuconą nam władzą. Byłoby ironią losu, gdyby "Solidarność" miała stać się w najbliższym czasie tej walki hamulcem.

Kuba Odtruwacz

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989