LUDZIE LISTY PISZĄ

Jeden z czytelników "Poznańskiego Informatora PPS" w liście do redakcji, zamieszczonym w 4 numerze tego pisma, wyraził m.in. swe zdziwienie z powodu udziału Polskiej Partii Socjalistycznej w demonstracji zorganizowanej w Poznaniu w 44 rocznicę haniebnych – jak za znaczył sam autor tego listu – układów jałtańskich. Dziwię się i ja, choć może z nieco innych powodów, zwłaszcza po tym co usłyszałem na wiecu z ust przedstawicielki tej partii. i co przeczytałem we wspomnianym numerze "Poznańskiego Informatora PPS". Dla Aleksandry Bessert – ona to bowiem przemawiała w imieniu PPS – hańba jałtańskich umów polegała na tym, że faktycznie sankcjonowały one rządy komunistów w Polsce, mimo. iż przewidywały wolne wybory. Z taką interpretacją można się zgodzić lub nie, ale nie chciałbym się w tę problematykę tutaj wgłębiać, U wiele bardziej zastanawia mnie mianowicie fakt, że osoby potępiające jałtański dyktat wyrażają jednocześnie w innych wypowiedziach poparcie dla obrad "okrągłego stołu". Jeśli bowiem układy jałtańskie nazwiemy haniebnymi, gdyż obiecywały demokrację a w istocie zezwalały na komunistyczne bezprawie, to jak zatem nazwać obecne porozumienie przy "okrągłym stole" co do tegorocznych wyborów do sejmu, które demokracji już nie obiecuje, ale za to nadal gwarantuje komunistom ich monopol rządzenia. Oczywiście Aleksandra Bessert, i nie tylko ona, nazwie takie porozumienie realizmem. Swoista to dialektyka.

W jednym jest wszakże różnica – jeśli już snuć taką analogię – między układami jałtańskimi a obradami "okrągłego stołu". W Jałcie nie było reprezentantów społeczeństwa polskiego i już chyba dlatego decyzje, które tam zapadły mogły i mogą być przez społeczeństwo kwestionowane. Stąd m.in. pochodzi legitymizacja naszego oporu wobec obecnej władzy w PRL. Zupełnie inaczej rzecz ma się z "okrągłym stołem". Strona społeczna, a przynajmniej jej spora część, jest niewątpliwie w tych rozmowach reprezentowana i – jak słusznie zauważa autor listu do redakcji pisma Polskiej Partii Socjalistycznej – nie można tego faktu nie zauważyć. Rzecz w tym, że my ten fakt zauważamy i wydaje nam się, że potęguje on zagrożenie dla idei niepodległości naszej ojczyzny przez to, że idąc na kompromis z komunistami, a tym bardziej biorąc udział. w – użyjmy sformułowania Jerzego Urbana – niekonfrontacyjnych wyborach, możemy owe prawo oporu wobec narzuconej nam władzy utracić. Dokona się tym samym pełny akt dramatu. Umowy jałtańskie będące międzynarodową sankcją na komunistyczne rządy w Polsce uzyskają przy "okrągłym stole" wreszcie i sankcję społeczną. Mówiąc wprost reżim komunistyczny zostanie uwierzytelniony nie tylko podpisami Churchilla i Roosevelta, ale i Lecha Wałęsy. A to może mieć nieobliczalne skutki.

Wróćmy jeszcze na chwilę do sprawy "niekonfrontacyjnych wyborów", bo jest ona na swój sposób symptomatyczna. Pomysł takich wyborów nie jest wcale czymś nowym. Czymże innym bowiem była propozycja komunistów złożona w 1946 roku Stanisławowi Mikołajczykowi i jego stronnictwu utworzenia wspólnego bloku wyborczego wraz z PPR i jej satelitami. I wówczas ofiarowano opozycji bodaj 30 % miejsc w sejmie. Komuniści, taj jak i teraz, zastrzegali dla siebie kluczowe stanowiska w mającym powstać rządzie. Jednak Polskie Stronnictwo Ludowe tych propozycji nie przyjęło. Dziś część opozycji, także i PPS, na nie się zgadza. Jak widać siła komunistycznej presji i jej oddziaływania na świadomość, może nie tyle społeczeństwa, co jego elit, przynosi efekty.

Tej presji uległa także, jak się wydaje i A. Bessert. Na wiecu mówiła ona bowiem, że gwarancją swobód obywatelskich mogą być jedynie wolne, pięcioprzymiotnikowe wybory do sejmu. Dlaczego zatem PPS godzi się obecnie na wybory, które owych pięciu przymiotników nie wyczerpują? Ano dlatego, że – jak się dowiaduję z polemiki A. Bessert z M. Frankiewiczem w "Poznańskim informatorze PPS" – ma to uruchomić "mechanizmy dochodzenia do demokracji i pluralizmu" i uchronić społeczeństwo przed mobilizacją komunizmu", co, jak należy przypuszczać, oznaczałoby stłumienie wolnościowych aspiracji. Na dodatek tego wszystkiego ma dokonać społeczeństwo, po którego stronie jest jedynie "prawda i zmęczenie, zdeterminowana bieda (granicząca z nędzą) i wiara w zwycięstwo obarczone historycznym doświadczeniem". Wolne żarty. Zwolennicy realistycznego kompromisu proponują nam oto duchowe samo rozbrojenie. W zamian za utratę moralnego prawa do oparu, o którym pisałem wyżej, ofiarowują nam parę miejsc w sejmie. Wszystko po to by, broń Boże, nie drażnić komuny, która w każdej chwili może zrezygnować z przeprowadzenia reform. Jest to rzecz jasna karykatura pewnego stylu myślenia. Ale do takiej karykatury uprawnia nas choćby ten pogląd, że nie zasiadanie do rozmów z komunistami byłoby nic nie znaczącym gestem. Przeciwnie. Mogę A. Bessert zapewnić, że byłby to fakt o ogromnych konsekwencjach w sferze nie tyle konkretnej rzeczywistości i natychmiastowych efektów, co świadomości społecznej, a to przecież; implikuje m.in. naszą dzisiejszą taktykę postępowania z władzą, Byłby to, powtórzę, fakt znaczący, jeśli nie przełomowy w dziejach nie tylko powojennej Polski, ale kto wie, może i całego komunizmu.

Kuba Odtruwacz

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989