9. Rewizja nadzwyczajna - Dowodów nie było

PAŃSTWO PRAWA...

_____________________________________________________________

REWIZJA NADZWYCZAJNA

DOWODÓW NIE BYŁO

Na skutek rewizji nadzwyczajnej Prokuratora Generalnego RP, 5 października br. przed Izbą Wojskową Sądu Najwyższego odbył się trzeci już proces w sprawie Józefa Szaniawskiego. Tym razem obie strony postępowania były zgodne ze sobą i zarówno prokurator mjr J. Krawiec jak i obrońca adw. Wiesław Johann zgodnie występowali o uniewinnienie J. Szaniawskiego. Prokurator zwrócił uwagę, że w czasie rozpraw przed Sądem Warszawskiego Okręgu Wojskowego (styczeń 1986), jak i przed Izbą Wojskową (kwiecień 1986) nie udowodniono J. Szaniawskiemu innej działalności niż utrzymywanie kontaktów z RWE o charakterze dziennikarskim. Zebrane w śledztwie "dowody" prokurator określił jako quasi-dowody (chodzi o pismo płk. Żmudy b. dyrektora Gabinetu MSW stwierdzające, że J. Trościanko i J. Ptaczek - dziennikarze RWE, z którymi kontaktował się oskarżony, są prawdopodobnie agentami CIA oraz o zeznania płk A. Czechowicza dotyczące tej samej sprawy, przy czym A. Czechowicz zeznania te składał po kilkunastu latach od swojego powrotu z Monachium).

Mecenas W. Johann podkreślił, że prawo musi być zawsze prawem, tymczasem sądy obu instancji skazały J. Szaniawskiego bezpodstawnie, posługując się rozszerzoną ponad wszelką miarę interpretacją art. 124 par.1 k.k. Ponadto stwierdził, że oskarżenie J. Szaniawskiego było odpowiedzią na zapotrzebowanie propagandowe, do którego dopasowano człowieka i materiał dowodowy. W. Johann wskazał także, że nie można udowodnić tezy, jakoby RWE było agendą CIA, a w procesie nikt nie powiedział nawet, na czym polegała wywiadowcza rola Radia Wolna Europa. Na zakończenie wyraził zaniepokojenie, że Naczelna Prokuratura Wojskowa w piśmie z 19 września 1990 r. adresowanym do J. Szaniawskiego dała wyraz swojej arogancji stwierdzając, że nie może uchylić postanowienia o "utrwalaniu treści rozmów telefonicznych" w mieszkaniu J. Szaniawskiego, a także nie może wydać mu aktu oskarżenia z 1986 r.

Po przerwie Sąd ogłosił wyrok uniewinniający (przez pomyłkę w imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej). Sędzia sprawozdawca referując uzasadnienie wyroku przyznał, że podziela zarzuty postawione w rewizji nadzwyczajnej dotyczące błędów w ustaleniach faktów oraz błędnego uznania, że nastąpiło popełnienie przestępstwa. Następnie wdał się jednak w długie rozważania oceny dowodów, starając się - jak przypuszczam - usprawiedliwić nieco swoich kolegów, którzy stanowili składy sędziowskie w 1986 r.

Sędzia przewodniczący płk Bogdan Szerszenowicz, chcąc złagodzić nieco niedobre wrażenie, jakie pozostawiło uzasadnienie wyroku - na zakończenie rozprawy stwierdził krótko: "nie było dowodów pozwalających na skazanie J. Szaniawskiego".

(wrn)

Wypowiedź mec. Wiesława Johanna - obrońcy w procesie Józefa Szaniawskiego

Powiada się, że proces Józefa Szaniawskiego przed Izbą Wojskową Sądu Najwyższego był ostatnim procesem politycznym w Polsce, ale myślę, że jest to sformułowanie dość nieprecyzyjne. Rzeczywiście można powiedzieć, że J. Szaniawski był ostatnim więźniem politycznym PRL, opuścił przecież zakład karny w grudniu 1989 roku. Tym niemniej nadal wiele jest spraw, które były sądzone na mocy przepisów dekretu wojennego, i tych, które były sądzone później, a które zakończyły się wyrokami skazującymi. W gruncie rzeczy mamy w tej chwili sytuację tego rodzaju, że więcej zajmujemy się sprawami rehabilitacyjnymi okresu stalinowskiego, zapominając o tych najbliższych nam sprawach z okresu 1982-1987. Powstała nawet koncepcja zgłoszenia inicjatywy ustawodawczej, aby jednym aktem prawnym uznać przepisy stanu wojennego za nielegalne, i w związku z tym wszystkie wyroki, które na mocy tych przepisów były wydane, uznać również za nieważne z mocy prawa. Myślę, że nie jest to takie proste. Dzisiaj rehabilitacja tych ludzi - często zasiadających w ławach poselskich, czy będących senatora- mi, czy wreszcie piastujących funkcje w administracji państwowej - jest możliwa jedynie w trybie rewizji nadzwyczajnej i o tym powinien myśleć minister sprawiedliwości. Ale wróćmy do sprawy J. Szaniawskiego. Dla mnie ten proces był procesem kuriozalnym, i to zarówno wtedy, kiedy odbywał się przed sądem Warszawskiego Okręgu Wojskowego, jak i w postępowaniu odwoławczym przed Izbą Wojskową Sądu Najwyższego. Dlaczego mówię o kuriozalności tego procesu? Wychodzę z założenia, że w latach osiemdziesiątych, bo to nie chodzi tylko o ten czas, w którym było prowadzone postępowanie w sprawie J. Szaniawskiego, ale w latach osiemdziesiątych - kiedy powstał silny ruch opozycyjny, kiedy powstała "Solidarność", władza komunistyczna - upojona swoją koncepcją, że reprezentuje "lud pracujący miast i wsi", musiała znaleźć konkretne, realne wytłumaczenie, że totalny sprzeciw przeciwko władzy nie powstaje wewnątrz społeczeństwa, tylko że jest to inspirowane przez jakieś tam imperialistyczne ośrodki. Powrócono do klasycznej metody propagandowej lat pięćdziesiątych; pamiętamy przecież znakomicie wystąpienie Cyrankiewicza podczas wydarzeń poznańskich w 1956 r., kiedy mówiło się o warchołach, którzy wylegli na ulice, mówiło się o obcinaniu ręki, która sięga w kierunku władzy ludowej itd. itd. Zwykle tego rodzaju koncepcje propagandowe, koncepcje polityczne były wieńczone w ten sposób, że polski robotnik, który w sposób gwałtownie przeciwstawia się władzy komunistycznej, sam sobie tego nie wymyślił, tylko że jest to inspirowane z zewnątrz. Był potrzebny taki proces, najlepiej szpiegowski, bo proces szpiegowski ma przecież swoją wymowę. Wiadomo, że jest to najbardziej ohydne przestępstwo, które zawsze będzie przez każdego potępiane bez względu na orientację polityczną. My możemy kochać ten lub inny system, ale jednak Państwo, Naród, Ojczyzna to są wartości w świadomości Polaków niesłychanie silnie zakodowane i każdy, kto czyni zamach na Ojczyznę, bez względu na to jaka by ona nie była, godzi w każdego. Stąd powstał ten mechanizm, aby zrobić proces szpiegowski. Szpiegów nie było, bo CIA specjalnie sprawami Polski się nie interesowała, znaleziono - na zasadach zupełnego przypadku - Józefa Szaniawskiego. Postępowanie przygotowawcze było robione niesłychanie starannie, zbierano nawet najdrobniejsze notatki. I stworzono konstrukcję wyjątkowo prymitywną - człowiek, który wyjechał na Zachód i przypadkowo nawiązał kontakt z dziennikarzami RWE stał się szpiegiem CIA. A Szaniawski zaproponował im pewne wiadomości, ale wiadomości legalne, informacje, które każdy czytelnik w kraju mógł w prasie codziennej przeczytać, zobaczyć. Nie było to zbieranie materiałów tajnych, czy nawet poufnych, po prostu była to analiza prasy, także sowieckiej, ogólnie przecież dostępnej. Ale ponieważ u nas istniała doktryna, że RWE jest agendą CIA, wobec tego każdy, kto jest pracownikiem RWE, jest funkcjonariuszem CIA, a każdy kto przekazuje informacje dziennikarzom RWE przekazuje je do CIA i tym samym jest szpiegiem.

Dwa dowody w tej sprawie są bardzo interesujące. Jeden to informacje podpisane przez płk Żmudę - są to informacje z podsłuchu rozmów telefonicznych prowadzonych przez Szaniawskiego, a drugi koronny dowód to zeznania płk A. Czechowicza (bardziej znanego jako kpt. Czechowicz), który był "polskim asem wywiadu" pracującym w Wolnej Europie. To jemu się przypisuje, że rozpracował RWE, tylko nie bardzo wiadomo, jak to "rozpracowanie" wyglądało. No i tak zbudowano zarzut, skazano Józefa Szaniawskiego na 10 lat, potem wyrok nieco złagodzono do 8 lat, z których prawie pięć przesiedział w kryminale. Oczywiście, patrzymy na tę sprawę w dwóch płaszczyznach. W płaszczyźnie odpowiedzialności karnej, a więc w płaszczyźnie czysto profesjonalnego spojrzenia na postępowanie karne, na budowany zarzut, zbierane dowody i wreszcie wyrokowanie. I tu należy powiedzieć, że z punktu widzenia czysto formalnego nie można było takiego zarzutu postawić, prostu nie można, bo nikt nigdy nie udowodnił, że RWE jest organizacją szpiegowską działającą I na rzecz wywiadu amerykańskiego. Takiego dowodu nikt nie: przeprowadził, jak również nikt nie udowodnił w procesie, że i przekazywane przez Szaniawskiego informacje miały charakter szpiegowski. Tego nie udowodniono, a zatem w płaszczyźnie czysto formalno-prawnej nie można mówić o winie tego człowieka. Jeśli nawet, jak to w swoim uzasadnieniu sędzia sprawozdawca usiłował nam wmówić, że jednak w zachowaniu Szaniawskiego coś tam było, bo to jednak on sam jakby się do tego szpiegostwa przyznawał, bo wydawało mu się, że Trościanko czy Ptaczek mogą być funkcjonariuszami CIA, to jednak istota przestępstwa polega na tym, co sprawca swoim zamiarem obejmował. Jest to podstawowa zasada prawa karnego. Człowiek odpowiada w granicach swojego zamiaru, a zatem, jeżeli się przypisywało taki zarzut Szaniawskiemu, należało udowodnić tezę, że Józef Szaniawski działał z rozmysłem w celu przekazywania wiadomości obcemu wywiadowi. Każdy z tych członów składających się na przesłanki odpowiedzialności karnej, jak my to powiadamy, na ustawowe znamiona przestępstwa, powinien być udowodniony. Tego oczywiście nie zrobiono, bo tych dowodów po prostu nie było. Stąd obecnie wyrok musiał być uniewinniający.

Ale jest drugi aspekt tej sprawy. Aspekt człowieka przez 5 lat siedzącego, walczącego o swoją niewinność i człowieka, który zakład karny opuszcza w przeświadczeniu ciężko doznanej krzywdy. Usiłuje dochodzić swoich racji i to mu się udaje, ale dzieje się coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć. Był w tej sprawie pewien szczegół, mianowicie naczelny prokurator wojskowy wydał postanowienie o założeniu podsłuchu i Szaniawski walczył z tym postanowieniem. Proszę sobie wyobrazić, że do momentu rozpoznania sprawy przez Izbę Wojskową Sądu Najwyższego w związku z rewizją nadzwyczajną ministra Bentkowskiego nikt nie wydał postanowienia o likwidacji tego podsłuchu. Jak również, formalnie, Szaniawski nie otrzymał aktu oskarżenia. Jest to także kuriozalny moment w całym tym postępowaniu, że akt oskarżenia, który stanowi podstawowy dokument wskazujący, jaki czyn zarzuca się oskarżonemu, na jakich przesłankach opiera się ten zarzut, nie trafia do jego rąk. Akt oskarżenia opatrzono pieczęcią "tajne". I w tej walce z Na- czelną Prokuraturą Wojskową J. Szaniawski dostaje z tej instytucji pismo, z którego wynika, że NPW od tej sprawy umywa ręce powiadając - a wydarzyło się to kilka dni przed procesem - że w sprawie postanowienia o podsłuchu nie jest w stanie zająć jakiegokolwiek stanowiska, natomiast w sprawie tajności aktu oskarżenia - że takie są przepisy.

Notabene myśmy ten akt oskarżenia dostali z sądu i sąd nie robił z tego żadnej tajemnicy. Ale koncepcja, sposób rozumowania Naczelnej Prokuratury Wojskowej pozostał niemal taki sam jak wtedy, kiedy przygotowywano akt oskarżenia przeciwko Józefowi Szaniawskiemu.

Dziś ten proces przechodzi do historii jako jeden z wielu procesów, który miał spełnić bardziej funkcję polityczną niż wszystkie te zadania, które wynikają z istoty postępowania karnego. Myślę, że wyrok uniewinniający dał redaktorowi Szaniawskiemu jakąś satysfakcję, ale w sumie i to postępowanie przed Sądem Najwyższym i uzasadnienie, które jednak gdzieś tam dostrzegało elementy nielegalności w za- chowaniu Józefa Szaniawskiego, pozostawiło taką gorycz, której tak łatwo usunąć chyba się nie da.

Orientacja na prawo 1986-1992