7. Suwerenna Ukraina: fikcja czy rzeczywistość?

ZA GRANICĄ...

_____________________________________________________________

Zygmunt Pruski

Suwerenna Ukraina: fikcja czy rzeczywistość?

Nadzieje na bajoński skarb pułkownika Połubotka okazały się płonne - zadeklarowaną suwerenność Ukraina musi budować bez cudownych spadków. Przypomnijmy: 16 lipca Rada Najwyższa Ukraińskiej SRS ogłosiła Deklarację Suwerenności. Równocześnie jeden z deputowanych do tejże Rady stwierdził, że paręset lat temu wódz kozacki, pułkownik Połubotok zdeponował w Bank of England skarb wartości niemal (według dzisiejszych cen) trzydziestu bilionów dolarów.

Złudne nadzieje szybko poszły w niepamięć, cały czas natomiast mówi się o zadeklarowanej suwerenności. Bo choć niewątpliwie sama decyzja skomunizowanej w większości Rady Najwyższej jest czymś niebywałym, to od słów do rzeczywistości jeszcze daleko. Deklaracja, by miała moc polityczną, musi być oparta na faktach. O suwerenności Ukrainy zadecyduje to, czy będzie ona w stanie być samodzielną w tak kluczowych sprawach, jak:

1. Gospodarka i finanse

2. Polityka zagraniczna. Chodzi tu również o to, by stosunki z resztą Związku Radzieckiego stały się domeną polityki zagranicznej Kijowa, a nie polityki wewnętrznej Moskwy.

3. Wojsko.

4. Władza zdolna prowadzić działania na terenie Ukrainy. Dlaczego są to najistotniejsze zagadnienia, zaraz spróbuję wyjaśnić. Gorbaczow w pięć lat po objęciu władzy w ZSRS ma do rozwiązania dwa podstawowe problemy. Pierwszy to wyjść z zapaści gospodarczej. Drugi - doprowadzić do nowej umowy związkowej. Czyli legitymizować na nowo, w nowej retoryce, w świeższym nieco kaftanie bezpieczeństwa Związek Sowiecki. I tak, jak na wprowadzeniu tej umowy zależy Gorbaczowowi, tak wszystkim dążącym do suwerenności republikom chodzi o coś wprost przeciwnego. Widać to i na Ukrainie. Rada Narodowa, ciało skupiające demokratycznie wybranych deputowanych do Rady Najwyższej, jasno się opowiedziała, że nie może być dyskusji o zawarciu nowej umowy w jakimkolwiek brzemieniu. Za nieprawomocne uznała nawet wszelkie rozmowy sondażowe w tym kierunku. Bo zdaniem sił opozycyjnych na Ukrainie cel może być tylko jeden - demontaż imperium.

Tylko że, jak już wspomniałem, Rada Najwyższa Ukrainy zdominowana jest przez komunistów. I tak jak, głosowali wczoraj za suwerennością, tak jutro mogą głosować za nowym jarzmem.

Zdając sobie z tego sprawę, siły demokratyczne postanowiły doprowadzić do korzystnego układu sił w parlamencie. Najlepszym rozwiązaniem byłyby wolne wybory. Niestety jeszcze są nierealne, a trzeba się spieszyć. Dlatego opozycja postanowiła wszcząć akcję odwoływania komunistycznych deputowanych przez wyborców.

Jednocześnie trwają prace nad przygotowaniem kontrprogramu dla nowej umowy związkowej. Oto 29 sierpnia zostało podpisane oświadczenie zawierające wspólne ustalenia demokratycznych deputowanych ukraińskich i deputowanych rosyjskich z bloku "Demokratyczna Rosja". W oświadczeniu stwierdza się, że podstawą współpracy Rosji i Ukrainy powinny być następujące zasady:

- uznanie przez Ukrainę Rosji, i Ukrainy przez Rosję jako suwerennych państw - podmiotów prawa międzynarodowego

- uznanie suwerennej równości stron

- nieingerencja w wewnętrzne sprawy, niestosowanie siły i ekonomicznych metod nacisku

- uznanie istniejących granic

- zagwarantowanie praw dla mniejszości narodowych na terenach obu państw - współpraca w dziedzinie ekologii, ekonomii, nauce i technice, kulturze, itp.

- uregulowanie wszelkich spornych spraw w duchu zgody. Jednocześnie deputowani obu państw zauważają, że rozkład Związku wymaga jak najszybszych rozmów między wszystkimi republikami w następujących zagadnieniach:

1. Stosunki ekonomiczne i finansowe

2. Siły zbrojne, kompleks przemysłowo-wojskowy, KGB

3. Wspólne programy ekologiczne

4. Kompleks paliwowo-energetyczny, włączając zagadnienia energetyki i przemysłu jądrowego

5. Transport

6. Majątek po Związku Powyższe oświadczenie zinterpretował 2 września Łewko Łukjanenko, przewodniczący Ukraińskiej Partii Republikańskiej i deputowany do Rady Najwyższej. Uczynił to podczas olbrzymiego wiecu w Kijowie. Powiedział tam, że w oświadczeniu podany jest sposób na pokojowy demontaż imperium. Bo niech wszystkie republiki dogadają się w sprawach, powiedzmy, ekologicznych i do koordynacji prac powołają specjalny komitet z siedzibą np. w Mińsku. Niech się dogadają w sprawach transportu, a do koordynacji powołają komitet w Wilnie. Idąc dalej tym tropem Rada Najwyższa Związku Sowieckiego zostanie szybko pozbawiona wszelkich kompetencji i zawiśnie w próżni.

Rzecz tylko w tym, by demontaż robić delikatnie, bo Związek Sowiecki to tak duże gmaszysko, że rozpadając się może przygnieść wszystkich.

Warto chwilę zatrzymać się przy dyskusji rosyjsko-ukraińskiego oświadczenia. Kryją się w nim dwa aspekty kluczowe z punktu widzenia polityki polskiej. Aspekt optymistyczny, to rzecz jasna coraz silniej rysujący się program rozkładu sowieckiego imperium od wewnątrz. I to w sposób kontrolowany. Aspekt drugi wymaga głębszej refleksji. To kwestia intensywności odnowionych rosyjsko-ukraińskich układów. W oświadczeniu chyba nie przez przypadek przywoływana jest unia perejesławska Chmielnickiego. Nie trzeba też chyba przypominać, że była początkiem końca dla Rzeczypospolitej. Rzecz w tym, czy nowy układ rosyjsko - ukraiński będzie miał charakter podobny do stosunków z innymi sąsiadami Ukrainy, czy będzie to też coś więcej.

Do tego "czegoś więcej" zapewne będą dążyli politycy rosyjscy. Mają do wykorzystania wiele argumentów. Począwszy od tych sprzed trzystu lat (podobna wiara, kultura) po bardziej współczesne - infrastruktura przemysłowa, gospodarcza.

Oczywiście Ukraińcy nie będą chcieli wchodzić w głębsze związki (przynajmniej na początku) z nikim. Przynajmniej formalnie. Ale w sytuacji ostrego kryzysu ekonomicznego ścisła współpraca ze starym ale zupełnie innym jakościowo partnerem może być całkiem atrakcyjna.

Dla nas korzystne byłoby odciągnięcie Ukrainy od Rosji. Bynajmniej nie przeciw Rosji. Rzecz w tym, byśmy potrafili zaprezentować Rosji i Ukrainie na tyle atrakcyjnie korzystny dla nas wariant: ściśle współpracujące z sobą Polska i Ukraina jako partner dla Rosji.

Musimy w tym momencie eksponować takie nasze zalety, jak pewne już doświadczenie w odkomunizowaniu państwa i gospodarki, lepsze kontakty ze światem, bliskość Zachodu (pamiętajmy że Ukraińcy są czuli na punkcie europejskości). Tego typu korzyści byłyby w naturalny sposób przekazywane via Ukraina Rosji. My zaś w zamian mielibyśmy szansę korzystania ze wschodniej infranstruktury gospodarczej i być może surowców.

To tylko pewne punkty do dyskusji, jaką należy jak najszybciej podjąć w Polsce. Pamiętajmy, tam już się mówi o gwarancjach dla granic i stosunkach międzynarodowych między wybijającymi się na suwerenność Rosją i Ukrainą. Mówi się o tym w kręgach, które mają szansę w niedługim czasie stać się bezpośrednimi egzekutorami tej suwerenności. Tymczasem w Polsce Sejm nie może się nawet uporać z tak wydawałoby się oczywistą sprawą, jak potępienie Akcji Wisła. A gdzie tu mówić o ewentualnych poważnych rozmowach w sprawie granic i sojuszy.

Być może, na szczęście dla nas, Związek Sowiecki nie rozpada się zbyt szybko. Zostaje nam trochę czasu. Deklaracje i oświadczenia to jedno. A rzeczywistość to inna sprawa. Bo cóż z tego, że Rada Najwyższa Ukrainy ogłosiła suwerenność, skoro nie ma nawet na tyle autorytetu, by jej wola była respektowana na całym terytorium państwa.

A jak bardzo skomplikowana jest ukraińska polityczna rzeczywistość, niech świadczą następujące przykłady. Najbardziej rozbudzona politycznie jest oczywiście Ukraina Zachodnia. Do tego stopnia, że masowo zwala się tam pomniki Lenina i innych świętych komunizmu. Należy tu wspomnieć pewien tragiczny epizod, do jakiego doszło podczas likwidacji posągu Lenina we Lwowie. Okazało się, że postument posadowiony był na płytach z cmentarza lyczakowskiego. Płytach z grobów polskich, ukraińskich i żydowskich. Niestety ledwo można było się o tym dowiedzieć z naszej prasy. Gdy o tym jak przewracano Illicza w Bukareszcie mówiono w telewizji cały tydzień.

Tymczasem nad wybrzeżem Morza Czarnego, w Odessie, w najlepsze trwa rusyfikacja. Jawnie szykanowany jest język ukraiński, jawnie sprowadza się z głębi Rosji ludność rosyjską. Zupełnie jak za dawnych, dobrych lat. I nie przeszkadza Deklaracja Suwerenności, by w Odessie suwerenami byli pachołkowie Moskwy.

Obrazu niech zaś dopełni doniesienie z Dniepropietrowska z 22 września. Odbył się wówczas zjazd założycielski Ludowej Partii Ukrainy. Nie byłoby to nic ciekawego w sytuacji, gdy co chwila powstaje nowe ugrupowanie, gdyby nie kilka okoliczności. Partia stawiająca sobie za cel stworzenie niepodległej, parlamentarnej republiki obradowała pod czujnym okiem Lenina, którego portret wisiał nad prezydium. A obok niego błękitno-żółta flaga narodowa i... czerwono-lazurowa flaga Ukrainy Sowieckiej. By dopełnić obrazu - obrady odbywały się w języku rosyjskim.

Oto w jakiej rzeczywistości muszą się poruszać politycy ukraińscy. Nastroje podobne do odesskich są umiejętnie podsycane przez Moskwę. Pojawiają się coraz częściej koncepcje wyodrębniania z terytorium Ukrainy autonomicznych regionów, zamieszkałych na przykład w dużym stopniu przez Rosjan. Widać, że ta obliczona na prowokację działalność komunistów łatwo może doprowadzić do kolejnego Karabachu. I tego właśnie na Ukrainie boją się najbardziej - by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli, by nie doszło do przelewu krwi.

Cóż się jednak dziwić, że ukraińska Rada Najwyższa nie jest w stanie wyegzekwować swoich decyzji. Ciągle nie dysponuje potrzebnymi do tego narzędziami - armią i wojskiem. Jeśli chodzi o wojsko, opozycja ukraińska zakłada rozwiązanie dwuetapowe. Na początku należy doprowadzić do tego, by ukraińscy poborowi odbywali służbę w granicach republiki. Z takim żądaniem zwróciła się do marszałka Jazowa Rada Obwodu Lwowskiego. Nie trudno się domyśleć, że odpowiedź była negatywna.

Opór przeciwko służbie wojskowej poza granicami ojczyzny ciągle jednak narasta. Coraz bardziej aktywizują się matki poborowych, zrzeszające się w odpowiednich stowarzyszeniach. Coraz głośniej protestują przeciwko wysyłaniu ich synów do Azerbejdżanu, Armenii, na Daleki Wschód do załatwiania brudnych spraw. Nie chcą by tam ginęli. Ostatnio pojawił się nowy sojusznik w tej walce - związek zawodowy żołnierzy Związku Sowieckiego zaapelował o bojkot jesiennego poboru do Armii Czerwonej na terenie całego Związku. Główny powód - rocznie ginie w wojsku około dwunastu tysięcy żołnierzy.

Kolejnym etapem na Ukrainie ma być utworzenie armii narodowej, liczącej około trzystu tysięcy żołnierzy. Armia ta ma mieć charakter wyłącznie obronny i nie będzie wyposażona w broń jądrową. Ten etap potrwa dłużej - trzeba bowiem wyszkolić dużą ilość kadry.

Wojskowy temat zmusza do refleksji nad bardzo ważnym zagadnieniem - arsenałem jądrowym rozpadającego się Związku. Mamy z jednej strony takie republiki jak Litwa czy Ukraina, które od atomowego spadku się odżegnują. Z drugiej strony dosyć pożądliwie na tego typu broń patrzy Azerbejdżan, trudno też sobie wyobrazić Rosję bez narzędzi do prowadzenia polityki światowej.

Jakie więc znaleźć rozwiązanie? Cały arsenał w ręce Rosji? Czy dla każdego chętnego spadkobiercy? Bo przecież nie liczymy, że się uda sowieckie nuklearne zapasy zniszczyć. Ten problem, oprócz w jasny sposób płynących z niego zagrożeń, kryje jeszcze jeden aspekt. Jest jednym z głównych powodów, dla których Zachód będzie popierał centralizacyjne dążenia Gorbaczowa. Co do tego nie można mieć złudzeń ani pretensji. Tylko idioci dążyliby do rozwalenia struktury, z którą ustalono już jaką-taką równowagę. Wizja piętnastu państw prowadzących dowolną politykę nuklearną jest co najmniej nieatrakcyjna dla Zachodu.

Warto zastanowić się nad jeszcze jednym atrybutem suwerennego państwa: suwerenną polityką finansową i gospodarczą. Mimo uchwalenia 3 sierpnia przez Radę Najwyższą ustawy o ekonomicznej niepodległości Ukrainy rzeczywistość znowu odbiega od litery prawa. Jeśli chodzi o finanse, Moskwa robi wszystko, by osłabić monetarną pozycję Ukrainy i nie dopuścić do suwerennego systemu walutowego. Zaobserwowano, że z Ukrainy wywozi się na tereny Rosji zasoby gotówki. Spowodowało to już w niektórych rejonach kłopoty w obsłudze bankowej.

Reszta zaś gospodarki czeka na koncepcje. Tych niestety ciągle brak. Z wypowiedzi polityków i publicystów widać, że ukraińska myśl gospodarcza pływa od mitu do mitu. Z jednej strony głosi się tezę, że Ukraina jest najbogatszym krajem Związku Sowieckiego. Z drugiej, że jest krajem najbardziej wyeksploatowanym i niedoinwestowanym. Popiera się to wszystko rzeczywiście wstrząsającymi liczbami. Tylko co z tego?

Główne koncepcje mówią o tym, by zaniechać płacenia podatków do kasy centralnej, a wówczas w krótkim czasie na Ukrainie będzie raj. Całkiem poważni ukraińscy ekonomiści wyliczają, w jak krótkim czasie stopień konsumpcji osiągnąłby poziom Czechosłowacji czy Węgier, jak szybko można poprawić standard życia.

Kiedy się tak wczytać w te pomysły, to od razu przypomina się plan Trzeciakowskiego. Tylko po co na Ukrainie mają powtarzać całą tę drogę. Wystarczyłoby popatrzeć na naszą dalszą działalność. Ale niestety na Ukrainie jeszcze nikt zbyt poważnie nie myśli o tym, jak wejść na rynek z gospodarką o beznadziejnie fatalnej strukturze, z kadrami zupełnie do niczego nie zdatnymi.

Niestety, skoro nawet na Ukrainie nie wiedzą zbytnio, jak uzdrowić gospodarkę, tym mniej wiemy o niej w Polsce. A przecież aż korci, by wciskać się z naszymi doświadczeniami, a jednocześnie penetrować ten najbliższy rynek. I wyciągać wnioski dla naszej gospodarki. Takie choćby, że mimo tego, iż pod Charkowem są olbrzymie zasoby gazu, szybko z niego nie skorzystamy, bo Ukraina sama jest w zasadzie na początku gazyfikacji. Że najprawdopodobniej skończy się import taniej energii z ukraińskich elektrowni atomowych, co nie jest zbyt wesołe przy naszym deficycie mocy.

Niestety, nie ma ciągle ciekawych programów gospodarczych na Ukrainie, nie ma ciekawych koncepcji współpracy gospodarczej z Ukrainą w Polsce.

Tak wygląda w zarysie sytuacja na Ukrainie w kilka miesięcy po ogłoszeniu Deklaracji Suwerenności. Tak wygląda nasza próba zdyskontowania tego faktu. Ani jeden, ani drugi obraz nie są, zwłaszcza w połączeniu, zbyt optymistyczne. A czasu jest coraz mniej.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992