5. Nieistniejąca polityka

Jacek Laskowski, Łukasz Starzewski

Nieistniejąca polityka

Rocznica powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego zaowocowała licznymi wypowiedziami oceniającymi dokonania i zaniechania ekipy rządzącej Polską od 12 września 1989 roku. Komentatorzy sceny politycznej koncentrowali się - co nie jest wszak rzeczą dziwną - przede wszystkim na wewnętrznych problemach naszego kraju. Spowodowało to jednak niezdrową sytuację, w której na drugi plan zszedł temat polityki zagranicznej Rzeczypospolitej Polskiej. Zagadnienie to nabiera szczególnej wagi w kontekście przyspieszenia europejskich procesów integracyjnych z jednej strony, z drugiej zaś - z racji ofensywy dyplomatycznej "przestrojonego" Związku Sowieckiego. Najwyższy zatem czas przyjrzeć się działaniom naszego kraju na bliższym i dalszym forum międzynarodowym, wskazać obszary o istotnym znaczeniu dla polskiej racji stanu oraz przedstawić postulaty, których urzeczywistnienie mogło przyczynić się do rozjaśnienia coraz bardziej ciemniejących przed Polską horyzontów.

Przez długie lata komunistycznego zniewolenia polska myśl polityczna i wynikająca z niej czynna polityka zagraniczna - właściwie nie istniała. Agendy administracji w Warszawie, podobnie jak ich siostrzane placówki w tzw. krajach socjalistycznych, służyły jedynie wątpliwej reprezentacji oraz realizowaniu wytycznych moskiewskiej centrali. Z chwilą, kiedy władzę w kraju objęły elity opozycyjne, należałoby oczekiwać uwolnienia się od dotychczasowych zależności i sformułowania kanonu polskiej polityki zagranicznej końca XX wieku.

Wiele wskazuje jednak na to, że zmiany w tej dziedzinie ograniczają się do roszad personalnych, których najbardziej wyrazistym przejawem była nominacja Krzysztofa Skubiszewskiego, człowieka tyle zacnego i wykształconego, ile pozbawionego niezbędnej tu i teraz wyobraźni, energii i wyczucia czasu. To bardziej niż smutne w chwili, w której na arenie międzynarodowej decyduje się przyszły kształt Europy i świata, a także być albo nie być zniewalającej struktury komunistycznego imperium.

Nowy rząd - stara polityka?

Obserwacja zagranicznej aktywności ekipy Mazowieckiego prowadzi do przekonania, że współcześni sternicy polskiej nawy są - chcąc nie chcąc - nieodrodnymi potomkami minionego czterdziestolecia. Wobec każdego z ważnych aktorów europejskiej sceny politycznej przejawiają oni reakcje zakodowane w latach PRL, reakcje będące w tej czy innej postaci wyrazem kompleksu podrzędności i politycznej niemocy prze- łamania jałtańskiego i neojałtańskiego porządku.

Postawa, o której mowa, najpełniej się objawia w stosunku rządu Mazowieckiego do Związku Sowieckiego. Jest on pełen uprzedzającej uległości i stałych obaw przed uczynieniem czegokolwiek, co mogłoby urazić Wielkiego Sąsiada. Wszak nie tak znów dawno oficjalne enuncjacje rządu podkreślały "stabilizującą rolę" Armii Sowieckiej w Polsce...

Stanowisko takie trudno zrozumieć nie tylko Polakom. Także działacze wolnościowi z innych krajów często wyrażają zdumienie faktem, że w obliczu totalnego kryzysu, toczącego same podstawy sowieckiego imperium, rząd w Warszawie, zamiast przykładać się do jak narychlejszego załamania komunistycznych struktur, stara się czynić wszystko, by nie utrudniać sytuacji kremlowskiego "sojusznika". Goszczący niedawno w Warszawie wielki rosyjski antykomunista Władimir Bukowski stwierdził. że jedyną rzeczą, jaka może wytłumaczyć to irracjonalne z punktu widzenia polskich interesów narodowych zachowanie, jest jakiś freudowski kompleks, na który cierpią ludzie decydujący o kierunku polityki naszego kraju.

Równie uległy stosunek przejawia rząd Tadeusza Mazowieckiego - podobnie zresztą jak większość solidarnościowej elity - do polityki waszyngtońskiego Departamentu Stanu. Jest doprawdy zdumiewające, że podjęta przez Amerykanów kolejna próba naprawienia wad jałtańskich konstrukcji nie napotyka najmniejszego choćby oporu ze strony "autentycznych" przedstawicieli ujarzmionego na krymskiej konferencji narodu polskiego. Odnosi się wrażenie, że politycy polscy uznali amerykańską wolę utrzymania status quo w sferze wpływów sowieckich za nienaruszalny element obecnej sytuacji. W ten oto sposób naród, któremu czterdzieści kilka lat tłumaczono, że zdrada jałtańska była zbrodnią, wyłonił dziś przywódców akceptujących bez cienia wątpliwości waszyngtońsko-maltańskie uzgodnienia w sprawie respektowania interesów sowieckich "w strefie bezpośredniego bezpieczeństwa ZSRS". Co więcej, aprobata udzielona w imieniu Polski i Polaków pozostaje ukryta przed oczyma ciemnej gawiedzi. Światłe, europejskie elity robią wszystko, by sprawić wrażenie odzyskania przez Polskę autentycznej niepodległość i zburzenia porządku jałtańskiego.

Być może ta ostatnia okoliczność oraz tłumiony kompleks niższości wobec supermocarstw są przyczyną groteskowego zachowania rządu RP w stosunku do trzeciego ważnego aktora sceny europejskiej, do Niemiec. Można dostrzec tu swoistą mieszaninę anachronicznych fobii, chęci propagadowego eksploatowania sytuacji, a wreszcie za- ślepienia i braku perspektywicznego spojrzenia na przyszłą rolę Niemiec w Europie i świecie. Awantura rozpętana przez rząd wokół sprawy polskiej granicy zachodniej okazała się najbardziej "populistyczną", ta- nią i szkodliwą zagrywką polityczną ostatniego roku. Wykorzystując zastarzałe i konserwowane przez komunistyczną propagandę lęki, "nasz rząd" usiłował zdobyć sobie tanią popularność, nie bacząc na to, jak niezrozumiałe są jego zachowania z tak przecież cenionej europejskiej perspektywy.

Nie trzeba wielkiej wyobraźni politycznej, by pojąć, że kontynuowanie takiej polityki zagranicznej w warunkach gwałtownie zmieniającego się, skomplikowanego układu międzynarodowego - to igranie z ogniem. Trzy wymienione wyżej elementy - prosowietyzm, kompleks jałtański i fobia antyniemiecka - składające się na kanon polityki zagranicznej rządu Mazowieckiego, tworzą zabójczą konstrukcję, która, miast posuwać nas ku wolności i samostanowieniu, zamyka w najgorszym ze znanych schematów.

Obszary polskiego zainteresowania

Podstawowym wymogiem formalnym, którego polityka zagraniczna rządu nie spełnia w najmniejszym stopniu jest autentyczna aktywność pojmowana jako czynne oddziaływanie na układ sił na arenie międzynarodwej. Aktywność taka jest konieczna, jeżeli Warszawa ma choćby tylko zapobiegać negatywnym tendencjom zachodzącym w strefach jej bezpośredniego zainteresowania. A tendencje takie nasilają się w miarę urzeczywistniania sowieckiej koncepcji "wspólnego domu" - koncepcji będącej częścią szerszego planu modernizacji i stabilizacji sowieckiego Imperium.

Strefą niewątpliwie najważniejszą z punktu widzenia polskich interesów jest obszar wschodni, a więc Sowiety. Czynnikiem o decydującym znaczeniu w tym regionie jest konsekwentna i śmiała (choć często niedoceniana, także przez antykomunistów) koncepcja gruntownej przebudowy komunistycznego imperium. W koncepcji tej można wyróżnić dwa główne elementy.

Pierwszy, wewnętrzny - to zespół działań mających na celu oparcie sowieckiej władzy nad Europą Wschodnią na zasadzie indirect fule i dokonanie "rekapitalizacji" gospodarek w tym rejonie. Wynikiem tych działań ma być stworzenie w zachodniej strefie wpływów Kremla systemu krajów kapitalistycznych, zdolnych do rozwoju ekonomicznego i stanowiących silny stymulator dla potencjale znaczącej, choć obecnie bezwładnej, gospodarki rosyjskiej. Osiągnięciu tego celu służą oktrojowane reformy gospodarze w krajach obozu, ale także konsekwentnie realizowane "wyprowadzanie na niepodległość" republik bałtyckich.

Zwłaszcza te ostatnie - strukturalnie najsilniej powiązane z sowieckim centrum - mogą stanowić rozrusznik umożliwiający w przyszłości indukowanie rozwoju gospodarczego pozostałej części sowieckiego molocha. W tym miejscu godzi się zwrócić uwagę na nieporozumienie, jakie pojawia się ilekroć jest mowa o niepodległość państw bałtyckich. Wielu bowiem najbardziej nawet zagorzałych antykomunistów skłonnych jest upatrywać w tym fakcie źródeł rozkładu struktury imperium. Optymistom tym należy przypomnieć, że faktyczna i formalna niepodległość państw tego regionu nie przesądza jeszcze o ich wyzwoleniu się spod sowieckiej dominacji. Struktury zależności są tu bowiem wielorakie i nadzwyczaj silne. Tytułem przykładu wymieńmy tylko liczne więzi ekonomiczne oraz możliwość politycznego sterowania infiltrowanymi ruchami masowymi (Fronty Ludowe), wzmacniane przez presję zewnętrzną - neojałtańską polityką USA.

W takiej sytuacji o prawdziwej niepodległości państw Europy Środkowo-Wschodniej będzie można mówić dopiero wówczas, gdy ustanie oddziaływanie sowieckiego cent- rum, tj. w momencie definitywnego załamania struktur imperium. Dopóki ten warunek nie zostanie spełniony wszelkie pozytywne zmiany w regionie będą działać i działają na rzecz modernizacji i długofalowej stabilizacji sowieckiego panowania.

Drugim składnikiem sowieckiej koncepcji jest zespół działań umożliwiający uruchomienie stałego, długofalowego wspomagania systemu z zewnątrz, które, dzięki wyżej omówionym zmianom, będzie mogło być sprawnie i skutecznie przyswojone. Źródłem takiego "wspomagania" ma być rzecz jasna gospodarka Zachodu, a w szczególności - zjednoczonych Niemiec. Dopiero w tym kontekście właściwego znaczenia nabiera zarysowujące się geoekonomiczne "porozumienie niemiecko-sowieckie", niewątpliwie podobne, lecz jakże różne od znanych z przeszłości porozumień niemiecko-rosyjskich. Stanowi ono potencjalnie ogromne zagrożenie dla Polski i całego regionu. Jego istotą nie jest, jak chcieliby to widzieć endecy, ekspansja germańska, lecz trudne do wyobrażenia niebezpieczeństwo wlania nowych sił w dogorywający organizm komunistycznego Golema.

Realizacja przedstawionych tu założeń polityki sowieckiej domaga się aktywnego przeciwdziałania ze strony Polski oraz innych państw regionu. Tymczasem brak działania pogłębia niebezpieczeństwo przyszłego umocnienia się sowieckiej dominacji. Dlatego też podstawowym wymogiem polskiej racji stanu jest:

- aktywne wspieranie dążeń niepodległościowych i antykomunistycznych we wszystkich państwach regionu. Jest to szczególnie ważne w krajach strefy nadbałtyckiej, gdzie w braku takich działań władzę przejmą ugrupowania kierowane przez elity o orientacji prosowieckiej. Klasycznym przykładem takiego rozwoju wypadków może być sytuacja na Litwie, gdzie brak międzynarodowego poparcia spowodował umocnienie wpływów komunistów i ich sojuszników w Sajudisie, przy jednoczesnym spadku wpływów autentycznych ugrupowań niepodległościowych i antykomunistycznych;

- zdecydowane działanie na rzecz osłabienia sowietocentryzmu gospodarczego polityki niemieckiej przez przyciąganie Niemiec do ekonomicznego angażowania się w Polsce. Jest faktem, że nie możemy przedstawić Niemcom propozycji bardziej atrakcyjnej w sensie strategicznym, jesteśmy jednak w stanie stworzyć im bardziej zachęcające warunki inwestowania. Już dziś czynić należy starania, by fala inwestycji niemieckich na Wschodzie, jaka podniesie się w kilka lat po zjednoczeniu, skierowała się najpierw do Polski;

- jak najszybsze przejście w handlu z Sowietami na rozliczenia dewizowe w celu uwolnienia gospodarki od strukturalnej zależności od imperium. Może to być bolesne w pierwszym okresie, ale w dłuższej perspektywie stanowić będzie podstawę autentycznej niepodległości.

Kolejnym obszarem zainteresowania polskiej polityki zagranicznej jest - a raczej, powinna stać się - część Europy Środkowo-Wschodniej leżąca na południe od naszego kraju. W "złotym wieku", za panowania dynastii Jagiellonów, podlegała ona polskim wpływom politycznym i kulturowym. I chociaż niepoważną fantazją byłaby dzisiaj próba odwoływania się do tego okresu jako wzorca, to nie sposób zaprzeczyć - zwłaszcza w kontekście poprzednich wywodów - że polityka polska musi być zauważalnym czynnikiem zachodzącym w tym regionie przeobrażeń. Tymczasem rzeczywistość nie napawa przesadnym optymizmem. Można nawet odnieść wrażenie, że obecność polskiej dyplomacji w środkowoeuropejskich stolicach ogranicza się albo do równie uporczywych, co bezskutecznych starań o przywrócenie swobodnego ruchu turystycznego (Praga), albo do kolejnych interwencji w sprawach incydentów granicznych, których bohaterami są nasi rodacy (Budapeszt, Bukareszt).

Izolacja naszego kraju w tym regionie jest faktem politycznym, wobec którego rząd RP nie może pozostać obojętnym. Stwarza to bowiem sytuację, w której Polska gwałtownie traci możliwość odgrywania znaczącej roli w regionie, od którego w dużej mierze zależy jej los. Stwierdzenie tego faktu wymaga postawienia pytania o przyczyny, dla których południowi sąsiedzi Polski odżegnują się od współpracy.

Najpoważniejszą inicjatywą rządu Tadeusza Mazowieckiego zmierzającą do skoordynowania działań państw leżących w trójkącie Budapeszt - Praga - Warszawa był szczyt przywódców w Bratysławie w maju bieżącego roku. Polski projekt zbliżenia z Węgrami i Czecho-Słowacją napotkał opór tych państw, którego widomym przejawem stała się utworzona później tzw. Wspólnota Pięciu. Karpaty po raz kolejny okazały się barierą nie tylko geograficzną, oddzielającą nas od krajów dorzecza Dunaju i basenu Morza Adriatyckiego. Atrakcyjność Włoch, Austrii i - w mniejszym stopniu - Jugosławii dla naszych południowych sąsiadów niewątpliwie przewyższa walory Polski.

Wskazuje się nam wiele przyczyn tego stanu rzeczy. Odmowę współpracy miał zatem spowodować lęk przed zdominowaniem przez Polskę, której potencjał demograficzny jest wyższy niż czesko-słowacki i węgierski razem wzięte. Mówiono także, że rezerwa może wynikać z obawy przed wplątaniem się w ewentualne konflikty Polski z krajami ościennymi, jak to już nieraz w przeszłości bywało. Wszystkie te eksplikacje omijają jednak istotę problemu.

U źródeł dystansu, jaki można dostrzec ze strony CSRF i Republiki Węgierskiej w stosunku do Polski, leży podstawowa słabość polskiej polityki zagranicznej - i nie tylko.

Jest nią wola pozostania w gospodarczej i geopolitycznej orbicie wpływów sowieckich. Jej przejawem jest chęć utrzymania anachronicznych i przeżytych struktur RWPG i Układu Warszawskiego. Nieprzypadkowo rząd Mazowieckiego odmówił poparcia Węgrom w ich dążeniu do opuszczenia Układu Warszawskiego. Wszystko to uniemożliwia Polsce odegranie roli, do której jest ona w naturalny sposób predestynowana i skłania rządy krajów Europy Środkowo-Wschodniej do pomijania interesów Warszawy w projektowanych przeobrażeniach europejskiej sceny politycznej. Bez zasadniczej reorientacji całokształtu polityki polskiej nie będzie łatwo odwrócić niekorzystny rozwój wypadków.

Rządy państw środkowoeuropejskich nie są rzecz jasna pozbawione właściwej im porcji odpowiedzialności za próbę ucieczki od problemu, jakim dla wszystkich mieszkańców tego regionu jest "inna Europa". Nie może być to jednak w żadnej mierze okolicznością łagodzącą dla obecnej ekipy rządowej w Polsce.

Skoordynowanie wspólnej polityki państw postkomunistycznych jest trudne także i ze względu na zgodną aktywność przeciwdziałających służb sowieckich i amerykańskich. Być może to właśnie w tym regionie najbardziej widoczny jest prosowiecki charakter polityki amerykańskiej. Z jej bowiem perspektywy Europa Środkowa jawi się jako niezrozumiała mozaika kultur, języków i grożących wybuchem antagonizmów narodowościowych. Dlatego też każdy projekt przewidujący "pacyfikację" wrzącego kotła - a zwłaszcza przecież sowiecka koncepcja" wspólnego domu" - może liczyć na aprobatę Waszyngtonu.

Świadomość omówionych zagrożeń w bardzo tylko nieznacznym stopniu jest udziałem elit politycznych decydujących dzisiaj o kształcie i kierunkach strategii politycznej krajów tego regionu. Tym większe przeto znaczenie ma sformułowanie postulatów, których realizacja mogłaby położyć kres makiawelicznym planom Gorbaczowa. Niezbędna jest zatem duchowa mobilizacja przeciwko nowemu modelowi dominacji, stałe i jak największe ograniczanie wpływów sowieckich, a przede wszystkim - porozumienie tych wszystkich sił politycznych, które, mając świadomość toczącej się gry, nie zamierzają występować w niej jako sojusznicy Sekretarza Generalnego. Trzeba stworzyć taką presję sytuacyjną, w której nawet rządy "pieriestrojkowe" (przede wszystkim w Sofii i Bukareszcie) pod ciśnieniem wypadków musiałyby zajmować stanowisko antygorbaczowowskie. I tak jak Polska rozpoczęła proces demontażu komunistycznych struktur zniewolenia, tak i ona powinna doprowadzić go do zwycięskiego końca.

Drogi ku Europie

Najbardziej nośnym politycznie hasłem głoszonym przez rząd Tadeusza Mazowieckiego jest dzisiaj "powrót do Europy". Po- zwala ono na stworzenie niezwykle szerokiej płaszczyzny porozumienia i poparcia dla programu rządowego, albowiem nie ma w naszym kraju żadnych znaczących ugrupowań głoszących potrzebę zasklepienia się w autarkicznej izolacji gospodarczej czy politycznej. Jednakże sposób, w jakim rozpoczęliśmy żmudne dochodzenie do kontynentalnej normy, budzi liczne i poważne zastrzeżenia.

Truizmem jest twierdzenie, że na drodze do Europy stoją różne przeszkody. Równie powszechne staje się jednak przeświadczenie, że wiele z nich, to kłody rzucone pod nogi rządowi przez sam rząd. Była już mowa wyżej o antyniemieckim kompleksie obecnej ekipy; tutaj chcemy tylko przypomnieć o rozważanym przez niektórych polityków powrocie do idei paktu polsko-francuskiego jako przeciwwagi dla potęgi zjednoczonych Niemiec. Trudno chyba o bardziej jaskrawy przykład ulegania złudzeniom przez ludzi decydujących o polskiej polityce zagranicznej. Dopóki w świadomości elit rządowych w Polsce nie zapanuje przekonanie o konieczności otwarcia się na współdziałanie z Niemcami, dopóty będzie można mówić o tym, że na politykę polską wywierają większy wpływ stare sympatie i resentymenty niż rzetelna analiza procesów zachodzących we współczesnej Europie.

Wielu obserwatorów sceny publicznej wyraża zdziwienie szybszą i jak gdyby łatwiejszą drogą do Europy otwierającą się przed Czecho-Słowacją i Węgrami. Podkreślanie lepszego stanu systemów ekonomicznych tych państw jako handicapu pozwalającego na wyprzedzenie Polski w wyścigu do Europy nie wyjaśnia jeszcze wszystkiego. Kraje te zrozumiały po prostu wcześniej funda- mentalną prawdę, że - czy się to komu podoba, czy nie - dla Europy Środkowo-Wschodniej pomostem do normalności są właśnie Niemcy. Stanowić to może przyczynek do niepojętego dla wielu rodaków dystansu tych państw wobec polskich propozycji współdziałania opartego na strukturach ponadnarodowych, alternatywnych wobec bezpośredniej współpracy z Niemcami.

W naszych rozważaniach nie możemy po- minąć ważnej współzależności między obie- ma częściami Starego Kontynentu, która umyka nie tylko zwolennikom obecnego układu politycznego w Polsce. Tak bowiem, jak obszary Europy Wschodniej są polem gry o modernizację i umocnienie sowieckiego imperium, tak i Europa Zachodnia staje się coraz wyraźniej polem batalii neutralizacyjnej. Jej istotą jest usunięcie nie tylko wojsk, ale i wszelkich wpływów Stanów Zjednoczonych, wykorzystanie potencjału Zachodu przez Związek Sowiecki, a w niedalekiej przyszłości - również i polityczne zdominowanie całego regionu przez ZSRS. Jeżeli nie podejmiemy aktywnej akcji na forum międzynarodowym, w obu przypadkach znajdziemy się na marginesie europejskiej areny dziejowej.

Międzynarodowa działalność rządu Tadeusza Mazowieckiego może sprawiać wrażenie pełnej dynamizmu i zaangażowania. liczni politycy zachodni odwiedzają nasz kraj, kolejne delegacje rządowe przemierza- ją państwa EWG wszerz i wzdłuż. Czy podmiotem polskiej polityki powinny być jednak tylko rządy? Adresować trzeba ją - co najmniej w równym stopniu - do kapitału.

Szerokie otwarcie na przypływ kapitału oznaczało będzie ruch, który uniemożliwi biurokratom - zarówno sowieckim, jak i amerykańskim - trzymanie Polski poza orbitą wpływów Zachodu. Również w tej dziedzinie trudno uznać dotychczasowy dorobek za satysfakcjonujący.

Ocena polskiej polityki zagranicznej, wynikającej ze stylu politycznego myślenia ekipy rządowej, nie zachęca do optymistycznych wniosków. Nakreślony powyżej rejestr błędów, słabości i zaniechań uzasadnia coraz bardziej powszechną opinię, że o ile strategia "powrotu do Europy" nie nastręcza większych wątpliwości, o tyle droga, jaką kroczy rząd, rodzi poważne zastrzeżenia. Niechęć do przemodelowania stosunków z Niemcami, kunktatorski stosunek do NATO, a zwłaszcza bezczynność wobec sowieckich planów modernizacji imperium - wszystko to sprawia, że polska polityka zagraniczna w obecnym wydaniu nie jest w stanie skutecznie stawić czoła wyzwaniom kończącego się stulecia.

Odpowiedzialność za taką sytuację ponoszą przede wszystkim elity rządowe, niezdolne do przełamania schematów politycznych, w których same się uwięziły. Nieświadomość istotnych celów "pieriestrojkowej" ofensywy Związku Sowieckiego w gruncie rzeczy skazuje polską dyplomację na podrzędność nie tylko w skali ogólnoeuropejskiej, ale także i regionalnej. Stan ten ma również swoje przyczyny w sytuacji wewnętrznej naszego kraju. Faktyczny bezruch i zastygnięcie struktur państwa w "okrągłostołowej" formule spowodowały zahamowanie ledwo co rozpoczętych przeobrażeń systemu politycznego Polski. Sprawowanie urzędu Prezydenta RP przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego sparaliżowało polską politykę zagraniczną. Dlatego też postulat "przyspieszenia" trafia tu na grunt wyjątkowo podatny. Wybory prezydenckie, parlamentarne oraz zmiany konstytucyjne umożliwią bowiem wyłonienie nowego układu politycznego, który - mamy niepłonną nadzieję - będzie zdolny przełamać dotychczasowy marazm polskiej polityki zagranicznej i nadać jej konieczny dynamizm i zdecydowanie.
 

Orientacja na prawo 1986-1992