11. Co piszą inni: DYSKRETNY UROK MARKSIZMU

CO PISZĄ INNI

________________________________________________________________
DYSKRETNY UROK MARKSIZMU
Przez kilka ostatnich lat mieliśmy I szczęście obserwować proces powolnego, a czasem gwałtownego jak np. na Węgrzech upadku idei marksistowskich. Paradoksalnie proces ten dotknął najsilniej te państwa i ośrodki władzy, gdzie ze względu na wsparcie siły idei siłą aparatu policyjnego można było spodziewać się, że proces ten będzie się przeciągał w nieskończoność. I znowu paradoksalnie może okazać się, że po upadku marksizmu w Sowietach (co nie musi niestety oznaczać końca Sowietów) i w kilku innych drobniejszych twierdzach tej ideologii takich jak Kuba czy Albania, ostatnim bastionem marksizmu ostaną się zachodnie uniwersytety i wpływowe środowiska mass mediów i kulturalne. Nie bez znaczenia jest, by już teraz zastanawiać się nad źródłami takiego (możliwego) stanu rzeczy.

Pocieszające jest jednakże to, że i na Zachodzie rozpoczyna się dyskusja na ten temat oraz że ten obserwowany z daleka upadek praktycznej realizacji marksizmu będzie rzutował na postawy intelektualistów i polityków. Teza Fukuyamy o końcu historii i ostatecznym zwycięstwie idei liberalnych wydaje się być przedwczesna i zbyt lekceważąco odnosi się do zagrożeń leżących po zachodniej stronie tej światowej „huśtawki”. Dlatego chcemy przedstawić naszym czytelnikom jeszcze jeden głos w tej dyskusji – omówienie artykułu Ernsta Güntera Vettera zamieszczonego we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (nr 52 z 2 III 1991). Tytuł tego tekstu – „Powabna pewność zbawienia” – w polskim, dosłownym tłumaczeniu brzmi nieco chropawo, ale ci z naszych Czytelników, którzy podobnie jak my śledzą z rozbawieniem, lecz i z niepokojem zadziwiającą pewność siebie rodzimych marksistów w połączeniu z niebywałą zdolnością ideologicznego przepoczwarzania się, docenią zawartą w tym tytule ironię.

Na wstępie, aby lepiej zrozumieć, co naprawdę dzieje się w umysłach wielu zachodnich intelektualistów, należy przypomnieć, że doświadczenie socjalizmu pozostaje dla nich doświadczeniem nie przeżytym, nie wypraktykowanym, a ogłoszenie upadku tej idei ma dla nich posmak czegoś boleśnie nieodwracalnego, czegoś, czemu należy się sprzeciwić, aby nie pogrzebać raz na zawsze szansy uzdrowienia i naprawy świata. Podobnie badacz nowych leków, których przydatność w eksperymentach na zwierzętach nie została potwierdzona, decyduje się zaaplikować je sobie, aby raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości. Historia medycyny notuje przynajmniej kilka przykładów śmierci lekarzy w wyniku takiej pełnej poświęcenia postawy.

Dlatego Günter Vetter już na wstępie pisze: „Przeciwnicy socjalizmu przekonani są o tym, iż stoją oto nad jego grobem – zwolennicy natomiast mają nadzieję, ba, są przekonani, że niedługo nastąpi jego zmar1wychwstanie, i już szykują się, by jak najskuteczniej mu w godzinie zmartwychwstania dopomóc”. Utwierdza ich w tym przeświadczenie, że: „Socjalizm nie jest wynalazkiem naszych czasów. Był on obecny przez tysiąclecia. Już w czasach starożytności wiele było powstań i protestów przeciw uciskowi i przeciw ubóstwu. I zawsze ten sam był motyw – przezwyciężyć nędzę, wywalczyć więcej równości i poszanowania swoich praw. Dalej autor cytuje ekonomistę Wernera Sombarta, który już na przełomie wieku doliczył się ponad dwustu odmian socjalizmów i zapewniał, że to jeszcze nie wszystkie.

To dosyć kontrowersyjne utożsamianie socjalizmu z walką o poszanowanie praw, jak też utożsamianie powstań niewolników z walką np. związków zawodowych to widoczny wpływ podskórnej propagandy komunistycznej, która nie ominęła chyba nikogo i nigdzie.

Dalej czytamy: „Według idei Marksa demokratyczne państwo prawa jest tylko nadbudową kapitalizmu, imperializmu i neokolonializmu. Pojęcie wolności zostaje w ten sposób rozmyte w trującej mgle nieporozumień i niejasności. Mar1in Kriele, badacz zagadnień związanych z państwem prawa, stwierdza wręcz, że pojęcie wolności u Marksa oznacza wolność wyzyskiwaczy i indywidualnych posiadaczy”. W ten sposób prawo i konstytucja państwa stają się tylko dobudówką do nieludzkiego systemu. Cytowany dalej przez autora Franz Bohm za najgorszą pozostałość wpływu Marksa uważa utożsamianie rewolucji socjalnej z antyliberalnym ruchem. Dlatego też ugruntowanie przeświadczenia, że „liberalna polityka, a zwłaszcza będąca częścią państwa prawa wolnościowa konstytucja nie mogą być jednocześnie społeczne – przeświadczenie to wgryzło się bardzo mocno w serca i umysły, mimo że doświadczenie praktyczne od dawna już podpowiada coś zupełnie innego”.

Według autora decydujące dla znaczenia i wpływu teorii Marksa było to, iż udało mu się połączyć i wpoić ludziom dwie rzeczy – przekonanie o istnieniu pewnej historycznej misji, jaką ludzkość i każdy z nas ma do wypełnienia i jednocześnie – wynikające z religii żydowskiej pojęcie zbawienia; oznaczałoby ono ostateczny upadek kapitalizmu jako przyczyny wszelkiej nędzy. Autor cytuje Edgara Salina, który w latach dwudziestych pisał: „z połączenia niemieckiego idealizmu z żydowskim intelektualizmem i z chrześcijańsko-żydowskim mesjanizmem powstał najpotężniejszy i najbardziej niszczycielski pamflet dwudziestego wieku: «Manifest Komunistyczny»”.

Tu na marginesie przyczynek do fałszywości teorii, według której katolicyzm wyklucza fascynację marksizmem, ale to już temat na całkiem inną dyskusję, temat zresztą nie poruszany przez autora.

Pisząc o ekonomicznych aspektach teorii Marksa Ernst Günter Vetter zauważa, iż już w dziewiętnastym wieku przeprowadzone dowody fałszywości jej podstawowych założeń w niczym nie zaszkodziły jej popularności. Więcej, właśnie tezy ekonomiczno-polityczne stały się dla generacji intelektualistów ciągle aktualnym przewodnikiem. Natomiast tzw. masy proletariackie nie pytały, czy w teorii wszystko się zgadza i czy to wszystko ma jakiś sens – „otrzymywały one zapewnienie o lepszym życiu w przyszłości”. Nie bez znaczenia jest i to, że sam Marks i jego epigoni nie dopuszczali żadnej dyskusji nad podstawami teorii. Taka postawa – typowa (i chyba, wobec słabości teorii, jedyna możliwa, jeśli chcieć się przy niej upierać) doprowadziła do sytuacji, w której czytamy: „W ten sposób umknęło im, w ich ideologicznym zaślepieniu, że w ciągu ostatnich czterdziestu pięciu lat, zwłaszcza w Republice Federalnej Niemiec, zbudowany został system gospodarczy, który w swoich założeniach ma równość społeczną i który tę równość, wydaje się, stworzył”. I dopiero potężne kryzysy komunistycznych gospodarek wywołały w odruchu samoobrony trend na poszukiwanie „humanistycznych korzeni socjalizmu”. Obecnie – jak pisze autor – obowiązuje hasło: „wreszcie nadszedł czas na realizację prawdziwego, demokratycznego socjalizmu”. Notabene hasło to dziwnym trafem obowiązuje także i naszych socjalistów. Tych analogii będzie więcej.

Dalej czytamy: „W trwającej nieprzerwanie od kilku miesięcy dyskusji o socjalizmie (Sozialismus-Diskussion) okazało się, jak trudno jest socjalistom zrozumieć realia rozwoju ekonomicznego. Wydaje się, że nie są oni w stanie pojąć podstaw, na jakich opiera się sukces gospodarczy i społeczny, a przede wszystkim nie są w stanie pojąć tego, że ten sukces mamy do zawdzięczenia nie jakiemuś odnowionemu «kapitalizmowi», ale całkowicie nowej organizacji gospodarki, przy czym nie chodzi tu o tak często przywoływaną «trzecią drogę», która składałaby się z mieszaniny wielu różnych systemów gospodarczych, ale o całkiem nowy porządek gospodarczy”.

W tym miejscu wywód autora chciałbym przerwać refleksją, iż czyni on zupełnie, naszym zdaniem, niekonieczny, ale w Niemczech zrozumiały ukłon pod adresem tych, którym słowo kapitalizm kojarzy się nie najlepiej i wolą go nie używać. Obserwowany z Polski system gospodarki niemieckiej jest oczywiście nadal starym dobrym kapitalizmem, a pomysł, by pewne socjalne utrudnienia w rozwoju nazywać nową jakością samą w sobie, wydaje się świadczyć mimo wszystko o braku wiary w liberalizm, będący ideologią kapitalizmu. Ale to już zmartwienie autora i być może FAZ.

Ten nowy – jak pisze Ernst Günter Vetter – liberalny porządek „zawiera w sobie wolność, prawo stanowienia o sobie samym i zobowiązania socjalne, a łącznie z wolnym rynkiem rozwiązał on kluczowy dla efektywności społeczeństwa problem kierowania – problem, który nigdy specjalnie uwagi Karola Marksa ani jego epigonów nie zaprzątał”.

Dalej autor zadaje pytanie: „Czy w związku z tak przekonującymi dowodami wydajności liberalnego systemu myśl o odrodzeniu się socjalizmu ma choćby cień realności?” I odpowiadając na to pytanie cytuje słowa Golo Manna, który określił Marksa jako największego prestidigitatora, któremu skutecznie udaje się odwrócić uwagę ludzi od otaczającej ich rzeczywistości. Cytuje też Brigitte Seebacher-Brandt: „Siła marksizmu leży w obietnicy dostąpienia zbawienia. Raju na Ziemi szukano już przed Marksem i będzie się go szukać także po tym, gdy Marks zostanie teraz po raz drugi pochowany”. Dlatego: „Odwoływanie się do rozsądku nie wywołuje oczekiwanych efektów, a już zwłaszcza odwoływanie się do rozsądku w ekonomii nie jest skuteczne. Ludzie podążają raczej za natchnionym prorokiem nie bacząc na to, iż jego wskazówki mogą prowadzić prosto do piekła. Ten, kto pamięta dyskusje, jakie rozpalały umysły w latach sześćdziesiątych, wie, jak wielką rolę odgrywała w nich intelektualna lewicowa mniejszość. Ożywiona, bogata w konkretne skutki dyskusja nad marksizmem, neomarksizmem, socjalizmem wychodziła zawsze z tych samych intelektualnych kręgów. Miały one wpływ większy, niż ich rzeczywiste siły na to pozwalały, gdyż związana z nimi młodzież zajmowała idealne pozycje do trenowania i doskonalenia tego wpływu. Spotykało się ich w związkach zawodowych, na uniwersytetach, w szkołach, w SPD (Niemiecka Partia Socjalistyczna), w stacjach telewizyjnych i, co nie bez znaczenia, w kościołach”. Dalej autor pisze o czymś, co powinno nas szczególnie zainteresować – o wsparciu, jakie prądy marksistowskie w RFN otrzymały z chwilą zjednoczenia Niemiec.

„Starzy stratedzy z SED (komunistyczna partia NRD), którym udało się chwilowo rozpłynąć we mgle anonimowości, są szczególnie zainteresowani swymi federalnymi marksistowskimi kolegami. W kręgach tych odmalowuje się przerażające wizje republikańskiej federacji na której pastwę, wydani zostali biedni obywatele byłej NRD. Żywa jest tam nadzieja na to, że powolność procesu wyrównywania ekonomicznych i socjalnych warunków doprowadzi – wobec nadziei ludności byłej NRD na rychłe osiągnięcie poziomu życia dostępnego dotychczas w RFN – do takiego poziomu niezadowolenia i nie spełnionych oczekiwań, iż ludzie z tych (marksistowskich) kręgów wezwani zostaną do «solidarnościowej pomocy». Na spotkaniach intelektualistów z SED otwarcie mówi się o «aneksji NRD przez żądnych zdobyczy zachodnioniemieckich kapitalistów»”.

„Na lewym skrzydle SPD, a przede wszystkim w związkach zawodowych, od dawna istnieje silna, występująca pod socjalistycznymi barwami drużyna, która nigdy nie ustanie w wysiłkach, by udowadniać, że socjalna gospodarka rynkowa nie rozwiązuje w rzeczywistości żadnych problemów socjalnych, lecz powoduje tylko, że bogaci stają się jeszcze bogatsi”.

Jednym z najważniejszych czynników ideologii marksistowskiej jest wizerunek wroga – kapitalizmu, kapitalistów, krwiopijców, imperializmu itd. O ile większości ludziom chlubiącym się liberalnymi poglądami marksizm kojarzy się raczej z nieszkodliwym bajdurzeniem, a zbrodnie realnego marksizmu skłonni są oni przypisywać np. cechom poszczególnych jednostek (vide mit krwiożerczego Stalina i nieszkodliwego, poczciwego Lenina), o tyle marksista ma zawsze w zanadrzu, jak pisze autor, „w plecaku stary, wypróbowany obraz wroga”. I dalej: „Bez żadnych wahań próbują oni zniszczyć źródła tego dobrobytu, który był bezpośrednim powodem powstań w krajach komunistycznych. To, czy pracownicy i związkowcy chcieliby doświadczyć na sobie takiego socjalistycznego «testu na zdolność przeżycia», to już inne pytanie. Wyniki wyborów raczej na to nie wskazują”. To bardzo ważny czynnik. Brak poparcia może zniszczyć każdą ideę. Dlatego wśród socjalistów niemieckich można zaobserwować ciekawe zjawisko: „Akceptuje się gospodarkę wolnorynkową, nawet własność prywatna jest już dozwolona. Ale łącznie z tym szmugluje się jądro teorii marksistowskiej – daje to w efekcie: wolnorynkowy socjalizm”.

Nasuwa się tu pytanie o to, czy chodzi tu jeszcze o socjalizm, czy też słowo to wymaga nowego zdefiniowania. Autor przypomina tu dyskusję, którą już w latach pięćdziesiątych socjaliści przeprowadzili w Niemczech próbując zdefiniować program alternatywny do koncepcji Ludwiga Erharda. A wracając na nasz polski grunt aż prosi się o przypomnienie, że obecnie nawet najzagorzalsi polscy socjaliści bez zająknięcia plotą o „społecznej gospodarce rynkowej”, a socjalista negujący wolny rynek to teraz tzw. lewak. Kilka lat temu lewakiem był ten, kto negował np. potrzebę istnienia pieniędzy.

Podsumowując ideologiczne kredo niemieckich socjalistów Ernst Günter Vetter pisze: „Obecna debata nad przyszłością socjalizmu pokazuje szczególnie jasno, że całe to towarzystwo używa wspólnych mu haseł takich jak równość, równouprawnienie, solidarność. Wszystko wskazuje na to, że pojęcia te mają umożliwić atak na podstawy systemu wolnorynkowego”.

Przy okazji jeszcze raz potwierdza się, jak wielką atrakcyjność musiał mieć dla zachodnich socjalistów ruch „Solidarności” ze względu na swą nazwę i robotniczy charakter i jak wielkie musieli oni przeżyć rozczarowanie, gdy okazało się, iż jest to w istocie ruch antykomunistyczny i antysocjalistyczny (a przynajmniej taki był).

Ernst Günter Vetter kończy swój tekst słowami, które mają swą wymowę także i dla nas: „Nie będzie końca historii, tak jak nie będzie końca socjalizmu. Dlatego liberalizm musi w przekonujący sposób wykazać swą wyższość. I tak jak na początku istnienia Republiki Federalnej Niemiec ogromne znaczenie ma nie tylko tworzenie i rozwój demokracji. Równie ważne jest i będzie to, czy polityka gospodarcza zjednoczonych Niemiec będzie tak zdecydowana i przekonująca, jak ta realizowana wtedy przez Ludwiga Erharda mimo tak rozlicznych przeszkód”.

Kończąc to omówienie wypada więc westchnąć: Nie mamy naszego Ludwiga Erharda, obyśmy więc mieli jak najmniej owych przeszkód.

opr. P. M.

Orientacja na prawo 1986-1992