1. WYBORY - RZĄD - PRZYSZŁOŚĆ

WYBoRy - RZĄD - P RZYSZŁOŚĆ

Najważniejsze, że te wybory w końcu się odbyły. W związku. z ich wynikiem nie ma co biadolić i krakać. W tym sensie zgadzamy się z komentatorami podnoszącymi mały sens poddawania się lamentom. Z drugiej strony nie sposób podzielać opinii głoszących wręcz, że "jest dobrze".

Wszystko wskazuje raczej na to, iż nasz przedwyborczy pesymistyczny komentarz był trafny. Zwłaszcza dotyczy to gospodarki, która okazać się może największą przegraną. W chwili, gdy to piszemy, układ powyborczy staje się jeszcze mniej klarowny, głównie przez niby-dziwaczne (a przez nas przewidywane) posunięcia p. Prezydenta, którym z niewiadomych przyczyn przypisuje się "drugie dno". Wybory, jak należało oczekiwać, umocniły pozycję p. prezydenta. Rozumiejąc trudne zadanie, jakie przed nim stanęło, warto odnotować i zapamiętać podjęte dotychczas przez niego kroki. P. Prezydent:

- zasugerował możliwość udziału komunistów w rządzie,

- z dużą energią domagał się poparcia dla swego kandydata - B. Geremka, - stwierdził, że poszukuje "okrągłego stołu" w nowym wydaniu,

- ujawnił wreszcie, że posądzanie go o chęć likwidacji "grubej kreski" to nieporozumienie, albowiem wyznaje w tej kwestii poglądy zbliżone do T. Mazowieckiego.

Obecnie p. Prezydent z dużym zaangażowaniem. walczy z ideą jakiejkolwiek dekomunizacji. Główne role przydzielił szczególnie kompetentnemu Mieczysławowi Wachowskiemu i wyjątkowo bystremu Andrzejowi Drzycimskiemu.

Powstałego w Sejmie rozdrobnienia nie sposób tłumaczyć wyłącznie ordynacją. W Polsce marginalny wynik uzyskali WSZYSCY. Komuniści zachowali swój normalny, czyli właśnie marginalny elektorat (choć niewątpliwie chciałoby się, aby był on mniejszy). Skorzystali po prostu na tym, że wszyscy inni mieli także słabe poparcie. Niewątpliwie żenującą wręcz klęskę poniosły trzy główne "siły solidarnościowe". Należy jeszcze raz podkreślić, iż była to klęska połączona z brakiem rzeczywistego sukcesu KOGOKOLWIEK innego.

Twierdzenie bowiem, że ktoś "wygrał" wybory, albowiem uzyskał 12% głosów, jest równie groteskowe, co opinie o "kolosalnym zwycięstwie" i "gigantycznym sukcesie" tych, którzy uzyskali tych głosów 7 czy 8%. Niewątpliwie awans z 3 na 7% jest sukcesem, który odnotowuje się i w normalnych krajach, ale gdzieś na trzecim planie podsumowania wyników - jako uboczną ciekawostkę. U nas urasta to do rangi wydarzenia. Pięknie jest ogłosić, że poparło nas "kilkaset tysięcy robotników", ale warto pamiętać, że uprawnionych do głosowania było rzeczywiście kilkaset tysięcy PLUS, bagatela - 27 milionów. Mówimy więc o liczbach wręcz śmiesznych i sukcesach zupełnie relatywnych. Zwłaszcza duży potencjał zniszczył i zmarnował w sposób dokładny i systematyczny p. Kaczyński - przez swe kunktatorstwo, oportunizm (np. tkwienie w Kancelarii), ostrożność oraz chęć stworzenia partii osobistej. Trudno jednak wnosić, by PC poniosło większą klęskę niż sztucznie rozdymana i rozreklamowana (także i po wyborach - porównaj np. czas oddany w TV, B. Geremkowi po jego niepowodzeniu) - Unia.

Ogromna część Polaków NIE POTRAKTOWAŁA WYBOROW POWAZNIE, co stanowi najsurowszy werdykt pod adresem wszystkich ugrupowań.

Rezultatów wyborów (ujawniona słabość wszystkich), frekwencji, głosowania na Partię Piwa nie sposób tłumaczyć wyłącznie warunkami materialnymi, ordynacją ani nawet powszechną nijakością programową stronnictw. Warto więc przypomnieć sobie, KTO przez całe lata nie tylko hamował upolitycznienie opozycji, ale starał się ośmieszyć "partyjniactwo", a więc kontynuował rozpoczęte przez komunistów oduczanie społeczeństwa od zachowań politycznych i procedur demokratycznych. KTO chował się za nic nie znaczące etosy, symbole i ogólniki twierdząc, że wszelkie różnice programowe wynikać muszą ze złej woli tych, którzy je głoszą? KTO wreszcie, kierując się oportunistycznym tchórzostwem, nie nazwał się tym, czym jest - normalną "zachodnią" lewicą, lecz oddał tę część spektrum politycznego komunistom, dodatkowo robiąc tym samym ludziom wodę z mózgu?

Przy żalach na frekwencję zapomina się także, że w okrągłostołowych wyborach uczestniczyło zaledwie nieco ponad 60% wyborców. Skoro zaczęło się od fałszowania demokracji, którą jeszcze po całkowicie normalnym (a nie niespodziewanym) sukcesie fałszowano dalej, jeśli fałsz ten podtrzymywano, jak najdłużej się dało, w dodatku go opiewając i nobilitując komunistów - trudno narzekać potem na zniechęcenie i dezorientację. Z powstałego układu mogą, owszem, narodzić się zalążki jednolitych i większych organizmów - może jednak także nastąpić dalsze rozproszkowanie i to dokonujące się według najdziwniejszych kryteriów.

Najważniejsze i powiązane z sobą, decydujące dla Polski sprawy to: odejście, w jak najszerszym ujęciu, od komunistycznego dziedzictwa oraz wejście na drogę normalności gospodarczej prowadzącej do rozwoju (system finansowo-bankowy, autentyczne ograniczenie "sektora państwowego" chociażby do poziomu austriackiego - największego w mogących funkcjonować efektywnie gospodarkach). Prawdziwa prawica czy centroprawica powinna reprezentować w tych kwestiach jednoznaczny kierunek. Tymczasem poważna część wybranej do Sejmu "prawicy" pragnie najwyraźniej umocnienia gospodarki państwowej jako takiej. Jedna z partii starających się wejść do koalicji prawicowej twierdzi jednoznacznie, że nie jest "żadną prawicą". Ogłasza się protektorem pracowników nierentownych molochów przemysłowych. Druga obiecuje wdrożyć sprawiedliwość społeczną w sposób autentyczny, chrześcijański. "Koalicja prawicowa" chce poprawiać Balcerowicza... w lewo. Najwyraźniej mamy tu do czynienia z jakąś inną chadecją niż ta, która doprowadziła Niemcy do powojennego dobrobytu.

Także - tak wydawało się istotny - podział według stosunku do komunistycznego dziedzictwa jakby tracił na wyrazistości. Wszystko zapowiada porozumienie wspomnianej koalicji z przeciwnikami komunizmu. Przy czym bynajmniej nie tylko p. prezydenta cieszy taka perspektywa. Mówimy tu o wyrzekaniu się podstawowych pryncypiów, a nie o godnym pochwały dążeniu do kompromisu politycznego.

Bardzo pragnęlibyśmy się mylić, ale zachodzi obawa, że z dekomunizacją państwa, która jest warunkiem sine qua non wybicia się Polski na normalność, będzie tak, jak z wojskami sowieckimi. Nikogo przecież jakoś specjalnie nie dziwi, że dokumenty "ujawnia się" w Moskwie, a nie w Warszawie. Sekretarz generalny radykalnego, niepodległościowego itd. ugrupowania stwierdza, że nie ma ono zastrzeżeń do szefów MON i MSZ (w dziwnie niedostępnej książeczce-wywiadzie z p. Kaczyńskim jest napisane, że Jaruzelski stwierdził, iż odejście Sawickiego będzie dla niego do przyjęcia "tylko wtedy, jeśli na jego miejsce przyjdzie Kołodziejczyk"), a konstruktywna „Gazeta Wyborcza” oswaja nas z nową wersją zmagań liberałów (dobry tow. Olek) z dogmatykami...

Chciałoby się uspokoić kontynuatorów ekspozytury sowieckiej, pardon, socjaldemokrację: nie denerwujcie się, tu nie Moskwa ani nawet Ułan Bator. Ujawni się jeszcze 10 afer opartych na DOKUMENTACH i - poza parodniową sensacją - nic się nie wydarzy. Wszystko należy przecież rozpatrywać zgodnie z ustalonym przez Was prawem, czyli że nic nie będzie miało swego finału. Filozofia Magdalenki obowiązuje jak najbardziej. Mianowani zostaliście wszak demokratami. Nazywa Się Was stale "lewicą" tak, jak Pużaka i Arciszewskiego, a nie nade wszystko obcą agenturą - potomkami Cyrankiewicza i Jaruzelskiego. Telewizja Was dowartościowuje, B. Geremek konsultuje, a niepodległościowcy dyskutują z Wami o demokracji i wyrażają nadzieję, że będziecie rosnąć w siłę. Nie macie się czego obawiać.

Rozmyślnie tą nutą kończymy pierwszy komentarz powyborczy, gdyż stan spraw w tej podstawowej kwestii jest wybitnie bulwersujący. Co do reszty - poczekamy i zobaczymy. Z wielką ochotą przyznamy się do błędu w ocenie sytuacji politycznej.

Redakcja

Orientacja na prawo 1986-1992