FILM "WIĘŹNIARKI" (dokument czasów)

W Polskim Klubie w Ashfield – 14 czerwca 2009 – miała miejsce sydnejska premiera filmu „Więźniarki”, zrealizowanego ostatecznie w r. 2008 w reżyserii Piotra Zarębskiego.

Ten niewątpliwy dokument czasów powstawał przez kilka lat mimo rozlicznych przeszkód, których mu nie szczędzono w nominalnie wolnej Polsce. Rozpowszechnianie filmu w kraju także natrafiło na poważne kłopoty, a projekcję w telewizji przesunięto na późne godziny nocne. O tych wszystkich trudnościach słyszeliśmy w radiu SBS – kilka dni wcześniej – w rozmowie jaką z reżyserem przeprowadził Andrzej Lubieniecki. A gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, po obejrzeniu filmu zrozumie powody owej niełaski w stosunku do twórców filmu, także wobec występujących w nim „aktorek” czyli autentycznych więźniarek skazanych w stanie wojennym – na długoletnie wyroki – za działalność po stronie „Solidarności”.

Film bowiem realizowały osoby które walczyły o inną Polskę, a nie taką która powstała po podpisaniu umowy okrągłego stołu.

Zamiast Polski rzeczywiście demokratycznej „elity” z Magdalenki zafundowały Polakom hybrydę państwowości w której elementy nowego przemieszały się z wcale pokaźnymi reliktami przeszłości oraz dawnej nomenklatury PZPR-u. I o tym otwarcie mówią w filmie skazane kiedyś działaczki pierwszej Solidarności, dystansując się wyraźnie od tej drugiej panny „S” , spreparowanej na użytek okrągłego stołu.

Nie oceniają one pozytywnie działań Wałęsy, są po stronie Andrzeja Gwiazdy i Anny Walentynowicz, odznaczonych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ich ocena nie wynika jednakże z faktu tych odznaczeń, a pochodzi z własnych analiz wydarzeń tamtych lat, przedstawionych w toku filmu. Głównym tematem jest oczywiście gehenna skazanych na wyroki od półtora roku do dziesięciu lat więzienia – tą „rekordzistką” jest Ewa Kubasiewicz.

Wyroki 5-letnie otrzymały Wiesia Kwiatkowska oraz Zosia Kwiatkowska – Dublaszewska, która nawet została „recydywistką” bo po wyroku wróciła do podziemia i znowu trafiła za kratki.

Na trzy lata skazano Annę Niszczak, Jolantę Wilgucką, a na 3.5 roku Mariannę Samlik ... Natomiast Elżbietę Mossakowską za jedną ulotkę ukarano wyrokiem 1.5 roku pozbawienia wolności.

Te drakońskie kary warto porównać np. tylko z sześcioletnim wyrokiem danym pewnej kobiecie za zabójstwo swego męża. Reżym o wiele surowiej traktował wykroczenia przeciwko swej dyktaturze, osobną sprawą były też okoliczności odsiadywania kar.

Więźniarki „Solidarności” nie miały prawa do paczek, ani wizyt, a ich listy cenzurowano. Pod tym względem sytuacja w hitlerowskich oflagach wyglądała lepiej, bo paczki nie były zakazane.

Dochodziły do internowanych nawet w ostatniej fazie wojny, kiedy obozy jeńców przemieszczano w inne miejsca. Paczki doganiały swych adresatów, znam to z relacji mego wuja uczestnika Powstania Warszawskiego. Jeszcze inny aspekt to warunki w jakich przebywały skazane. Reżym nie był bynajmniej rycerski wobec kobiet , a w więzieniu w Fordonie trzymano kobiety, często ciężarne w pomieszczeniach bez kanalizacji. Więźniarki musiały więc dźwigać ciężkie kubły z nieczystościami, narażając się na poronienie czy inne wypadki.

Stąd już tylko jeden krok do gehenny więźniów na Kubie, gdzie kubły z nieczystościami wylewano na głowy skazanych.

Położenie więźniarek polepszało się jednak, gdy o ich losie mówiło RWE lub interweniowała Amnesty International .

Relacja obejmuje też mechanizm procesów, w których rola adwokata równała się zeru ( niemal jak w czasach stalinizmu) a sędziowie zamiast słuchać mowy obrończej .... opowiadali sobie kawały!

I tak w stanie wojennym ujawniali się „mali bohaterowie” oraz wielkie szuje – jak to określa pani Jolanta Wilgucka – Hoppe, jedna ze skazanych. Dziś żyje w Kanadzie, inne więźniarki w innych krajach

( Francja, Niemcy, USA) – a pani Zofia Kwiatkowska – Dublaszewska w Melbourne. Do emigracji zostały zmuszone szykanami już po odsiedzeniu wyroków.

Nie mogły dostać pracy, skreślano je ze studiów, albo usuwano z posad , gdy po miesiącu przychodziła odpowiedź z Centralnego Rejestru Skazanych z wiadomością o odsiadce. Tak to PRL nie dawał swoim byłym więźniarkom żadnej szansy podjęcia normalnego życia w Ojczyźnie. Normalności musiały zatem szukać poza granicami kraju.

A historia ich walki o Polskę demokratyczną jest dzisiaj w III – RP jakby na cenzurowanym, albowiem spycha się ją na margines. Medialnie są one ledwie tolerowane, a ich głos jest raczej zagłuszany.

Film ma nadal kłopoty z dotarciem do szerszej publiczności, o tych sprawach mówił reżyser Piotr Zarębski na falach radia SBS. A w końcu jest to film dofinansowany z funduszu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, a zrealizowany przez Marta TV & Film TVP PR. I !

Nie powinien zatem pozostawać w cieniu, niestety dzieje się tak, ponieważ wypowiedzi byłych więźniarek są solą w oku obecnych elit.

Więźniarki z „Solidarności” walczyły o inna Polskę niż ta, której establishment dzisiaj decyduje o tzw. Politycznej poprawności.

I zbyt wielu polityków w III RP pragnie dzisiaj ukrywać hańbiące sprawy z okresu PRL-u, zwłaszcza iż kompromitują one zupełnie tamtejszy wymiar „sprawiedliwości” oraz system więziennictwa.

A film „Więźniarki” otwiera oczy tym, którzy żyli w nieświadomości, albo z racji statusu starej emigracji zupełnie nie wiedzieli o tych sprawach. Był kiedyś słynny western o siedmiu rewolwerowcach, zatytułowany „Siedmiu wspaniałych”. Myślę że film o więźniarkach z Solidarności tym bardziej zasługuje na podobny tytuł – „Siedem wspaniałych”! A one same zasługują na najwyższy szacunek ze strony rodaków...

Mimo straszliwego zimna w sali Klubu publiczność dopisała, dostępne były też kasety z kopiami filmu. A w przyszłą niedzielę projekcja „Więźniarek” w Klubie Polskim w Bankstown, który też pielęgnuje tradycje patriotyczne.
Marek Baterowicz.
(Z Expressu Wieczornego w Sydney przepisał Czesław Lipka)

Archiwum ABCNET 2002-2010