DZIENNIK 1991 (2)

Zamieszczamy wybrane fragmenty zapisów z drugiego półrocza 1991 roku. Całość liczy około 100 stron i nigdy nie była publikowana. Autorka pracowała wówczas w Kancelarii Prezydenta RP, skąd odeszła do redakcji „Nowego Świata”, założonego wówczas przez Piotra Wierzbickiego, obecnego ulubieńca „Wybiórczej” ale w tamtych czasach jej zaciętego przeciwnika. Na początku cofamy się jeszcze do marca 1991 roku by poznać atmosferę rozkładu opozycji, która po 1989 roku przystąpiła do budowy III RP. 29 MARCA [...] Pojawił się u nas wczoraj pan Tadzio Szyma z „Tygodnika Powszechnego”. Został wyrzucony stamtąd z przyczyn politycznych. Oczywiście, można to interpretować w ten sposób, w jaki ja np. wolę, że każda redakcja ma prawo dobierać sobie pracowników – tylko wtedy musi to prawo dotyczyć zarówno „Telewizji”, jak „Gazety Wyborczej” czy „Tygodnika” [Powszechnego]. Już w sierpniu, będąc innych poglądów niż jego ostentacyjne promazowieccy koledzy, pan Szyma złożył Turowiczowi rezygnację z pracy. Turowicz jej nie przyjął. Pan Szyma był jedynym nowym pracownikiem przyjętym między 56 rokiem a ostatnimi latami, kiedy to przyjęto już sporo nowych młodych. Musiał mieć poparcie 14 osób, żeby mu zaufano, tak bardzo zespół „Tygodnika” bał się infiltracji. Tymczasem przyjęci ostatnio młodzi zradykalizowali „Tygodnik”, Turowicz zrezygnował z chwalebnej, wieloletniej niezależności pisma i wdał się w politykę sam, a także wciągnął w nią pismo. Pani Hennelowa to teraz erynia sejmowa, Kozłowski odszedł na ministra spraw wewnętrznych (już wrócił). „Tygodnik” [Powszechny] stał się dla mnie nie do czytania, podobnie dla wielu moich znajomych, przestaliśmy go prenumerować czy kupować. Był taki charakterystyczny moment w „Tygodniku”. W czasie kampanii wyborczej prezydenckiej w „Tygodniku” [Powszechnym] ukazał się list-artykuł Jana Galarowicza na temat zmian politycznych w linii „Tygodnika”. Galarowicz pisał o agresywnym narzucaniu linii promazowieckiej, jako nie tylko jedynie słusznej, ale i jedynie moralnej i protestował przeciwko temu, jako zwolennik Wałęsy. Napisał, że nie wiedział długo, za kim głosować, ale po długich analizach i rozmyśleniach uznał, taki pogląd ma po prostu Wałęsa chyba będzie lepszy. Prosi więc o złagodzenie moralnego nacisku na zwolenników Wałęsy, ponieważ nie widzi powodu, żeby za to, że ma inny pogląd, był traktowany w piśmie jako łobuz. Na ten list rzucił się jak pirania jeden z młodych w „Tygodniku” [Powszechnym], Andrzej Romanowski, w tzw. błyskotliwym artykule. Lancetem ironii porozcinał Galarowiczowi skórę do żywego, napisał o jego złej woli i kłamliwych zarzutach, no i w ogóle zgnoił go kompletnie. Minęła nadzieja, wywołana opublikowaniem tego listu, że „Tygodnik” zapanuje nad swoją stronniczością, a zwłaszcza nad moralnym potępianiem odmiennie myślących. Szyma, który jako jedyny w „Tygodniku” [Powszechnym] podpisał listę za Wałęsą, opowiedział, że sprawa ta miała swoje kulisy. Otóż pewna szlachetna pani, czytelniczka od pierwszego numeru, zaproszona przez Romanowicza do dyskusji na temat rzekomej jego zdaniem polityzacji i stronniczości „Tygodnika”, napisała, że miała już nie przedłużać prenumeraty, zniechęcona tąże polityzacją i jednostronnością „Tygodnika”, a przede wszystkim agresywnością. Jednak fakt wydrukowania listu Galarowicza zdecydował, że dalej prenumeruje, ponieważ „Tygodnik” [Powszechny] jednak potrafi dopuścić inne zdanie. Nie wydrukowano jednak tego listu, nie wydrukowano także repliki Galarowicza, natomiast prędko ukazał się tekst Zofii Radziszewskiej „Dlaczego kocham Tygodnik Powszechny?”. Szyma czuł się w redakcji coraz gorzej. Starsi traktowali go dobrze, raczej jako zbłąkanego syna, natomiast młodsi posuwali się do takich aktów, jak mówienie „tu coś śmierdzi”, kiedy wchodził do pokoju, podkładali mu pod szkło na biurku podarte dwudziesto- i pięćdziesięciozłotówki, niby te „srebrniki” judaszowe, aż sytuacja stała się nie do wytrzymania. Pewnego dnia „powrócony” już do Warszawy Kozłowski wezwał do siebie Szymę, który postanowił tym razem nie składać rezygnacji, tylko dać się wyrzucić i powiedział: tutaj mam memoriał podpisany przez kilkunastu naszych młodszych pracowników na temat poprawy sytuacji w redakcji Wśród wielu punktów jest i taki, w którym żąda się pańskiego odejścia. Mam do wyboru – albo zostawić pana, albo kilkanaście osób, które odejdą, jeżeli pan zostanie. Decyzja moja była tylko jedna, Szyma odszedł. Przyjechał teraz do Mazowieckiego, który chce mu pomóc, jak potem mi powiedział. Po drodze proponowano mu objęcie Telewizji Krakowskiej po Kutzu, ale w końcu Markiewicz przywiózł nominację dla Janickiego (Kutz dostał Łęg, czyli wielką wytwórnię filmów telewizyjnych, którą usamodzielniono). Potem Marek Owsiński zaproponował Szymie dyrektorowanie radiu krakowskiemu, ale też jakoś do tego nie doszło, Szyma miał wrażenie, że Owsiński wycofał się ze strachu przed czymś.[...] Podobno pan Tadzio Szyma zachowywał się nielojalnie wobec „Tygodnika”, publikując w „Gazecie” krakowskiej teksty przeciwko „Tygodnikowi”. On to potwierdzał, twierdził tylko, że zaatakowano go na łamach własnego pisma i nie dali mu zareplikować też na łamach, więc wyniósł replikę na zewnątrz do „Czasu”. Tak czy inaczej, dla tej redakcji więcej się nie nadawał. Podobnie, jak „Obserwator” nie nadawał się więcej dla Telewizji. Podobno Dymarski zrezygnował wczoraj z dyrektorowania DPI – czy kolejna awantura? A niejakiego pana Chmielaka, postnomenklaturę Terlecki mianował na swojego zastępcę. Dopiero będzie afera. [...] 14 MAJA 91 [...] Mojej siostrze zaproponowano powrót do TV, najlepiej w charakterze rzecznika prasowego. Tego odmówiła, jednak rozmawiała z p. Grabowskim (chyba jeden z wiceprezesów) na temat własnej niezależności działki kulturalnej. Żeby tylko być niezależną. Niestety, okazało się, że musiałaby zależeć od swej dawnej kierowniczki, „fachowej” Niny Terientiew i jakiegoś drugiego faceta podobnego pokroju. Dziesięć lat temu wygryźli ją z Pegaza, gdzie nieustannie podkradano jej nagrania, chowano gotowe taśmy i wykonywano jej podobne niezliczone dowcipy, ponieważ pani T. i inni potrzebowali pretekstu, żeby ją wyrzucić np. za zagubienie programu. [...] I niektórzy piszą, że nie ma czegoś takiego, jak nomenklatura i jej ofensywa. Jeżeli chodzi o TV, to błąd Wałęsy, niestety, jeden z dwóch – pierwszy NIK i Romaszewski, drugi tolerowanie decyzji Terleckiego w sprawie Zielińskiego. Nie pojmuję. Mam cały stos materiałów do tekstów „antysemickich”, czyli na wizytę Wałęsy w Izraelu. Przeczytałam sugestie Bieleckiego. Po raz pierwszy się z nim nie zgadzam – proponuje przeprosić Żydów za wyrządzone im krzywdy. Jeżeli nie traktujemy odpowiedzialności zbiorowo, to dlaczego Polacy mają ich przepraszać za szmal pracowników (zgodnie z polskim prawem podziemnym i praktyką AK skazywanych na śmierć i wyroki wykonywane) a oni odżegnują się od odpowiedzialności za UB itp. Przecież to dokładnie to samo – odpowiedzialne nie są narady, tylko pojedynczy ludzie. Pamiętam opowieści paru starszych osób, jak Żydzi młodzi z małych kresowych miasteczek po wejściu Rosjan 17 września 39 r. budowali bramy powitalne z kwiatów na widok wojsk radzieckich, zakładali opaski członków partii komunistycznej a potem przez tygodnie zajmowali się wyławianiem poukrywanych polskich oficerów, których potem wywożono w okolice Katynia i i innych miejsc kaźni. Zdecydujemy się – czy to byli Żydzi, czy pojedyncze osoby, odpowiadające tylko za swoje czyny? Moja cała rodzina ukrywała i przechowywała Żydów, jedna z tych osób, wcześniej już wychrzczona, została moją chrzestną matką. Czasem dziwię się, że nie skierowała wniosku o drzewko dla mojej mamy i ojca i odznaczenie ich orderem „Sprawiedliwi wśród narodów świata”. Dlaczego Polacy wszyscy mają odpowiadać za czyny niektórych Polaków? Że była atmosfera? A jaką atmosferę czynili Żydzi w tych małych miasteczkach? Czy wtedy – zasobni w siłę wojskową najeźdźcy – obawiali się polskiej opinii publicznej? Czy myślą, że Polacy po wojnie stracili pamięć tych czynów? Czy taki pogrom kielecki – przy całej zbrodniczości – nie miał w tle tamtych doświadczeń? Myślę, że „Tygodnik Powszechny” z całą swoją akcją z 87 roku już wtedy był tygodnikiem nie do czytania, ale wtedy jeszcze się nie wiedziało. Szczęście, że nie oglądałam Interpelacji z ambasadorem Izraela, bardzo jak się zdaje miłym i kulturalnym, namawiającym do dialogu panem. Dialog to rozmowa w dwie strony. Podobno Błoński nazwał paru występujących antysemitami. Gdybym oglądała ten program, pewnie umarłabym na zawał. 29 MAJA Afera goni jak zwykle aferę. Wałęsa przeprosił Żydów, do czego w samolocie namówiony przez Czesława Bieleckiego. W rezultacie Szamir powiedział w Knesecie o „polskich obozach koncentracyjnych”, co potem prostował, atmosfera między Polakami a Żydami stała „prawie ciepła”, a cała prasa zachodnia napisała, że Polacy prosili o wybaczenie „za współudział” czy „pomaganie” Niemcom w likwidacji milionów Żydów w Polsce”. Oto skutki. Pomyślałam jednak, że Wałęsa pewnie wie, co robi i na dłuższą metę przyniesie to pozytywne skutki. Rybicki zgłaszał w samolocie votum separatum, ale został przegłosowany. Po raz drugi zdarza mi się spotkać człowieka o tak nieprawdopodobnie zbieżnych z moimi poglądach. Przewalił się strajk komunikacji. Zabierałam biedaków z przystanków (zresztą samochód miałam dopiero od trzeciego dnia, ale mogłam jeździć Lancią). Przewalił się strajk śmieciarzy. Ludzie klną jak zwykle. Przedwczoraj z kolei telewizja we wszystkich dziennikach w obu programach podała, że m.in. w Kancelarii w I kwartale zarobki wynosiły 4 mln 200 tys. zł. Wszyscy tu się wściekli, poszło sprostowanie, które blado odczytano pod koniec dziennika wieczornego. Tymczasem już w całej aferze, dzisiaj, „Gazeta” wydrukowała tę informację spokojnie, a w TOP-ie oczywiście kolejny telefon oburzonego czytelnika, który zapewne wiadomość zna z przedwczorajszej TV, chyba, że zna ją po prostu z redakcyjnego biurka, wg rozdzielnika, jedna wiadomość na trzecią stronę, oburzony głos ludu – do TOP-u. Wczoraj przybiegły do kadr rozwścieczone kucharki i sprzątaczki, które pewnie mają groszy więcej niż inne kucharki czy sprzątaczki, ale daleko do połowy tej sumy. Nasza średnia za I kwartał wyniosła 2.300 bez ministrów i dyrektorów, z nimi – 2.800. Teraz nam podnieśli, ja mam jedną z najwyższych tu pensji i ona razem wynosi 3.200. Żadnych premii, żadnych nagród. Śmiałam się, że po styczniowej informacji o 5 milionach, to nawet suma się zmniejszyła. 1 CZERWCA Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiem i ogarnia mnie już nawet nie zniecierpliwienie, ale zniechęcenie. Zaczyna działać mechanizm selekcji negatywnej. Wałęsa odrzucił najpierw przemówienie Giełżyńskiego na powitanie papieża. Przemówienie było naprawdę piękne, wzruszające, proste a zarazem literackie. Zostało przez Wałęsę wykreślone w takim stopniu, że nic nie zostało. Ostatecznie zatwierdził przemówienie kompletnie nijakie, nie wiem, co w końcu wygłosił, bo nie słuchałam dziś rano, zaspałam. Inny przykład – Zieliński od dawna psuje fachowo informację w TV, a teraz przeczytałam o mianowaniu Dziemidowicza rzecznikiem prasowym MSZ. Odbyła się u nas kawa pożegnalna dla panienki – praktykantki i długa pogawędka na temat grubej kreski i dekomunizacji. I tu mnie Rybicki zadziwił. Nie wiedział, kim jest Dziemidowicz, znany ubol radiowy od wielu, wielu lat. Wreszcie powiedział, że widocznie się zmienił, że jest fachowcem itp. Że jak w końcu decydować – trzeba jakoś tych ludzi włączyć, że Zieliński na pewno nie uczestniczy w spisku postkomuny itp. Zdębiałam – powiedziałam, że to w ogóle nie chodzi o spiski, tylko o elementarne wyczucie i szacunek dla telewidzów, którzy pamiętają Zielińskiego z czasów Urbana. Dziemidowicza nie potrzeba prześladować ani dekomunizować, ani nic innego – wystarczy nie mianować go na eksponowane państwowe stanowisko. Rybicki na to, że wszyscy odmawiają, że nikt nie chce niczym się zająć, ze przed mianowaniem Zielińskiego odmówiło wiele osób. Czegoś tu nie pojmuję – w końcu od raka jeździ do Anglii i Francji dziesiątki osób na staże dziennikarskie, również do TV – czy któraś z takich osób nie może objąć tego typu stanowiska? Czy ktoś mnie np. albo licznym moim znajomym dziennikarzom proponował stanowisko rzecznika MSZ? Nigdy nie słyszałam, a ludzie przecież mówią, często z dumą, o takich propozycjach. Michnik udzielił wywiadu do Polityki, pani Paradowskiej, dla której, jak się okazuje, jest to dobre miejsce. Michnik pieprzy o szlachetności grubej kreski i o okropności Porozumienia Centrum, o zbrodniach Kaczyńskiego. Tymczasem jego stanowisko odrzucają nawet osoby głęboko związane z tym nurtem. Podobno niedawno na UW odbył się interesujący odczyt o grubej kresce, jako przyczynie wybuchu antysemityzmu w Polsce. Przeniesienie wroga, jakim była komuna, na Żyda, jako bardziej uniwersalnego i abstrakcyjnego, zwłaszcza, że komunę nawet Wałęsa popiera, swoimi niewiarygodnymi posunięciami typu Ziółkowska, Zieliński itp. Gruba kreska to coś, od czego zginie Polska, przynajmniej jako kraj, w którym mogła się odbyć pewnego rodzaju katharsis, uwalniająca energię społeczną. Kostek Gebert napisał znakomity artykuł w „Gazecie Wyborczej” o Żydach i Polakach, nareszcie ktoś zarysował w pełni prawdę i do tego jest to Żyd. Zatelefonowałam do niego z gratulacjami, ucieszył się bardzo. Robi w tej chwili dobrą robotę – jako Żyd polski oczekuje od Izraela reakcji na polskie przeprosiny. W „Gazecie” artykulik o naszych płacach – tak pokrętny i wykrętny, jak tylko pani Kublik potrafi napisać. W każdym razie ktoś, kto nie słyszał sprostowania w TV ani nie czytał w ŻW, nie będzie mógł obliczyć tych płac. [...] Piotr Wierzbicki odmówił pisania przemówień dla Wałęsy. Oburzyło go przepraszanie Żydów bez zapewnienia sobie ich odpowiedzi. Rybicki uważa, że to było dobre – potwierdzałby artykuł Kostka, że teraz piłka znajduje się na ich boisku i muszą z tym coś zrobić. Zastanawiam się, czy nasza drużyna piłkarska, z Wałęsą, jako trenerem ekipy, nie zapomniała, że istnieje coś takiego jak sędzia, nawet jeżeli się tego nie chce. W tym przypadku sędzią nieubłaganym jest społeczeństwo. Społeczeństwo, któremu każdy niewyjaśniony gest i niezrozumiała decyzja personalna każe głosować na Tymińskiego, który postrzegany jest wciąż jako coś z zewnątrz, spoza sitwy jednej czy drugiej. [...] Przyszło kilkanaście listów po wizycie w Izraelu. List Stanisława Krajewskiego, wyrażające dumę z prezydenta za słowa o przebaczeniu. Poza jednym anonimem, zaadresowanym „sługus” i parobek żydowski, Prezydent RP Lech Wałęsa, wszystkie od starszych osób, które doznały konkretnych i namacalnych krzywd od Żydów w czasie wojny albo po niej. Oczywiście, nie wyobrażam sobie redakcji, która odważyłaby się to opublikować. Niechęć nie rasowa, nie religijna, nie uogólniona, tylko uzasadniona konkretnymi zdarzeniami: witanie przez Żydów wojsk radzieckich, wstępowanie ich do NKWD w czasie okupacji ziem wschodnich, bojówki żydowskie przeciwko Polakom, otwierające do nich ogień, powojenne krzywdy na UB, pan, którego osobiście torturował światło (dziurawe płuca, połamane żebra, rozkalibrowana odbytnica). Niewątpliwie, stosunek do Żydów jako takich z góry negatywny i wyższościowy – „nie chciały się modlić przy Żydówce”, zechciała mi się odwdzięczyć, co oczywiście z oburzeniem odrzuciłam”. To pewnie ten ton lepszości i wyższości tak Żydów straszliwie drażnił i on na pewno nie pomagał obu narodom, To musiało być okropne, mieć ratowane życie przez kogoś, kto i tak uważa się za lepszego. [...] 7 CZERWCA Dostałam wycinki z prasy po wizycie Wałęsy w Izraelu. „Le Quotidien de Paris” z 21 maja: „Jaka jest odpowiedzialność narodu polskiego za eksterminację Żydów? O ile bardziej współpracowali ze zbrodniarzami nazistowskimi niż inne narody? ” Kurier Wiedeński” z 21 maja: „Wałęsa prosił o wybaczenie za polski antysemityzm oraz uwikłanie w Holocaust”. Dziennik TV austriackiej: „los Żydów wymordowanych w polskich obozach koncentracyjnych”. To samo gazety angielskie – wybaczenie za Holocaust. „Guardian" z 21 maja: „polskie zbrodnie wojenne nie będą zapomniane” (jako rzekome słowa Szamira). Parlamentarzysta izraelski określił wystąpienie Wałęsy na forum parlamentu jako „zbyt wielki zaszczyt i przedwczesny”. „The Independant” za AP: „Wałęsa poprosił Żydów o przebaczenie za śmierć ponad trzech milionów Żydów w okupowanej przez nazistów Polsce”. Prasa arabska pełna jadu: dziennik „Al Ra’i”: „tylko jego (Wałęsy) noga dotknęła ziemi, a już język poprosił od narodu żydowskiego”. [...] „Koelner Stadt Anzeiger”: „antysemityzm kręgów polskiego społeczeństwa i ich udział w ludobójstwie”. „L’Humanite”: „wystąpienia antysemickie naznaczały karierę polityczną Wałęsy”, pierwszy raz w Izraelu przyjęto polityka, „który stał się sławny dzięki swym deklaracjom antysemickim”. „Le Quotidien” przytacza podobno popularną wśród Żydów pochodzenia polskiego opinię: „Jeżeli chodzi o antysemityzm, Polacy są gorsi od Niemców”. „Historycznego długu Polski wobec narodu żydowskiego nie zatrze wystąpienia w Knesecie”. Prasa hiszpańska daje tytuły: „Prośba Polski, by Izrael wybaczył jej rolę, jaką Polacy odegrali w Holocauście Żydów. Jak pisze korespondent MSZ, w prasie tej podkreślono wypowiedzi osobistości izraelskich, wskazując na współpracę Polaków z hitlerowcami w eksterminacji Żydów”. „El Pais”: „Ponad 3 mln Żydów zginęły w Polsce w czasie okupacji i powojennego antysemityzmu”. Zapytałam Rybickiego, czy będzie jakaś odpowiedź Polski na te kalumnie. Powiedział, że teraz polityka wyciszania jest przewidziana, a w ogóle on najchętniej napisałby artykuł do jakiegoś wielkiego pisma amerykańskiego, kontrolowanego przez Żydów, jak było naprawdę z obu stron, ale nikt mu tego przecież nie wydrukuje. Ciąg dalszy wycinków izraelskich. „Il Messagero” pisze w sposób całkiem właściwy: o niezręcznym polemizowaniu Wałęsy z przeciwnikami politycznymi w czasie kampanii wyborczej, o „polskim antysemityzmie”, przy czym cudzysłów stosuje tu sama gazeta. W ogóle Włosi informacyjni i stonowani. Libańczycy piszą o przeproszeniu za „prześladowania Żydów”, a nie za udział w holocauście, jak inne gazety. „Al Samb” (Damaszek): „Jest rzeczą bardzo przykrą, że polski prezydent L.W. stanął wczoraj przed izraelskim Knesetem, aby prosić o przebaczenie za – jak to nazwał – „zbrodnie popełnione przez Polskę wobec Żydów podczas II wojny światowej”. Dalej pisze, że Polacy ucierpieli w czasie wojny więcej niż Żydzi od nazizmu, a w Knesecie zasiadają rasiści, terroryści i ekstremiści i to ich właśnie W. Prosił o wybaczenie. Arabowie bardzo ostrzy wobec Izraela, ale historycznie poinformowani o Polakach i Żydach. Ciekawe, że nawet gazety irackie piszą z grubsza rzecz biorąc prawdę. Wiedeńska „Die Presse”: „Żydów stosunek do Polski jest ukształtowany nie tylko przez zbrodnie Niemiec, ale jakże jawny antysemityzm Polaków i ich udział w masowym mordzie”. „The Daily Telegraph”: piórem m.in. Krzyszofa Leskiego: próba “otrząśnięcia się z pozostałości antysemityzmu i współpracy w nazistowskiej eksterminacji Żydów polskich w czasie II wojny światowej”. „The Indepedant”: „Jak większość Polaków Wałęsa wchłaniał antysemityzm wraz z powietrzem, którym oddychał”. Na szczęście podobno zmieniają się nastroje w samym Izraelu, informują o tym działacze żydowscy, World Jewish Congress ma ewentualnie zareagować na sformułowania: „Udział Polaków w Holocauście” i „powszechny antysemityzm”. Ale na razie nie słyszałam o zareagowaniu. [...] Teraz dopiero zauważyłam, że autorem tekstów w „Il Messagero” jest Dominik Morawski.[...] 12 CZERWCA [...] Nasz kolega nomenklaturowy wie, za co odszedł Merkel. Oczywiście odmówił powtórzenia tego, zaproponowałam mu więc, że ja będę zadawać mu pytania, a on może mówić „nie”, choć nie musi. Powiedział spokojnie i zdziwione „nie”, kiedy spytałam, czy chodzi o nadużycia w kampanii wyborczej. Powiedziałam: chodzi więc o rozmowy z Rosjanami. Na to nic nie odrzekł, a więc to gdzieś musi być blisko. Rozważałam dalej, że nie może w ogóle chodzić o sprawy finansowe, bo przecież Merkel został dyrektorem jakiegoś banku, kontrolowanego przez Amerykanów. I wtedy kolega powiedział, że Merkla Amerykanie zrobili dyrektorem tego banku w nagrodę za zasługi w czasie wojny irackiej. Podobno w ogóle rola Polski w tej wojnie była znacznie większa, niż się powszechnie sądzi i mówi, ponieważ Polska miała tam najwięcej przedsiębiorstw, jakby gotową siatkę informacyjną w całym Iraku. Rzeczywiście, zostało w Iraku około 300 Polaków, którzy nawet nie starali się o powrót. W nagrodę Polska dostała rolę reprezentanta interesów amerykańskich w Iraku, co przecież było publicznie ogłoszone. Merkel wtedy zarządzał obroną i tym samym wywiadem, więc stąd jego posada. Dowiedziałam się też z ust osoby rozmawiającej z naocznym świadkiem, że Wachowski po otrzymaniu nominacji na dyrektora w Belwederze szedł po schodach belwederskich, trzymając ją wysoko w ręku i cedził na głos przez zęby: „no, teraz będzie rzeź niewiniątek”. Szczególnie prześladował Rybickiego, co zaowocowało tak gwałtownym przeniesieniem go do Kancelarii. Podobno na zakończenie pobytu Rybickiego w Belwederze Wachowski wykrzykiwał za nim: znajdę cię w mysiej dziurze, przede mną się nie ukryjesz! Raczej kiepskie to informacje o człowieku, który przebywa stale przy Wałęsie i ma na niego ogromny, jak widać wpływ, bo przecież wszystkich swoich rzezi musiał dokonywać przynajmniej za milczącą zgodą szefa. Wachowski podobno był przy Wałęsie od lat, aż do 84 czy 85 roku, kiedy zniknął. Pojawił się dokładnie w czasie II tury wyborów prezydenckich, kiedy było wiadome, że Wałęsa jest wygrany i od razu odzyskał pełne wpływy. Mój informator nie wykluczał, że Wachowski ten czas spędził na przygotowywaniu się do jakiejś roli przy Wałęsie, ja jednak przypuszczam, że może chciał odzyskać wpływy ze względu na szanse osobistej kariery, gdyby był podstawiony, nie opuściłby Wałęsy. Z drugiej strony, mógł najpierw nie być podstawiony, a potem dostać ciekawą propozycję, która mu odpowiadała również osobiście. [...] 7 LIPCA 91 [...] Opowiedział mi to wczoraj rozgoryczony Kaczyński. Twierdzi, że Wałęsa ma kilka ważnych doświadczeń życiowych, które czynią go dodatkowo odpornym na perswazję. Po pierwsze, zawsze mu się wszystko udawało i sądzi podświadomie, że tak będzie zawsze. Po drugie, zawsze wiedział, że najlepszą polityką jest wyczekiwanie na właściwy moment, opóźnienie decyzji, żeby sytuacja dojrzała. Zwykle umiał nagle podjąć decyzję i była to zawsze decyzja optymalna. Tylko, że to była taktyka, czy strategia nawet, na komunistów. Może miał rację – ciągnął Kaczyński – że gdyby w pewnych okresach, w 83 roku na przykład, zadziałać zdecydowanie, komuniści postąpiliby znacznie ostrzej i zniszczyliby rzeczywiście opozycję. Teraz taka polityka wydaje się zgubna. Trzeba załatwić wiele skomplikowanych spraw. Trzeba podejmować decyzję za decyzją, nie pozwalając sobie na wyczekiwanie. Czas pracuje na niekorzyść Wałęsy. Ludzie kompletnie nic nie rozumieją i niecierpliwią się. [...] Miałam ponurą rozmowę z Rybickim, która zupełnie mnie załamała. Wybuchła ostatnio sprawa z telewizją i to jakoś nagle, może to był skutek tej nieszczęsnej umowy (potem dowiedziałam się, dlaczego akurat wtedy, ale o tym potem). Nagle wszyscy zaczęli mówić o dymisji Terleckiego, były jakieś skandale, przesłuchania w sejmowej komisji kultury itp. Ja zaatakowałam znowu decyzje personalne Terleckiego, Rybicki bronił go jak lew. Nie reagował na żadną argumentację, a podważał moje argumenty, że źle się dzieje, takimi np., powiedzonkami: a czy ten dziennik TV to rzeczywiście ma taki wpływ na ludność, a czy ten Zieliński to rzeczywiście taki zły? Musimy się przecież oprzeć na reżimowych dziennikarzach, bo nie ma innych. Itp. Byłam przerażona. Powiedziałam mu, że w ogóle nie chodzi mi o wyrzucanie Terleckiego, czy kogokolwiek, tylko a. Nie mianowanie takich Zielińskich, b. o porozmawianie od czasu do czasu z Terleckim, co robi. Na to on mi powiedział, że się nie da nie mianować bez ustawy dekomunizacyjnej. Powiedziałam mu, że nic podobnego, bo przecież można zwyczajnie, na zasadzie pewnego konsensusu jak to się teraz mówi, na pewne stanowiska nie powoływać komuchów, a pracować niechże przecież sobie pracują tam gdzie dotychczas, byle nie na poziomie decyzji politycznej. A potem on mi powiedział, że Terlecki zaczął likwidować Radiokomitet, stawiał to wręcz jako warunek przyjścia na to stanowisko, ale Bielecki po miesiącu mu zabronił. To dlaczego nie złożył z hukiem dymisji, jak powinien? A no, bo odpowiedzialność, no i wchodzi w grę pewna osobista ambicja. Ot, co, właśnie, jak się obawiam, o tę ambicję chodzi przede wszystkim. Rybicki przeraził mnie więc, choć podejrzewam, że to z wielkiej przyjaźni do Terleckiego, chociaż dobry przyjaciel wskazałby mu raczej zagrożenia, jakim są złe decyzje. Konsensusu w sprawie obsady zagrożenia, jakim są złe decyzje, nie ma, bo np. ograniczeniom dla komuchów sprzeciwia się taki prof. Geremek. Spotkałam Stefana Starczewskiego, ten przynajmniej jest kulturalny, wyściskał mnie i zapytał, jak mi się pracuje w tym gnieździe os i, że zawsze tak lubił tego Jarka, co on teraz wyprawia, doprowadzi do tego, że ludzie będą wymiotować na słowo Solidarność, a przecież itp. Powiedziałam, że to nie Jarek to wszystko robi, a on słusznie zauważył, że jednak to firmuje. I zrozumiałam przy okazji ważną prawdę, jak mi się zdaje. Dla mnie, jak pisałam w swoim tzw. „wspomnieniu”, drukowanym w „Kulturze” i „Karcie”. Solidarność była czymś w rodzaju Polski i kiedy przyszła prawdziwa Polska do robienia, Solidarność mniej mnie interesuje, to są już może inne struktury, inni ludzie, pewnie inne cele. Bo takim ludziom jak ja chodziło w gruncie rzeczy o Polskę, ojczyznę czy jak tam to nazwać. Natomiast dla takich ludzi jak Stefan, chodzi pewnie dalej o Solidarność, bo ona dla nich była czymś w rodzaju partii, która ich rozczarowała, a Solidarność była partią właściwą i dla nich koniec Solidarności to strata partii, z którą się identyfikowali. Wałęsa powiedział parokrotnie, żeby schować głęboko piękny sztandar „S” i zająć się Polską i dla mnie to naturalna kolej rzeczy. Dla Stefana, a pewnie Michnika itp. – nie. Oni wciąż żałują „S”, jej rzekomej jedności itp. Znowu wyrzucono ich z partii. Miałam napisać, dlaczego sprawa Terleckiego wybuchła dopiero teraz. Otóż Wałęsa podobno dał Rybickiemu list w tej sprawie i Rybicki na miesiąc schował go do szuflady. Ot, zapodział się. Obawiam się, że ta przyjacielska troska może teraz kosztować Terleckiego posadę prezesa, bo dostał od sejmu wotum nieufności. Oczywiście, ostatecznie odwołuje Bielecki, ale sejm chyba może mu to zlecić. W zeszłą niedzielę było zwołane przez PC posiedzenie komitetów obywatelskich. Przykro mi, ale mówiono tam niezwykle ciekawe rzeczy i większość wydawała mi się słuszna, chociaż obecni odbiegali wyglądem i sposobem noszenia się od Europejczyków. Trochę byli tłuści, trochę przepoceni, wbici w garnitury, ot jak Kuroń czy Michnik. Doskonałe przemówienie wygłosił Kaczyński, ale oczywiście nigdzie się nie ukazały nawet obszerniejsze fragmenty, poza dwoma wyrwanymi z kontekstu zdaniami o wojsku i policji, które powinny uczestniczyć w ścisłym centrum silnej władzy. Dał piękny przegląd aktualnego kryzysu i obiektywny, nie pomijający własnych błędów obraz przyczyn takiego stanu rzeczy. Następnie przemówił wstrząsająco Jan Olszewski, który prawie płakał, że jego towarzysze broni z opozycji złączyli się z obozem postkomunistycznym, głosując za odrzuceniem weta prezydenckiego, choć w oczywisty sposób służy ono demokracji. Powiedział bardzo ciekawie, że prawa to zbiór norm, a w systemie komunistycznym prawo to był zbiór przepisów, służących władcom do utrzymania się przy władzy, nie można wić mówić o państwie prawa, jeżeli ma się na myśli dochowywanie przepisów komunistycznych. Mówił też o zgubnej roli „grubej kreski”, która zamazała odpowiedzialność. Ludzie się złoszczą, że się mówi o rzekomym wrogu, o wrogach państwa, o rzekomych winnych, a ja mam zawsze w pamięci dyrektora, który mnie wyrzucał z pracy w 82 roku i który teraz nie tylko nie chciał mi poświadczyć, że nastąpiło to z przyczyn politycznych, ale jeszcze mnie opluł. I dalej był dyrektorem, To są konkretni ludzie i powinni ponieść odpowiedzialność – jedni do więzienia, inni, jak mój dyrektor, won ze stanowiska. [...] W piątek rozpoczęła się dwudniowa narada konstytucyjna. Nie przyszedł demonstracyjnie Geremek, przewodniczący sejmowej komisji konstytucyjnej. Nie było zresztą w ogóle nikogo z Unii Demokratycznej. Za to był Cimoszewicz. Cóż za obrzydliwa figura! Ma tak wredną gębę, tak zimne oczy, podbródek cofnięty do tyłu, z profilu wygląda jak spod budki z piwem. Ulubieniec dam, przystojny Cimoszewicz, kandydat na pierwszego wolnego prezydenta Rzeczypospoliltej. Ręka swędziała, jak się na niego patrzyło. 23 LIPCA 1991 [...] Przetaczają się kolejne afery, ostatnio Zalewskiego, których nawet nie bardzo mam ochotę obserwować. W każdym razie nastąpiło frontalne zwarcie z Geremkiem, nie wiem tylko, czy przy stosunku do Kaczyńskich odegra to ostateczny skutek. Janek Olszewski, którego dziś spotkałam, twierdzi, że są zupełnie jednoznaczne i kompromitujące dowody przeciwko Geremkowi, montującemu intrygę z MSZ-em, ale niestety nie powiedział, jakie. Wojna chyba rozpoczęła się na dobre, bo byłoby to wytrącenie Unii najsilniejszej broni. Kuroń powiedział w jakiejś olsztyńskiej gazecie (na spotkaniu Unii z ludem), że podał rękę Kaczyńskiemu, bo kiedyś podał ją również szefowi gestapo, z którym siedział w więzieniu i teraz poda każdemu. (A propos, Michał S. powiedział mi, że Małachowski ostatnio nie podał mu ręki, choć powiedział dzień dobry panu, na tyle demonstracyjnie, że Michał to zauważył). Znalazłam ten wycinek, przeglądając wycinki i razem z innymi przekazałam Kaczyńskiemu. Przeczytał, zbladł, powiedział: to już stanowczo przesada, zrobię z tego publiczną hecę. Miałam nadzieję, że wytoczy mu proces przez adwokata, ale nie. PC wydało oświadczenie, protestujące przeciwko niegodnym itp. Metodom Kampanii w Unii Demokratycznej. Kuroń zrobił z Kaczyńskiego kogoś, kto posługuje się inwektywami, bo przecież chyba nie uwierzył, że Kuroń mógłby coś podobnego powiedzieć i przeprosił go, jeżeli Kacvzyńskiego uraziło powiedzenie jego nazwiska w tym samym przemówieniu, gdzie znalazł się szef gestapo. W ten sposób Kuroń porównuje Kaczyńskiego z szefem gestapo, ale to Kaczyński używa inwektyw, mąci, robi koło siebie złą atmosferę i w ogóle wychodzi na idiotę. Robiłam w zeszłym tygodniu wycinki z prasy na temat prezydenta i kancelarii. Można rozchorować się nerwowo. Przedtem prezydenta przedstawiano kancelarii, jako siedlisko zła, teraz krytykuje się ich razem. Kpi, wydrwiwa, wymyśla od głupków, sugeruje, że będzie zakładał obozy dla intelektualistów itp. Nikt jakoś nie widzi, że powiedzenie do Michnika: „niech Michnik nie myśli, że wy zawsze macie rację nie jest żadną inwektywą ani niczym złym, poza tym, że zaprzecza wiecznej racji Michnika. Natomiast oblanie Wałęsy kubłami pomyj jest najzupełniej kulturalne i w porządku. Szkoła Małachowskiego, który pisał o „błocie, oblepiającym Wałęsę”, czyli o jego otoczeniu i nadal był kulturalnym panem. [...] 28 LIPCA [...] Do Ameryki miał jechać Lech Kaczyński. Polska chce przecież wstąpić do NATO i Wałęsa zapoczątkował rozmowy na ten temat w czasie swojej wizyty. Lech Kaczyński miał jechać nie sam, zastępcą był Zalewski i było parę innych osób w delegacji. Rozmowy na ten temat były supertajne i ciągnęły się od wizyty Wałęsy w Ameryce, chyba od marca, o ile pamiętam, czy kwietnia. O treści rozmów wiedziały nieliczne osoby – Skubiszewski, Geremek (przewodniczący Komisji Zagranicznej w sejmie), może Majewski, Wałęsa i Jan Olszewski, może jeszcze ktoś tej rangi. Wizyta zaplanowana była również ściśle tajnie. Tymczasem na tydzień przed wyjazdem „Gazeta Wyborcza” opublikowała dokładny plan wizyty: kto jedzie, o czym będzie rozmawiał, w jakim hotelu zatrzyma się delegacja itp. Amerykanie się wściekli i powiedzieli, że w tej sytuacji nie będą rozmawiali na zaplanowanym szczeblu, z czego wynikało, że to nie będzie jeszcze TA rozmowa, między innymi. W tej sytuacji Polska też musiała obniżyć szczebel delegacji i Kaczyńskiego zastąpił Zalewski, co zresztą Jan O. Oceniał jako błąd. Nie wiem czemu. Może ocenia jako błąd w ogóle jego nominację na sekretarza Rady Bezpieczeństwa. Zalewski pojechał, rozmawiał, częściowo w obecności Dziewanowskiego., Potem był przeciek prasowy, że Zalewski rozmawiał nie o tym, co potrzeba, że przekroczył kompetencje (fenomenalnie napisał o tym Piotruś Pacewicz: nie wiadomo, czy Zalewski powiedział, czy nie powiedział, czy rozmawiał o tym, czy o tamtym, dość na tym, że przekroczył kompetencje – mniej więcej tak, jakby powiedzieć: nie wiadomo, czy facet ukradł, czy nie, dość na tym, że skazać go trzeba). „Kurier Polski”, kierowany przez Snopkiewicza napisał, że Kaczyński jest w Ameryce i że przekroczył kompetencje, ale to wiem z cytaty z Drzycimskiego i pewnie trzeba będzie poczekać na wycinki. Słowem, miał informacje, zanim jeszcze wydarzenia się stały. Są jakieś potwierdzenia z Departamentu Stanu, ale Jan twierdzi, że jest to zawsze to samo źródło i że na dnie tej kryształowej krynicy widać znajomą rudawą brodę siedzącego w niej pana profesora. Małachowski powiedział, że jednak Zalewski musiał powiedzieć coś niewłaściwego i że on nie wyklucza, że coś jednak powiedział o Balcerowiczu. Na to Jan powiedział, ze może mu zagwarantować, że Balcerowicz w ogóle nie był tematem rozmów, ponieważ Balcerowicz jest już nieaktualny. I powiedział, ze miesiąc temu spotkał się z sekretarzem ambasady amerykańskiej, który go poinformował, że Amerykanie nie wiążą już gwarancji reformy ekonomicznej z żadną osobą, co dla prostego czytelnika oznacza: zróbcie z Balcerowiczem, co chcecie. Podejrzewam, że to mogło być nawet związane z tą dziwną historią Porozumienia Centrum, że wymienią Balcerowicza na Glapińskiego. A wiec nazwisko Balcerowicza właściwie nie mogło tam paść, zważywszy, że te rozmowy jest mało czasu i raczej nie ma możliwości wymienienia uwag towarzyskich, w których nazwisko Balcerowicza oczywiście paść by mogło. Geremek był właściwie przyszpilony, zresztą są podobno jakieś dowody dyplomatyczne na to, ale niestety Skubi się przestraszył i zaprzeczył, jakoby wiedział o wizycie Zalewskiego i o treści planowanych przez Kaczyńskiego rozmów. Tymczasem Jan powiedział nam, że nie tylko odbyły się trzy co najmniej takie rozmowy, ale że on sam był świadkiem jednej z nich. Kto zrobił przeciek do Gazety? Czy była to próba wysadzenia Kaczyńskiego z siodła i uniemożliwienia mu objęcia stanowiska ministra obrony narodowej? Kto szkodzi Polsce? [...] Ze Stanów wrócił jakiś czas temu lekarz, Andrzej H. Był u mnie. Jest w stanie czegoś w rodzaju lekkiej paranoi, ale twierdzi, że teraz dopiero widzi dobrze. Musze przyznać, że często uważamy za paranoję rzeczy, który są aż nadto rzeczywiste, tylko mamy mało dowodów, raczej ślady i błyski, a nie chcemy uwierzyć, że może naprawdę być tak źle czy tak strasznie. Ten sam mechanizm pewnie włączał się, kiedy przyjeżdżali z Polski Karski czy Zygielbojm i opowiadali o Treblince. Nie, to zbyt okropne, żeby mogło być prawdziwe. Otóż H. Zobaczył jasno, do jakiego stopnia byliśmy i ciągle jesteśmy rządzeni przez KGB. Też jestem tego zdania, ale zawsze jest grupa rozkrzyczanych intelektualistów, którzy wtedy wrzeszczą: spiskowa teoria historii! Dzisiaj przeczytałam, że w majowej „Kulturze” opublikowano rozporządzenie NKWD o kierowaniu ścieków przemysłowych do możliwych rezerwuarów wody pitnej dla ludności. Czy nie tu, a nie w „nieudolności” czy braku finansów leżała przyczyna ciągłej niemożności uregulowania tych spraw? Nauczyłam się, że zawsze absurdalna sytuacja zawiera w sobie czyjś interes, a interesy mogą być różne – czasem finansowe, jak w wypadku „absurdalnych” przepisów o wywłaszczeniach, albo np., strategiczne. Czy te interesy przestały być aktualne? Czy już nie istnieje KGB w Polsce tylko dlatego, że jak mi się zdaje, wyjechał rezydent? Czy Związek Radziecki nie ma już swoich interesów w Polsce? Twierdzę, że wątpię, myślę, że nie sądzę. H. powiedział: żadnych złudzeń. Ameryce chodzi o forsę, forsę i jeszcze raz forsę, a forsę rządzą tam Żydzi. Dlaczego, zapytał prezydent Stanów zachowuje się jak premier Izraela? Bo forsa. Można by dodać: bezpieczeństwo i to trochę przenosi nas w świat idei. Wszystkie prawa, zdaniem H. i wszystkie zamierzenia i ruch amerykańskie są w jednym celu robione: żeby popierać amerykański pieniądz. Po to jest nauka amerykańska, po to są gadania o prawach człowieka, dla maluczkich. „Dopóki nie pominiemy, nie wyzbędziemy się naszych moralnych mrzonek o papieskiej proweniencji, przełamanych przez komunizm. Pozwolimy się zeżreć”. Pieniądze leżą w Ameryce na ulicy, możemy je podnieść, ale przeszkadza w tym nasza, obsadzona ciągle przez KGB ambasada w Waszyngtonie. „Jeżeli ktoś się opędza od pieniędzy, to mu w końcu nie dadzą”. Szperałam po stenogramach sejmowych. Okazało się, że Wujec po rozłamie w Komitecie Obywatelskim zabrał wszystkie dokumenty i zostawił im gołe ściany, nawet jednego papierka przyszpilonego na ścianie nie było. Teraz była w OKP – niestety, nie istnieją również protokoły posiedzeń prezydium OKP sprzed rozłamu w OKP, czyli sprzed jesieni 90 roku. Zginęły też niektóre protokoły z posiedzeń całego OKP. Pani, która tym zarządza, była bardzo zdumiona, nikt do tego do tej pory nie zaglądał i dlaczego niektórych akurat nie ma? Jak zwykle – niewytłumaczalny przypadek. Spiskowa teoria historii. Magia i mesmeryzm ziołolecznictwo i psychoterapia. Wszystkie protokoły po rozłamie równie dziwnym przypadkiem są w komplecie. 6 PAŹDZIERNIKA 1991 Przyszedł pucz moskiewski i Wałęsa telefonował do Kiszczaka i Jaruzelskiego, kolejny raz budząc niechęć znacznej części opinii publicznej. To nie jest cała prawda – a całą zna tylko Pan Bóg i Wałęsa. Wachowski przygotował Wałęsie list wiernopoddańczy do puczystów. List leżał jeszcze nie podpisany, kiedy do Wałęsy wszedł Lech Kaczyński i zobaczył go na biurku. Z wielkim trudem przekonał Wałęsę, żeby zniszczyć ten list. Gdyby nie przypadek, Wałęsa wysłałby ten list do Moskwy, tracąc resztę poparcia. Taka jest przy nim pewnie rola Wachowskiego. Wachowskiego ministra z Kancelarii, z którymi rozmawiałam, uważają za niewątpliwego agenta jakiegoś wywiadu. Wachowski pomagał Wałęsowej, która ma do niego szczególny sentyment, w czasie stanu wojennego (jak wyczytałam ostatnio, siedział z Wałęsą w Arłamowie, a może nie siedział). Potem zniknął na parę lat. Jak twierdzi zarówno Rybicki, jak Kaczyński, pojawił się w początkach grudnia 90 roku, na parę dni przed drugą turą wyborów prezydenckich, kiedy właściwie było zupełnie pewne, że Wałęsa wygra. Został przyjęty z otwartymi ramionami i do Belwederu przeniósł się już razem z Wałęsą. Już on załatwiał wszystkie sprawy papierowe, dopuszczał lub nie dopuszczał. Słyszałam, że nawet Rybicki zaczął się bać przekazywać Wałęsie różne informacje, do końca nie bał się – i chyba nadal się nie boi – tylko Kaczyński, ale i on nie wszystko ostatecznie wie, nie wszystko docenia. W połowie kwietnia, jak pisałam wcześniej, Rybicki został gwałtownie wykopany z Belwederu do Kancelarii, szczegóły opowiadał mi nomenklaturszczyk, który ma swoich informatorów w Belwederze. Niezłych informatorów ma również nomenklaturowa pani Dyrektor Biura Listów, która na tydzień przed odsunięciem Kaczyńskiego od tych dwóch zespołów powiedziała mi, że ma wrażenie, że gdańszczanie montują jakiś układ decyzyjny poza Kaczyńskim, co zaraz potem okazało się prawdą. W początkach września wróciłam do Kancelarii po urlopie i dłuższej nieobecności, spowodowanej sprawami rodzinnymi. Któregoś dnia siedziałam w sekretariacie z sekretarką. Zaniepokojona powiedział mi, że od półtorej godziny siedzi u Rybickiego Agnieszka Kublik z Gazety Wyborczej, której zawsze unikaliśmy, ponieważ przeinaczała w specyficzny sposób wszystko, cokolwiek pisała o Kancelarii. Bardzo zdolna dziennikarka, dowiedziałam się, że pracuje ideowo, ponieważ Kancelarię uważa za rodzaj zła samego w sobie i uważa, że należy je kompromitować. Mnie się wydawało zawsze, że kłamstwo jest kłamstwem, ale muszę przyznać, że zręczność Gazety Wyborczej w pisaniu „prawdziwym”, ale kompletnie skłamanym prześciga najlepsze wzory komunistyczne, może ludzie są inteligentniejsi, no i wiedzą, na co nikt się nie łapie, To ona napisała, że w Kancelarii na 207 pracowników jest 196 samochodów służbowych i wykonała parę innych podobnych pomyłek. Drobny przykład – nie pracuje już od 15 września w Kancelarii, zakładam gazetę razem z Piotrem Wierzbickim – „Gazeta” napisała o naszych planach niby na podstawie wywiadu z Wierzbickim w sposób maksymalnie kompromitujący, wymieniając najbardziej prawicowe osoby, które będą u nas pisać i przytoczyła parę uwag Wierzbickiego bez towarzyszącego im komentarza. Otóż od półtorej godziny pani Kublik nie wychodziła od Rybickiego i sekretarka była wręcz zaniepokojona, czy coś się nie stało. Nikt tak długo nie bywał tam z wizytą, drzwi do saloniku były zamknięte i nie wypadało wejść. Czekałyśmy jeszcze dobre paręnaście minut, wreszcie ukazała się w drzwiach rozpromieniona pani Kublik, elegancka, w brązach i wysmakowanych fioletach, w wysokich botach, opalona i ciemnowłosa, lśniąca świetnymi kosmetykami, zakręciła się wokół siebie, pożegnała i wyszła, pozostawiając wrażenie niespożytej energii, która jak bolid przeniosła ją do dalszych galaktyk politycznych. Obok stanął zmęczony Rybicki. Zapytałam go żartobliwie, czy jeszcze żyje, bo przecież pani Kublik ma taką igiełkę, którą wbija i wysysa krew. Czy zostało mu jeszcze trochę krwi? Roześmiał się i powiedział, że jest bardzo zadowolony z wywiadu. Trochę się zmartwiłam – po tak długiej rozmowie pani Kublik będzie miała spory materiał do manipulacji, przecież i tak wybierze z tej rozmowy, co zechce. Rybicki powiedział na to coś, co wprawiło mnie w osłupienie. Miałam te słowa zrozumieć dwa tygodnie później. „Jeżeli jest wywiadów o Kancelarii, to nie można o niej pisać tylko pozytywnie, czasem musi być też i negatywny wywiad, to nic nie szkodzi”. Przeglądając setki wycinków, nadchodzących do Kancelarii, widywałam rzadko, ale jednak, pozytywne wypowiedzi o Wałęsie, o samej Kancelarii nigdy. W dwa tygodnie później – może w 10 dni – ukazał się ogromny blok materiałów o Kancelarii w Gazecie Wyborczej. Nie był to materiał zły, kłamliwy, nie był nawet szczególnie tendencyjny, jeżeli wyjąć niechęć do Kaczyńskiego, do której w końcu Gazeta ma prawo. Był to wyraźnie materiał, w powodzi informacji kompromitujący Wachowskiego. To on – niewiadomego wykształcenia, pochodzenia i wieku – wykreślił Wałęsie z przemówienia w NATO fragment dotyczący konieczności wycofania wojsk radzieckich z Polski .Potem, zamiast wyrzucić go na zbity łeb albo postawić przed sądem, Wałęsa zrobił mu awanturę. I to właściwie jest główny sens całego tego bloku informacji. No i to, że Belweder jest w konflikcie z Kancelarią. I propozycja Skalskiego, że Wałęsa może być, ale po zmianie doradców i najbliższych współpracowników. Tego samego dnia w „Rzeczypospolitej” Drawicz napisał, że pora zakończyć i eksperyment belwederski, Wałęsa powinien ustąpić razem z sejmem i wrócić na pozycje właściwe kompetencjom i możliwościom – czyli do roli symbolu na uboczu. Tego samego w „NIE” zamieszczono podobną propozycję, ale tam to padło chyba nie po raz pierwszy. Krzysztof Wyszkowski zamieścił w „Tygodniku Solidarność” podobny w tonacji artykuł, bardzo krytyczny wobec personalnej polityki Wałęsy. Drzycimski nie chciał go skomentować, twierdząc, że podaje nieprawdziwe fakty. Otóż o ile ja wiem, fakty są stuprocentowo prawdziwe, a pewnie są jeszcze gorsze. Myślę, że gdańszczanie szukają już w tej chwili rozpaczliwie poparcia (z pewnością nie szukali go w „NIE”, ono samo wpadło nie po raz pierwszy na ten pomysł) i starają się publicznie skompromitować Wachowskiego, dzięki czemu może Wałęsa go wyrzuci. Niestety, jednocześnie kompromituje się sam Wałęsa – niestety, zasłużył na to ostatnio w pełni, pomysł forowania Wachowskiego i tym podobnych jest zupełnie nieprawdopodobny – i jednym wystarczy, by zmienił doradców, inni zaś woleliby, żeby zmienił się z kimś innym stanowiskiem. [...] A teraz – o skutkach pozostawania nomenklatury, bo fachowa. Mojego nomenklaturszczyka zastałam po wakacjach w dobrym nastroju i jeszcze elegantszym niż zwykle garniturze. Wprost lśnił. Zapytałam go na „rybkę” – „podobno Wachowski ma być teraz szefem Kancelarii? Strzał był trafny, zmieszał się i powiedział, że to jeden z wariantów. „A ty masz być jego zastępcą?”- dalej strzelałam. „Och, nic podobnego, tak wysoko nie zajdzie, na razie nic jeszcze nie wiadomo”. Na razie nic nie wiadomo więc, ale za chwilę może być wiadomo wszystko. „W każdym razie masz pewne, że zostaniesz dyrektorem Zespołu?”. No cóż, Zespołowi nie musi przewodzić minister, wystarczy dyrektor”. W czasie wakacji nomenklaturszczyk został zastępcą Rybickiego, w czasie jego urlopu. Od MOICH informatorów dowiedziałam się, że niemal codziennie siedzi u Wachowskiego w Belwederze. [...] 9 LISTOPADA. SOBOTA Zdaje się, że nie da się skończyć z moim dzienniczkiem. W każdym razie trudno byłoby zostawić tak interesujące sprawy bez jakiegoś śladu. Tydzień temu Piotr W[ierzbicki] Opowiedział mi rozmowę, jaką miał z K[aczyńskim]. K[aczyński] został wezwany do W[ałęsy] i ten poprosił go o zaakceptowanie na premiera Bieleckego, albo Geremka. K[aczyński] odmówił poparcia obu. Wtedy W[ałęsa] zagroził, że go wyrzuci całkiem, K[aczyński] nie ugiął się. Wczoraj cała niemal Kancelaria dostała wymówienia ze skutkiem natychmiastowym. [...]

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010