Czyż mamy spieszyć Gorbaczowowi na ratunek?

W ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin armia radziecka opuści Afganistan, kończąc dziesięcioletnią imperialną wojnę.

W naszym straszliwym wieku niewiele było narodów, które doświadczyły tego, co Afgańczycy. Z liczby 14 milionów ludności w 1979 roku jeden milion zginął, pięć milionów udało się na wygnanie, dwa miliony straciło domostwo i ratowało się ucieczką, a setki tysięcy nosi trwale blizny.

Armia Czerwona zostawia po sobie ślady okupacji: spaloną ziemię, zatrute studnie i pola, kraj zasypany milionami min udającymi zabawki, które przez wiele lat będą ranić nienarodzone jeszcze afgańskie dzieci.

Teraz zaś pojawia się, żądając wynagrodzenia w postaci zniesienia amerykańskich sankcji na eksport zachodniej technologii do Moskwy, barbarzyńca, który przewodniczył końcowym scenom tego horroru – sowiecki gensek Michał Gorbaczow.

George Schultz się zgadza, również Margaret Thatcher znajduje się pod presją brytyjskiego świata biznesu, by nie zwlekała z wejściem na chłonne rynki na Wschodzie. Europa Zachodnia i Japonia czekają tylko na sygnał.

Żydowska społeczność w Stanach Zjednoczonych jest bardzo wdzięczna Gorbaczowowi za wypuszczenie w 1988 roku 20 tys. Żydów; wzrasta poparcie opinii społecznej dla odwołania poprawki Jacksona-Vanika, która stawia Moskwę na równi z Meksykiem w handlu z USA.

Niektórzy biznesmeni amerykańscy szaleją z podniecenia, najbardziej zaś chyba Dwayne Andreas, który ma nadzieję zająć miejsce Armanda Hammera, jako faworyzowanego kapitalistycznego pudla u stóp Gorbaczowa.

Pełen entuzjazmu dla rozwoju handlu z ZSRR, pożyczek, kredytów, zniesienia sankcji oraz członkostwa Moskwy w Banku Światowym, Międzynarodowym Funduszu Walutowym (IMF) i Układzie Ogólnym w Sprawie Ceł i Handlu (GATT), Dwayne Andreas podzielił się ostatnio swoimi obserwacjami na temat tego życzliwego i wspaniałego człowieka z uczestnikami Rady Stanów Zagranicznych obradującej w Chicago.

Gorbaczow – jak twierdzi Andreas – okrasza swe przemówienia i rozmowy prywatne takimi wyrażeniami jak "Bogu dzięki" i "jak Bóg da", posługuje się cytatami z Pisma świętego i opowiada historie o Jezusie. Krótko mówiąc z "bezbożnego komunizmu" usuwa "bezbożność".

"Lata całe – mówi pan Andreas – zakładaliśmy, że Sowieci są naszymi wrogami"; ów mit o "barbarzyńcach u wrót" spowodował kosztowną i nierozsądną rozbudowę amerykańskiego aparatu wojskowego. Teraz nastała jednak nowa era. Skoro Sowieci naprawdę przestali być naszymi wrogami..., to możemy zabrać się za rzeczywiste zagrożenie ludzkości. Prawdziwi barbarzyńcy u wrót to nędza i gniew Trzeciego Świata". Może panu Andreasowi będzie dane kiedyś wygłosić swą mowę w Izbie Handlowej w Kabulu.

Do pewnego stopnia, decyzja, przed którą stoją Sekretarz Stanu James Baker i Prezydent George Bush nie jest aż tak ważna: chodzi bowiem tylko o to, czy należy ulec naciskom Zachodu i znieść sankcje oraz pozwolić na nowe pożyczki i kredyty dla radzieckiego imperium. Ale przed podjęciem takiej decyzji powinni się oni długo i dobrze zastanowić.

Moskwa jest o wiele bardziej pogrążona w długach niż sobie wyobrażaliśmy. Związek Radziecki zbliża się ku upadkowi.

Podobnie jest w przypadku 100 bilionów dolarów zainwestowanych w Europę Wschodnią w okresie odprężenia, żadne z nowych pożyczek nie zostaną spłacone, a pieniądze zamienią się w pomoc zagraniczną dla ratowanie partii komunistycznej przed może już śmiertelnym kryzysem.

Te miliony dolarów wystane ostatnio przez Europę pozwoliły Gorbaczowowi na uniknięcie wyboru pomiędzy bronią a masłem. W okrasie pierestrojki militarna rozbudowa Sowietów nie wstrzymała się ani na chwilę.

W żywotnym interesie Ameryki leży nie wspieranie "umiarkowanych" komunistów przeciwko ortodoksom; sprawą najwyższej wagi jest zakończenie Zimnej Wojny.

Ponieważ pierwszą i najważniejszą przyczyną tego długiego konfliktu jest leninowska partia, która od siedemdziesięciu lat toczy z Zachodem wojnę, polityka USA nie może koncentrować się na tym, by usunąć od władzy Ligaczowa a Gorbaczowowi pomagać by się przy niej utrzymał, lecz powinna dążyć do skompromitowania partii jako takiej, do jej klęski i rozwiązania, by władzę na Kremlu objął taki reżim, który byłby patriotyczny, nacjonalistyczny i niekomunistyczny. Tylko wtedy zaznamy prawdziwego pokoju, jakiego bezskutecznie szukaliśmy u wszystkich sowieckich przywódców.

Nasi prawdziwi sprzymierzeńcy w samym Związku Sowieckim to nie są wcale komuniści – są nimi niekomuniści i antykomuniści pragnący posłużyć się eksplozją głasnosti i pierestrojki dla zmiany lub obalenia reżimu.

Gdyby Stany Zjednoczone poszły na jakikolwiek układ – układ który może w każdej chwili runąć – z tak niepewnym władcą, jak Gorbaczow, to okazałaby wręcz popisową krótkowzroczność. Po co udzielać. pomocy gospodarczej i ratować zdyskredytowaną sowiecką partię komunistyczną przed pojawiającymi się w całym imperium siłami niechęci, nacjonalizmu i antykomunizmu?

Po raz pierwszy za naszego życia zarysowały się takie warunki, które mogą spowodować, że rządy partii komunistycznej staną się przeszłością. Bądźmy więc w pogotowiu, z bronią u boku i usuwajmy się z drogi.

Podobnie jak patrioci chińscy, którzy otwarcie mówią o usunięciu przegniłego trupa Wielkiego Sternika z kryształowego sarkofagu i rzuceniu go w ogień, tak i my powinniśmy wyczekiwać, planować i pracować dla dnia, w którym patrioci rosyjscy przy współudziale popów wejdą do mauzoleum Lenina i za pomocą dynamitu wyślą mały woskowy manekin ku niebiosom.

Patrick Buchanan

"Washington Times", 13 luty 1989, tyt. oryg. "Should we rush in to save Gorbachev?" tłumaczył T.

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989