CHYBIONY POMYSŁ "UZAWODOWIENIA" POSŁÓW

Pan Marszałek Bronisław Komorowski chce, aby ustawowo zobowiązać posłów do przejścia na "zawodowstwo". Jakoby to ma zapobiec przyjmowaniu łapówek, bo posłowie, utrzymujący sie tylko z diet poselskich, nie mieliby celów, dla których opłacałoby się im łapownictwo. 

Moim zdaniem ten pomysł jest chybiony, i to z dwóch różnych powodów. 

1) Nie ma żadnego powodu aby ktokolwiek, mogąc wziąć nielegalne pieniądze ― i nie mając hamulca ani w swoim sumieniu, ani w obawie przed karą ― miał tych pieniędzy nie wziąć. Ani wysokie uposażenie (posła, senatora, sędziego, ministra itd), ani to, że taki funkcjonariusz publiczny nie prowadzi własnej działalności gospodarczej, NIE jest tu okolicznością, wpływającą na prawdopodobieństwo skorumpowania się. A może prowadzi taką działalność gospodarczą jego bliski krewny (np. ktoś z rodzeństwa), bliski powinowaty (począwszy od współmałżonka) albo nawet po prostu bliski kolega ― i co w takim razie? Nie sposób zamknąć go (tego funkcjonariusza publicznego) w kokonie, oddzielającym go na czas pełnienia służby publicznej od innych ludzi! (Zresztą, to samo dotyczy partii politycznych: otrzymywania dotacji z budżetu ne chroni przed pokusą wzięcia łapówki za jakąś zmianę w prawie, korzystną dla łapówkodawcy albo dla Grupy Trzymającej Łapówki, co dobitnie pokazuje przyczyna odejścia kanclerza Kohla z polityki w Niemczech.) 

2) Parlamentarzyści powinni stosunkowo MAŁO czasu spędzać w parlamencie. Sejm i Senat nie powinny obradować niemal bez przerwy, lecz właśnie na sesjach (wiosennych i jesiennych tak, jak to było w Polsce Niepodległej i ― rzecz jasna, bez Senatu ― w Polsce Ludowej), a posłowie i senatorowi powinni otrzymywać diety tylko za czas spędzony w parlamencie, a więc POZA zarobkowaniem pieniędzy w swoich miejscach pracy (tak jak to było z uczestnikami zgromadzenia ludowego w starożytnych Atenach), taki jest wszak sens słowa "dieta", kojarzącego się przede wszystkim z wyjazdami na delegacje służbowe. Od niemal 20 lat Sejm i Senat obradują z krótkimi kilkutygodniowymi przerwami w lecie i około wyborów parlamentarnych, a skutkiem tego jest NADPRODUKCJA ustaw. Wystarczy popatrzeć, jak bardzo wzrosła (i nadal wzrasta!) grubość roczników "Dziennika Ustaw" (i porównać ją z grubością nie tylko w czasach Polski Ludowej, ale także Polski Niepodległej). To daje złe skutki i będzie dawać coraz gorsze. Inflacja prawa! Ilość szkodzi jakości, o czym wie każdy rzemieślnik (nie wiedzieli twórcy "dialektyki", ale... Hegel i Marx z nimi!). Potem trzeba trybunałów, aby narzucały poprawianie prawa tam, gdzie dopatrzono się sprzeczności w nim (albo dokonywały wykładni miejsc niejasnych), oraz wielkiej rzeszy zawodowców, zdolnych (za ciężkie pieniądze od swoich klientów) do orientowania się w tym gąszczu, który jest jaskrawym PRZECIWIEŃSTWEM europejskiej tradycji prawotwórczej, wywodzącej się wszak od prawa rzymskiego. Zaletą prawa jest jego nieduża ilość, jasność i przejrzystość, a prawo w obecnej Polsce jest od tego jak najdalsze, NIESTETY.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010