Antykomunizm w obronie komunizmu

Wyposażony w manierę paradoksu tytuł wymaga do pewnego stopnia wyjaśnienia. Bez wątpienia nie odzwierciedla bowiem wyrażonych poniżej w tekście przekonań. Nie może również odgrywać roli lapidarnego komentarza do rzeczywistości dziś obecnej. Jeśli mimo wszystko został on tutaj użyty, oznacza to po prostu, że sytuacja, z jaką mamy aktualnie do czynienia, powoduje konieczność zdecydowanej ingerencji w konstrukcję świadomościową i psychiczną najszerzej rozumianej opinii publicznej, która, w czym upatrywać należy szczególnie groźnego niebezpieczeństwa, stopniowo i powoli, lecz niezwykle konsekwentnie, ewoluować poczęła w kierunku dematerializacji rzeczywistości realnej i rezygnacji z niej na rzecz bytu postulowanego, upragnionego i wyśnionego, wykoncypowanego z dialektycznej doktryny oporu rozbrojonego, realizmu progresywnego, nie pozbawionej aspiracji do etycznej głębi mimikry duchowej.

Myśli zawartej w tytule nie należy więc odczytywać jako próby obrony postawy, praktyki i ideologii komunistycznej. Nic bardziej błędnego. Tytuł ten powinien natomiast funkcjonować jako zapowiedź obrony komunizmu – pewnego faktu realnego, bez świadomości którego mowy być nie może o jakimkolwiek realizmie politycznym, czy miałby to by akt walki, kapitulacji, czy zdrady wreszcie. Im większa, im bardziej namacalna będzie świadomość komunizmu, tym większe istnieć będą szanse na skumulowanie w ramach społecznego oporu energii rzeczywiście zdolnej do przeciwstawienia się temu zagrożeniu. Czy jednak w takim razie myśl zawartą w tytule określić można mianem paradoksu? Na podstawie zaprezentowanego tutaj punktu widzenia możemy chyba zaprzeczyć. Pewien paradoks jednak istnieje, a jego istota należy bodaj do najciekawszych zagadnień chwili obecnej.

Od dobrych 7o-ciu lat komunizm stanowi ważki element światowej gry politycznej. Od lat 45-ciu gości nieprzerwanie również u nas. Jako autor szczególnie licznych zbrodni znalazł sobie poczesne miejsce w społecznej świadomości.

Na przestrzeni wielu lat stosunek do komunizmu nie był jednolity. Bywały czasy, gdy usiłowano go zwalczać, pokonać, unicestwić, bywały chwile gdy starano się go uśpić, oszukać, zreformować, nierzadko zdarzały się akty ślepego zawierzenia, niczym nie zmąconej ufności, pojednania, nigdy jednak, jak dotąd, nie uczyniono nazbyt wielkiego wysiłku aby komunizm ze społecznej świadomości wymazać, zbagatelizować, zaprzeczyć roli jaką odgrywa i jego istnieniu. Istnieje dostatecznie wiele dowodów, aby uznać, że moment ten nadszedł wreszcie w chwili obecnej.

Rzecz jasna tendencje tego rodzaju nie są wymysłem nowym. Można zapewne nawet z dużą dozą pewności stwierdzić, że problem ten nie pojawił się później, niż samo zjawisko totalitaryzmu. Na czoło wysuwa się w tym kontekście nigdy nie zadawniona teza na rzecz komunizmu jako przykrywki jedynie imperialnego rosyjskiego nacjonalizmu. W obrębie stosunków, powiedzmy, wewnętrznych umowa z roku 1950 zawarta między Kościołem katolickim w Polsce a Państwem stanowi w tym wypadku przykład klasyczny. Dopiero jednak obecnie niebezpieczeństwo, jakie wynika z zarysowanego wcześniej stosunku do komunizmu, czyli podstawowego elementu naszej rzeczywistości politycznej, przybrać może rozmiary katastrofy. W tym właśnie miejscu dochodzimy do zasygnalizowanego nieco wcześniej paradoksu.

Po kilkudziesięciu latach trwania komunizmu, liczonego w dziesiątkach milionów ofiar śmiertelnych, komunizmu, który w stopniu najwyższym przyczynił się do upadku i zniewolenia ludzkiej myśli, który stanowi najpoważniejsze zagrożenie dla całej cywilizacji, śmiało i pełni dobrej wiary dochodzimy do jasnej, odkrywczej konkluzji, ta komunizm już nie ten, że przeżył się, podupadł, zdematerializował, teraz już będzie sympatyczny, demokratyczno-socjalistyczny, patriotyczny, w więc, innymi słowy, godny po głowie pogłaskania. Komunizm jako wszechogarniający, uniwersalistyczny, totalitarny system przestał istnieć.

Przez antykomunizm teza taka rzecz jasna nie może zostać przyjęta, stąd potrzeba walki o komunizmu podtrzymanie, uświadomienie i zmaterializowanie, o wskrzeszenie ideologii i praktyki, z którym ta formacja ideowa walczy i pewnie walczyć będzie jeszcze długo. W ten sposób ujęty paradoks jest chyba dostatecznie klarowny.

Po kilkudziesięciu latach zmagań, zwycięstw i porażek w mniej lub bardziej znaczących potyczkach, antykomunizm znajduje się obecnie, zważywszy cale dotychczasowe doświadczenie historyczne, w najzupełniej surrealistycznym punkcie, określonym koniecznością wydobycia na powierzchnię swojego jedynego przeciwnika – komunizmu.

Rzecz cała niewątpliwie zasługuje na pewną uwagę.

Wymienić można przynajmniej trzech autorów aktualnego zaniku świadomości politycznej, wyrażonego fikcyjnym upadkiem komunizmu, przy czym. co dość istotne, jedynie dwaj spośród nich są rzeczywiście zainteresowani umacnianiem powyższej tezy...

Pierwszy z nich, czyli aktualna praktyka komunistyczna, kieruje się, z własnego punktu widzenia, racjami wyższego rzędu, a racjonalizm prowadzonych z tej strony działań nie może wzbudzać najmniejszych wątpliwości. W gruncie rzeczy podejmowane obecnie przez reprezentantów komunizmu kroki polityczne nie stanowią jakiegoś szczególnego nowatorstwa. W przeszłości podejmowane były wielokrotnie i to ze skutkiem każdorazowo nienajgorszym, stąd tym więcej nie należy ich również postrzegać, tak jak się to czynić usiłuje, w kategoriach przypadłości i usterek upadającego rzekomo pół i ćwierć totalitaryzmu. Powstały w chwili obecnej z woli Partii triumwirat – Jaruzelski-Kiszczak-Rakowski – jest przecież klasycznym przykładem komunistycznej propagandy.

Faktyczny prezydent PRL-u i rzekomy Państwa Polskiego, Jaruzelski, odgrywa w tym trójkącie bodaj główną rolę. Na ocenę taką wskazują wszelkie możliwe atrybuty dezinformacji, jakie złożyły się na decyzje o jego wyborze i jednoczesnej, pozornej degradacji. Przeformowanie dotychczasowej, fikcyjnej Rady Państwa w równie baśniową, choć odnowioną synekurę prezydenckiego urzędu jest, jeśli spojrzeć na ten manewr trzeźwo, bez cienia hura-patriotycznych emocji, procederem bez najmniejszego jakościowo znaczenia. Tzw. opozycja zyskuje nie więcej niż komuniści tracą, a komuniści, nie tracąc nic, bowiem formalna zmiana i tak pozostawia w ich ręku fikcyjną tytulaturę, zyskują nowy i ważki piemoncik dla swoich tradycyjnie ogólnonarodowych aspiracji, sublimujących pod woalką systemowych czy nawet poza systemowych reform w najwyższej próby ideologiczny komunizm. Jaruzelski nie jest już teraz wyłącznie reprezentantem zrzeszonych uprzywilejowanych, aczkolwiek odrobinę nieszczęśliwych członków, urasta oto bowiem do rangi symbolu proreformatorskiego, antysystemowego i w największej mierze ogólnonarodowego. Szczególnie ważka, w kontekście roli jaką odgrywa obecnie Generał, wydaje się ostatnia degradacja w hierarchii partyjnych godności. Można by sądzić, że odebranie funkcji I-go Sekretarza szefowi partii komunistycznej na obszar peerelowski to bolesny cios zadany siłom postępu i demokracji. Byłaby to jednak równie pochopna, co błędna kalkulacja. – Zdjęcie z ramion Prezydenta tej jakże ciężkiej funkcji kreuje niedwuznacznie dla Głowy Państwa nową jakościową pozycję, ciepło wymoszczonego gniazdka, pozycję polityczną i..., nie bójmy się myc użyć tego słowa, moralną. Decyzję zapadłą na jakże doniosłym Plenum Polskiej i Zjednoczonej (czyż można wyobrazić sobie bardziej trafną aktualnie nazwę) można w tym kontekście uznać za w pełni wiarygodny dowód wielkiej obywatelskiej dojrzałości. W chwilach dla Państwa najcięższych, najtrudniejszych społeczeństwo zawsze jednoczy się pod wspólnymi dla wszystkich skrzydłami symbolu państwowości, którego wszak przywódca narodu jest najbardziej namacalnym ucieleśnieniem. Jeśli o analogie historyczne chodzi to czyż, nie zagłębiając się zbytnio w odmętach procesu dziejowego, symboliczna postać Wielkiego Marszałka, dzieło jego życia, walki i pozytywistycznej pracy nad zjednoczeniem całego narodu nie jest najlepszym przykładem udramatyczniającym dodatkowo doniosłość chwili obecnej. Rezygnacja gen. Jaruzelskiego z urzędu I-go Sekretarza jest niewątpliwie znakiem czasu, świadectwem chwili, potwierdzeniem tych obaw, które zatruwać winny umysł każdego prawdziwego antykomunisty.

Dwie pozostałe nominacje dotychczasowego premiera, Rakowskiego, na lepiej chyba płatną posadę I-go Sekretarza oraz ministra spraw wewnętrznych, gen. Kiszczaka, na bujany, premierowski fotel, stanowią tło jedynie dla propagandowej woltyżerki, w której główna rola przypada Prezydentowi. Jest to dla naszych rodzimych, a więc patriotycznych, ale lepszych komunistów moment szczególnie szczęśliwy, bowiem obok widocznych profitów politycznych, uzyskują dodatkowo, nieczęsto w ich profesji, obfite zaspokojenie ich osobistych ambicji.

Na liberalnie czerstwej facjacie urodzonego funkcjonariusza urzędu bezpieczeństwa zagościć może wreszcie dyskretny uśmieszek triumfu, bo przecież cieplutka posadka premiera, uznanego w oczach świata i... opozycji praworządnego rządu, reformującego się na gwałt komunistycznego państewka, to pomimo jakże przykrych i niegrzecznych osobistych przytyków, ataczków i pomówień, doskonała pozycja w ponadczasowym, bo historycznym ujęciu osobistej pozycji i zasług. Będzie przynajmniej o czym napisać w nekrologu.

Polityczne żądze niedawnego premiera, Rakowskiego, od wielu już lat nie stanowią dla szerokiej publiczności większej tajemnicy. Klasycznie komunistyczne, rzec chyba można, atawistyczne instynkty, widniejące od dawna na pooranej bruzdami, łysawej już nieco głowie, mogły jednak z chwilą zaszczytnej nominacji ewoluować niepostrzeżenie w kokieteryjny uśmieszek intelektualnie dojrzałego filozofa, ubabranego nieszczęśliwie w błotku polityki. Takiego aktora na stanowisku I-go Sekretarza było właśnie partii trzeba. Znękany dziejową koniecznością cherlawy inteligent, przeświadczony o niezmienności podstawowych aksjomatów geopolitycznych i jakże przebiegłych uwarunkowań dialektycznych, jako lustrzane odbicie niemal szarego, przeciętnego obywatela, zmuszony jest, pod presją rozbudzonego poczucia odpowiedzialności, do przyjęcia na swoje barki trudu podtrzymywania niepopularnego sztandaru, znienawidzonego ustroju. Wallenrod pełną gębą. Łza w oku, chwila zadumy nieznośne ściskanie w dołku na znak przymierza z nadchodzącą, nieubłaganą oceną historii.

Proces dziejowy uporał się tym samym z jeszcze jedną, doraźną przeszkodą po1ityczną. Do niedawna I-szy Sekretarz i członek politbiura, skutecznie i bez większego trudu, zrzucił z siebie ciężar niechlubnej przeszłości, aby lawirować tym skuteczniej pomiędzy narzuconym przemocą komunizmem i prawdziwie szczerym patriotyzmem, pomiędzy głębokim przywiązaniem do tradycji, również tej katolickiej, a humanistycznym demokratyzmem przekonań, między uczuciem i koniecznością, sercem i rozumem. Można przymiotów Ojca Narodu w osobie Generała nie dostrzegać, ale nic należy odmawiać mu uznania, jako doskonałemu politycznemu praktykowi. Prezydent Bush jest pełen szacunku, przewodniczący Lech Wałęsa składa gratulacje, profesor Geremek przymruża oczy z zachwytu, a wszystko mimo klasycznych wyzwisk pomówień, zbiorowej, społecznej nienawiści, ciemnych generalskich okularów i jakiejś takiej ogólnej sztywności sympatycznego w sumie przecież liberała. Postać Generała jest właśnie doskonałym przykładem obecnej rezygnacji komunistów z dobrodziejstw płynących z nauki Marksa, Lenina i Stalina, Jaruzelski na mszy św. w katedrze, w rocznicę wybuchu powstania, Jaruzelski mianujący Kiszczaka z konieczności, po wcześniejszych rozmowach z arogantami Baką i Malinowskim, Którzy odmówili przyjęcia zaszczytnej misji, i wreszcie na koniec refren obowiązkowy – jakże się ten Jaruzelski zmienił od pamiętnej grudniowej nocy 81 roku, no i poza wszystkim – konkluzja realistyczna - pamiętajmy o tym, że doktryna Breżniewa jeszcze wówczas obowiązywała, w istocie więc Generał, znalazłszy się między młotem, sierpem a kowadłem, wybrał po prostu mniejsze zło. Komunizm wymazywany rękami swoich dotychczasowych zwolenników. Generał Jaruzelski prezydentem Polski Ludowej. Droga do socjalizmu z ludzką twarzą stoi otworem. Komunizm dyktatorski, totalitarny, stalinowski, komunistyczny wreszcie pogrzebany raz na zawsze.

Któż w takiej chwili zatruwałby sobie umysł drażniącą analogią historyczną z czasów pierwszej wielkiej, polsko-komunistycznej prowokacji: Bolesław Bierut pierwszy prezydent demokratycznej, ludowej, wyzwolonej spod hitlerowskiego jarzma przez wojska sprzymierzone Rzeczypospolitej,. demokrata, patriota, lewicowiec, choć chyba jednak nie komunista, jest w pełnym tego słowa znaczeniu realistą, a więc zdaje sobie doskonale sprawę, że nie może być w zastanym układzie geopolitycznym mowy o jakiejkolwiek próbie prowadzenia niezależnej od Moskwy polityki. Z drugiej jednak strony, przyrodzona mu mądrość polityczna podpowiada, że społeczeństwa polskiego do jakiś tam eksperymentów bolszewickich nakłonić nie będzie można, choćby tylko ze względu na silne przywiązanie do tradycji katolickiej oraz głębokie zapuszczenie w kulturowe dobrodziejstwa cywilizacji zachodniej. Bierut nie jest przecież na tyle pomylonym socjalistą, aby sądzić, że naród będzie skłonny wyrzec się swojej katolickiej wiary, chłopi dobrowolnie oddadzą uprawianą przez siebie ziemię, a moce intelektualne społeczeństwa będą ochoczo tworzyć w zwartym szeregu, pod dyktando. Stojąca za autorytetem Prezydenta troska o mocno nadwyrężoną w czasie ostatniej wojny substancja narodową, skutecznie odpycha od wycieńczonego społeczeństwa mroczną wizję komunistycznych rządów, kolektywizacji wsi, wyniszczenia inicjatywy prywatnej, przekreślenie wolności politycznych i koncesjonowanie niezależnej opinii. W procesjach Bożego Ciała Bierut bierze udział osobiście. Wreszcie następuje rok 1948. Zbudzony z letargu Stalin, najniespodziewaniej w świecie, zrywa się do walki o powszechne dobro człowieka. Praktykujący nie katolik, nie komunista zmuszony jest w tej sytuacji wybrać mniejsze zło. Nie związany ściśle z żadnym ugrupowaniem politycznym Ojciec Narodu robi zawrotną karierę partyjną. W jednej chwili zostaje wybrany członkiem politbiura i szefem partii. Antystalinowiec Gomułka musi odejść, jego chwila jeszcze nie nadeszła. Silnie przytłumione społeczne obawy ulegają nagłej materializacji. Stalinizm triumfuje, tak przynajmniej twierdzą mimowolni apologeci Największego Praktyka komunizmu.

Doświadczenie historyczne sprzed 40-tu lat posiada jednak dla nas wyłącznie wartość kronikarsko-sentymentalną. Komunizm bowiem w Polsce, jak wiadomo, obecnie już nie istnieje. Pozostał jedynie nikły cień straszliwej ery stalinowskiej, której marne szczątki usunąć możemy z łatwością wspólnym wysiłkiem całego narodu. Prezydent Wojciech Jaruzelski jest tego przeświadczenia najdoskonalszym wyrazicielem. Wszak to on przecież, jako pierwszy, porzucił zgubną ideologię.

Stalinizm pogrzebany raz na zawsze.

Szeroko pojmowana opozycja solidarnościowa skłonna jest brać antykomunistyczne przechwałki samych komunistów jak najbardziej na serio. Ostatecznie, czyż istnieją aktualnie w Polsce jakiekolwiek namacalne dowody istnienia systemu totalitarnego? Nie ulega chyba wątpliwości, że najbardziej palącym problemem polskiego społeczeństwa jest katastrofalna sytuacja gospodarcza. Kraj popada w ruinę, w której znajduje się zresztą od szeregu lat. Następna sprawa, to wręcz tragiczny stan ekologiczny Polski. Lasy zżera kornik, dosłownie na morgi, w rzekach i jeziorach wędkować nie sposób, tak cuchną, morska kąpiel zagraża utratą wzroku i to aż do piątego wstecz pokolenia (zresztą i tak fale za wysokie) nawet oddychanie to rzecz całkiem ryzykowna, a myszy, na domiar złego, swawolą dowolnie w sejmowych kuluarach. Któż miałby w tych warunkach głowę, aby myśleć o rzeczach tak odległych, jak komunizm. Skończmy nareszcie z tym niedorosłym zacietrzewieniem. W takich jak dzisiejsze czasy nawet Adam Mickiewicz stałby się zagorzałym piewcą pracy organicznej. 44 lata po upadku Hitlera, a my wciąż biedujemy, że aż wstyd. Nie od rzeczy będzie chyba dodać, że wszystkiemu winne, tradycyjne, polskie, sarmackie warcholstwo. Wypada uczynić wszystko, aby możliwie szybko z kryzysu wyjść, substancję narodu uratować. Pomysł to może nie nowy, ale na pewno oryginalny. Aby go jednak zrealizować, należy spełnić pierwszy, podstawowy warunek – uwiarygodnić władzę.

Cały dowcip w tym, że w rzeczywistości podkomunistycznej w żaden sposób uczynić tego nie podobna. Wypływa stąd wniosek kolejny – należy komunizm w społecznej świadomości rozrzedzić, upłynnić, zdematerializować. Trzeba tak uczynić nie tylko dlatego, aby pozyskać dla próby reform podkomunistyczne społeczeństwo, ale również po to, aby uwiarygodnić własne dążenia w oczach Zachodu. Jak się jednak okazuje, ani społeczeństwo, ani Zachód nie w ciemię bite. Populacja narodowa, owszem, chętnie na propozycję przystała, na wybory poszła nawet dosyć gromadnie, transmitując tym samym tradycyjną, solidarnościową ugodowość na wyżyny społecznej kolaboracji, ale na tym w zasadzie koniec. Co więcej, jest już chyba skłonna swoje niedawne zaufanie wycofać, sprowokować nowe uliczne burdy, rozchamić do reszty polityczne obyczaje, i jeszcze wykłócać się o jakieś tam marne parę złotych, których wszak bez solidnej, wydajnej pracy znikąd, wydobyć nie podobna.

Wyjątkowo dowcipnie ogłoszony, po uprzednim odwołaniu, manewr urynkowienia gospodarki to rzeczywisty powód do dumy zarówno mocno krytykowanych ster rządowych, jak i działaczy solidarnościowej opozycji. Ziszczeniu uległ sen socjalistycznych liberałów. Rzekomo totalitarny system oddaje bez mrugnięcia pole w tej jakże ważnej dziedzinie życia gospodarczego. Wolny handel, wolny rynek. Już nie trzeba pokątnie, można otwarcie. Władza nie będzie teraz mogła mówić, że dopłaca, nasze rachunki będziemy odtąd regulować sami., Uczyniliśmy kolejny, śmiały krok w kierunku cywilizacji europejskiej. Cóż z tego, kiedy rozpieszczone do granic przyzwoitości, niesforne, a nawet – powiedzmy sobie w skrytości – ograniczone nieco społeczeństwo, nie wydaje się, w jakiś szczególny sposób zadowolone – posłowie eksperci ze zdziwieniem przygładzają starannie przycięte bródki. Co gorsza, nie wydaje się nawet, oby dostrzeżono podstawową różnicę między obecnym eksperymentem rynkowym a tradycyjną, zwyczajową, rzec można, podwyżka. To już prawdziwa obelga pod adresem inicjatorów reformy.

W kraju narasta niezadowolenie, wybuchają strajki, kolejarze, kierowcy, listonosze i nie wiadomo kto tam jeszcze formułują nieodpowiedzialne, anarchistyczne niemal żądania placowe. Skomercjalizowane społeczeństwo oczekuje zaspokojenie nieustannie rosnących apetytów. Pora więc skierować uwagę wybiedzonych rodzimych malkontentów na Zachód. Nieoceniony w podobnych wypadkach azymut okazać się jednak może tym razem ślepym zaułkiem. Helmut Kohl ramię w ramię z Hubertem Czają prowadzi, pod przykrywką uprzejmości, życzliwości i oddania, wrażą politykę. Pozostali europejscy partnerzy zdają się symulować polityczną anemię.

W takiej sytuacji wszelkie możliwe nadzieje musiano skupić na obwisłych kieszeniach amerykańskiego podatnika i biznesmena. Prezydent Bush nawet, owszem, przyjechał, do reszty zdarł ostatnią parę trampek (dar dziękczynny chińskiego przywódcy w dowód uznania za pełne politycznego realizmu, uspokajające wystąpienie w kwestii niedawnej masakry), przyklęknął niemal przed generalskim majestatem, wymienił kilka baseballowych piłeczek z kwiatem warszawskich przedszkolaków, mocno potrząsnął spracowaną dłonią rezydenta Wałęsy, pokiwał na odczepne miejscowej gawiedzi, pozostawił ze dwa tuziny dobrych rad, kilka wieńcy, ukłonów i... niebawem wyjechał. Oczarował wszystkich uśmiechem, wymową, jasnością spojrzenia, pozostawił po sobie miłe wspomnienie i dużą dozę wiary w skuteczność obranej nie tak dawno drogi. Jak się jednak okazało gromkie brawa dostojnych reprezentantów narodowego zgromadzenia, szczyty krasomówczego wdzięku osiągnięte ustami Generała, kryształowo-wałęsowska, rodowa zastawa i orgiastyczne jęki szalejącego tłumu, wszystko to za mało, aby do głębi wzruszyć prezydenckie sumienie. Z oczekiwanych 10 miliardów, zaledwie jeden promil, kwota nie wystarczająca nawet, aby zadysponować po jednym obiedzie na statystyczny żołądek. Konsternacja, zdziwienie, trwoga – czyżby prezydent Bush śmiał żądać ostatecznego upadku systemu?

Cala dotychczasowa konstrukcja ugody z władzą runęła chyba bezpowrotnie. Silna fala strajków, katastrofalna sytuacja cenowa, galopująca inflacja, ogólna radykalizacja nastrojów, razem grozi to wszystko kolejnym niekontrolowanym wybuchem. Szeroka opozycja solidarnościowa znalazła się w wyjątkowo podłej sytuacji. Poparcie społecznego protestu oznacza konfrontację z władzą, poparcie władzy prowadzi do ostatecznego upadku autorytetu. W rezydencji Wałęsy straszy gabinetem cieni, profesor Geremek użala się od jakiegoś czasu na niebezpiecznie podwyższony cholesterol. Na domiar wszystkiego Miodowicz podkłada kolejną świnię wyprzedając swoje akcje w Biurze Politycznym. Apokalipsa! A przecież wydawać by się mogło, że zrobiono niemal wszystko, aby uratować niekomunistyczne oblicze komunizmu. Ten system to stalinizm, pokażcie mi tu komunizm – wykrzykiwał Wałęsa. Nowy sejm jest pierwszym po wojnie demokratycznym parlamentem – wtórowali mu inni. Gorbaczow – cacy, ach, palce lizać – perorował Michnik. Nawet osławiony zbój, Jaruzelski, jako ten syn marnotrawny z biblijnej przypowieści, powrócił na drogę cnotliwej demokracji. A teraz wszystko na marne.

Skoro jednak nie można zbagatelizować komunizmu bezpośrednio, zdematerializować namacalnie, uwiarygodnić personalnie, należy wydobyć z bezładu najróżnorodniejszych koncepcji drogę okrężną. Jeże1i siły proreformatorskie w Partii nie zasłużyły sobie jeszcze na powszechne uznanie i społeczny poklask, należy odcedzić w tyglu przemian te czynniki, które mogą okazać się strawne dla wybrednego podniebienia politycznych konsumentów. Dwie historyczne przybudówki PZPR-u, ZSL i SD, jako organizacje tradycyjnie fasadowe. nic są zapewne partnerem wymarzonym, ale też a drugiej strony doba obecna, głębokich reform strukturalnych, nie wyklucza przecież możliwości dynamicznego wzrostu niezależności również i tych podmiotów politycznych. Pierwsze sondaże opinii i nastrojów wykazały na ogół dość przychylny stosunek do nowej koncepcji. Ostrożnie sympatyzujące głosy zabrzmiały również po stronie partii rządzącej. Wskazują się przy tym na dość istotne konsekwencje.

Zdaniem nieśmiałych rzeczników tej koncepcji sytuacja taka mogłaby doprowadzić do poszerzenia pola manewru, czyli otworzyłaby drogą do opozycji. Oczywiście jest to jak na razie jedynie koncepcja, partyjny beton trzyma się dzielnie. Tym niemniej warto chyba zwrócić uwagę, że krok taki mógłby w konsekwencji doprowadzić do radykalnej odmiany oblicza (en face) partii. PZPR, stojąca tradycyjnie na straży systemowego monolitu, w opozycji, a więc pozbawiona dotychczasowych prerogatyw, musiałaby, w jakże dla siebie specyficznym położeniu, rozpocząć poszukiwanie nowych środków politycznego wyrazu, a zatem droga do socjaldemokracji otwarta i szeroka. Kierunek ewolucji wymarzony. A co najważniejsze nareszcie, być może, zakończony zostanie spór o miejsce komunistycznej ideologii w świecie współczesnym. Obawy I-go Sekretarza, Rakowskiego, przed przedwczesną inauguracją obrad XI Zjazdu znajdują w tym kontekście logiczne wyjaśnienie. Szczęśliwie prezydent Jaruzelski intensywnie zrywa od jakiegoś czasu dawne kontakty polityczne. Jak do tej pory nie wyrzucił jeszcze, co prawda, partyjnej legitymacji ale moment ten może nastąpić już wkrótce. Wówczas nowa dziejowa szansa pojawi się przed nami w pełnym blasku.

Podejrzewanie organizacji antykomunistycznych o sprzyjanie komunizmowi, czy chociażby o świadome pomniejszanie jego znaczenia politycznego jest, rzecz jasna, grubym nonsensem. Nie trzeba chyba w jakiś szczególny sposób dokumentować przeświadczenia, że organizacje te na komunizmie najwięcej żerują, wegetują, q więc powinny o jego rzeczywistą kondycję psychofizyczną zabiegać, troszczyć się, informować szeroką opinię publiczną o jego przypadłościach, uprzedzeniach i sympatiach, o jego, komunizmu, życiowej filozofii. Owszem, zapewne nawet pewien, wymieniony w poselskiej interpretacji, nos kapeenowskiego demonstranta wystawiony został na pobicie i złamanie w dobrej wierze. Radość wywołana zdecydowaną porażką komunistów w niedawnych wyborach niewątpliwie była szczera. Elekcje generała Jaruzelskiego autentycznie zbulwersowała gorące, patriotyczne serca. Wszelako jednak, nie podważając w najmniejszej mierze siły przekonań i szczerości intencji, stwierdzić trzeba, że wszelkie związane z tymi wydarzeniami akty buntu i protesty, w rzeczywistości skutecznie przyczyniły się do wypaczenia rzeczywistego oblicza komunizmu w PRL-u. Największy niepokój budzić może źle skrywana konsternacja oraz niczym nie pohamowana radość wywołana wynikami wyborów. W kraju panującego od półwiecza komunizmu, gdzie każde niemal dziecko wyrasta w zdrowej świadomości, że czerwony jest zły, milicjant brzydki, a telewizja kłamie, w kraju gdzie nigdy nie wygasłe nastroje wywrotowe trzymają w pogotowiu tysiące uzbrojonych po zęby zomowców i ubeków, w kraju tym opozycja, określana jako antykomunistyczna, każdorazowo skłonna jest wyrazić najpierw zdziwienie a zaraz potem triumf z mniej lub bardziej namacalnego dowodu niepopularności komunistów. 0czywiście możnaby całą sprawę zbagatelizować stwierdzeniem, że reakcja ta wywołana była potrzebą szczególnie mocnego podkreślania porażki komunistów. W naszym jednak wypadku wyniki wyborów nie mogły nasuwać jakichkolwiek bądź wątpliwości. W tej sytuacji pozostaje wyjaśnienie paradoksalne, ale jednak logiczne.

Reprezentanci organizacji antykomunistycznych, nie doceniając nośności lansowanych przez siebie haseł, utracili świadomość oporu, tkwiącego głęboko w postawie społeczeństwa. Lub też, patrząc na sprawę z nieco innej strony, skłonni są dostrzegać w komunizmie autentyczne wartości ideowe, mogące rywalizować o godziwe miejsce w społecznej świadomości, wartości nie pozbawione przy tym pewnych walorów etycznych. Niewątpliwie w obu interpretacjach komunizm nie traci więcej niż zyskuje.

Przypadek wyborów prezydenckich w ustroju totalitarnym zakrawa na idiotyczną groteskę. Powoływanie przez komunistów rzekome instytucje państwowe to czysta blaga. Przecież i tak wszyscy wiedzą kto tu rządzi. Organizacje antykomunistyczne dały temu przekonaniu wyraz, ogłaszając mniej lub bardziej stanowczy bojkot niedawnych wyborów do sejmu. Tymczasem już wzmianka tylko o ewentualnej możliwości kandydowania generała Jaruzelskiego wywołała w środowisku antykomunistycznym całą lawina szczerych protestów i niekontrolowanych odruchów. Tego rodzaju paroksyzmy, nieutulone żale, pojękiwania i miny na pewno nie odznaczają się nadmiernym uwielbieniem dla zdroworozsądkowego kiwania palcem w bucie. Poważnym nietaktem byłoby jednak sprowadzanie tego rodzaju przejawów, powiedzmy, nietolerancji politycznej pod wspólny mianownik psychofizycznej niedojrzałości, czyli szczeniactwa. Jak powszechnie już dziś wiadomo, o wiele łatwiej jest wyzyskać orwellowskie dwie minuty nienawiści, używając do tego celu dobrze zapoznaną ofiarę. Inicjator stanu wojennego nadaje się do odegrania tej roli znakomicie. Cała seria wyrażonych pod adresem Jaruzelskiego zastrzeżeń jest, w przeświadczeniu przywódców antykomunistycznych, doskonałą również okazją do wyrażenia sprzeciwu wobec politycznego kierunku opozycji solidarnościowej, która, choć również zadeklarowała wyraźną niechęć do osoby generała Jaruzelskiego, tym niemniej, w formie demonstracyjnej, pozwoliła ostatecznie na realizację jego wyborczego zwycięstwa. Jest to stanowisko tyleż logiczne, co szkodliwe. Nie tylko dlatego, iż burzy wcześniej artykułowane przeświadczenie o rzeczywistej fasadowości komunistycznych instytucji państwowych, ale również dlatego, że zestawia w jednym szeregu działania wszystkich podstawowych ugrupowań politycznych, sugerując mimochodem grupę wzajemnej adoracji. Podstawowym czynnikiem integrującym to zbiorowisko jest dość dokładnie określony interes państwa. Tak się bowiem składa, że dopiero w oparciu o wykładnię interesu państwa w miarę logicznie tłumaczyć możemy protesty pad adresem Jaruzelskiego, jako widomy przejaw dezaprobaty wobec tej nominacji na stanowisko prezydenta. W innym przypadku protesty te musiałyby oznaczać próbę ingerencji w komunistyczne struktury władzy, co wydaje się raczej mało prawdopodobne. Cala sprawa jest niewątpliwie niebezpiecznym przejawem personifikacji problemów politycznych w systemie komunistycznym. Powoduje to w każdym razie najzupełniej mylne odczytanie obowiązujących realiów. Okazuje się przecież, że walczące z totalitaryzmem ugrupowania polityczne nie potrafią odróżnić rzeczywistości zastanej od postulowanej. W naszej konkretnej sytuacji prowadzi to, poprzez mimowolną afirmację nieistniejącego państwa, do zaniku percepcji totalitarnego systemu, i w konsekwencji niepostrzeżenie wspomaga niezwykle groźny proceder wymazywania istoty komunizmu z naszego słownika politycznego.

Paradoks będący przedmiotem tych rozważań jest zapewne jednym z najciekawszych przykładów komunistycznej dezinformacji. Mechanizm funkcjonowania wszystkich zaprezentowanych tutaj faktów i zjawisk możemy z dużą dozą trafności określić mianem manipulacji sięgającej szczytów propagandowego absurdu. Wydawać by się mogło, że komunizm zarówno ze względu na zasięg jak i siłę oddziaływania jest zjawiskiem zapoznanym w dostatecznej mierze, aby jego istnienie nie mogło budzić najmniejszych wątpliwości, i to ze wszystkimi tego konsekwencjami. Rzeczywistość przerasta jednak racjonalne, wydawać by się mogło, kalkulacje. Komunizm w społecznej świadomości zanika i chyba nie jest to zjawisko przypadkowe. Gdzie w takim razie należałoby upatrywać przyczyn? Powyżej zapisany tekst na pewno nie przynosi na to pytanie odpowiedzi. Czynniki sprawcze ukryte są gdzieś znacznie głębiej, gdzie doraźna praktyka polityczna, również ta, zmierzająca do radykalnej przebudowy tradycyjnego wyobrażenia o komunizmie, nie sięga. Tekst ten miał zaledwie na celu przybliżenie pewnego fenomenu tkwiącego w istocie komunizmu, nic ponadto.

HENRYK ZALEWSKI

Tekst powyższy powstał, w zasadniczym swoim kształcie, około połowy sierpnia. Wówczas jeszcze misja tworzenia rządu spoczywała na barkach gen. Kiszczaka. Od tamtego czasu sytuacja uległa, powiedzmy, "pewnej odmianie". Mimo to uznałem za wysoce niestosowne dokonywanie jakichkolwiek przeróbek. Świeża nominacja red. Mazowieckiego zasadniczo nic bowiem nie zmienia, a już na pewno nie może podważyć wcześniej sformułowanej tezy, na rzecz "upadku" komunizmu w społecznej świadomości. Wszystko wskazuje raczej na to, że obecnie teza ta wspierana być może, przy wielkim nakładzie szczerości, woli i oddania, z jeszcze większą konsekwencją, bez wytchnienia.

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989