ANTYKOMUNIZM NA TROPIE POJEDNANIA

... spotniały ze wstydu generał wraz z małżonką, nieomal w odosobnieniu, rzec by można ostatni Mohikanin, drżącą ręką wrzucać będzie do urny kartkę z nazwiskiem faceta, który, kto wie, w głębi duszy jest być może nawet antykomunistą. System chyli się ku upadkowi. Komunizm rdzewieje. Bez prawdziwie autentycznej reformy niczego nie da się już uratować...

Tak mniej więcej mógłby wyglądać komentarz do wydarzeń związanych z wyborami do rad narodowych rok temu, w czerwcu. Bojkot wyborów triumfował. Nastroje radykalizowały się. Wzrastał opór społeczeństwa. Minęło zaledwie kilka miesięcy, a w perspektywie mamy już wolne wybory. Do głosu doszedł konstruktywizm, dialog i consensus Wiele mówi się ostatnio o ujmującym uśmiechu generała Kiszczaka.

Najbardziej istotny jest bez wątpienia wymiar propagandowy niedalekiego przedstawienia. Wybory w państwie totalitarnym (nie wiadomo dlaczego opatrzone dodatkowym epitetem) nie należą przecież do wydarzeń dnia powszedniego, a skoro tak mamy oto do czynienia ze zjawiskiem raczej wyjątkowym. W istocie, komuniści są już znudzeni monopolem władzy; i jakże pięknie daje się komunizm jednak reformować. Jeszcze kilka miesięcy, może lat, a władza leżeć będzie na ulicy. Właściwych przykładów na to mieliśmy w naszej rzeczywistości politycznej kilka. Może być nim bez wątpienia referendum z roku 1946. Udział PSL-u w tamtym historycznym wydarzeniu był rezultatem politycznej koncepcji lansowanej z uporem przez premiera Mikołajczyka, który długo a naiwnie wierzył, że pokona komunistów toastem podniesionym przez jednego z trzech z lekka zawianych facetów w Jałcie. Mikołajczyk utrzymywał później, że referendum oraz wybory do sejmu z roku 1947 zostały sfałszowane. Zapewne. Z drugiej strony warto zwrócić uwagę, że jako wicepremier w rządzie jedności narodowej, a co za tym idzie reprezentant elity rządzącej, był osobiście i bezpośrednio odpowiedzialny za wszelkiego rodzaju machinacje i przestępstwa sfer, do których wówczas przynależał.

W konsekwencji, był Mikołajczyk zmuszony wspomóc swoją działalność w sposób może bardzie. sensacyjno-sportowy niż polityczny, co już jednak z historycznego punktu widzenia większego znaczenia nie ma.

Podobnie sklasyfikować możemy apolityczno-prokomunistyczne dokonania ks. prymasa Wyszyńskiego, który, licząc zapewne na wybudowanie kilku nowych kościołów, w trosce o zdrowie fizyczne, psychiczne i duchowe wiernych wezwał społeczeństwo do głosowania bez skreśleń na komunistycznych kandydatów wyborczych.

Kościołów jakoś wtedy nie przybyło, za to ich brak z nawiązką zrekompensował okazały gmach "pałacu kultury". Wybory roku 1957 jako sprawdzian obywatelskiej dojrzałości udały się znakomicie. Nie dlatego, że zaowocowały prawie stuprocentową frekwencją, ale dlatego, że w oparciu o ogromny autorytet osobisty prymasa w pełni uwiarygodniły mandat polityczny komunistów, mających swoich reprezentantów również w sejmie, tym bardziej, że zasiadali oni obok posłów katolickich.

Sytuacja w latach 80-tych uległa zasadniczej zmianie, co nie oznacza zresztą, aby komuniści znowu tak wiele stracili, Protesty, których uzewnętrznieniem był bojkot, kolejnych wyborów z lat 1984-85 trudno uznać bowiem za próbę demaskacji komunistycznego fałszu prawno-wyborczego. Były one natomiast wyrazem niezadowolenia z militarnej gierki poczynionej przez generała w grudniu. Podobnie zresztą możn1 odczytać reakcję świata zachodniego, prezydenta Reagana osobiście, o czym najlepiej mogłyby zaświadczyć trupy kurczaków polskich, zagłodzonych nota bene akurat wówczas, gdy z punktu widzenia bojowo nastawionej młodzieży, wydmuszki napełnione farbą były najskuteczniejszą bronią w walce z komunizmem.

Wyniki referendum roku 1987 przeszły najśmielsze oczekiwania. Komuniści po raz pierwszy oficjalnie zeszli poniżej 50 % głosujących. Wydawać by się więc mogło, że już nie życzymy sobie reformy gospodarczej pod komunistyczną kuratelą. Nic podobnego. Jak pluralizm to pluralizm, komuniści też mają do niego prawo. Można by odnieść wrażenie, że cały potencjał propagandowo-polemiczny opozycji nakierowany został na przekonanie ministra Urbana, że i społeczeństwo pragnie reformy. Niestety nie bardzo uwierzył. Spośród niezależnych nadal jedynie A. Miodowicz zasiada w Biurze Politycznym.

Pewne oznaki nawrotu do tradycji wolnych wyborów w PRL-u można było już dostrzec przy okazji wyborów do rad narodowych w roku ubiegłym. Jednak wówczas komuniści nie stanęli jeszcze na wysokości postawionego przed nimi zadania, Nie ulega przecież wątpliwości, że strona społeczna była gotowa na współuczestnictwo w demokratycznym życiu politycznym już wtedy. Przyjęty ostatecznie bojkot wyborów nie był wszak bojkotem bezwarunkowym, W praktyce nieomal do ostatniej chwili decyzja leżała w rękach komunistycznych. Wszystko zależało od ich dobrej woli, od wyrażenia zgody na współudział społeczeństwa w wyborze ciała samorządowego. Wskazują na to ogólnie panujące nastroje, jak. też pojednawcze gesty znacznej części opozycji skupionej wokół kierownictwa Solidarności, Najwidoczniej zdawano sobie już wówczas sprawę z możliwości prowadzenia konstruktywnego dialogu z władzą. Pacyfikacja nastrojów kwietniowo-majowych nie była niczym innym, jak właśnie wyrazem chęci rozpoczęcia rozmów pokojowych. Z drugiej strony bojkot wyborów do rad narodowych był przecież powszechny, a deklaracje szerokiej opozycji, zarówno solidarnościowej, jak i tzw. niepodległościowej jednoznaczne. Analogiczna była reakcja społeczeństwa, które w znacznej części, być może nawet większości, udziału w tych wyborach nie wzięło. Co więcej, w zestawieniu z okresem poprzednim postawa społeczeństwa ewoluowała w kierunku jeszcze bardziej radykalnym. Przyczyny takiego stanu rzeczy są zrozumiałe. Był to przecież moment zapalny, z czego doskonale zdawali sobie sprawę komuniści, który w konsekwencji mógł zagrażać eskalacją napięć wywołanych niezadowoleniem rozdrażnionego społeczeństwa. Komuniści zdecydowali się grać na zwłokę, szybko okazało się jednak, że społeczeństwo nie ma zamiaru dłużej występować w roli biernego uczestnika wydarzeń. Przekonywującym dowodem na to były strajki sierpniowe. Strony zainteresowane ratowaniem sytuacji musiały się bardzo spieszyć. W niczym pomóc już nie mogły interwencje przedstawicie1i Kościoła i "Solidarności". Partia zdecydowała się na gest pojednawczy i gest ten został skwapliwie przyjęty. Mecenas Siła-Nowicki zapukał do drzwi generała Kiszczaka, Kiszczak zaprosił Wałęsę, a w rezultacie powstał projekt narodowego porozumienia.

Bodaj od pierwszego spotkani; uaktywnił się problem wiarygodności tej inicjatywy. Przede wszystkim należało bowiem wyhamować protesty społeczeństwa, a tego bez konkretnych propozycji polepszenia sytuacji nie można było osiągnąć. Zapowiedzi polepszenia stanu gospodarki nie mogły wystarczyć, tego rodzaju obietnice nikogo w PRL-u już nie ekscytują. Zmiany muszą również dotyczyć sfery społecznej i politycznej. Przy czym legalizacja niezależnego związku zawodowego nie zaspakaja aspiracji, nadto nie daje gwarancji na trwałość tendencji reformatorskich. Grudzień 1981 roku jest na to wystarczającym świadectwem.

W obecnej sytuacji przy aktualnym poziomie społecznej nienawiści i przyziemnej podejrzliwości wymagane są przemiany w kierunku udemokratycznienia systemu. Temu właśnie celowi służą obrady "okrągłego stołu". Wymiar sprawiedliwości, władza ustawodawcza, samorząd terytorialny, pluralizm organizacji społecznych i politycznych, wolność słowa, oto z grubsza biorąc sprawy, które stały się przedmiotem manipulacji stron biorących udział w obradach. Sprawy te mają więc ulec procesowi demokratyzacji. I tutaj właśnie wyłania się problem podstawowy. Zmiany te mają się bowiem dokonać w ramach obowiązującego i funkcjonującego obecnie systemu.

Jak się jednak okazuje jest to trudność pozorna. Doskonalą w tym miejscu ilustracją jest stanowisko strony społecznej wobec głośnego, ostatnio zagadnienia wolnych wyborów do sejmu. W interesujący sposób wyjaśnia ten problem przedstawiciel poznańskiego środowiska Solidarności w obradach okrągłego stołu Janusz Pałubicki w jednym z ostatnich numerów pisma "Solidarność – Poznań": "Nie będziemy brali udziału w niedemokratycznych wyborach, nie będziemy wzywali do udziału w takich wyborach. Istnieją rozwiązania, które mogą spowodować, że. cześć wyborów będzie demokratyczna, a część nie – i jeżeli będzie taka możliwość, to uważamy to za rozwiązanie sensowniejsze od całych wyborów niedemokratycznych, ale to nie oznacza, że będziemy brali udział w tej niedemokratycznej części". Jak widać tendencje demokratyczne dają się jednak pogodzić z totalitarnym systemem. Wystarczy odrobina dobrej woli i spora doza wyobraźni. Sejm będziemy mieli podzielony na części, z jednej strony zasiadać będą przedstawiciele społeczeństwa, z drugiej reprezentanci tyranii. Ciekawe czy analogiczny podział dotknie także parlamentarne pisuary. W 200-ną rocznicę Wielkiej Francuskiej Rewolucji będzie to bez wątpienia dobry przykład dla zilustrowania rozwoju liberalnych urządzeń ustrojowych; i oby tylko proces dziejowy ze zdziwienia nie rozdziawił gęby.

Przyszedł czas, aby społeczeństwo wegetujące w PRL-u nauczyło się żyć w pełni demokratycznie. Wszelki pośpiech i radykalizm jest tutaj nie wskazany, mówiąc otwarcie chwilowo niemożliwy. W PRL-u bowiem nadal rządzą komuniści, z tym faktem musimy się niestety liczyć. Z drugiej strony na proces przebudowy i odnowy życia społecznego nie możne czekać do momentu upadku komunistycznych rządów. Świat pędzi naprzód, a my wciąż pozostajemy w tyle. Istnieje rzecz jasna niebezpieczeństwo, że komuniści będą się starali wyzyskać nasze dobro chęci. Gwarancji nie mamy żadnych, ale to nie oznacza, że mamy rezygnować. "Solidarność" nie da się podzielić ani zniszczyć. W chwili obecnej, w momencie historycznych przemian społecznych i politycznych, nie możemy stać z boku i biernie przyglądać się poczynaniom władzy. Przede wszystkim należy działać. Działać za wszelką cenę. Niejako w odpowiedzi na to Kornel Morawiecki przywódca Solidarności Walczącej zacytował w ostatnim swoim wystąpieniu publicystycznym celne zdanie Juliusza Mieroszewskiego: "Polityka powinna być najpierw słuszna, a dopiero potem realna, gdyż trwać i wytrwać można tylko w imię słuszności". Niestety innego zdania jest strona reprezentująca jakoby społeczeństwo w obradach "okrągłego stołu". Komuniści zacierają ręce. Nie dlatego, aby cieszyli się wobec nieuchronnego rozbicia opozycji przy okazji niedalekich wyborów do sejmu. Konsekwentne wyodrębnienie opcji antykomunistycznej będzie z punktu widzenia społecznej świadomości raczej zjawiskiem dodatnim. Ale dlatego, iż udział części opozycji w sejmowych wyborach może skutecznie przyhamować proces radykalizacji nastrojów, nastrojów dalekich od koncepcji narodowego porozumienia;

Trudno przewidzieć, jak wyglądać będzie sytuacja polityczna w PRL-u za kilka miesięcy. Można jedynie przypuszczać, ze będziemy świadkami przemian, które w dalszej perspektywie skutecznie umocnią obecną pozycje komunistów. Wizja altruistycznego komunizmu nie wydaje się przecież wiarygodna, wypada więc przyjąć, że zasadniczym celem prowadzonych obecnie działań nie jest nic innego jak tylko pacyfikacja społecznych nastrojów oraz chęć ponownego uwiarygodnienia dobrych intencji strony rządowej. Jak się przy tym okazuje nasze doświadczenie historyczne nie ma większego znaczenia. 13 grudnia nie stanowi skutecznego hamulca, tym bardziej przestrogi. Zaproszenie do udziału w komunistycznym ciele ustawodawczym jest pokusą na tyle silną, że skorzystać z niego skłonna jest nie tylko strona solidarnościowa, ale również przedstawiciele tzw. opozycji niepod1egłościowej. Wszelkie bariery, lody i zasieki ulegają przełamaniu. rozpoczyna się walka o poselskie mandaty. Na szerokie, przedwyborcze wody wypływa Konfederacja Polski Niepodległej. Dzielnie jej w tym sekunduje Polska Partia Socjalistyczna. Wiece i manifestacje przedwyborcze obu tych organizacji odbywają się niemal codziennie. hasło wolnych wyborów króluje niepodzielnie. Zakres wolnościowych aspiracji KPN-u dość dokładnie określił przywódca tej organizacji Leszek Moczulski: "Wolne wybory muszą objąć znaczącą część sejmu. Uważany, że w zasadzie połowę mandatów". Dzięki tej deklaracji sytuacja jest przynajmniej klarowna. Solidarność, KPN, PPS i pewnie szereg podobnych organizacji kroczyć odtąd będą drogą konsekwentnych przemian, drogą, której cel ostateczny trafnie określił kiedyś w jednym z tytułów swoich książek, Józef Mackiewicz. Droga ta prowadzi donikąd.

Pora więc już zerwać z utrzymywaną do chwili iluzją jedności tzw. niepodległościowej opozycji. Najbardziej czytelnym kryterium podziału będzie stosunek do komunistycznej fikcji wyborczej. Niezależnie bowiem od ilości uzyskanych mandatów przez przedstawicieli strony opozycyjnej w przyszłym ciele ustawodawczym, rządzić w PRL-u nadal będą komuniści. I z tym faktem przede wszystkim wypada się liczyć,

Za kilka miesięcy zaledwie będziemy mieli kolejne wybory do sejmu. Z całą pewnością nie będą to wybory wolne. Są jednak w PRL-u ludzie, którzy w kolaboracji z totalitarnym systemem skłonni są upatrywać szansy na realizację idei wolnościowych. Popełniają błąd. I za ten błąd z całą pewnością przyjdzie im zapłacić. Niestety istnieją uzasadnione obawy, że koszty będzie pokrywać także społeczeństwo.

Czas nagli. Już dziś więc wypada sformułować hasło bojkotu wyborów do sejmu, wyborów, które nie będą w istocie niczym innym jak. tylko komunistyczną prowokacją.

H.

Głos Poznańskich Liberałów 1988-1989