9. Co piszą inni: TOM BETHELL - MITY ZJEDNOCZONEJ EUROPY.

CO PISZA INNI

________________________________________________________________

TOM BETHELL

MIT ZJEDNOCZONEJ EUROPY

Jak stwierdziłem podczas mojej ostatniej wizyty w Anglii, żaden temat nie jest u nas bardziej błędnie komentowany niż spodziewane pojawienie się "Stanów Zjednoczonych Europy".

W USA panuje powszechne przekonanie, że z chwilą wprowadzenia jednolitych ceł i politycznej unifikacji narodów Europy, pojawi się wspólna europejska waluta. Jest to tylko kwestią czasu. Wszystko i tak już zostało zaplanowane w Brukseli. Wszyscy, którzy spróbują stanąć na drodze, tak jak lekkomyślna Margaret Thatcher, zostaną zmieceni przez nieubłagane prawa historii i "realia". Mimo przytłaczającej opinii dziennikarzy, którzy starają się ją wszystkim narzucić, pozwolę sobie znowu na luksus posiadania własnego zdania. Proszę Państwa, mimo tego, co głosi „Washington Post” ("Europa gwałtownie przyspieszyła proces unifikacji... wspólna waluta i jednolita polityka finansowa jeszcze przed końcem tej dekady... umacnianie pozycji Parlamentu Europejskiego kosztem rządów krajowych..."), nie będzie żadnych Stanów Zjednoczonych Europy. (Jeśli jest to jeden z problemów, który spędza Wam sen z powiek, możecie go spokojnie wykreślić. Śpijcie dobrze).

Przypuszczam, że najpierw powstanie wolny rynek dwunastu państw Wspólnoty Europejskiej - stanie się to przed końcem 1992 roku - i jest to jedna z niewielu koncepcji ekonomicznych, akceptowana zarówno przez libera/ów, jak i konserwatystów. Ale wolny handel nie wymaga ofiary ograniczenia niezależności. Nie będzie to wolny rynek, który próbuje stworzyć Jacques Delors, francuski socjalistyczny prezydent Komisji Europejskiej i jego wysoko opłacani Eurokraci i wydawcy „New York Times”. To Margareth Thatcher "nietaktownie" dotknęła sedna sprawy, mówiąc w 1988 r. w Brugii: "Nie będziemy podporządkowywać naszej polityki celnej jedynie po to, aby zosta/a ona ustalona na poziomie europejskim, i poddawać się europejskiemu superrządowi wprawiającemu się dopiero w zarządzaniu z Brukseli".

Optymistyczna wizja nowej Europy została sformułowana przez Normana Macrea, byłego wydawcę magazynu „Economist”. Jeśli kapitał i ludzie rzeczywiście zdążają do pełnej swobody poruszania się w obrębie Europy, oznaczać to będzie całkowitą dezorganizację życia na całym kontynencie i stopniowe osłabianie struktur państwowych, przeniesienie się przedsiębiorstw do rejonów o najniższych podatkach itd. "Może to doprowadzić do stopniowego rozchwiania europejskich struktur gospodarczych i socjalnych - jak napisał ostatnio „Economist” - będącego skutkiem ucieczki przed groźbą ponadnarodowego superrządu Delorsa".

Zauważmy, że wg Macrea wizja nowego rozchwiania może się ziścić tylko wtedy, gdy państwa Europy zachowają swoją narodową odrębność. A to raczej podporządkowanie jednorodnemu systemowi prawnemu spowoduje z pewnością zanik współzawodnictwa między nimi. Podobnie jak obecnie dzieje się to w Stanach Zjednoczonych AP, gdzie dominujący wpływ rządu federalnego w dużym stopniu eliminuje korzyści, które zaistniałyby w wypadku jego znikomej ingerencji w sprawy samorządowe i podatkowe na szczeblu stanowym.

Wolny handel i swobodny przepływ kapitału w połączeniu z zachowaną niezależnością narodów stworzy samoczynnie Federację Europejską - słowa "federacja" używam tutaj w jego oryginalnym i właściwym znaczeniu jako związku łączącego suwerenne państwa. Jest to system władzy zdecentralizowanej. Natomiast od czasów Nowego Ładu powstała tendencja do używania tego terminu opacznie, jako nadanie niezależności prawnej de facto zdominowanej przez władzę centralną. Kiedy François Mitterrand powiedział, że celem Europy jest "federacja", miał na myśli centralny ośrodek władzy, przed którym ostrzegała M. Thatcher.

Europa planuje wspólną walutę do końca 1997 r. To oznacza, że celem jest centralizm, a nie swobodna rywalizacja sfederowanych podmiotów. Nie jest możliwa wspólna waluta (koegzystująca z konkurencyjnymi walutami narodowymi tak jak np. frank czy funt), ponieważ monopol walutowy będzie możliwy tylko przy kontroli narodowych systemów monetarnych (i to w coraz większym stopniu) i podatkowych. Według Karla Otto Pohla z Bundesbanku "unia monetarna zakłada znaczne przesunięcie odpowiedzialności za politykę ekonomiczną w kierunku władzy centralnej i w efekcie daleko idące przekształcenia Wspólnoty w sferze politycznej i instytucjonalnej. Znaczące przesunięcie centrów decyzyjnych będzie niezbędne także w sferze polityki fiskalnej".

Jak zauważył Michael Heseltine, unia monetarna pociąga za sobą "federalizm wprowadzony ukradkiem". (Heseltine doprowadził do osłabienia pozycji Thatcher w Partii Konserwatywnej, rezygnując z umocnienia własnej). Wielu ludzi w Europie spoza brukselskiej biurokracji rozumie lepiej złożoność problemów monetarnych i wprawiają ich w kłopot stosowane akronimy - ECU, ERM, EMU. Londyński „Spectator” podejrzewa, że "Europa jest dla przeciętnego Brytyjczyka miejscem znanym tylko z reklam w turystycznych folderach. To miejsce, gdzie używanie zagranicznych pieniędzy jest przyjemnością, ponieważ wszystkie pieniądze są do wydania; gdzie się śpi w hotelach i je w restauracjach". Jak wykazuje sondaż opinii publicznej Harrisa, prawie jedna czwarta badanych sądzi, że Turcja jest członkiem Wspólnoty, a cztery procent myśli, że Egipt także. Lecz ogromna większość Brytyjczyków (62%) życzy sobie zachowania odrębności swego kraju.

Rozumiejąc, że w grę wchodzi niezawisłość państwa, pani Thatcher ostrzegała w październiku 1990 r. w Rzymie, że presja innych przywódców europejskich na szybkie stworzenie unii monetarnej jest "bujaniem w obłokach (...)". Wprawiło to w zakłopotanie Konserwatystów i Eurofederalistów, którzy byli ciekawi, dlaczego nie może ona, tak jak inni szefowie państw, zaakceptować unii ekonomicznej, traktującej "jako polityczne esperanto, jako wafelek, który może być dobry dziś, ale jutro już niewart zainteresowania".

Inni szefowie państw europejskich nie mają najmniejszego zamiaru ograniczać suwerenności, lecz tylko grają na zwłokę. Tymczasem uważają, że najwygodniej ukryć się za spódnicą pani Thatcher. Najwyraźniej widać to na łamach prasy. Z różnych powodów są to tylko piękne słowa. Zjednoczone Niemcy stając w obliczu kosztów przebudowy ich wschodniej części, że nie wspomnę już o wyżywieniu i innych kosztach pobytu Armii Sowieckiej, zrobili się uważniejsi, gdy w grę ma wejść kontrola ich polityki ekonomicznej przez bardziej rozrzutnych członków Wspólnoty. Francuzi z hipokryzją popierają Brukselę, cały czas mając nadzieję, że użyją EWG jako instrumentu subsydiującego ich własne rolnictwo. Dwie rzeczy budują iluzję postępów na drodze do zjednoczenia. Po pierwsze - rok 1997 jest na tyle odległy, że przywódcy europejscy mogą prowadzić swoją nie- szczerą politykę poparcia dla tej sprawy wiedząc, że nie będą już przy władzy, kiedy nadejdzie krach (dotyczy to prawie na pewno Helmuta Kohla i François Mitterranda). Po drugie - uboższe państwa, takie jak Hiszpania i Portugalia, na razie ciągną tylko korzyści z Europejskiego Regionalnego Funduszu Rozwoju, z którego np. Hiszpania zabiera aż 30%. Ale jak długo Niemcy będą znosić wzrost podatków idących na takie niedorzeczne inwestycje jak odbudowa mostów w najbiedniejszych rejonach Hiszpanii?

Obnażanie nierealnych zamiarów Wspólnoty Europejskiej drogo kosztowało brytyjskich torysów i zakończyło się niepowodzeniem. Thatcher rezygnując z otwartego mówienia prawdy na rzecz taktownych uników, straciła poparcie Eurofobów. Kilka miesięcy wcześniej Nicolas Ridley, jej minister przemysłu, był jeszcze mniej taktowny, mówiąc o Wspólnocie Europejskiej: "Kiedy patrzę na instytucje, w których ręce ma przejść nasza niezależność, jestem przerażony. Siedemnastu mianowanych polityków, przed nikim nieodpowiedzialnych, którzy nie odpowiadają za wzrost podatków, tylko wydają pieniądze, którym schlebia indolentny parlament, który także nie odpowiada za podatki i zachowuje się arogancko - wszystko to napawa mnie trwogą. Pomysł, by powiedzieć: »OK, oddamy wam naszą niezależność, jest dla mnie nie do przyjęcia". Ridley był już na cenzurowanym, ale odszedł z rządu, gdy posunął się jeszcze dalej, pochopnie porównując Kohla do Hitlera, a Wspólnotę Europejską określając mianem "niemieckiego spisku". Sądzę, że Niemcy już niedługo rozbiją Wspólnotę odmawiając dalszego łożenia na biedniejsze państwa członkowskie.

To, co najbardziej dziwi, to nieustający entuzjazm establishmentu amerykańskiego dla Stanów Zjednoczonych Europy. Opiera się on na mającej swoje podłoże w przeszłości idei, że te podzielone państwa, które wciągnęły nas w dwie wojny światowe, zdolne byłyby do pokojowego współistnienia, gdyby tylko stanowiły jeden wielki organizm państwowy, tak jak USA. To już nie jest inżynieria społeczna, ale globalna. Zasady polityki zagranicznej przez długi czas opierały się na założeniu, że świat byłby bezpieczniejszy, gdyby składał się z kilku ponadnarodowych supermocarstw. Małe państwa są wojownicze, nacjonalistyczne, nietolerancyjne, zawistne, szowinistyczne, skłonne do gwałtu, zbrodnicze, niebezpieczne, swarliwe itd. Jednak jak wykazuje Alan Sked w swojej ostatniej publikacji w Nationalinterest ("Mity o europejskiej jedności"): "dokładna analiza nowożytnej historii Europy udowadnia, że wojny wybuchały przeważnie w sytuacjach, kiedy ponadnarodowe państwa dynastyczne - Imperium Ottomańskie, monarchia Habsburgów czy Cesarstwo Napoleona - odmawiały zgody na samostanowienie narodów". Wojna Secesyjna podobnie wybuchła z powodu odmowy Stanom południowym prawa do odłączenia się.

Świat w rzeczywistości zdaje się zdążać w przeciwnym kierunku, niż fantazjują politycy w Brukseli i Waszyngtonie. Państwa raczej dzielą się niż łączą. Związek Sowiecki, Jugosławia, Czecho-Słowacja, nawet Kanada sygnalizują tendencje do rozpadu. Jest to z pewnością pożądane. Na całym świecie rządy prze- chodzą obecnie kryzys przerostu władzy i najlepszym sposobem wyzwolenia ludzi od niewolniczego wysiłku na rzecz bezproduktywnych rzesz urzędników państwowych jest zbliżenie rządzących do rządzonych przez zwielokrotnienie ilości państw. Niestety, najważniejszym posunięciem polityki zagranicznej USA będą próby przeciwdziałania tym tendencjom w imię "stabilizacji". Administracja Busha otwarcie mówi o przyjściu z pomocą Gorbaczowowi dla ocalenia Związku Sowieckiego. „New York Times” ostatnio przedstawił przepis na zachowanie Jugosławii, a „Washington Post” wyskoczył z tytułem "Ratowania Jugosławii" (kiedy państwa grożą rozpadem, prasa się zamartwia - "Jak Zachód może stać z boku i przyglądać się temu obojętnie").

W dniu, w którym opuściłem Anglię, normalny świat przypomniał mi o sobie na ostatnich stronach „Financial Times”. "Mówienie o szwajcarskim bezpiecznym niebie jest szczerą prawdą" - głosił nagłówek. "W czasach niepokojów Szwajcaria zawsze pozostaje czymś na kształt raju. W cieniu kryzysu w Zatoce Perskiej te słowa jawią się jako szczera prawda. Szwajcarski rynek papierów wartościowych jest otwarty, ale tylko na cenę". A to niespodzianka! Szwajcaria nie przyłączyła się do Wspólnoty Europejskiej, a szwajcarski frank pozostanie poza europejską unią monetarną. Dotyczy to także "Offshore Managed Funds", w którego skład wchodzą wyspy Guernsey, Jersey, Wyspa Man, a także Luksemburg. Przypomną nam one o sobie któregoś dnia w „Daily Telegraph”: "Problem podatków plagą europejskich menedżerów". Podatki są za wysokie - oto problem. Czy ktoś uważa, że kolejne kłamstwo rządu jest w stanie rozwiązać problem nadmiernej jego ingerencji?

Tłum. A.M

American Spectator, luty 1991 r.

Orientacja na prawo 1986-1992