9. Co piszą inni: POLITYKA ZAGRANICZNA HOLLYWOOD: MIĘDZY UTOPIĄ A ZYSKIEM (Richard Grenier)

CO PISZA INNI

_______________________________________________________________

RICHARD GRENIER[1]

Polityka zagraniczna HOLLYWOOD

Między utopią a zyskiem

Establishment polityki zagranicznej Hollywood rozpoczął otwarcie sezonu na Boże Narodzenie zeszłego roku dwoma ważnymi dla siebie i kosztownymi premierami: The Russia House Johna le Carre z Seanem Connery i Havana Roberta Redforda, której produkcja kosztowała 50 milionów dolarów. Wierna adaptacja powieści le Carre pod tym samym tytułem, jest historią, którą Jeane Kirkpatrick nazwała "zdradą pryncypiów". Bohater (Sean Connery), agent brytyjskiego wywiadu zdradza swój kraj dla miłości do "Rosji" i do kobiety. Historia skonstruowana jest w sposób całkowicie nieprawdopodobny, do czego le Carre posiada - poświadczone już poprzednio - skłonności. W przeciwieństwie do tajnego agenta Jamesa Bonda, którego Connery grał w słynnej serii filmów, tutaj agent brytyjski zdradza największe i najmroczniejsze tajemnice wojskowe Anglii i Ameryki KGB, która przedstawiona jest jako wyjątkowo uczciwa organizacja, "zawsze dotrzymująca słowa". Chociaż w powieści i na ekranie bohater prezentowany jest jako wcielenie cnoty, film poniósł dużą klęskę finansową.

Hawana Redforda jest w praktyce remake legendarnej Casablanki z czasów drugiej wojny światowej z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergman. Robert Redford spotkał się uprzednio ze wspaniałym przyjęciem na Kubie i obsypany został pochlebstwami przez Fidela Castro. Sundance Institute Redforda utrzymuje serdeczne, oficjalne stosunki z Fundacją Nowego Kina Ameryki Łacińskiej utworzoną pod egidą Castro i mającą swą siedzibę w Hawanie. Redford pragnął nakręcić swój film na Kubie, ale wobec braku zgody Waszyngtonu zrobił go w Dominikanie. Nieśmiały, przyzwoity i niezbyt wykształcony Redford zrobiłby prawdopodobnie identyczny film, nawet gdyby Castro nie przyjął go tak serdecznie. Interesujące jest przetworzenie fabuły Casablanki i zaprezentowanego w niej spojrzenia na nazistów, kolaborantów i członków francuskiego ruchu oporu: ci ostatni stają się rewolucyjnymi fidelistami, kolaborującymi z nazistami przekształcają się w urzędników wroga Castro - Fulgencia Batisty. Z kim kolaborują kolaboranci? Kto jest nazipodobnym władcą okupowanej Kuby? Ależ oczywiście, Stany Zjednoczone reprezentowane przez łajdacką bandę kryminalistów i innych złoczyńców od CIA do mafii Meyera Lansky'ego. Film kończy się radosnym triumfem revolucion Fidela, confetti fruwa w powietrzu, Havana szaleje, ludzie tańczą na ulicach. Pismo Variety zaliczyło premierowy tydzień Havany do największych kasowych i artystycznych niepowodzeń roku.

Czy możemy wnioskować na podstawie Havany, która jest pochwałą Fidela Castro i The Russia House, który jest pochwałą zdrady na rzecz Związku Sowieckiego, o spójnej polityce między- narodowej Hollywood? Czy są jakieś różnice w poglądach amerykańskich twórców filmowych, czy część z nich faworyzuje Castro i Związek Sowiecki, a część przeciwnie? Czy amerykańscy twórcy filmowi mają jedną linię polityczną, podczas gdy amerykańska publiczność ma inną? Jeśli zaś poglądy te są różne, dlaczego potrzeba zysku, tak konieczna w przemyśle filmowym, jak w każdym innym, nie powoduje ich zbliżenia?

Dyktatura aktorów

Kiedy film nie odnosi sukcesu kasowego, nie jest łatwo dokładnie stwierdzić, dlaczego, ponieważ w grę wchodzi wiele czynników: przyciągająca siła gwiazd filmowych, walory wizualne i scenariuszowe. Czyżby Redford i Connery byli już za starzy? Czyżby utracili swoją atrakcyjność? Recenzenci rzadko (świadomie) zajmują się wymową polityczną filmów, ograniczając się do pochwał o filmach prezentujących poglądy polityczne zbieżne z ich własnymi (przypadek The Russia House) oraz krytyki filmów, z których tezami politycznymi nie mogą się zgodzić. Polityka w filmie w ostatnim czasie odgrywa jednak dużą rolę. Wiele filmów wychwalanych przez krytyków przepadło z kretesem, podczas gdy wiele potępionych przetrwało stając się przebojami kasowymi wszechczasów - seria Rambo Sylvestra Stallone'a jest tego najlepszym przykładem.

Jednak nic takiego nie stało się z filmem Havana, który dostał fatalne recenzje, a jednocześnie znalazł się na samym dnie największych klęsk roku pod względem frekwencji. Nawet krytycy filmowi, którzy są zupełnymi ignorantami w kwestii Kuby i których trudno posądzić, by czytali chociaż pierwsze strony gazet, byli zażenowani zawartym w filmie płomiennym poparciem rewolucji Fidela Castro, której obecne notowania w amerykańskich kołach lewicowo-liberalnych spadają, a która wypadła również z łask Moskwy. Kuba - trzecie pod względem zamożności państwo Ameryki Łacińskiej za czasów Batisty, pod rządami Castro jest jednym z najbardziej zacofanych krajów półkuli zachodniej. Jak Hollywood mógł wy- łożyć około 50 milionów dolarów na tak anachroniczny film? Odpowiedź jest prosta. Red- ford jest "pewniakiem". Co powie, staje się. Być może już tak nie będzie, ale z pewnością było, kiedy kręcił Havanę.

Hollywood przeszedł długą drogę od czasu, gdy został opanowany przez takich szefów wytwórni jak: Louis B. Meyer, Sam Goldwyn, Darryl Zanuck i Harry Cohn - superpatriotów amerykańskich i żarliwych antykomunistów. "System wielkich wytwórni" upadł dawno temu, a działalność dzisiejszych ogranicza się do finansowania i dystrybucji filmów. Dzisiejsi producenci okazjonalnie wykładają pieniądze na filmy oparte na kasowej książce czy sztuce, ale przeważnie stawiają na nazwisko, które według nich zagwarantuje tłumy przed kasami. Są to czasem wysoko notowani reżyserzy, ale większość pewnych nazwisk w Hollywood to gwiazdy filmowe. Dzisiaj to oni robią politykę Hollywood.

Ma miejsce jeszcze inna zasadnicza zmiana - zmiana socjologiczna. Większość ludzi skłonna jest myśleć, że aktorzy zawsze reprezentowali poglądy polityczne Greenwich Village czy innych tego rodzaju środowisk. Tak jednak nie było. W dniach chwały Hollywoodu przed II wojną światową gwiazdy filmowe nie miały w zasadzie żadnych poglądów politycznych. Doświadczenie pouczało, że gdy gwiazda deklaruje się jako zwolennik republikanów, demokraci nie przyjdą, aby zobaczyć jej film. Jeśli zaś mówi, że jest demokratą, nie przyjdą republikanie. Nawet w życiu prywatnym gwiazdy tamtego czasu nie były specjalnie "upolitycznione". Bez względu na to, czy były demokratami czy republikanami, generalnie podzielały punkt widzenia szerokich mas spo-

Dreiser czy Lincoln Steffens (ten ostatni nie był Żydem), kierowali się literacką wrażliwością, górnolotnym idealizmem i uniesieniami moralnymi, która to postawa była charakterystyczna dla okresu nazwanego przez Eugene Lyonsa "Czerwoną Dekadą",

Pisarze hollywoodzcy byli bardzo dobrze opłacani, lecz ich obsesją w tamtych czasach było, spowodowane przez ich antagonistyczne, a często i poniżające relacje z szefami wytwórni, utrzymywanie dziwacznego mniemania, że są "robotnikami",

W latach sześćdziesiątych mówiło się, że polityczne poglądy nowojorskiego podrzędnego City College zdobyły przewagę nad poglądami prezentowanymi przez prestiżowy Harvard, Coś rów- nie dziwacznego miało miejsce w Hollywood, Postawy duchowe i specyficzne poglądy polityczne scenarzystów, którzy sami nie mając siły przebicia przekazywali je wykorzystując nieprawdopodobną siłę oddziaływania gwiazd filmowych, zaczęły górować nad postawami wszechpotężnych producentów, Kluczowym elementem zmian w tej kwestii jest zjawisko wchłaniania aktorów Hollywood przez intelektualne elity Ameryki na przestrzeni kilku ostatnich dziesięcioleci,

Gwiazdy filmowe w początkowym okresie dostarczały rozrywki i miały szerokie kręgi wielbicieli, ale nie posiadały prestiżu intelektualnego, Reżyser Alfred Hitchcock określał je mianem "stada". Dziś mają status artystów i ludzi rzekomo myślących, Mają "opinie". Mają określone poglądy. Uczęszczali do prestiżowych uczelni (Jack Lemmon - Harvard, Jane Fonda - Vassar, Jodie Foster - Yale, Brooke Shields - Princeton, Meryl Streep - Vassar i Yale, Paul Newman - Kenyon i Yale, Sigourney Weaver - Stanford i Yale, William Hurt - Tufts, Chevy Chase - Bard, reżyser Oliver Stone - Yale). Obecnie gwiazdy zajmują jednoznacznie zdecydowane stanowiska w sprawach publicznych, a ich poglądy traktowane są z szacunkiem i powagą. Krytykują "bezmyślny patriotyzm" i "amerykański mit kariery" całkowicie odcinając się od godnych potępienia partykularnych interesów narodowych. Jest to charakterystyczną cechą amerykańskich środowisk artystycznych, najbardziej zwariowanej części świata intelektualistów. Troski aktorów skupiają się teraz na „sprawach uniwersalnych, międzynarodowych, globalnych. Gwiazdy wyrażają publicznie swe oburzenie z powodu działań tzw. szwadronów śmierci w Ameryce Środkowej i losu tropikalnej dżungli brazylijskiej.

Zdominowanie przemysłu filmowego przez elity intelektualne jest szczególnie widoczne na przykładzie corocznego rozdziału nagród Akademii Filmowej. Nie dalej jak w latach siedemdziesiątych tradycyjnym warunkiem zdobycia Oscara, czy to za kreację aktorską, za reżyserię, scenariusz czy efekty specjalne, była przynależność do zespołu, który zrealizował przebój kasowy. Z jednym czy dwoma wyjątkami - było to powszechną regułą. Nagle w 1980r. zasada ta została złamana przez film Roberta Redforda Zwykli ludzie, który odniósł umiarkowany sukces komercyjny, za to został nagrodzony trzema Oscarami, w tym za najlepszy film i za reżyserię. Od tej pory i jury Akademii zaczęło bardziej przypominać komisje przyznające Nagrodę Nobla, Pulitzera czy Fundacji MacArthura. Opinia przeciętnego widza zeszła na dalszy plan. Akademia zaczęła honorować to, co uważała za artystyczne, "idealistyczne" i społecznie postępowe, niezależnie od powodzenia tych utworów wśród widzów.

Odwrotnie jednak niż "postępowi" profesorowie akademiccy, osoby związane z przemysłem filmowym i poszczególni aktorzy muszą dbać o swoją popularność, aby utrzymać swą wartość "handlową". Ogranicza to w pewnym stopniu ich skłonności do "idealizmu". Książka Johna le Carre The Russia House była bestsellerem. Praktyka wydawnicza uczy, że bestsellerem jest edycja sprzedana w twardej okładce w liczbie co najmniej 100 tys. egzemplarzy. Tradycyjnie film zasługujący na miano sukcesu to ten, który jest obejrzany co najmniej przez 7 milionów widzów. Fakt, że The Russia House mógł odnieść sukces jako powieść i klęskę w wersji filmowej, nawet mimo schyłku zimnej wojny i wzruszającej kreacji Michelle Pfeiffer w głównej roli kobiecej, może nam wiele powiedzieć o różnicach gustów politycznych między amerykańskimi czytelnikami i o wiele liczniejszą publicznością kinową.

Hollywood często bazuje na ignorancji odbiorców. Isak Dinessen, autor książki, na której kanwie nakręcono film Pożegnanie z Afryką, był jednym z ulubionych pisarzy Adolfa Hitlera. Publiczność amerykańska nie zdawała sobie z tego sprawy. W rzeczywistości baronowa Blixen (posługująca się pseudonimem literackim Isak Dinessen) wierzyła w arystokrację, jej wyższość klasową i rasową. Pierwsze zdanie jej afrykańskiego pamiętnika brzmi "Miałam kiedyś farmę w Afryce" - jest to o tyle prawdziwe, o ile można nazwać plantację, zatrudniającą 12 tysięcy czarnych robotników, farmą. Baronowa miała przygodę miłosną z brytyjskim bohaterem I wojny światowej nazwiskiem Denys Finch Hatton. W wersji filmowej bohaterka filmu grana przez Meryl Streep jest bojowniczką o równość rasową, a mocno podretuszowany heros wojenny Hatton, grany przez Roberta Redforda, w cudowny sposób przeistacza się w pacyfistę. Publiczność pławi się w niewiedzy.

Kinomani wiedzą jednak nieco więcej na temat Związku Sowieckiego niż o Isak Dinessen. W końcu słyszeli trochę o Leninie i Stalinie. W 1981 r. Warren Beatty zachłyśnięty poglądami politycznymi bohatera swoich lat chłopięcych, amerykańskiego bolszewika Johna Reeda, został poskromiony w swoich politycznych sympatiach przez sytuację przed kasami w czasie wyświetlania jego filmu Reds. Podobnie stało się w ostatnich miesiącach z twórcami The Russia House i Havany.

Rynek

(...) Można śmiało powiedzieć, że obecna polityka Hollywood jest "utopią powściąganą przez chciwość". Większość filmów w Hollywood jest jednak robiona dla pieniędzy, a nie w imię budowy lepszego świata. Jest równie oczywiste, że nie ma producenta, który kręcąc film myśli: "Ten film będzie klęską finansową". -

W porządku, ale za to wysoko podniesie sztandar pokoju i sprawiedliwości społecznej. Oszukiwanie siebie jest jednak czynnikiem stałym. Producent bywa przekonany przez gwiazdora czy reżysera, że na filmie "idealistycznym" też można zrobić pieniądze. Poza tym zawsze liczy na pewne "nazwisko".

Na początku lat osiemdziesiątych Stanley Rothman i Robert Lichter autorzy książki The Media Elite, uwzględniając moje spostrzeżenia na temat postawy lewicowej Hollywood zawarte w cyklu esejów zamieszczanych na łamach „Commentary”, wydali studium na temat elit Hollywood.

(...) Jeśli wybory prezydenckie w 1972 r. byłyby przeprowadzone tylko w środowisku czołówki Hollywood, George McGovern mógł wygrać stosunkiem głosów 4 do 1, podczas kiedy w rzeczywistości zwyciężył tylko w jednym stanie. W nowszym studium, będącym rezultatem drobiazgowej analizy około 90 filmów, Stanley Rothman, David Rothman i Stephen Powers, nie negując zmian zaszłych w erze Reagana, stwierdzają, że tendencja ta utrzymuje się, a nawet, pod pewnymi względami, nasila się. Filmy produkowane w Hollywood wyrażają niezwykle krytyczne opinie o społeczeństwie amerykańskim, opinie całkowicie rożne od generalnie panujących wśród publiczności. Fenomen ten nie może być tłumaczony w kategoriach ekonomicznych. Zdaniem autorów lewicowy liberalizm Hollywood mógłby pójść jeszcze dalej, gdyby nie presja rynku. Dochodzimy do sedna sprawy. "Presja rynku" jest czynnikiem, który najsurowiej obchodzi się z "postępowymi" dotyczącymi polityki zagranicznej. W tej dziedzinie, historia Hollywood pełna jest spektakularnych klęsk filmów o wymowie liberalno-lewicowej, których producenci, zwiedzeni przez pewnych artystów, liczyli na sukces finansowy. Kilka z nich pamięta się nawet do dziś: dotyczące Afryki - in Another Country, Dry White Season, Gry Freedom - wszystkie gwałtownie atakujące politykę apartheidu w RPA. Amerykańscy widzowie, nawet czarnoskórzy, nie poszli na te filmy, wybierając zamiast nich Eddiego Murphy. Oprócz RPA dla Hollywood reszta Afryki poniżej Sahary to terra incognita. Ludobójcze mordy dokonywane przez czarnych na czarnych są tematem tabu. Bliski Wschód: propalestyńska The Little Drummer Girl Johna le Carre z Diane Keaton Geszcze jeden bestseller tego autora, który podobnie, jak The Spy Who Came In From the Cold i The Russia House, poniósł klęskę w wersji filmowej), podobnej orientacji film Costy-Gavrasa Hannah K. Polityka Hollywood w sprawach afrykańskich i bliskowschodnich przypomina politykę ONZ w jej najbardziej antyamerykańskim okresie, kiedy koalicja arabsko-afrykańska wspólnie z blokiem sowieckim przegłosowywała, co chciała.

Co do Ameryki Łacińskiej, hollywoodzkie produkcje również obfitują w całkowite niepowodzenia. Nikaragua - dwa filmy zajadle antyamerykańskie: Under Fire (z Nickiem Nolte i Gene Hackmannem) i Walker (z Edem Harrisem), którego koszty produkcji były pokryte przez sandinistów. Argentyna i Paragwaj - bezwstydnie proterrorystyczny Beyond the Limit (z Richardem Gere), adaptacja równie bezwstydnej powieści Grahama Greena The Honorable Consul. Na te- mat latynoamerykański w sensie bardziej ogólnym wyprodukowano jeszcze Misję z Robertem De Niro i Jeremy Irosnem i Moon Over Parador z Richardem Dreyłussem i Raulem Julia. Co do Chile mieliśmy popierający Allende i jadowicie antyamerykański film Zaginiony z Sissy Spacek i Jackiem Lemmonem, jeszcze jednym gościem Fidela Castro. Zaginiony był nominowany do Oscara, zdobył nagrodę za scenariusz i gorące poparcie ze strony Akademii Filmowej mówiącej ex cathedra ustami komentatora ceremonii rozdania nagród, że film jest historycznym faktem udowadniającym rolę USA w obaleniu Allende. Tak się składa, że Chilijczycy pokazali ostatnio, co sądzą o rządach Allende. W ostatnich wyborach w Chile komunizm, do którego w oczywisty sposób dążył Allende, poniósł miażdżącą porażkę. Do senatu wybrano tylko dwóch zwolenników Allende, przy 118 jego przeciwnikach. Ale w oczach Hollywood Allende pozostaje nadal świeckim świętym, a CIA, mimo oczyszczenia jej przez powołaną w przeciwnym celu Komisję Senacką Churcha, obciążane jest odpowiedzialnością za jego upadek. Co do rewolucji meksykańskiej w drugiej dekadzie XX wieku, Jane Fonda i Gregory Peck przedstawili w 1989 r. filmową wersję skrajnie prorewolucyjnej powieści Carlosa Fuentesa Old Gringo.

W tym samym roku film Paula Newmana Fat Man and Little Boy - protest przeciwko broni nu- klearnej, oglądałem w czasie premierowego tygodnia w kinie na Wisconsin Avenue w Waszyngtonie w towarzystwie czterech widzów. Był to rok obfitujący w rekordowe klęski lewicowo-liberalnych produktów, co zostało uwidocznione na liście sporządzonej przez Variety. Na jej końcu znajdują się dwa wyżej wymienione filmy oraz A Dry White Season Marlona Brando. Takich lat było więcej. W 1983 Rok niebezpiecznego życia o niegodziwych knowaniach USA w Indonezji był kompletnym fiaskiem mimo udziału Mela Gibsona i chwytliwego tytułu; Deal of the Country nakręcony w czasie trwania wojny iracko-irańskiej j głoszący tezę, że wszystkie konflikty w Trzecim Świecie są spowodowane przez amerykańskich i zachodnioeuropejskich handlarzy bronią, był kolejną klapą mimo głównej roli Chevy Chase'a. Poza tym ostatnie miejsca na liście roku zajęły: antynuklearny Testament i Daniel Sydneya Lumeta próbujący usprawiedliwiać szpiegostwo na rzecz Związku Sowieckiego. Względami polityki międzynarodowej. Z wyjątkiem Misji wszystkie te filmy były klęskami finansowymi.

W dziwny sposób orientacja polityczna Hollywood odniosła większy sukces w tematyce chińskiej wystawnym filmem Bertolucciego Ostatni cesarz. (...)

Richard Bernstein - sinolog i dziennikarz „New York Times”, który spędził kilka lat w Chinach, nazwał film zwykłą "pekińską propagandą". Publiczność amerykańska nie zwróciła na to uwagi odbierając Ostatniego cesarza przede wszystkim jako wielki spektakl. Film odniósł umiarkowany sukces kasowy.

Szczegóły japońskiego ataku na Pearl Harbour są doskonale znane Amerykanom, dlatego też wyśmianie przez Stevena Spielberga amerykańskich uczuć patriotycznych w filmie 1941 było jedną z najkosztowniejszych pomyłek w dziejach Hollywood. Tegoż reżysera Imperium Słońca, o niezrozumialej fascynacji angielskiego chłopca japońskimi pilotami samolotow bojowych podczas II wojny światowej (interesujący zwrot tego reżysera znanego z funkcjonalnego pacyfizmu), było kolejnym fiaskiem, przynajmniej w Ameryce. Nie było zaskoczeniem, że straty komercyjne zostały zrekompensowane sukcesem w Japonii.

Wietnam

Przy omawianiu tematyki międzynarodowej nie sposób pominąć Wietnamu. Tutaj sprawa nie jest taka prosta. Przez długi czas - tak długi, jak długo utrzymywały się wpływy starej gwardii Hollywood - nakręcono tylko kilka filmów o Wietnamie. W 1968 r. John Wayne zrobił Green Berets, który to film przyniósł, nawiasem mówiąc, niezłe pieniądze. Potem nastał czas milczenia.

Nagle w 1978 r., trzy lata po upadku Sajgonu, pojawiły się dwa obrazy zaczynające sekwencję filmów wietnamskich: antywojenny Powrót do domu z Jane Fondą, który odniósł spory sukces (37 miejsce) i Michaela Cimino Deer Hunter z Robertem De Niro - patriotyczny i antykomunistyczny, jeden z większych sukcesów kasowych roku. W następnym roku można odnotować klęskę wskrzeszenia ducha kontrkultury sprzed paru lat.

W filmowej wersji Hair. Wtedy też powstał kolejny kosztowny film o Wietnamie - skomplikowany i zagmatwany Czas Apokalipsy stanowiący próbę przeniesienia w realia wietnamskie Jądra ciemności Josepha Conrada. Wirtuozeria reżysera, romantyczny wątek Conradowskiej opowieści i wybitne kreacje Marlona Brando, Roberta Duvalla i Dennisa Hoppera okazały się wystarczającymi atutami i film odniósł poważny sukces. W następnych dwóch latach nie powstał żaden film na ten temat. W 1982 r. nastąpiła erupcja wojskowego patriotyzmu, co zaowocowało aż trzema pozycjami w zestawieniu dwunastu największych przebojów roku: antysowiecki Firefox Clinta Eastwooda, An Officer and a Gentfeman z Richardem Gere i przede wszystkim First Blood pierwszy film o Rambo i Sylvestra Stallone'a. Dwa lata później antysowiecki Red Dawn stał się przebojem, a dowodzący "moralnej symetrii" między USA a ZSRS Gorky Park - kolejny sfilmowany bestseller, poniósł klęskę. Annus mirabilis Stallone'a to rok 1985, w którym zagrał w dwóch z trzech najbardziej kasowych filmów roku - Rambo: First Blood i Rocky N. W roku następnym film Hearlbreak Eastwooda wykorzystujący wątki związane z inwazją na Grenadę i Top Gun - przebój numer jeden roku, potwierdziły preferencje amerykańskich widzów przynajmniej na ekranie - pragnienie silnej Ameryki i zdecydowanej polityki międzynarodowej. (...) Zdaje się to potwierdzać przykład poniżającej wręcz klęski antywojennych filmów: Coppoli Gardens of Stones, Briana de Palmy Ofiary wojny czy ostatnio Air America z Melem Gibsonem. Zdumiewające jest jednak, że premierowe pokazy Gardens of Stones odbywały się w pustych salach kinowych, w czasie gdy równie antywojenny film Olivera Stone'a Pluton jest jeszcze ciągle grany.

Dziwi również fakt, że w 1990 r. z jednej strony mamy jeden z większych przebojów Polowanie na Czerwony Październik, filmową wersję antysowieckiej powieści Toma Clancy, a z drugiej - pewien choć o wiele mniejszy sukces adaptacji dziko potępiającej wojnę wietnamską powieści Rona Kovica Bom on the Fourth ot July w reżyserii Olivera Stone'a z Tomem Cruise w roli głównej.

Czy wszystkie te przeboje miały zróżnicowaną publiczność? Czy może odbiorcy cenią te filmy dla ich walorów dramatycznych niezależnie od ich ewidentnych polemicznych treści? Czy może publiczność jest niezrównoważona i raz kocha naszych żołnierzy w Łowcy jeleni, a raz nienawidzi ich i ich kraju, z którego pochodzą w Bom on the Fourth of July? Co można sądzić o Tomie Cruise, bez którego przyciągającej osobowości ten ostatni film mógłby w ogóle nigdy nie powstać? Być może podoba mu się amerykańska potęga i zdecydowana postawa Stanów Zjednoczonych tylko w momentach triumfu (Top Gun) zaś w chwilach klęski pan Cruise zwraca się przeciwko swemu krajowi (Bom on the Fourth ot July). (...)

Postawa publiczności wobec zagadnień dotyczących Azji Południowo-Wschodniej jest bardziej dwuznaczna, sądząc po Plutonie Olivera Stone'a i Polach śmierci Rolanda Joffe[2]. Ten ostatni film, który odniósł umiarkowany sukces w roku, gdy Rambo święcił triumfy, był nakręcony zgodnie z tezą Williama Shawcrossa wyłożoną w książce Sideshaw, że Stany Zjednoczone są pośrednio odpowiedzialne za ludobójstwo w Kambodży. Całkowicie różny był jednak odbiór filmu w innych krajach. Na przykład we Francji, gdzie studiowali przywódcy Czerwonych Khmerów i gdzie Pola śmierci odniosły niespotykany sukces, o wiele większy niż w Ameryce, film o dawnej francuskiej kolonii Kambodży został odebrany jako zdecydowanie antykomunistyczny. Ani jeden francuski krytyk filmowy nie wspomniał nawet o Stanach Zjednoczonych. Podobnie było z Plutonem. Mimo oczywistej intencji Olivera Stone'a (notabene odznaczonego za zasługi w Wietnamie) potępienia wojny wietnamskiej wielu jej weteranów, dumnych ze swoich zasług, zachwyciło się tym filmem. Przesłanie treściowe nie zawsze jest właściwie rozumiane przez publiczność i często bywa przesłaniane war1ościami artystycznymi. (...) Piosenka Bruce'a Springsteena Bom in the USA dla tych, którzy wsłuchają się w tekst, jest w oczywisty sposób antymilitarna i antyamerykańska: "Dali mi karabin do ręki i kazali mi zabijać żółtych ludzi". Jednak, gdy radiostacja sił zbrojnych nadawała Bom in the USA dla amerykańskich oddziałów nad Zatoką Perską, żołnierze byli zachwyceni. Był to ich ulubiony utwór. Tytuł rockowej piosenki bardziej ich wzruszał niż propagandowe publikacje najwybitniejszych dziennikarzy.

W przeciwieństwie do środowiska artystów Hollywood, publiczność filmowa Ameryki zdecydowanie preferuje filmy o wymowie patriotycznej i antykomunistycznej i ignoruje filmy zdecydowanie antyamerykanskie. (...)

Prawica

Podczas gdy historia finansowa Hollywood przepełniona jest klęskami filmów lewicowych, na przykłady katastrof filmów o nastawieniu prawicowym i patriotycznym natrafić bardzo trudno. Powód jest prosty. Bardzo mało "markowych" gwiazd jest zainteresowanych robieniem takich filmów. Ci zaś, którzy je robią, muszą zaprezentować coś naprawdę szczególnego, by przebić się na rynek. Czasem udaje im się to "fuksem".

Clint Eastwood[3] rozpoczął karierę za granicą. Musiał tam, w serii ~oskich westernów (nakręca- nych w Hiszpani~ stać się największą i najlepiej

*

opłacaną gwiazdą świata, by zostać zaakcepto- wany przez Hollywood. Tam z miejsca zaszoko- wał "liberalne" srodowisko filmami z serii Diny Hany, będącymi wyrazem jego osobistej krucjaty przeciw pobłażliwości okazywanej przez to środo- wisko wobec różnego rodzaju bandytów.

Jeszcze dziwniejszy był początek kariery Syl- vestra Stallone. Będąc bezrobotnym aktorem na- pisał scenariusz Rocky i w filmie na jego podstawie chciał grać główną rolę. (...) Po długich staraniach udało mu się przekonać kierownictwo wytwórni United Artists (...).

Początki serii Rambo też nie były łatwe. Producenci wcale nie byli pewni sukcesu. A jednak Stallone zrobił na niej fortunę (...). Krytycy nienawidzili wręcz tej serii z powodów pozafilmowych (z wielkim oburzeniem spotkał się fakt przeprowadzenia przeze mnie wywiadu z aktorem dla „New York Timesa”), ale nie można tego powiedzieć o amerykańskiej publiczności. Nazwisko Rambo weszło do światowego leksykonu i stało się znane wszędzie - od Filipin po Irak.

Zaiste, trudno w ostatnich czasach sporządzić listę klęsk filmów "niepostępowych". Można raczej mówić o czymś przeciwnym. W samym środku wojny wietnamskiej George C. Scott zaprezentował sławny już film Patton - gigantyczny sukces pod każdym względem - ze scenariuszem autorstwa Coppoli.

Filmy akcji, tak dziś modne, były uznawane tradycyjnie za "prawicowe" z uwagi na dominację w nich przemocy. Ale z powodu lewicowych skłonności Hollywood mamy dziś w tym gatunku do czynienia z nową hybrydą. Powstają obrazy pełne akcji i przemocy, w których ukradkiem i na marginesie wygłasza się lub pokazuje parę "jedynie słusznych" lewicowych kwestii bądź scen. W Szklanej pułapce 2 Bruce'a Willisa, w której źli terroryści i najemnicy opanowują waszyngtońskie lotnisko, przez moment widzimy ich papiery. Pewno tylko jeden widz na stu zauważył, co tam jest napisane. Otóż te czarne charaktery walczyły w Nikaragui i w... Afganistanie. Amerykański Kongres wysyłał w tym czasie dla mudżahedinów pociski Stinger. Nawet Gorbaczow rychło stwierdził, że sowiecka inwazja na Afganistan stanowiła tragiczny błąd. Ale dla niektórych "idealistów" z Hollywood nadal kto walczył przeciw marksistom-leninistom bądź przeciw Związkowi Sowieckiemu musi być - z samej definicji - czarnym charakterem.

W innym przeboju typu bang-bang Śmiercionośnej broni 2 z Melem Gibsonem i Danny Gloverem, w roli takich charakterów występują przedstawiciele rządu Republiki Południowej Afryki. Ze swej ufortyfikowanej twierdzy górskiej w pobliżu Santa Monica kontrolują handel kokainą na całej półkuli zachodniej. Gdy wstrętnym pilotom z RPA nie dopisuje humor, zabawiają się ostrzeliwaniem z samolotów wczasowiczów na plażach południowej Kalifornii.

Marzenia o utopii

W niniejszym eseju używam skrótowych nazw "lewicowy" i "lewicowo-liberalny" dla określenia linii politycznej prezentowanej przez przemysł filmowy Hollywood, czyli przez większość gwiazd i reżyserów, ale na dobrą sprawę jest nieco wątpliwe istnienie jednej konsekwentnej linii poglądów na sprawy międzynarodowe, czy nazwiemy ją marksistowską, socjalistyczną, anarchistyczną czy "lewicową". Ludzie filmu są raczej marzycielami, wierzą w utopię, sądzą, że współuczestniczą w zmaganiach o ludzką godność, braterstwo, możliwość znalezienia "lepszej drogi". W naszych czasach upadku wartości religijnych, artyści świata filmu, podobnie jak inni artyści, chcą wierzyć w coś szlachetnego, coś dobrego, coś wyższego niż ten nędzny, zapatrzony w siebie, samolubny świat, który ich otacza (przede wszystkim w Hollywood).

Rekordowo długo, bo ponad dwieście lat, artyści europejscy opierali się liberalnej, komercyjnej demokracji, oceniając swoje społeczeństwa jako cierpiące na bolesny brak wartości duchowych. (...) Na początku XX wieku wiele wybitnych postaci świata literatury anglojęzycznej - T. S. Eliot, D. H. Lawrence, Yeats, Pound, Waugh - atakowało kapitalizm i demokrację z pozycji prawicowych. Zmieniło się to dopiero po Hitlerze i Oświęcimiu. Dla gwiazd Hollywood są to jednak fakty nie znane. W końcu uzyskali status artystów zaledwie przedwczoraj. Przedtem ich status intelektualny był niewiele wyższy niż status cyrkowych akrobatów. Na dodatek są Amerykanami. Wnoszą cudownie naiwne spojrzenie na sprawy polityki. Cóż mogą wiedzieć o tych wszystkich odległych krajach?

Efemerycznej wartości poglądów na politykę zagraniczną hollywoodzkich pięknoduchów nie można porównać z postawami walczącej hollywoodzkiej lewicy końca lat trzydziestych i początku czterdziestych, która niewolniczo szła za wszystkimi zmianami w stalinowskiej linii polityki międzynarodowej. Trudno oskarżać powrót tej postawy, ale faktem jest, że Związek Sowiecki był przez kilkadziesiąt lat naszym antagonistą w sprawach międzynarodowych i dzięki temu zdobył pewną sympatię w kręgach Nowego Hollywood. Lecz gdy w końcu lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych stosunki między Moskwą a Waszyngtonem gwałtownie się poprawiły, a oba kraje zbliżyły się na tyle, aby Moskwa ostatnio zajęta stanowisko biernego członka koalicji w wojnie przeciwko Irakowi, czy wzniosie umysły Hollywood dostosowały się do nowej sytuacji i poparły politykę amerykańską? Nie, nie zrobili tego. Stali się już raczej obojętni zarówno wobec Moskwy, jak i Pekinu czy Hanoi. Ale podczas rozlokowywania amerykańskich oddziałów w Arabii Saudyjskiej, wiele gwiazd filmowych (Kevin Costner, Chevy Chase, Jodie Foster, Saliy Field, Sissy Spacek, Whoopi Goldberg, Brooke Shields, Darryl Hannah) oraz rockowi muzycy nakręcili wideo Voices That Care dla "podtrzymania ducha żołnierzy". I tylko żołnierzy. "Nie jestem tu po to, aby osądzać sprawę" mówią słowa piosenki. Aby uniknąć kłopotliwej oceny ich postawy w czasie wojny wietnamskiej, jaka spotkała je po latach, gwiazdy manifestowały, że nie cichą, aby ginęli amerykańscy żołnierze. Lecz przyjmując taką postawę przenikniętą swego rodzaju zmurszałym pacyfizmem, stanowczo uchylali się od poparcia rządu Stanów Zjednoczonych w konflikcie z Irakiem. Nawet po rozpoczęciu wojny powietrznej w Zatoce, gdy Kongres poparł w całości stanowisko prezydenta Busha, czołowe postaci Hollywood sprzeciwiały się polityce amerykańskiej.

W końcu lutego na Sundance Film Festival Roberta Redforda, odbywającym się w ośrodku narciarskim w Utah, John Sayles - reżyser bardzo chwalonego filmu kontrkulturowego Return of the Secaucus Seven - prowadzący wieczór zamykający festiwal, wezwał wypełniającą salę publiczność do potępienia udziału Amerykanów w wojnie w Zatoce Perskiej. Został zakrzyczany. Kiedy ponownie chciał przeprowadzić głosowanie, czy w ogóle głosować w tej sprawie, znów został zakrzyczany. Rzadko się zdarza tak bezpośrednia konfrontacja poglądów twórcy filmowego i poglądów publiczności.

Podsumowując można powiedzieć, że Hollywood ma dwa rodzaje polityki zagranicznej: tę, którą uprawiają "wrażliwi artyści," i tę prezentowaną przez fabuły ekranowych hitów. Jeśliby chęć zysku była jedynym decydującym czynnikiem, w Hollywood dawno już przestano by produkować filmy wyrażające poglądy polityczne "wrażliwców". Lecz gdy noszą oni słynne nazwiska, wiele cenionych przez nich wartości trafia do scenariuszy i nawet czasem przynosi profity. Wyrażenie "polityka zagraniczna" czy w ogóle "polityka" jest trochę nieprecyzyjne w odniesieniu do gwiazd Hollywood. Zasadniczo mają one, podobnie jak większość dzisiejszych artystów, słabe poczucie rzeczywistości. Wierzą w lepszy świat i w konsekwencji trudno im zdobyć się na lojalność wobec czegoś tak niedoskonałego, pełnego sprzeczności, niesprawiedliwości i okrucieństwa jak Stany Zjednoczone. Jednak totalna klęska socjalizmu na świecie, w znacznym stopniu zawęziła artystom Hollywood obszar, na którym mogą imaginacyjnie lokować swoje utopie. Odpadł nawet Trzeci Świat. To dla nich poważny problem.

Nowy sposób popełniania zdrady Znakomitym z ich punktu widzenia rozwiązaniem tego problemu na dziś, a może i na przyszłość, jest nagrodzony Oscarami Tańczący z Wilkami Kevina Costnera. Autor umiejscowił swój wyimaginowany świat wśród polujących na bizony Indian w połowie XIX wieku. Indianie z filmu nie rozczarowują ani swoich entuzjastów, ani w ogóle nikogo, przynajmniej pod względem stylu życia. (...) W latach sześćdziesiątych XIX w., czyli w czasie, w którym toczy się akcja Tańczącego z Wilkami, najwięksi generałowie Unii (Sherman, Sheridan, Custer) prowadzili amerykańskie oddziały przeciwko wyjątkowo brutalnym Siuksom, którzy wzniecili w czasie trwania wojny secesyjnej jedno z najbardziej barbarzyńskich powstań indiańskich w historii. Wzdłuż całej zachodniej granicy Siuksowie masakrowali, rabowali, gwałciłi, podpalali. Porywali do niewoli kobiety i dzieci, torturowali dla rozrywki. Taka była ich tradycja stosowana o wiele częściej wobec Indian innych szczepów niż wobec białych. Przez przemianę Siuksów w układnych pacyfistów i bukolicznych miłośników przyrody, Kevin Costner w sposób bezmyślny sfałszował historię w takim samym stopniu, jak w czasie Czerwonej Dekady robili to amerykańscy stalinowcy. Zrobił to wręcz z religijną żarliwością. Korzystając ze zdumiewającej ignorancji historycznej publiczności - nawet tej patriotycznej i konserwatywnej - ignorancji, którą najwidoczniej sam w pełni podziela, Costner wymyślił wręcz genialny[4]. sposób na to, by w dzisiejszej rzeczywistości można było nadal poniżać Stany Zjednoczone i wielbić obce kultury bez oskarżeń o zdradę. Amerykańscy Indianie nie prowadzą już własnej polityki zagranicznej, co jest bardzo wygodne. Ich politycznie właściwa nazwa brzmi dzisiaj rodowici Amerykanie (native American), korzystają też z rozległych praw obywatelskich uchwalanych specjalnie dla nich, a nawet ze szczerego współczucia. (...).

Dla Kevina Costnera, prawdę mówiąc, Indianie są "obcy", lecz to właśnie jest przyczyną jego do nich sympatii. Woli ich niż "białą Amerykę", czyli własną cywilizację - nie tak dalece jednak, aby oddać im swój prywatny basen w Pasadenie, telefaks czy telefon komórkowy. (...) Michael Blake, autor bestselleru, na którym oparty jest film, przyznaje otwarcie: "obawiałem się, że wcześniej czy później, ktoś powie, że zrobiłem film, którego bohater jest zdrajcą swojego kraju, i że trudno zaakceptować taki film. Nikt nigdy tego jednak nie powiedział". (...). Costner i Blake nie przysięgają wierności żadnemu OBECNIE istniejącemu wrogowi Ameryki, ale trudno przewidzieć, jaką jesz- cze zastosują strategię pozwalająca w glorii moralności i wzniosłości opluwać własny kraj i uzyskać jeszcze l-milionową publiczność.

W nowej filmowej wersji Robin Hooda Kevina Costnera, szlachetny zbójca z Sherwood przywozi z krucjaty najbliższego przyjaciela Araba (granego przez czarnego aktora Morgana Freemana) - reprezentanta zdecydowanie wyższej kultury niż zachodnia. Czy publiczność odbierze mitycznego Araba tak jak Siuksów w Tańczącym z WilkamI"? Czy może przywiedzie im na myśl innego Araba Saddama Husajna? Czy może tożsamość kultury arabskiej zagubi się w meandrach akcji, strzałach i średniowiecznych kostiumach? W każdym razie zobaczymy w wydaniu wzniosłych aktorów nową, obiecującą alternatywę dla naszej własnej cywilizacji.

Tłum. A. M. The National Interest Nr 24, lato 1991

--------------------------------------------------------------------------------

[1] Richard Grenier jest jednym z najwybitniejszych recenzentów filmowych w Ameryce. Publikuje w wielu pismach, w tym stale w dzienniku „Washington Times”. Jego niewątpliwą zaletą jest nietypowa w tym środowisku mała "postępowość". Tekst drukujemy z nieznacznymi skrótami.

[2] Reżyser Pól śmierci i Misji R. Joffe deklaruje się publicznie jako komunista, natomiast Mr Stone określa się jako marksista. Podano to m.in w czasopiśmie American Film (przyp dum.).

[3] Clint Eastwood jest dzisiaj, obok starszego już Charitona Hestona, najwybitniejszym konserwatystą z przekonania w świecie Hollywood. Pierwszy film Rocky był znakomitym, nastrojowym obrazem i nie da się go porównać z dalszymi częściami. Film Patton był wspaniałym dziełem, wszedł już do klasyki filmowej i raczej niewłaściwe jest wymienianie go w jednym szeregu z serią Rambo (przyp. tłum.).

[4] Genialny wynalazek Costnera polega na tym, że ponieważ sądzi, iż zadaniem słusznego aktora jest potępiać Amerykę, a brak już w dzisiejszym, rzeczywistym świecie wzorców pozytywnych, odkrył użyteczną do tego celu PRZESZŁOŚĆ. Towarzysz Robin Hooda jest bodajże Murzynem, ale każdy przyzna, że także średniowieczna cywilizacja murzyńska była lepsza od przebrzydłej cywilizacji zachodniej i ohydy Ameryki. Costner rozszerzył więc wynalazek także na świat bajkowy (przyp. tłum.).

Orientacja na prawo 1986-1992