8. ZA GRANICĄ: Czecho - Słowackie przyspieszenie

ZA GRANICĄ...

________________________________________________________________

Poniżej prezentujemy blok materiałów dotyczących Czechosłowacji. Publikację trzech artykułów, zaczerpniętych z wydawanego przez Instytut na Rzecz Demokracji w Europie Wschodniej (IDEE) w Nowym Jorku dwumiesięcznika „Uncaptive Minds” (nr 4, sierpień - wrzesień - październik 1990), uzasadnia rozpoczęty w styczniu bieżącego roku proces przebudowy systemu ekonomicznego naszego południowego sąsiada. Czesi i Słowacy z niepokojem bowiem oczekują wyników reformy zainicjowanej przez "czeskiego Balcerowicza", federalnego ministra finansów i przewodniczącego Forum Obywatelskiego Vaclava Klausa. Innym znaczącym zagadnieniem jest tożsamość Forum, którego perspektywy rysują się bardzo mgliście. Pragniemy również zapoznać Czytelników ze wstępnym bilansem nowej polityki zagranicznej Czechosłowacji.

Obraz, jaki wyłania się z lektury publikowanych tekstów, nie napawa zbytnim optymizmem, a przecież pomijają one fundamentalną kwestię utrzymania jedności państwa w obliczu słowackich żądań narodowych. Rok 1991 z pewnością nie będzie łatwy dla Czesko-Słowackiej Republiki Federacyjnej. (Red.)

Czecho-słoWackie „przyspieszenie"

WYBLAKŁY AKSAMIT

- To jest mafia, która manipuluje każdym w tej fabryce. Musisz o tym napisać.

- Dobrze. Czy możesz podać więcej szczegółów?

- Nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Mogłoby to mnie kosztować utratę pracy. Oni mogą uczynić wszystko, co tylko zechcą. Nikt nie pozna ich nazwisk.

- Jeżeli nikt nie może powiedzieć nam więcej, nie jesteśmy w stanie czegokolwiek napisać.

- Nie masz pojęcia, co tu się dzieje. To zwyczajna mafia, mówię ci.

Dziewięć miesięcy po "aksamitnej rewolucji" czechosłowaccy dziennikarze przywykli już do takich rozmów. Dlaczego tak się dzieje? W styczniu 1990 roku premier Czech Petr Pithart, w owym czasie przywódca Forum Obywatelskiego, wygłosił przemówienie utrzymane w stylu "słyszę co w trawie piszczy", w którym ostrzegł, że pośród rewolucyjnego entuzjazmu niektórzy mogą nadużywać siły Forum i zwalczać każdego, kto nie byłby w stanie udowodnić, że nie współpracował z komunistami, co mogłoby zrujnować ekonomikę kraju. Samo w sobie, było to chwalebne przemówienie. Ale w kontekście sytuacji politycznej w Czechosłowacji stanowiło ono prezent dla nomenklatury. Było nie tylko tarczą, której komuniści mogą używać w swej obronie, ale również sygnałem, że wszystko ujdzie im bezkarnie. Zwrócili zatem legitymacje i partyjne, nauczyli się takich słów jak "zysk" i "menedżerstwo" i okopali się na swych pozycjach. Czy można było zdobyć praktyczne doświadczenie w zarządzaniu inaczej niż tylko dzięki przynależności do partii? - pytają dziś politycy, którzy obecnie prezentują się jako doświadczeni profesjonaliści i utrzymują, że w nowym systemie są niezastąpieni. I rzeczywiście, po przemówieniu Pitharta komuniści stali się tak butni, że z nostalgią przypominano c sobie rumuńską rewoltę, kiedy to pokazana w telewizji egzekucja Ceausescu na krótką chwilę napełniła komunistów obawą...

Rząd nie zachował się roztropnie torując drogę "uwłaszczeniu nomenklatury". Okazała się ona zdolna do przetworzenia swej siły politycznej w ekonomiczną na skutek uchwalonej przez parlament ustawy, umożliwiającej dyrektorom państwowych przedsiębiorstw sprzedaż majątku według własnego uznania. Ustawa ta nie przyczynia się do efektywności systemu ekonomicznego i jest prostą receptą na jego, destrukcję. Pozwala bowiem dyrektorom na sprzedawanie samym sobie udziałów przedsiębiorstw, którymi kierują. Na podstawie wykupionych przez - siebie udziałów własnych przedsiębiorstw tworzą oni następnie nowe spółki, najczęściej joint ventures z firmami zachodnimi. Muszą wprawdzie uzyskiwać zgodę odpowiedniego ministerstwa, ale rzadko stanowi to większy problem: zazwyczaj mają oni znajomych z dawnych czasów pośród personelu urzędów centralnych. Ci, którzy mogliby sprzeciwić się takim przekształceniom własnościowym nigdy się o nich zawczasu nie dowiadują, a jeżeli nawet, to nie są w stanie przebić się przez gąszcz formalności i biurokratycznej procedury.

Opinię publiczną najbardziej poruszyła afera w pewnym koncernie budowlanym. Jego dyrektorzy wiedzą, że już niedługo potracą stanowiska. Sprzedają zatem domy i mieszkania tak szybko, jak to tylko możliwe każdemu, kto zaoferuje najwyższą cenę. Praktyka ta wywołała oburzenie społeczeństwa. Ludzie, domagają się wprowadzenia przepisów - wymagających ujawnienia wiadomości o możliwości kupna mieszkań i żądają zwolnienia wszystkich starych dyrektorów. Ale jest wątpliwe, czy takie środki cokolwiek zmienią.

Andrej Barcak, komunista i minister handlu zagranicznego w poprzednim rządzie, zdecydował się zakończyć swą karierę polityczną. Został bowiem przedstawicielem General Motors na Europę Wschodnią. Barcak nie jest pierwszym byłym, wysoko postawionym komunistą, który przyjął taką pracę. W większości przypadków wiarygodność ludzi takich jak Barcak jest wynikiem ich kontaktów, a nie zdolności do prowadzenia interesów. Jeżeli kapitalistyczne instynkty zachodnich inwestorów będą pomijać ten fakt, to grozi nam, że sieć starej biurokracji, która zarządzała ekonomiką kraju, jeszcze długo pozostanie potężną siłą.

Tym, kto - sprawiedliwie czy nie - ponosi największą winę za problem nomenklatury jest Petr Pithart, obecny premier Czech. W czerwcu 1990 roku na łamach prasy odbyła się ostra dyskusja między Pithartem i lokalnymi aktywistami Forum Obywatelskiego. Pithart zaatakował działaczy Forum z miasta Hodonin za sporządzenie listy komunistów zajmujących znaczące stanowiska w regionie. Aktywiści twierdzili jednak, że to komuniści byli w ofensywie: Demokratycznie myślący obywatele tego kraju są bezbronni tak, jak byli na ulicach Pragi w listopadzie. I rzeczywiście są bezbronni. Dyrektorzy przedsiębiorstw są na tyle silni, że pod pretekstem reorganizacji zwalniają z pracy działaczy Forum i czynią to bez wahania. Na dyrektorskich posadach dokonuje się "karuzela": członkowie nomenklatury, wysadzeni z siodła przez nacisk społeczny, uzyskali podobne stanowiska w innych przedsiębiorstwach. Pithart utrzymywał, że siłę partii komunistycznej zweryfikowały wyniki wyborów. Komitet z Hodonina replikował, że konspiracyjna natura komunistów zapewnia im większe znaczenie niż mogłoby to sugerować 13,5% głosów, które zdobyli. Prasa opublikowała wiele artykułów i listów odpowiadających poglądom działaczy z Hodonina, ale Pithart twierdził, że opinia publiczna jest w tej sprawie podzielona. Kiedy z kolei Rada Forum Obywatelskiego w Pradze wezwała do "warunkowego zwolnienia" wszystkich związanych z nomenklaturą, z możliwością przywrócenia ich do pracy po uczciwie przeprowadzonym konkursie, Pithart ripostował że czechosłowackie prawo nie przewiduje takiej procedury. Komuniści, którzy zdobyli swe stanowiska w sposób wykluczający jakikolwiek legalizm, stali się nagle zażartymi obrońcami praworządności.

Dawna elita dysydencka ma obsesję tego, co Adam Michnik nazwał "destrukcyjną fazą rewolucji". Nie bronię komunistów - mówi Pithart - Protestuję przeciw różnego rodzaju czarnym listom. Dzisiaj są na nich komuniści, jutro - bogaci, a pojutrze - Żydzi.

Logika takich list jest nieubłagana. Wypowiedź ta staje się w pełni zrozumiała, jeżeli pamiętać o bolesnej historii Europy Środkowo-Wschodniej. Ale historia niekoniecznie musi się powtarzać. Dzisiejsza sytuacja polityczna różni się od tej, jaka była po wojnie, tak jak cele obecnej rewolucji nie stanowią, jak niegdyś, ideologicznej fikcji. Wydaje się, że nasi intelektualiści są za bardzo zdeterminowani własnym doświadczeniem. Zainteresowanie prasy dysydentami zwróciło debatę publiczną w stronę praw człowieka. Jaki jest rezultat? Z jednej strony mamy zjadliwy antykomunizm, a z drugiej - głosy powtarzające w kółko: My nie jesteśmy tacy jak oni. Na szczycie władzy ministrowie z Forum Obywatelskiego skłaniają się do przyjęcia perspektywy biurokracji, nad którą zapanowali.

Jakkolwiek bądź, nigdzie nie wystąpiły oznaki rzekomego "polowania na czarownice". Gdy odkryto, że były komunistyczny premier Ladislav Adamec przywłaszczył sobie 30 000 koron, prezydent Havel okazał mu łaskę. Nie ma dnia, żeby gazety nie przynosiły wiadomości o łapówkach, jakich udzielali rządzący, by za korzystną cenę uzyskać! nieruchomość. Ale większość tych transakcji zawarto legalnie. Żaden znaczący członek aparatu ani tajnej policji nie został postawiony przed sądem. Nadużycia policyjne wyjaśnia biuro inspekcji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które zatrudnia siedmiu pracowników. Taśma wideo z nagraniami z 17 listopada 1989 roku z ulic Pragi pojawiła się w telewizji na całym świecie, a jedna ze scen, przedstawiająca policjanta bijącego bezbronnego demonstranta, stała się czołówką serwisu telewizji CNN. Jak dotąd, policjant ten, widomy symbol komunistycznych represji, nie został doprowadzony do sądu, mimo że materiał dowodowy w jego sprawie jest niepodważalny. Ostatnio zaś odkryto, że wśród siedemnastu członków komisji parlamentarnej powołanej do wyjaśnienia wydarzeń z 17 listopada znajdowało się przynajmniej sześciu agentów tajnej policji. Tymczasem ofiary komunistycznych prześladowań z lat 50 egzystują na skromnych rentach, oczekując na rehabilitację.

Odkładając na bok kwestie moralności należy zapytać, dlaczego problem, czy komunistom powinno się zezwolić na zachowanie stanowisk, jest tak ważny? By odpowiedzieć na to pytanie, wyobraźmy sobie aparatczyka, który pracował w pewnej ważnej instytucji centralnej od lat 70. Początkowo zajmował stanowisko niskiego szczebla, ale po pewnym czasie awansował do grona kadry kierowniczej. Równocześnie został przewodniczącym socjalistycznego związku młodzieży w swej instytucji. Gdzieś w połowie lat 80-tych został dyrektorem departamentu, a także sekretarzem organizacji partyjnej. W końcu, na rok przed listopadem 1989 roku, powołano go do rządu jako ministra bez teki. Kiedy wybuchła rewolucja, działacz ten odsuwa się na bok. Okazuje się jednak dobrym administratorem, opozycja decyduje się zatem pozostawić go na stanowisku. Ale czy można od niego oczekiwać, że wyeliminuje ze swego personelu ludzi niekompetentnych, skoro każdy z nich - tak gruntownie znający jego przeszłość - może go szantażować?

Jeżeli personel średniego szczebla w ministerstwach i urzędach centralnych nie jest niebezpieczny, to zazwyczaj jest niekompetentny. Nawet jeżeli, ci ludzie byli przydatni dla starego systemu, to najczęściej są niezdolni do zaadaptowania się do nowego. Odnosi się to również do dyrektorów przedsiębiorstw państwowych. Najlepsi z nich są wysoko kwalifikowani w zwalczaniu codziennych absurdów gospodarki planowej. Ale nie są zdolni do rozszerzenia swych ograniczonych horyzontów. Nadal bowiem wierzą, że wszystko będzie lepsze, jeżeli tylko planiści będą bardziej inteligentni lub jeżeli rząd zwiększy dotacje albo też udzieli pomocy w innej formie. Na nieszczęście, w systemie rynkowym tworzenie prawdziwych przedsiębiorstw wymaga innych umiejętności i uzdolnień, niż wykorzystywanie niedoborów gospodarki planowej.

Niektórzy ekonomiści, włącznie z Miltonem Friedmanem, argumentują, że prywatyzacja jest jedynym sposobem na transformację socjalistycznej ekonomiki. Źle kierowane przedsiębiorstwa zbankrutują, by mogli je przejąć ci, którzy potrafią prowadzić je lepiej. Niech rynek wskaże zwycięzców i pokonanych. Prywatne przedsiębiorstwa są oczywiście niezbędne z ekonomicznego punktu widzenia, lecz prywatyzacja niesie ze sobą niebezpieczeństwa polityczne. Dla komunistów, jak i tych wszystkich, którzy dobrze żyli w starym systemie, lepsze stanie się gorszym. Dawni dyrektorzy wciąż zwalniają i zatrudniają pracowników podług kryteriów politycznych. W takich okolicznościach byłoby nierozsądnie pozwolić, by rynek - i tylko on - dobierał dyrektorów.

Latem 1990 roku w społeczeństwie szerzyły się nastroje rozczarowania. Dopiero poniewczasie dostrzegło je kierownictwo Forum Obywatelskiego oraz prezydent Havel, który w populistycznym przemówieniu wygłoszonym 21 sierpnia 1990 roku ogłosił "drugą fazę rewolucji". Zgromadzenie Federalne uchwaliło ustawę - sformułowaną dzięki pomocy Międzynarodowej Organizacji Pracy - która daje ministrom szerokie możliwości dokonywania zmian personalnych w swych urzędach. Komunistyczni posłowie byli oburzeni i odpowiedzieli protestem skierowanym na ręce Karela Schwarzenberga, prezesa Helsińskiej Komisji Praw Człowieka i jednocześnie kanclerza Vaclava Havla. Niech nikt przeto nie twierdzi, że czechosłowackim komunistom brakuje hucpy.

Wrzesień 1990 Martin Weiss Uncaptive Minds

NOWA POLITYKA ZAGRANICZNA CSRF

W nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 roku czołgi obcego mocarstwa dokonały "wyboru" nowej elity rządzącej odtąd Czechosłowacją. Jako że zdobyła ona władzę wbrew woli Czechosłowaków, musiała cały czas opierać się na sile, która intronizowała ją w ową fatalną noc. Rodzi się jednak pytanie, czy ta ekipa miała przestrzeń na polityczną samodzielność, określaną oczywiście przez przemoc, wobec której stała (Sposób postępowania komunistów polskich i węgierskich wskazuje, że pewna swoboda manewru prawdopodobnie istniała). Jakkolwiek bądź, czechosłowacka elita władzy nawet nie próbowała rozpoczynać jakichkolwiek reform. W dziedzinie polityki zagranicznej Czechosłowacja była w zupełności przedmiotem globalnych interesów ZSRS. Czechosłowackie kierownictwo komunistyczne dopiero wtedy zademonstrowało przejawy "niezależnego myślenia", kiedy okazało się, że imperium jest głęboko podzielone. Husak, Jakeś, Fojtik i Sztiepan musieli się złączyć z tą frakcją na Kremlu, z którą mogliby wiązać nadzieje na przyszłość. Oparli się przeto na neostalinowcach - podobnie jak ich towarzysze z Berlina, Bukaresztu i Hawany - składając się w ten sposób do politycznego grobowca.

Rząd, który nastał po listopadowej rewolucji, od początku deklarował, że podstawowym celem czechosłowackiej polityki zagranicznej będzie zapewnienie krajowi i jego obywatelom bezpieczeństwa i dobrobytu. Nowy rząd zdecydował się również uczynić przyzwoitość przewodnią zasadą polityki wewnętrznej i zagranicznej, co miało ją odróżniać od amoralnej filozofii ancien regime'u. W przemówieniu wygłoszonym 23 stycznia 1990 roku w Zgromadzeniu Federalnym nowy prezydent republiki oświadczył: Polityka nie musi być tylko i wyłącznie areną ścierania się sprzecznych interesów, lecz może także stanowić zajęcie poświęcone dobru ludzkości... W tym miejscu pragnąłbym raz jeszcze, w ramach moich ograniczonych możliwości, odwołać się do niepolitycznych wymiarów polityki.

Zasady czechosłowackiej polityki zagranicznej zdefiniowano zgodnie z klasycznymi kanonami. Z jednej strony nacisk położono na dobrobyt kraju, z drugiej zaś, nie mniejsze znaczenie przypisano moralności wszelkich działań. Nie jest to rzecz jasna dylemat jednostkowy - z wyjątkiem reżimów odrzucających ogólnie przyjęte normy polityczne, wszyscy politycy i wszystkie rządy muszą o nią walczyć. Niemniej jednak, czeska polityka zagraniczna jest definiowana niemal wyłącznie w kategoriach bliskich cytowanemu wyżej przekonaniu.

Havlowska idea dobra powszechnego, zapożyczona przezeń ze stosunków międzyludzkich i zaadaptowana do relacji międzynarodowych, jest kluczem do jego koncepcji polityki zagranicznej. By wyrazić to prościej: jeżeli przyjmiemy, że naszych korzyści nie sposób oddzielić od pożytków innych, i zasadę tę uczynimy głównym układem odniesienia wszystkich naszych uczynków, to nie musimy rozważać etycznego wymiaru wszystkich naszych działań, albowiem zawsze będą one moralne.

Najbardziej uderzającym przykładem nowej orientacji polityki zagranicznej CSRF jest hasło "powrotu do Europy". Prawdopodobnie każdy się zgodzi, że dla Czechosłowacji byłoby to opłacalne (nawet komuniści nie wyrażają, zdaje się, żadnych zasadniczych sprzeciwów). Nasi sąsiedzi, Polska i Węgry, zmierzają ku temu samemu celowi. Ale porównanie ich podejścia do całej sprawy z naszym, odkrywa znaczące różnice. Podczas gdy Polacy i Węgrzy czynią wysiłki by "tylko" pozyskać akceptację ze strony Europy Zachodniej i stać się jej częścią tak szybko, jak to jest możliwe, nasi politycy są zdania, że system zachodnioeuropejski wymaga poprawek. W przemówieniu do Kongresu USA Havel powiedział: Czynimy wszystko, co tylko można, by Europa rzeczywiście mogła nas zaakceptować jako syna marnotrawnego. Oznacza to, że Europa musi otworzyć dla nas ramiona i zmodyfikować swój system, który formalnie jest europejski, lecz faktycznie - zachodnioeuropejski.

Havel uważa za trudne, jeżeli nie niemożliwe dla Czechosłowacji, by powrócić do Europy podzielonej na bloki czujnie strzegące swych partykularnych interesów. Nasza dyplomacja nadaje zatem priorytet dobru ogólnemu w formowaniu nowego, paneuropejskiego systemu zbiorowego bezpieczeństwa, który według twórców naszej polityki zagranicznej powinien powstać w trzech fazach:

1. Ustanowienie Komisji Bezpieczeństwa Europejskiego (z siedzibą w Pradze)

2. Utworzenie Organizacji Państw Europejskich (z udziałem nie tylko ZSRS ale i także USA i Kanady).

3. Konfederacja wszystkich wolnych i niepodległych państw europejskich. Inicjatywa ta, wsparta moralnym autorytetem naszego prezydenta, zdobyła Czechosłowacji uznanie na całym świecie. Z pewnością nie można powiedzieć, że jak nędzarze wczołgaliśmy się na scenę światowej polityki. Oczywiście i niektórzy obserwatorzy wyrażają opinię, że krajowi, który dopiero się uczy demokracji, przystoi więcej pokory. Zamiast udzielać rad innym, powinniśmy szukać ich dla samych siebie. Zachodni krytycy przeciwstawiają się zwłaszcza utopijnym inicjatywom naszej polityki zagranicznej. Nasz praktyczny sprzeciw wobec polityki "zjednoczonej Europy" nie może być odłożony na bok jako przejaw starego, egocentrycznego sposobu myślenia. Najbardziej nawet zawołani zwolennicy zachowania NATO są bez wątpienia przekonani, że działają w najlepszym interesie wszystkich. Kto może udowodnić, że się mylą? Dobro ludzkości nie jest wszak zasadą absolutną. Architekci naszej polityki zagranicznej powinni być świadomi niebezpieczeństw i ryzyka, jakie wiążą się z wysiłkami podejmowanym w celu realizacji wzniosłych zamierzeń. Sytuację krytyków czyni to wielce niewygodną. Czy nie zajęliśmy jednak zbyt radykalnego stanowiska? Czy nie powinniśmy raczej przyłączyć się do świata tak szybko, jak jest to możliwe, niż próbować go zmieniać? Czy to, czego pragniemy, jest oczywiste dla Zachodu? A czy jest oczywiste dla nas samych? Czy nie byłoby bardziej rozsądne po prostu opuścić Układ Warszawski, niż dążyć do jego przeobrażenia czy nawet rozwiązania? Doświadczeni politycy z całego świata zalecają nam konkretne rozwiązania. Czy nie powinniśmy z nich skorzystać?

Oczywiście możemy oskarżać krytyków o złe intencje lub brak odwagi i wyobraźni, można również zauważyć, że nie ma sensu zabieranie się za małe problemy bez posiadania ogólnej strategii. Podkreśla się także, że bez marzycieli i wizjonerów świat nigdy nie posunąłby się do przodu. Jeżeli takie "głupie" marzenia, jak zwycięstwo demokracji w Europie Wschodniej i zjednoczenie Niemiec, stały się rzeczywistością, dlaczego nie zakładać, że któregoś dnia spełni się marzenie o europejskiej konfederacji? Jednakże, jeżeli czechosłowacka dyplomacja pragnie uzasadnić swe imponujące i odległe cele, musi odnieść wymierne sukcesy i osiągnąć cele doczesne i natychmiastowe. Rodzi się zatem pytanie: jakie są sukcesy i porażki nowej polityki zagranicznej Czechosłowacji?

Nowo uzyskany międzynarodowy prestiż naszego kraju z pewnością znajduje się po stronie aktywów. Za znaczące osiągnięcia możemy uznać zagraniczne podróże naszych przywódców, na czele z prezydentem Havlem. Do i Pragi i Bratysławy przyjeżdża więcej zagranicznych polityków niż kiedykolwiek przedtem. Nawiązaliśmy nowe; kontakty, szeroko korzystamy z wymiany doświadczeń i informacji. W procesie tym budujemy niezbędną podstawę przyszłej współpracy. Co więcej, zdobyliśmy status obserwatora w Radzie Europy i niedługo będziemy zapewne przyjęci jako jej pełnoprawny członek; dotyczy to również Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Stany Zjednoczone przyznały nam klauzulę najwyższego uprzywilejowania. Związek Sowiecki zgodził się na wycofanie swych wojsk z naszego terytorium przed końcem roku 1991, co więcej, z nie naruszonym honorem powróciliśmy z ostatniego spotkania na szczycie państw-stron Układu Warszawskiego. Ustanowiliśmy stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Nasze relacje z Watykanem uległy znaczącej poprawie. Stajemy się bardziej aktywni na poziomie polityki regionalnej i ogólnoświatowej. Nasi obywatele mogą swobodnie jeździć za granicę, a cudzoziemcy odwiedzają Czechosłowację w większej liczbie niż dawniej. Uzyskaliśmy zwolnienie z obowiązku wizowego w większości krajów Europy. Wycofaliśmy szpiegów z naszych ambasad i zaczęliśmy udzielać azylu ludziom prześladowanym w ich krajach. Spłaciliśmy dług wobec czechosłowackich emigrantów. Stosunki CSRF z zagranicznymi miastami, uczelniami i innymi instytucjami nadal się rozwijają. Wypowiedzieliśmy wojnę terroryzmowi i próbujemy powstrzymać eksport broni.

W jakich dziedzinach nie uzyskaliśmy, jak dotąd, wielu sukcesów? Przede wszystkim, w podejściu naszej dyplomacji do sytuacji ekonomicznej kraju. Jak dotychczas, od Zachodu otrzymaliśmy niewiele więcej od wyrazów sympatii i obietnic. Naszej polityce wewnętrznej i zagranicznej szkodzi brak koordynacji. Wysiłki w budowaniu wzajemnie korzystnych stosunków gospodarczych ze Związkiem Sowieckim doprowadziły donikąd. Państwa zachodnie ignorują plan ministra spraw zagranicznych Jirziego Dienstbiera zapewnienia pomocy ekonomicznej dla ZSRS tak, by skorzystała z niej również i Europa Środkowa. Nie udało się nam skoordynować polityki zagranicznej z Polską i Węgrami. Mimo, że wycofaliśmy szpiegów z ambasad, to zabrało to nam pół roku. Stosunki z innymi krajami na poziomie lokalnym i instytucjonalnym nie rozwijają się zbyt gwałtownie. Nadal trwa eksport czeskiej broni.

Przyjrzyjmy się teraz niektórym "amatorskim błędom" popełnianym, w opinii niektórych krytyków, przez twórców naszej polityki zagranicznej. Wiele głosów krytycznych dotyczy samego prezydenta Havla. Czy jest do przyjęcia, aby działał on na arenie międzynarodowej zarówno jako głowa państwa, jak osoba prywatna? Jako polityk i jednocześnie jako filozof? Czy jako głowa państwa nie ponosi on politycznej odpowiedzialności, z którą może być w sprzeczności moralność i osobowość prowadzona tylko przez własną świadomość? Czy było rozsądne zrażać taką potęgę jak Chiny zaproszeniem Dalajlamy na "prywatną wizytę"? Czy było politycznie rozsądne spotkanie prezydenta Havla z Kurtem Waldheimem? Czy nie jest absurdem żądać od Szwedów, by zwrócili zdobycze wojenne zabrane nam przez ich przodków kilka stuleci wcześniej? Czy nie byłoby mądrą rzeczą ustalenie, zanim zaproszono przywódców USA i ZSRS na spotkanie na szczycie w Pradze, czy taka oferta jest dla nich interesująca? Dlaczego narzuciliśmy twarde terminy wycofania oddziałów sowieckich z naszego kraju, zanim zorientowaliśmy się czy zastosowanie się do nich było możliwe? Jaki był sens oferowania naszej mediacji tym, o których było wiadomo, że odmówią, tj. Związkowi Sowieckiemu i Litwie oraz Izraelowi i Organizacji Wyzwolenia Palestyny? Czy prezydent nie powinien otaczać się wysoko kwalifikowanymi, profesjonalnymi doradcami? Czy minister spraw zagranicznych nie powinien skonsultować się z ministrem handlu zagranicznego zanim ogłosił zastopowanie eksportu broni? Czy rzecznik prasowy prezydenta nie powinien bardziej uważnie uczyć się języka dyplomatycznego od swych zagranicznych kolegów, od Martina Fitzwatera po Giennadija Gierasimowa? Czy rozdwojenie między prezydentem i ministrem spraw zagranicznych nie oznacza formułowania nowej polityki zagranicznej? Czy nasza dyplomacja w wystarczającym stopniu respektuje realia geopolityczne? Czy nie zapominamy o konieczności zabezpieczenia przyszłości naszego kraju dzięki ustanowieniu równorzędnych stosunków z dwoma potężnymi sąsiadami?

To więcej niż kilka głosów krytycznych wobec czechosłowackiej polityki zagranicznej. Nie mają one takiego samego znaczenia, nie wyrażają również jednego punktu widzenia. Zastrzeżenia wobec przyjazdu Dalajlamy motywowano innymi względami niż protesty przeciwko spotkaniu z Waldheimem. Niektóre uwagi krytyczne są usprawiedliwione, inne - nie. Większość ma swe korzenie w różnicy opinii. W tej analizie nie próbowałem rozważać relatywnych zasług wszystkich przejawów krytyki ani nie formułować nowych. Pragnąłem po prostu wykazać, że większość zastrzeżeń tu cytowanych jest ściśle związana z nową formą naszej polityki zagranicznej (a także wewnętrznej), formą, która zdradza silny wpływ nie tylko filozofii, lecz także cech osobistych wszystkich, którym zaufaliśmy, zwłaszcza zaś Vaclava Havla. Najbardziej istotną cechę naszej polityki zagranicznej stanowi otwartość, autentyzm i brak pretensji. Właściwości te były obce twórcom i wykonawcom polityki zagranicznej poprzedniego reżimu. Sądzę, że dopiero zaczynamy sobie uświadamiać, jak trudno, o ile w ogóle można, działać spontanicznie, a jednocześnie unikać niezgodności opinii oraz jaskrawych błędów. Sternicy naszej nawy państwowej będą musieli pogodzić się z faktem, że wciąż będą przedmiotem publicznego krytycyzmu. Pozostali muszą sobie uświadomić, że właśnie w demokracjach przywódcy są zwykłymi śmiertelnikami.

Podczas wizyty w Stanach Zjednoczonych Vaclav Havel wypowiedział opinię, że era profesjonalnych polityków zbliża się do końca. Prawie natychmiast po powrocie do kraju powiedział z kolei, że wszyscy musimy się stać bardziej profesjonalni. Sprzeczność zawarta w tych dwóch stwierdzeniach nie musi nikogo niepokoić, w końcu Karol Marks nie ma patentu na dialektykę. Potrzeba jednoczenia przeciwieństw, trud szukania równowagi między autentyzmem i etyką z jednej strony oraz profesjonalizmem i pragmatyzmem z drugiej zawsze będą stanowiły istotne wyzwanie dla twórców czechosłowackiej polityki zagranicznej.

Sierpień 1990 Aleksander Kramer Lidove Noviny

KRYZYS FORUM OBYWATELSKIEGO

Ku wielkiej radości komunistycznych deputowanych, poseł i członek Forum Obywatelskiego Stanislav Devaty publicznie oskarża innego posła-członka Forum o coś w rodzaju grzechu pierworodnego. Prezydent Vaclav Havel, który przez wiele miesięcy sprzeciwiał się identyfikowaniu go z Forum, śpieszy we wrześniu 1990 roku na kongres tego ruchu, by gasić pożar spowodowany po części jego absencją. Premier rządu czeskiego Petr Pithart, poprzednio czołowy przedstawiciel Forum, jest powszechnie krytykowany przez lokalne komitety Forum Obywatelskiego, jak kraj szeroki. Niemal w rok po założeniu w listopadzie 1989 r., Forum staje wobec kryzysu tożsamości. Niczym Otello po odegraniu wielkiej roli musi teraz albo opuścić scenę, albo przeobrazić się w nową jakość.

Forum Obywatelskie stworzono dla jednego tylko celu - uwolnienia Czechosłowacji od dominacji komunistycznej oligarchii. Żadna instytucja społeczna, jedynie nie zhierarchizowany ruch wszystkich odpowiedzialnych obywateli sprzeciwiających się totalitaryzmowi, nie mogła być w tej roli bardziej efektywna i elastyczna. Kiedy partia komunistyczna wyrzekła się swej nominalnej władzy, wydawało się, że Forum wypełniło swe zadanie i nie ma już nic więcej do zrobienia. Dla braku stałych struktur tylko niewielu sądziło, że jest ono jeszcze do, czegoś zdolne.

Niemniej jednak, wkrótce stało się jasne, że musimy dokonać znacznie więcej, niż po prostu przejąć władzę i spróbować uczynić ją wydajną. Musieliśmy zmienić cały system do gruntu. Ci, którzy zastąpili na szczycie władzy komunistów, nigdy nie mieli jednak czasu na sformułowanie planów takiej transformacji. Forum Obywatelskiemu wypadło zatem opracowanie planów zmiany systemu. Nie mieliśmy jednak żadnego doświadczenia w przewodzeniu masowym ruchom społecznym i obawialiśmy się pogrążenia kraju w chaosie; wielu z nas podświadomie bało się irracjonalnego zachowania się mas. Co więcej, większość tych, których powołano do rządu pochłonęły nowe zajęcia, co uniemożliwiło im uczestnictwo w debatach nad głównymi zagadnieniami. Scena została przygotowana do konfliktu.

W lutym 1990 roku, przedstawiciele Forum Obywatelskiego i jego słowackiego odpowiednika - Społeczeństwa Przeciw Przemocy wręczyli prezydentowi Havlowi wspólny memoriał zalecający przyśpieszenie reform ekonomicznych. Pozostał on bez odpowiedzi, wyjąwszy kilka wypowiedzi prezydenta o ludziach ulegających panice. Krótko potem Forum Obywatelskie i prezydent ponownie znaleźli się w konflikcie, tym razem na tle sprawy ministra spraw wewnętrznych Richarda Sachera, który korzystał z usług "specjalistów" z tajnej policji. Wiosną cały epizod wybuchł w prasie, która określiła go mianem Sachergate (Afera ta wciąż nie jest w pełni wyjaśniona).

Zimą i wiosną, nieporozumienia i nie- zgodności między prezydentem, niektórymi ministrami i kierownictwem Forum Obywatelskiego i Społeczeństwa Przeciw Przemocy wciąż przybierały na sile, mimo że wszyscy uczestnicy sporu jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli członkami jednej grupy. Zamiast jednoczyć społeczeństwo, Forum pełniło funkcję opozycji. Zwycięzcami rewolucji wydawały się grupy marginesowe, nie zaś główne nurty polityczne.

Prezydent usiłował odzyskać inicjatywę proponując zmianę nazwy państwa, ale było już za późno. Zamiast przyczyniać się do poczucia jedności oraz inicjować zdrowy proces godzenia się z przeszłością, rozpoczął on niekończącą się rundę sporów wiodących donikąd.

Kampania poprzedzająca wybory parlamentarne w czerwcu 1990 roku służyła, nawet jeżeli na krótko, scalaniu rozbieżnych interesów Forum Obywatelskiego. Jednakże sukcesu wyborczego Forum nie należy wiązać z nowo odzyskaną jednością czy poparciem Vaclava Havla dla kandydatów Forum. Ważniejszą rolę odegrały dwa inne czynniki. Pierwszym była stale utrzymująca się obawa przed komunistami. Wyborcy nie uznali żadnej partii politycznej za wystarczająco znaczącą i popularną by zwyciężyć partię komunistyczną, głosowali zatem na Forum jako na jedyną istotną jej przeciwwagę. Po drugie, na potrzeby kampanii wyborczej Forum zbudowało hierarchiczną strukturę ze ściśle określonym zakresem obowiązków i uprawnień dla kierujących kampanią. Bez dokładnego scenariusza kampanii wyborczej Forum (które pod innymi względami nadal pozostało bez struktur) mogłoby ponieść klęskę w głosowaniu.

Czerwcowe zwycięstwo wyborcze, chociaż wzmocniło pozycję reprezentantów Forum w rządzie, przyniosło nawrót kłótni. Nie rozwiązano żadnego ze starych problemów, a pojawiły się nowe.

Należy pamiętać, że Forum Obywatelskie wciąż jest największą siłą polityczną kraju i jako takie ponosi największą odpowiedzialność. Jeżeli nie zapewni ono sobie odpowiedniego kierownictwa (a w obecnej formie nie jest do tego zdolne) stabilność państwa zostanie zagrożona.

Nie jest to bynajmniej przesadą. Rząd wkrótce ogłosi tzw. małą prywatyzację, która około 70000 drobnych firm przedsiębiorstw - wywłaszczonych przez państwo w końcu lat 40 i na początku 50 - przywróci prawowitym właścicielom lub ich rodzinom. Doprowadzi to do większej nierówności zarobków. Nadchodzące przemiany gospodarcze wielu uczynią bogatymi, ale znacznie więcej osób utraci pracę. Standard życia Czechów i Słowaków pogorszy się, zanim będzie mógł się poprawić. Klimat polityczny będzie cechowało poczucie krzywdy i niepewności.

Politycy już teraz obwiniają się wzajemnie o pogarszający się stan przedsiębiorstw państwowych, spadek obrotów handlu zagranicznego i inne problemy. Wielu, włącznie z lokalnymi komitetami Forum Obywatelskiego, wzywa do czystki wśród obecnych i byłych komunistów, którzy zajmowali ważne stanowiska. Narastają coraz to nowe żądania regionalne, etniczne i narodowe. Poziom przestępczości zwiększa się.

W takich okolicznościach Czesi i Słowacy potrzebują poczucia bezpieczeństwa i stałości; potrzebują poczucia pewności, że mogą zaufać swemu państwu. Jednak dzisiejsze Forum, podzielone i skłócone, nie jest w stanie udzielić państwu wydatnej pomocy. Dlatego też, musi się ono zmienić.

Forum musi się stać nowoczesną, hierarchicznie zbudowaną (a kiedyś, być może, nawet federacyjną) partią polityczną. Powinna ona wypracować jasno sformułowany i zrozumiały program, który wyjaśniałby nieuchronność zwrotu gospodarczego, okazywał kompetencję połączoną z wolą przejęcia odpowiedzialności i demonstrował przywiązanie do nowego sposobu działania. Należy utworzyć ciało, które mogłoby sformułować szeroki program polityczny i wskazać dalekosiężne cele polityki. Forum Obywatelskie musi oddzielić aktywistów lokalnych komitetów od tych, którzy działają na poziomie ogólnopaństwowym. Lokalnym działaczom nie wolno zaś pozwalać na ukrywanie się za wyimaginowanym poparciem centralnego kierownictwa. Powinno się ustanowić coroczne kongresy Forum, na których wybierani delegaci ustalaliby strategię, głosowali nad votum zaufania dla przywódców i wracali do lokalnej polityki, chyba że zostaliby wybrani do któregoś z ciał centralnych. Trzeba położyć kres wszystkim niepotrzebnym spotkaniom i pseudodemokratycznym instytucjom. Forum musi przecierać drogę profesjonalizmowi w polityce, a jednocześnie przestrzegać autonomiczności innych sfer życia społecznego.

W historii narodu zdarzają się okresy, kiedy polityka jest wszystkim i wszystko jest polityką. Ale są to zwykle czasy zmian i przewartościowań. Takie kraje jak Szwajcaria, USA czy Japonia nie osiągnęły obecnego poziomu dobrobytu i wydajności wskutek upolitycznienia każdego aspektu życia swych obywateli. Zawdzięczają to natomiast ograniczeniu roli państwa i polityki w ogóle oraz pozwoleniu obywatelom na swobodną ekspresję swych interesów ekonomicznych, tak jak je postrzegali.

Forum Obywatelskie wciąż skupia większość najlepszych polityków i ekspertów kraju. Ale obecnie hamuje już ono proces przemian. Musi zatem podjąć próbę zmiany samego siebie lub opuścić scenę.

Wrzesień 1990 JAN URBAN

Lidove Noviny, tłumaczył i opracował Łukasz Starzewsk

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992