8. IMPERIUM: Dzień przed...

IMPERIUM

__________________________________________________________________________________________

PIOTR PACHOLSKI

DZIEŃ RZED. . .

Dwie godziny po północy, drugiego dnia sierpnia 1990 roku stutysięczna armia iracka zaatakowała Kuwejt. Tego samego dnia Związek Sowiecki i Stany Zjednoczone zgodnie wezwały wspólnotę światową do przerwania dostaw broni dla Iraku i wcielenia w życie, uchwalonej właśnie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, domagającej się wycofania wojsk napastnika. Sześć dni potem, Saddam Husajn ogłosił światu, że Kuwejt jest już tylko prowincją Iraku.

Szesnastego stycznia 1991, o ósmej czasu miejscowego na Kremlu zapewne otwierano szampana; właśnie upłynął termin ultimatum wobec Husajna. Przywódcy sowieccy wiedzieli doskonale, że od tej chwili, jak oświadczył rzecznik prasowy Białego Domu, każda godzina pokoju będzie dla Iraku życiem na kredyt. Ale nie to było powodem ich radości (nikt, nawet komunista, nie cieszy się z kłopotów dobrego sojusznika). Wiedzieli oni coś, czego pan Fitzwater nie mógł publicznie powiedzieć - przed chwilą rozpoczął się wyścig z czasem.

Kilka godzin później Rada Najwyższa w Moskwie postanowiła, że 17 marca obywatele Związku Sowieckiego odpowiedzieć mają na jedno jedyne pytanie: czy uważasz za konieczne utrzymanie Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich jako odnowionej federacji równouprawnionych republik, w której człowiekowi każdej narodowości w pełni zagwarantowane będą prawa i swobody.

Tymczasem przed południem rozpoczął się w Wilnie uroczysty pogrzeb ofiar ataku oddziałów sowieckich na wieżę radiowo-telewizyjną. Minęło jeszcze pół dnia i warkot silników bombowców startujących do nalotu na Bagdad odwrócił uwagę świata od państw nadbałtyckich, kierując ją bez reszty na rejon Zatoki Perskiej. Litwa czekała na poparcie i jednoznaczne potępienie działań Moskwy, usłyszała jedynie daleki odgłos wybuchów.

Niezależnie od tego, jakie stanowisko zajęlibyśmy wobec stopnia powiązania wydarzeń nad Zatoką z poczynaniami wewnętrznymi Sowietów, bezdyskusyjnym jest fakt, że poziom naszej wiedzy o sytuacji politycznej w ZSRS jest niezmiernie powierzchowny.

Niezależnie od tego, jaka jest nasza opinia na temat politycznego poparcia (a raczej, jego braku) niepodległościowych dążeń republik ZSRS ze strony państw zachodnich oraz Polski, nie da się zaprzeczyć, że to właśnie obecne i czekające nas jeszcze wypadki wewnątrz Związku Sowieckiego decydować będą o obliczu naszej przyszłości.

Spróbujmy zatem wnieść kilka "nowych" danych do obrazu rozpadającego się imperium.

Czym się różni "pribałtyka"?

Tragicznego 13 stycznia, kiedy nie przebrzmiało jeszcze zdumienie tak jawną manifestacją bestialstwa „czarnych beretów”, w stolicy Estonii, Tallinie spotkali się przewodniczący Rad Najwyższych: Litwy, Vytautas Landsbergis; Łotwy, Anatolij Gorbunows; Estonii, Arnold Rutel oraz Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, Borys Jelcyn. W wydanym tego dnia oświadczeniu oznajmiono m.in., że wymienione republiki "uznają nawzajem swą suwerenność państwową". Przez znakomitą większość agencji i komentatorów fakt ten został natychmiast uznany za wyraz wspólnoty interesów czterech równouprawnionych partnerów.

Tymczasem, pomijając nawet analizę pozycji i roli Jelcyna w kremlowskiej rozgrywce, zapomniano, że Rada Najwyższa Litwy jest zupełnie czym innym niż "Wierchowne Sowiety" dwóch pozostałych republik. Ta różnica jest szczególnie widoczna w przypadku Litwy, gdzie Rada Najwyższa składa się w przeważającej mierze z reprezentantów powojennej imigracji sterowanej przez Moskwę. Zachodzi tu pytanie: czy można mówić o niepodległościowych dążeniach okupantów. Niewątpliwie pewna część "niełotewskiej" społeczności popiera walkę o niepodległość, jednakże pamiętać należy, że jak powiedział nam Guntis Vicans (OnP 70/71) już na jesieni ubiegłego roku wyraźne były dążenia Moskwy do wprowadzenia na Łotwie systemu prezydenckiego na wzór gorbaczowowskiego samodzierżawia, który umożliwiłby Sowietom realizowanie ich polityki (...) przy jednoczesnym głoszeniu niepodległości Łotwy. W tej perspektywie zupełnie inaczej przedstawia się obrona parlamentu i głoszenie przez "obrońców", że "tylko suwerenna Rada Najwyższa... itd.". Sytuację w tym wypadku zaostrza fakt, że na Łotwie, podobnie jak w Estonii, powstał w ubiegłym roku autentyczny parlament zwany KONGRESEM ŁOTWY.

W wyniku styczniowych wydarzeń w krajach nadbałtyckich pozycja Kongresu Łotwy i Kongresu Estonii (patrz: OnP 70/71) została drastycznie ograniczona zaś Rady Najwyższe obu republik zapewniły sobie w opinii międzynarodowej faktyczną legitymację, o którą przedtem bezskutecznie zabiegały.

Przebieg wydarzeń na Litwie, najpełniej chyba relacjonowany, również pozostawia wiele niejasności. Po pierwsze: dlaczego właściwie nie zdobyto Parlamentu? Odpowiedź, że pociągnęłoby to za sobą wiele ofiar i musiało wywołać stanowczą reakcję Zachodu, stała się w świetle spektakularnie jawnej akcji pod wieżą radiowo-telewizyjną, całkowicie bezpodstawna. Zgodzić się raczej wypada ze zdaniem Antanasa Terleckasa, przewodniczącego Ligi Wolności Litwy, że Gorbaczow nie był i nie jest zainteresowany w zdobyciu i rozpędzeniu Parlamentu. Dlatego właśnie nie zerwano całkowicie połączeń telekomunikacyjnych Litwy ze światem: dlatego też dopuszczono korespondentów zagranicznych do Wilna - nie tylko po to, by cały świat mógł dowiedzieć się, do czego zdolna jest "Armia Czerwona ", lecz przede wszystkim by dziennikarze ci byli świadkami podpisania przez Parlament litewski nowej umowy związkowej. Zgodnie z tą opinią Gorbaczow liczył, że uda mu się doprowadzić do przewrotu wewnątrz Rady Najwyższej, usunąć Landsbergisa i skłonić nowe przywództwo parlamentu do ugody, w aureoli dobrowolności.

Nieugięta postawa prezydenta Landsbergisa uniemożliwiła jak na razie realizację tych planów. Trudno jednak nie zauważyć, że litewskie zbliżenie z Radami, nie - Kongresami, Łotwy i Estonii oraz z Jelcynem (mniejsza o to czy był to czyn dobrowolny), jest krokiem wstecz na drodze do suwerenności tych państw.

Kto przeciw władzy?

Jeszcze rok temu na pytanie o zorganizowaną opozycję antysowiecką, większość znawców tematu odpowiadała, że opozycja jako taka istnieje, lecz nie jest w stanie stworzyć platformy współdziałania, przejść nad różnymi konfliktami do realizacji programów. Dzisiaj sytuacja wydaje się być o wiele klarowniejsza.

Nie rozwodząc się zbytnio nad wielorodzajowością pejzażu politycznego ruchów narodowych i demokratycznych, olbrzymim zróżnicowaniem w potencjale, dojrzałości i determinacji, odnotować należy kilka znamiennych faktów.

Nawet tak napięta sytuacja, jak w styczniu na "Pribałtyce", nie przeszkodziła w zorganizowaniu" IX konferencji RADY KOORDYNACYJNEJ ruchów narodowych i wolnościowych, zniewolonych narodów Związku Sowieckiego". To kolejne spotkanie działaczy niepodległościowych było tym razem wyjątkowo reprezentatywne. Na konferencję, która odbyła się w Maardu w dniach 19-20 stycznia, przybyło ponad stu delegatów. W opublikowanym na zakończenie obrad Komunikacie czytamy m.in. "Uczestnicy konferencji uznali, że pogarszanie się sytuacji politycznej w Imperium, spowodowane jest szeroką ofensywą sił zachowawczych, dążących do utrzymania całości Imperium. Przejawia się ona próbami zdławienia ruchów narodowych i wolnościowych oraz prowokowaniem lokalnych konfliktów na tle narodowościowym ".

"Podczas obrad stwierdzono, iż niemożliwy jest rozwój demokracji bez (...) gruntownej desowietyzacji organów władzy i wszelkich struktur społecznych".

"Aby uniemożliwić siłom imperialnym wykorzystywanie jednych narodów do dławienia wolnościowych dążeń innych narodowości, zebrani zdecydowanie poparli prawo do odmowy służby wojskowej”..

Stwierdzono także, iż "droga do autentycznej wolności i niepodległości wiedzie jedynie poprzez alternatywne, nie podlegające kontroli organów sowieckich, ruchy społeczne i zgromadzenia przedstawicielskie".

Delegaci zebrani w Maardu uchwalili także osiem, trudnych do przecenienia, rezolucji. Jedna z nich, "O wojskach okupacyjnych", stwierdza, że każde okupowane państwo powinno nadać wojskom Sowieckim status okupanta oraz wezwać do bojkotu mobilizacji. Inna rezolucja wzywa "narody zniewolone przez Związek Sowiecki, aby wystąpiły przeciw podpisaniu (nowej) umowy związkowej". W pozostałych dokurmentach wyrażone jest stanowisko w takich sprawach, jak: istnienie więźniów politycznych, skutki tragedii w Czernobylu, wydarzenia w Azji Środkowej. Zebrani na konferencji reprezentowali dwadzieścia trzy partie polityczne z Azerbejdżanu, Armenii, Białorusi, Gruzji, Krymu, Łotwy, Litwy, Mołdawii, "Tatarstanu", Uzbekistanu, Ukrainy, Estonii oraz niepodległościowe partie z Polski (m.in. LDP"N" i SW). Na miejsce kolejnego spotkania, w lutym tego roku, wyznaczono Tbilisi.

Inne wydarzenia w skali całego Imperium, miało miejsce w Charkowie (wschodnia Ukraina), w dniach 25-27 stycznia. Odbyła się tam konferencja założycielska Kongresu Demokratycznego. Zgodnie z deklaracją Kongres zamierza skupić w swych szeregach wszystkie działające na terenie ZSRS partie, ruchy i organizacje o socjademokratycznym i liberalnym charakterze; przy czym co do "liberalizmu" to znamiennym jest, że Liberalno-Demokratyczna Partia Ukrainy odmówiła podpisania deklaracji założycielskiej, Partia Wolnej Pracy (Rosja) wstrzymała swój akces, zaś Ukraińska Partia Republikańska wystąpiła jedynie w roli obserwatora.

Obecnie Kongres Demokratyczny reprezentuje więc czterdzieści cztery ugrupowania i sądząc po opublikowanych dokumentach będzie znaczącą siłą polityczną, tym bardziej, że jego stanowisko w sprawie zapowiedzianego referendum jest całkiem "konstruktywne" (w PRL-owskim tego słowa znaczeniu). Natomiast pozostałe postulaty, wyrażone w bardzo ostrym tonie, dotyczą m.in. ustąpienia Gorbaczowa i rządu Pawłowa, społecznego oporu wobec bezprawnych dekretów prezydenckich oraz przekazania pełni władzy w ręce Rady Federacji i Rad Najwyższych poszczególnych republik.

Trzecim ważnym wydarzeniem jest kolejna, chyba najpowaźniejsza próba zjednoczenia opozycji na Ukrainie. Wydawać by się mogło, że nie jest to rzecz o zasięgu ogólnosowieckim, lecz należy pamiętać, iż Rosja bez Ukrainy przestaje być mocarstwem, stąd niezwykle trudno ocenić do jakiego stopnia, poszczególne inicjatywy niepodległościowe są autentyczne, a w jakim stopniu realizować one będą promoskiewską politykę suwerenności w ramach federacji. Omawiane zdarzenie miało miejsce w Kijowie (który w przeciągu jednego roku zmienił się z "martwego miasta" w cent- rum opozycji) 18 stycznia.

W spotkaniu uczestniczyli przedstawiciele osiemnastu partii, organizacji i stowarzyszeń społecznych. Utworzyli oni blok polityczny DEMOKRATYCZNA UKRAINA, którego Deklaracja Intencji głosi wolę wspólnego działania "mimo wszelkich różnic w strategii i taktyce walki". W dramatycznym apelu nowe ugrupowanie zwraca się do pozostałych organizacji, towarzystw narodowo-kulturalnych, stowarzyszeń młodzieżowych i studenckich, komitetów robotniczych i strajkowych o przyłączenie się do bloku, w celu wystąpienia w wielopartyjnych wyborach z jedną, alternatywną wobec ! Komunistycznej Partii Ukrainy, listą.

Powstanie tego bloku jest w stanie przełamać zasygnalizowaną wcześniej sytuację. W większości komentarzy podkreśla się, że ewentualne powodzenie akcji scaleniowej będzie najpoważniejszym wyzwaniem rzuconym Moskwie od momentu rewolucji. Radykalne stanowisko Demokratycznej Ukrainy uniemożliwia bowiem zamaskowane przejęcie przez komunistów niepodległościowych aspiracji społeczeństwa. Komuniści, nawet ci pozujący na niezależnych od Kremla, głoszą możliwość uzyskania bardzo szerokich praw dla Ukrainy, ale tylko w połączeniu z Rosją.

Już te trzy przedstawione powyżej wydarzenia obrazują dobitnie, jak żywe i zróżnicowane jest dzisiaj życie opozycji w ZSRS. Nie jest to oczywiście pełny przegląd (zabrakło chociażby samej Rosji, czy tzw. Turkiestanu), sądzę jednak, że wypełnia on spektrum wielotorowości podejmowanych inicjatyw, a co za tym idzie, daje pewien obraz perspektyw walki politycznej w Imperium.

Gdzie się zapali?

Gdy w środkach masowego przekazu analizuje się najważniejsze konflikty w ZSRS, zawsze pojawiają się: państwa nadbałtyckie, republiki muzułmańskie i Zakaukazie. To ostatnie przedstawiane jest jako miejsce starć ormiańsko-azerskich i gruzińsko-osetyńskich. W cieniu tych starć prawie zupełnie zanika fakt, że Gruzja jest republiką, która jest najdalej chyba, po Litwie, Łotwie i Estonii, zaawansowana w rozwoju świadomości narodowej i samoorganizacji społeczeństwa.

Starcia na terenie tzw. południowej Osetii posiadają obecnie jednoznacznie polityczny charakter. Kwatera główna oddziałów (bojówek) osetyńskich od dłuższego czasu mieści się na terenie Sztabu, neutralnych jakoby, wojsk sowieckich. Na budynkach "wyzwolonych" przez Osetyńców powiewają czerwone flagi, w oknach wystawiane są portrety Lenina, główne hasło separatystów brzmi: południowa Osetia była i jest sowiecka.

Sytuację komplikuje niezmiernie fakt, że druga strona konfliktu, reprezentowana przez Radę Najwyższą Gruzji, jest prawie jednoznacznie sprzymierzeńcem... Moskwy. Na jej czele stoi Zwiad Gamsachurdija, postać delikatnie mówiąc podejrzana (casus Władysława Hardka), z całą pewnością zaś realizująca politykę, która w prostej drodze prowadzi do sprowokowania armii sowieckiej do zbrojnej akcji.

Obecnie działalność Gamsachurdji i większości Rady Najwyższej, składającej się głównie z członków KPZS i jej gruzińskiego odpowiednika, wymierzona jest przeciwko Kongresowi Gruzji - zgromadzenia bliźniaczego dla Łotwy i Estonii. Od dłuższego czasu organizowane są zbrojne napady na członków Kongresu i siedzibę największego ugrupowania niepodległościowego - Narodowo-Demokratycznej Partii Gruzji (NDP). W akcjach tych biorą nawet udział deputowani do Rady Najwyższej. Środki masowego przekazu, całkowicie jej podporządkowane, odmówiły oficjalnie przekazywania jakichkolwiek oświadczeń i odezw Kongresu. Rozpoczęto jednocześnie akcję dezinformacyjną, w której Kongres przedstawiany jest jako... agentura Kremla. Od początku lutego rozpoczęła na całym terytorium republiki akcję protestacyjną, w której domaga się, by zbojkotować zapowiedziane na 17 marca Referendum. Żąda się także niepodpisywania umowy gospodarczej z Federacją Rosyjską, gdyż prowadziłoby to obecnie do ekonomicznego dyktatu Moskwy. Zdaniem przewodniczącego NDP, Georgija Czanturii, wyraźne osłabienie pozycji Rady Najwyższej i samego Gamsachurdji, może skłonić Moskwę do zastosowania wariantu litewskiego tj. wojskowego zaangażowania przeciw Radzie Najwyższej. Sądzić można, że scenariusz taki jest wielce prawdopodobny.

Gdzie i kiedy zatem nastąpi kolejne bezpośrednie uderzenie Sowietów?

Z przytoczonych powyżej faktów wynika, że zapewne będzie to Tbilisi. Przypomnieć w tym miejscu wypada, że już podczas wypadków w Wilnie wojska sowieckie prowadziły akcję mającą wywołać u mieszkańców stolicy Gruzji psychozę strachu. Wojska wewnętrzne tzw. czarne berety od dłuższego czasu grupują się w pobliżu Tbilisi, stale trwają przegrupowania oddziałów pancernych, KGB wzmaga kontrolę i inwigilację działaczy niepodległościowych...

Przed czy po 17 marca?

Na jaki wariant zdecydują się kremlowscy decydenci? Czy wyznaczony termin referendum jest terminem ante quem, czy post quem optymalnego dla nich uregulowania statusu republik - tego jeszcze nie wiemy. Być może będzie to związane z rozpoczęciem lądowych działań zbrojnych w rejonie Zatoki Perskiej, być może Gorbaczow, znający doskonale tajemnice potencjału wojennego Iraku zdecyduje się zwlekać i wykorzystywać każdy dzień do zakulisowych działań wewnątrz imperium. Jak na razie w wyścigu z czasem na czoło wysunął się Kreml.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992