7. Inna polityka: Powyborcze refleksje

INNA POLITYKA

________________________________________________________________

JACEK KWIECIŃSKI

Powyborcze refleksje

Ponieważ rzecz całą usiłuje się zepchnąć na plan dalszy i eksponować wyłącznie fenomen Tymińskiego warto raz jeszcze przypomnieć:

1. Pierwsza tura wyborów nie przyniosła porażki Tadeusza Mazowieckiego lecz bezprzykładną i kompromitującą klęskę premiera i obozu popierającego jego kandydaturę. Wałęsa uzyskał więcej niż dwukrotną przewagę, pokonał zdecydowanie Mazowieckiego we wszystkich przedziałach wiekowych wyborców i znokautował go w Warszawki i Krakowie.

Przy podziale na województwa premier przegrał 1 : 48 (w specyficznym i jedynym przypadku szczecińskim przewaga Mazowieckiego wyniosła 0,2%). Rozmiary klęski Mazowieckiego nie znajdują odpowiednika w historii nowoczesnych społeczeństw - podobna przegrana urzędującej władzy w wyborach prezydenckich jest czymś niespotykanym. Amerykanie nie mają w swym języku politycznym określeń na taki przypadek. Żaden kryzys nie może tego wytłumaczyć. W okresie Wielkiej Depresji F.D. Roosevelt nie mógł nawet marzyć o takim zwycięstwie, jakie odniósł Wałęsa nad Mazowieckim.

Na terenie prawie 1/3 Polski premier (oraz wspierający go obóz Michnika i Halla) uzyskał od 5 do 10% głosów. W kilkunastu województwach kandydat monopolistycznych demokratów w upokarzający sposób przegrał z R. Bartoszcze i "ex" komunistą. 82% (albo 4/5) elektoratu udzieliło "filozofii rządu" votum nieufności. Rozrzut głosów w specyficznie polskiej kategorii - inteligencji (nigdzie w normalnym świecie nie dzieli się wyborców wg podobnych kryteriów) obracał się w granicach fifty/fifty, zamiast zapowiadanych przez demagoga Tymińskiego 99% zwycięstwa Mazowieckiego.

Przypomnieć też warto, że aroganccy reprezentanci władzy do ostatniej chwili twierdzili, że każdy "rozsądny" człowiek będzie głosował po ich myśli, a Wałęsa i Mazowiecki byli przedstawiani, jako równorzędni kandydaci. Co więcej, usiłuje się nam wmówić to i dzisiaj. - Ponieśli obaj porażkę - głosi się. 40% to tyle co 18%. Nie ma tu żadnej różnicy, a w obu przypadkach "można mówić o niepowodzeniu". "Nie ma zwycięzców" - twierdzi się, a "niepowodzenie" Mazowieckiego tłumaczy się na najróżniejsze sposoby z wyjątkiem poczynań i postawy zwyciężonych. Aktywiści, którzy jeszcze parę dni przed wyborami twierdzili, że premier wygra w pierwszej turze, obecnie bez zmrużenia oka wytykają Wałęsie, że tego nie dokonał. Swe połajanki i pouczenia kierują teraz na całe społeczeństwo. Są na nie wyraźnie obrażeni. - Społeczeństwo przeżywa kryzys - skonstatował Mazowiecki.

2. Duża część naszej publicystyki zmierzała do ukazania małej reprezentatywności środowisk, które skłoniły Mazowieckiego do kandydowania, ich wyobcowania ze społeczeństwa i małą znajomość nastrojów i poglądów zdecydowanej większości Polaków.

"Chcieli rządzić Polską, której do końca nie znali" - pisze Barbara Spinelli, francuski dziennikarz pisze o postawie wyrażającej się w obwieszczaniu współ- obywatelom "my myślimy za was", a publicysta niemiecki o oddaleniu się rządzących intelektualistów od rzeczywistości, ignorowaniu nastrojów ludności i próbach trwałego zmonopolizowania władzy.

A przecież zadufanie to było całkowicie nieuzasadnione. Grupa rządząca i jej otoczka poniosła uprzednio już dwie klęski: w sprawie powołania monopartii w oparciu o Komitety Obywatelskie i dalszej dyktatury Geremka nad OKP. Mimo to, większość kampanii prezydenckiej poświęciła na demonizowanie Wałęsy zagrażającego "wizji demokracji" czyli po prostu jej nieusprawiedliwionej dominacji. Była święcie przekonana, że to poskutkuje.

Także po wyborach nie stara się bynajmniej społeczeństwa zrozumieć. Odnosi się wrażenie, że ich arogancja pozostała nieuszczuplona. Co więcej, w wielu mediach, dyskusjach, rozgłośniach polskojęzycznych grupa ta nadal dominuje jakby nic się nie wydarzyło, natomiast przedstawiciele obozu absolutnie zwycięskiego występują nadal jako ubodzy krewni, którym wytyka się różne urojone grzechy i przewinienia. A przecież nie chodzi już, o abstrakcyjne dyskursy w społecznej próżni - gdyż wyborcy wydali jednoznaczny werdykt.

Postawa taka, pokaz tego jak nie powinno się przegrywać, nie przyjmowanie przegranej do wiadomości nie zaskakuje nas również. Od dawna pisaliśmy, że obóz który poniósł klęskę jest mocno na bakier z demokracją. Dziś jest on obrażony faktycznie - na demokrację właśnie.

Wydaje się zresztą, że jest on na bakier także z innymi wartościami, których miał być wyłącznym nosicielem. Mimo dotychczasowego głoszenia bez przerwy troski o dobro ogólne, odpowiedzialności za kraj itd. spóźnione, kwaśne i niejednoznaczne poparcie dla Wałęsy w drugiej turze wskazuje na, nazwijmy to tak - raczej partykularne traktowanie wspomnianych ideałów.

3. 25 listopada nie był dniem porażki demokracji. Przeciwnie - był jej pierwszym przejawem. Demokrację - czyli wolny wybór trzeba przyjmować z całym dobrodziejstwem inwentarza albo z niej zrezygnować. Mieliśmy do czynienia z politycznym samouwłaszczeniem się społeczeństwa, które uwierzyło w możliwość samodzielności wyboru. Zrozumiało, że może kierować się własnym wolnym wyborem, a nie wskazaniami "autorytetów". Może to oznaczać kres dominacji i dyktatu postępowych intelektualistów, jako niepoważnych nosicieli, w imieniu wszystkich, "wartości", które oni tylko potrafią zinterpretować i uosabiać. W tym stanie rzeczy data ta być może stanie się przełomową, gdyż niezależnie od przejściowego sukcesu Tymińskiego, oznaczać może początek przywracania normalności w Polsce.

4. Rozrzut głosów między najróżniejszych kandydatów jest czymś najzupełniej normalnym, to tęsknoty do jednoblokowych, 100% zwycięstw są czymś niezdrowym. Specyficzna sytuacja w Polsce, polegająca m.in. na hamowaniu rozwoju niekomunistycznych partii politycznych spowodowała nieoczekiwane powodzenie specyficznego kandydata. Główną przyczyną tego powodzenia było rażące pomijanie spraw gospodarczych w kampanii innych. Praktycznie tylko prof. Krawczyk mówił na ten temat. Operowanie mało konkretnymi banałami i zadziwiające uznanie bezalternatywności planu Balcerowicza i tego, że on i tylko on zapewni powstanie wolnego rynku oraz rozwój, a także że wszystko to jest czytelne i zrozumiałe dla żyjącego przez 45 lat w komunizmie, a obecnie udręczonego społeczeństwa ułatwiło niezmiernie Tymińskiemu zadanie. Już na początku oświadczył on pub- licznie, że interesują go wyłącznie sprawy gospodarcze. Najbardziej efektywnym "kawałkiem wyborczym" było pytanie uczestnika wiecu, czy zachowa dotychczasowych ministrów od tych spraw i krótka odpowiedź - nie. Entuzjazm sali nie wywołał u kandydatów chwili refleksji. Nie próbowano też poddać w wątpliwość koncepcji prezydenta zajmującego się wyłącznie gospodarką. Nie zapytano jak ma się do rozwoju gospodarczego "traktowanie przedsiębiorstw państwowych, jak prywatne, skoro w całym świecie przeprowadza się masowo denacjonalizację. Nikt nie próbował w sposób klarowny podważyć koncepcji Tymińskiego, zamiast tego wszczęto kampanię na temat jego życia prywatnego, co jak wiadomo miało przeciwny od zamierzonego skutek.

Przeprowadzana po 25 XI druga faza akcji przeciw Tymińskiemu, dotycząca jego poglądów i powiązań politycznych jest niewątpliwie o wiele bardziej istotna. Należy jednak pamiętać, że kandydata tego poparła bardzo wielka ilość zwykłych ludzi - trzeba więc również zareagować na ich troski i obawy, tj. podjąć w sposób pełniejszy i sensowniejszy sprawy związane z teraźniejszością i przyszłością gospodarczą Polski. Poglądy libertarianów - marginalnego kierunku we wszystkich krajach zachodnich - były zawsze przedziwną mieszaniną bardzo szczególnej utopijności w kwestiach gospodarczych. Z zupełnie nie-wolnorynkowym, wyważonym (mówiąc delikatnie) stosunkiem politycznym do ... komunizmu.

Gdy dodamy do tego nacjonalizm gospodarczy i nieoczekiwaną troskę o sprawy socjalne (oraz nagłe przekonanie do ... wysokich podatków) otrzymamy to co demonstruje Tymiński. To ostatnie dyktują mu niewątpliwie doraźne względy wyborcze. Nie musi też być postacią agenturalną a jego kompromitujące wypowiedzi polityczne mogą mieć równie dobrze na celu pozyskanie także i tej klienteli (równie dobrze można argumentować, iż postać agenturalna, nie tracąc szans na pozyskanie głosów komunistycznych, by- łaby lepiej wyszkolona w podstawowych kwestiach - by nadmiernie nie antagonizować innych).

Z tych względów wskazana byłaby także krytyka ściśle merytoryczna wykazująca ignorancję kandydata w wielu dziedzinach i wkraczająca na jego "własne podwórko" gospodarcze.

Tak jak dziś sprawy wyglądają (1 XII) tylko wyjątkowa nieudolność sztabu Wałęsy mogłaby nie przynieść mu zdecydowanego zwycięstwa. Mam więc nadzieję, że w najbliższym tygodniu przestanie się dramatyzować. Ważne bowiem by nie zapomnieć o tych wnioskach z 25 listopada, które pozostaną istotne, gdy p. Tymiński z powrotem pogrąży się w mroku.

5. Wnioski te można zamknąć w konstatacji, że społeczeństwo jednoznacznie opowiedziało się za zmianą a nie kontynuacją, za rzeczywiście Nowym Początkiem, a przeciw dotychczasowemu sposobowi rządzenia i ugadywaniem się w zamkniętym gronie. Wbrew twierdzeniom jego przeciwników Wałęsa otrzymał na prowadzenie takiej polityki wyraźny mandat. W tej chwili ciągle jeszcze nie jest czytelne czy głos Polaków będzie w tej podstawowej sprawie rzeczywiście wysłuchany. Uzasadnione więc wydaje się w pełni przemyślane stanowisko LDP"N" przed wyborami - "przede wszystkim przeciw Mazowieckiemu".

Pierwsze dni po 25 listopada świadczyły o tym, że bezpośredni Wałęsy zarazili się nieoczekiwanie paniką i histerią, która zapanowała w obozie rzeczywistych przegranych. Otrzymywanie ponad połowy głosów w pierwszej turze, chociaż niewątpliwie przez wielu oczekiwane, było przecież mało prawdopodobne. Równie mało prawdopodobna była porażka w II turze. Nie należało się więc przejmować apokaliptycznymi wizjami rozsiewanymi przez tych, którzy ponieśli klęskę, lecz spokojnie robić swoje.

Tymczasem doradcy Wałęsy utracili na czas pewien nerwy i weszli na drogę, która mogła doprowadzić do zaprzepaszczenia dużej części ich dążeń, a mianowicie, dużej frekwencji, dużego zwycięstwa i dalszej aktywizacji społeczeństwa. Wydaje się, że nie zrozumiano, iż po 25 listopada obowiązują już całkiem nowe reguły - reguły procesu demokratycznego, w którym liczą się głosy zwykłych ludzi.

Opowiedzieli się oni właśnie za demokracją, a przeciw gabinetowym układom. Stronę, która na tym opierała działania polityczne całkowicie zdezawuowali. Kuluarowe zbliżenia z "autorytetem" X czy Z przestały mieć znaczenie, a nabrały go głosy ludzi z różnych środowisk i okolic. Ponadto Wałęsa uzyskał dużą przewagę głosami ludzi najwyraźniej przeciwnych dotychczasowemu establishmentowi.

Tymczasem uciekając się do jedynie dotąd w Polsce stosowanej metody najpierw przeprosił Mazowieckiego za wygraną. Następnie zamiast jechać do Szczecina i na Śląsk, do wsi i małych miasteczek przyjechał do Warszawy, gdzie pokonani zaczęli go rozliczać. Geremek wygłosił pełną godności mowę, w której stwierdzili, że on, Geremek, nie czuje się pokonany i zaczął Wałęsę łajać. Głosy milionów, którzy poparli Wałęsę przeciw ludziom w rodzaju Geremka przestały się jakby liczyć. Wałęsa jakby nie zrozumiał, że to co powie czy też nie powie Geremek ma doprawdy małe znaczenie a ewentualne zdobycie elektoratu politycznego wymaga udania się bezpośrednio do tego elektoratu. Ponadto, duża jego część składa się z ludzi tak "ideowych", jak sformułował to poseł Rokita, że i tak do drugiej tury nie pójdzie; pozostała i tak zrozumie, że musi na Wałęsę głosować.

Wałęsa zaczął przy tym mówić rzeczy wskazujące, iż zamierza wdrażać Nowy Początek w zasadzie po staremu i przy pomocy starych ludzi, którym zaufania i poparcia odmówiła właśnie olbrzymia, przytłaczająca część elektoratu. Ten niewiarygodny wprost błąd polityczny i próba zlekceważenia wyraźnego głosu wyborców, z których poważna część zmobilizowała się do prawdziwej walki o ideę i opowiedziała się za zmianą dotychczasowego stanu rzeczy, groził fatalnymi y konsekwencjami.

Rozległy się syrenie głosy (m.in. Jana Nowaka i niezrównanej pani Grabowskiej z Wolnej Europy) dostrzegających szansę całkowitego przejścia do porządku dziennego nad

totalną klęską ich pupilów i natychmiastowego dokooptowania do pierwszego szeregu liderów grupy, która, nota bene po prostu nie uznała się za pokonaną i żadnych wniosków ze swej druzgocącej porażki nie wyciągnęła. Elektorat Wałęsy zaczął być uważany za bezkształtną masę, z którą igrać można do woli. Wałęsa jakby nie dostrzegł, że tym razem nie chodzi o gabinetowe roszady, w czasie których nawet cenna jest elastyczność polityka, zapominającego o rzucanych na niego obelgach. Przed, w trakcie i po wyborach zostali tym razem obrażeni nie tylko ludzie najbardziej za- angażowani w popieranie Wałęsy (człowiek, który nazwał ich "błotem" został, jako pierwszy, zapewniony przez Przewodniczącego o poczesnym stanowisku w nowym układzie władzy!) lecz miliony wyborców. Zostali nazwani ludźmi nierozsądnymi, nieodpowiedzialnymi a czasem wręcz głupcami. Obiecano im także ze strony obozu Wałęsy, że odtąd politykę robi się "od dołu" a nie "od góry", w sposób jasny, czytelny i wyrazisty, że każdy z ich głosów (także w sensie negatywnym - co i kogo odrzucają) zostanie uwzględniony...

Godziło, że poczują się oszukani, machną ręką i zostaną w domu przestawszy wierzyć komukolwiek. Tego samego dnia Tymiński udowodnił w telewizji, że to on miał rację w kwestii cen oferowanych przez rząd za prywatyzowane przedsiębiorstwa a liczne komentarze na ten temat były dyletanckie... Jednocześnie zewsząd zaczęły rozlegać się histeryczne głosy pchające Wałęsę w kierunku popełniania dalszych błędów. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że kroki Wałęsy były nie tylko szkodliwe, ale najzupełniej niepotrzebne. Dowartościowywanie pokonanych, ratowanie pokonanych i czynienie koncesji na ich rzecz nie było mu wcale potrzebne. Na tej drodze miał bardzo mało do zyskania a bardzo dużo do stracenia. Na szczęście niezmiernie zadowoleni z siebie pokonani uznali, że Wałęsa co prawda udał się do Canossy, ale zbyt mało posypał sobie głowę popiołem. Urażony do żywego Mazowiecki ogłosił, że zamierza poświęcić się dalszej edukacji społeczeństwa i obronie demokracji przed demokracją.

Pojąwszy chyba wreszcie kierunek rozwoju sytuacji Wałęsa wrócił do siebie, a jego sztab zajął się rozszerzeniem kampanii o sprawy, które tak zaniedbał przed pierwszą turą, a mianowicie kwestie gospodarcze. Jest nadzieja na to, że zajmie się również niekompetencją ministerstwa Kuronia i spróbuje dotrzeć do grup najbardziej niezadowolonych. Jest również nadzieja, że Wałęsa odzyska spokój i wróci do idei Nowego Początku, rozszerzonego skonkretyzowania wspomnianych kwestii.

Równocześnie Tymiński w telewizyjnych wystąpieniach (w odróżnieniu od robionych profesjonalnie kawałków propagandowych dla studia wyborczego) zaczął kompromitować się coraz bardziej. Jest nadzieja na to, że przynajmniej na razie, zostaną przywrócone proporcje wszystkim wynikom z dnia 25.11 zaprzestanie mówić się o katastrofie, kataklizmie, dramacie, kompromitacji Polaków i śmiertelnym zagrożeniu... A obóz Mazowieckiego, czy też kryjący się za Mazowieckim i tak będzie musiał, pod groźbą dotkliwej kompromitacji (z wyjątkiem osób przybierających błazeńskie pozy) poprzeć Wałęsę.

Być może zajdą nawet jakieś zmiany na scenie politycznej Polski i to nie za pół roku. Myślę o scenie oficjalnej, jako że kraj nigdy już nie będzie taki, jak przed 25 listopada. Mówiąc po prostu demokracja została wypuszczona z uwięzi i trudno będzie już ją z powrotem zablokować. Należy sądzić, że próba ucieczki w czystą symbolikę, mówienie znów o potrzebie "demokratycznej jedności" oraz "etosie" nic tu, na szczęście, nie pomoże.

Chcę być dobrze zrozumiany. Ani ja, ani LDP "N" nie należeliśmy do "fanatycznych zwolenników obu stron". Nie spodziewaliśmy się trzęsienia ziemi ani automatycznej wymiany wszystkiego i wszystkich. To właśnie dlatego - ponieważ prawie wszystko nam się nie podoba - zajęliśmy takie stanowisko, jakiemu daliśmy publicznie wyraz (ku kpinom Wyb. Gazety). Nie żałujemy go ani trochę, gdyż okazało się i trafne i słuszne. Nie dziwią nas nawet opisane wyżej manewry. Z czysto pragmatycznej oceny sytuacji sądzimy tylko, że należy szanować intencje wyborców. Dla Polski, a nie dla siebie, chcielibyśmy tylko by zostało to przynajmniej w dużej części zrozumiane. Być może zresztą z tego wszystkiego, czego jesteś- my świadkami wyklują się rzeczywiste, te wyraźnie pożądane przez społeczeństwo zmiany, a nawet tzw. elity polityczne (być może jest to jeszcze, w przypadku Polski, zbyt przesadne określenie) zdołają nie zapomnieć kto 25 listopada 1990 r. wygrał wyraźnie, a kto poniósł druzgocącą klęskę.

Jeśli tak się nie stanie rację będzie miał red. Bobiński spekulując, iż być może cały obecny establishment należy do starego porządku i trzeba czekać na powstanie nowego, nie składającego się bynajmniej z panów Tymińskich.

Największym, obok Michnika, przegranym w wyborach 25 listopada jest tzw. plan Sachsa-Balcerowicza. Jest to fakt niezaprzeczalny, tylko że mało kto ośmiela się, nie utraciwszy wiarygodności na Zachodzie wziąć, że się tak wyrażę, byka za rogi.

Z kręgów zbliżonych do Wałęsy dochodzą sygnały, że dalszej realizacji wspomnianego planu uniemożliwiał błyskotliwemu ministrowi finansów, tchórzliwy, konktatorski premier. Być może. Ja wiem jednak z kolei, że żaden kraj pod skrzydłami MFW/Banku Światowego i kuratelą fachowców typu prof. Sachsa nie wstąpił na drogę rzeczywistego rozwoju. O to zaś chyba, a nie o zduszenie hiperinflacji i "stabilizację" chodzi cały czas. Jestem skłonny przyznać rację Stefanowi Kisielewskiemu, że jednowymiarowy intelektualista-teoretyk Balcerowicz po lepszym czy gorszym (jak wiadomo i co twierdziło z góry wielu ekonomistów inflacja pojawiła się znowu) wykonaniu zadania ze swej specjalności powinien ustąpić. Prof. Sachs jest podobnym specjalistą i zawodowym doradcą (m. in. podobno premiera Ryżkowa) oraz urzędnikiem wspomnianych instytucji. Interesuje go wyłącznie "stabilizacja" a owa stabilizacja bez żadnych możliwości rozwoju stanowi dla niego punkt docelowy. Prywatyzacją nie interesuje się wcale. Szeroko reklamowany jego sukces w Boliwii polegał właśnie na doprowadzeniu do "stabilizacji" jaką obserwujemy dziś w Polsce, tylko ze zmniejszonym spadkiem produkcji. Tam również, ze względów doktrynalnych proces prywatyzacji nie został przeprowadzony. Z punktu widzenia prof. Sachsa nie jest to sprawa szczególnie istotna (przez wiele lat polityka Banku Światowego polegała na propagowaniu ... nacjonalizacji). W czasie pobytu w Warszawie kilkakrotnie powtarzał swój zachwyt spowodowany widokiem kolorowych straganików na ulicach Warszawy - najwyraźniej ten typ przedsiębiorczości stanowi dla niego sedno "sektora prywatnego". Podkreślał też z satysfakcją, że sytuacja gospodarcza w Polsce góruje nad tą w Bułgarii. Można jeszcze dodać, iż profesor z Harvardu (uczelnia ta w odróżnieniu od Uniewersytetu w Chicago produkuje ekonomistów szczególnego typu - różnica w tym względzie między tymi placówkami jest mniej więcej podobna do różnicy jaka zachodzi między gospodarką boliwijską a chilijską) został doradcą Balcerowicza z czystego przypadku a jego znajomość gospodarki komunistycznej jest żadna.

Na odcinku polskim też jakby, poza ostatnim elementem, wszystko się zgadza. Były wicepremier Dąbrowski (podobno rozważany przez niedoszłego prezydenta Mazowieckiego na stanowisko premiera stwierdził tuż przed wyborami, że nie jest zwolennikiem "nadmiernego faworyzowania" własności prywatnej. Wiadomo co to oznacza w naszych warunkach.

Cechą charakterystyczną "planu Balcerowicza" jest to, że jest krytykowany niejako z obu stron. Jego braki, zaniechania, błędne decyzje czy też ich brak, powierzchowność, połowiczność i jednowymiarowość są powszechnie znane. Z punktu widzenia wielu liberałów, niekoniecznie dogmatycznych jest uważany za pseudoliberalny. Z drugiej strony radosna działalność ministra Kuronia spowodowała, że jest w wielkiej mierze pozbawiony osłony socjalnej i nieprzygotowany do jakichkolwiek drastycznych, a koniecznych dla wejścia w fazę rozwoju, posunięć. Na dodatek jest nadal i wciąż niezrozumiany przez społeczeństwo, które nie widzi sensu ani punktu docelowego ponoszonych wyrzeczeń.

Jakby nie było, całkowitym nonsensem jest upieranie się, że nie ma on alternatywy i jest równoznaczny z przejściem do wolnego rynku i normalnej gospodarki. W szczególności dotyczy to wyjścia jej z dołka i rozpoczęcia okresu rozwoju. Należy przecież pamiętać, że "stabilizacja" nie jest w żaden sposób z nim tożsama. Potrzebne jest poważne potraktowanie wszelkich alternatyw, zamiast straszenia z jednej strony populizmem i "zaprzepaszczeniem" reform, a z drugiej wilczą twarzą "kapitalizmu". Chodzi o alternatywy, zmiany i posunięcia rzeczywiste a nie kosmetyczne retusze w dodatku przedstawione społeczeństwu ogólnikowym i ezopowym językiem. Przede wszystkim zaś chodzi o odważne spojrzenie w twarz temu o czym świadczą wyniki wyborów 25 listopada. Oczywiście można je zignorować, ale (poza kosztami jakie to niesie dla Polski i jej gospodarki) uczyni się to na własne ryzyko.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992