7. IMPERIUM: Procesy narodowościowe w ZSRS

IMPERIUM

_________________________________________________________________

FRANCOISE THOM

Procesy narodowościowe w Związku Sowieckim

Moim zamiarem jest naszkicowanie typologii ruchów narodowych w ZSRS, począwszy od roku 1988. Studium to opiera się na danych z prasy radzieckiej (centralnej i regionalnej, oficjalnej i samizdatu) oraz świadectwach głównych aktorów tych wydarzeń, które udało mi się zebrać w 1990 roku.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy, kiedy analizuje się poszczególne etapy rozwoju ruchów narodowych w ZSRS, jest istnienie wspólnego scenariusza dla wszystkich tych frontów ludowych, nawet jeśli weźmiemy regiony tak różne jak kraje bałtyckie i Azerbejdźan. Oczywiście od pewnego punktu drogi się rozchodzą, ale geneza frontów i ich początkowa ewolucja jest zadziwiająco podobna. To podobieństwo tłumaczy się nie tyle polityką Moskwy (chociaż nie można wykluczyć tego elementu), co identycznymi skutkami sowietyzacji. Wydaje się, że desowietyzacja dokonuje się w sposób podobny, jak niegdyś proces sowietyzacji

FAZY PROCESU

W latach 86 - 87 w wielkich miastach poszczególnych republik zaczęły się formować niewielkie grupy intelektualistów "pieriestrojkowiczów". Grupy te interesowały się ekologią (temat, który odegrał zasadniczą rolę w przebudzeniu świadomości narodowej) i uczczeniem pamięci ofiar stalinizmu. 1988 był rokiem wielkich manifestacji: w krajach bałtyckich obchody rocznicy niepodległości i paktu niemiecko-sowieckiego; w Armenii - solidarność z Karabachem i protesty przeciw zanieczyszczaniu środowiska. Organizatorami tych manifestacji były z reguły małe radykalne ugrupowania, niedobitki dysydentów z lat siedemdziesiątych, jak np. Komitet Helsiński (działający w krajach bałtyckich, na Ukrainie i w Gruzji). Miały one ogromny oddźwięk psychologiczny.

Ludność zaczęła przezwyciężać strach, uświadamiać sobie swą siłę, otrząsać się z kłamstw na temat własnej przeszłości. W obliczu tego fermentu grupy intelektualistów - "pieriestrojkowiczów" zaczynają się jednoczyć i postanawiają stworzyć ludowe fronty poparcia pieriestrojki, mające stanowić "czapkę" ruchów masowych. W październiku 1988 w trzech republikach bałtyckich powstają fronty ludowe wokół programów zawierających następujące punkty (program ten, z niewielkimi wariacjami, zostanie przejęty przez inne republiki):

- autonomia gospodarcza republiki, przejawiająca się m.in. w przywróceniu własności prywatnej i wprowadzeniu narodowej waluty wymienialnej. Republiki domagają się prawa do rozporządzania swymi zasobami naturalnymi, co wywołuje gwałtowny sprzeciw Kremla. Jeszcze dziś ten punkt stanowi główną kość niezgody między zwolennikami Gorbaczowa i Jelcyna, jak to widzieliśmy w trakcie polemiki wokół planu Szatalina.

- powrót do emblematów narodowych.

- statut języka urzędowego dla języka narodowego, co eliminuje Rosjan ze stanowisk państwowych i administracyjnych, a nawet może spowodować masowy exodus Rosjan. Dotyczy to zwłaszcza Azji Środkowej.

- wprowadzenie obywatelstwa (łącznie z narodowymi dowodami osobistymi). Republika chce wyposażyć się we własny aparat celny i przyznawać wizy; innymi słowy - przejąć kontrolę nad własnymi granicami.

- kontrola imigracji (co jest wymierzone głównie przeciw Rosjanom).

- służba wojskowa w jednostkach obrony terytorialnej.

- prawo do samodzielnej działalności dyplomatycznej i bezpośredniej wymiany gospodarczej i kulturalnej ze światem niekomunistycznym.

- uwolnienie lokalnych akademii nauk spod kontroli Akademii Nauk ZSRS.

- uniezależnienie różnych organizacji społecznych (związki zawodowe, komsomoł, związki literatów, dziennikarzy itp.) od kontroli centrum.

Niektóre punkty tego programu, jak urzędowy status języka narodowego, powrót do emblematów narodowych, zostały zrealizowane we wszystkich republikach. Inne, jak służba w jednostkach terytorialnych, kontrola granic - w żadnej. Kraje bałtyckie wskazują drogę, ale Ukraina i Gruzja nie pozostają daleko w tyle. Podobnie rozwijała się sytuacja w Azerbejdżanie, gdzie partia komunistyczna traciła władzę, ale proces ten został gwałtownie zahamowany przez okupację wojskową w styczniu 1990 roku.

Fronty ludowe odniosły błyskawiczny sukces. Już w wyborach w marcu 1989 zwyciężyły w niektórych regionach. Kampania wyborcza umożliwiła im szerokie upowszechnienie swych programów.

Począwszy od maja-czerwca 1989 ruchy narodowe zaczynają się radykalizować. I Zjazd Deputowanych Ludowych ZSRS w czerwcu-lipcu 1989 pogłębia jeszcze tę tendencję. Reprezentanci narodowości zdają sobie sprawę, że nie mają czego oczekiwać od Moskwy, ani od nowego gorbaczowskiego "parlamentu", całkowicie zdominowanego przez aparat partyjny. Wpływ ugrupowań radykalnych (różne partie niepodległościowe, istniejące w republikach, lub grupy helsińskie) na fronty ludowe rośnie. Zamiast o "suwerenności w ramach ZSRS", zaczyna się mówić o "niepodległości". Podczas wyborów na szczeblu republik i okręgów (zima 89 - wiosna 90) fronty ludowe usunęły w cień partię komunistyczną w republikach bałtyckich i osiągnęły znakomite rezultaty w innych republikach (np. na Ukrainie Ruch zdobył jedną czwartą miejsc, mimo obstrukcji organizowanej przez partię komunistyczną). We wspomnianych republikach wprowadzenie parlamentaryzmu przyspiesza jeszcze polityzację ludności. Gdzie indziej, na Białorusi czy w Azji Środkowej, partia komunistyczna zdołała zachować swe pozycje, ale wydaje się, że dni jej są też policzone.

Być może radykalizacja frontów ludowych była wpisana w te ruchy od samego ich początku. Tak wynikałoby z wypowiedzi ich założycieli.

POLITYKA CENTRUM I WŁADZ LOKALNYCH

Dla reprezentantów ruchów narodowych pieriestrojka stanowi "kontynuację procesu dekolonizacji, zamrożonego w latach dwudziestych", jak powiedział na I. Zjeździe Deputowanych Ludowych kazachski pisarz Sulejmanow. Moskwie natomiast chodziło raczej o wzięcie w garść peryferii pod płaszczykiem "walki z biurokracją".

Kwestia, czy Moskwa kryła się u źródeł powstania frontów ludowych, budzi żywe dyskusje w republikach. Rzeczą interesującą jest skonfrontowanie świadectw pochodzących z różnych republik na temat genezy i ewolucji tych frontów.

Olgerts Eglitis (Ruch na rzecz Niepodległości Łotwy): "Inteligencja chciała stworzyć wielką, cieszącą się szacunkiem organizację, do której mogłaby przystąpić i w ramach której mogłaby działać. Niestety trzeba dodać pewien szczegół: otóż nie ulega wątpliwości, że nie obyło się bez impulsu z góry - ze strony nomenklatury łotewskiej lub KGB i Moskwy. Nomenklatura chciała zachować swą władzę za pomocą reform. Wiedziała, że naród wzburzy się i zmiecie jej władzę. Należało więc pójść na pewne ustępstwa. Utworzono front ludowy, za zgodą i przy udziale nomenklatury. W kierownictwie frontu jest wielu komunistów. Jest to zatem ruch dwuznaczny, będący wynikiem nacisku z dołu i impulsu z góry. Początkowo nie wspominał o niepodległości (mimo, że wszyscy o niej myśleli), ale bronił idei suwerenności, pieriestrojki itd. Niemniej jednak, już niecały rok później, wiosną 1989, domagał się niepodległości dla Łotwy".

Tofik Hasymow (Front Ludowy Azerbejdżanu): "Front Ludowy jest owocem wysiłków niewielkiej grupy uczonych, członków Akademii Nauk Azerbejdżanu. Głównym celem Frontu była wówczas suwerenność polityczna i gospodarcza republiki w ramach ZSRS. Sądziliśmy, że ZSRS stanie się bardziej demokratyczny, że republiki uzyskają pełną autonomię i że ZSRS stanie się związkiem niezależnych państw. Jednak po 20 stycznia (interwencja wojskowa w Baku), a nawet wcześniej, okazało się, że Gorbaczow pragnie przede wszystkim oszukać narody ZSRS, żeby przedłużyć o kilka lat istnienie imperium... Umacnia on drogą parlamentarną rządy partokracji. Oto dlaczego jesteśmy absolutnie przekonani, że ZSRS powinien ulec całkowitej likwidacji".

Hikmet Hadżi Zadeh (Front Ludowy Azerbejdżanu): Dużą rolę odegrał przykład innych republik. Zrozumieliśmy, że same republiki bałtyckie nigdy by nie dokonały tego, co zrobiły, a więc musiała być jakaś zgoda z góry i to zadecydowało. Postanowiliśmy skorzystać z powstałego wyłomu. Nigdy nie zmieniliśmy swego celu. Od samego początku byliśmy za niepodległością, ale uznaliśmy, że ostrożniej będzie nic nie mówić. Ugrupowania radykalne mówiły już otwarcie o niepodległości, ale uważaliśmy to za nierozsądne".

Aarvo Valton (Kongres Estoński): "Ekipa Gorbaczowa zorientowała się, że nie zdoła przejąć władzy wewnątrz partii. Zaczęła więc budować system alternatywny, poprzez sowiety. Fronty ludowe stanowiły wariant rezerwowy. Tak więc wszystko wymyślono w centrum. Niektórzy u nas wyobrażają sobie, że idea frontów narodowych narodziła się w Estonii, gdyż to u nas właśnie pojawił się pierwszy front. Moim zdaniem jednak, był to dodatkowy instrument władzy dla Gorbaczowa".

Antanas Terleckas (Liga Wolności Litwy): "Fronty ludowe są - wbrew temu, co twierdzą ich przywódcy - tworami Kremla. Niezależnie od tego, co mówią nasi intelektualiści, ich udział w powstaniu frontów był żaden. Kiedy Kreml zorientował się, że ruchy wyzwolenia narodowego nabierają rozmachu, polecił komunistom zorganizować fronty ludowe w celu zneutralizowania tej siły".

Viktoras Petkus (Litewska Grupa Helsińska): "Od początku istniało ciche porozumienie między partią komunistyczną a Sajudisem. Kiedy członkowie Sejmu (komitet kierowniczy) Sajudisu wygłaszali przemówienia, można było sobie zadawać pytanie w czyim imieniu mówią: Sajudisu, czy partii komunistycznej. Ta sama osoba była bowiem równocześnie w Sejmie Sajudisu i w prezydium partii komunistycznej. Trzeba powiedzieć, że Sajudis walnie się przyczynił do utrzymania się komunistów przy władzy, pozwalając im odzyskać pewien prestiż. Ludzie powiedzieli sobie, skoro Sajudis liczy się z opinią komunistów, skoro uznaje komunistów, to nie są oni być może tacy źli... Przywódcy Sajudisu zostali przygotowani do zastąpienia starych komunistów, zachowując władzę komunistyczną. Dziś czasy się zmieniły. Trzeba się przystosować. W swym pierwszym programie z 22 października 1988 Sajudis opowiadał się za leninowskimi zasadami i utrzymaniem Litwy w ramach federacji sowieckiej. Wydarzenia zmusiły jednak Sajudis do ewolucji, bez czego przepaść między komunistami a narodem jeszcze by się pogłębiła".

G. Sungaila (grupa inicjatywna Sajudisu): "Moim zdaniem dominował element spontaniczności, nawet jeśli coś zostało zainspirowane przez Moskwę. Nikt nie zaprzecza już dziś, że KGB zinfiltrowało grupę inicjatywną i próbowało także rekrutować lub zastraszyć członków grupy, ale co najmniej połowa grupy była uczciwa. Na 35 członków ponad połowa nie należała do partii komunistycznej".

Z większości świadectw wynika, że istniała co najmniej cicha zgoda Moskwy. Wydaje się, że podczas swej wizyty na Litwie w sierpniu 1988 Jakowlew przekazał błogosławieństwo Kremla dla założycieli Sajudisu. Bez wątpienia Moskwa widziała we frontach ludowych narzędzie nacisku na lokalne nomenklatury, które w okresie breżniewowskiego leseferyzmu wyemancypowały się spod kontroli centrali. Fronty ludowe zostały pomyślane jako organizacje masowe, manipulowane przez komunistów, którzy mieli zmobilizować ludność w imię pieriestrojki, tzn. linii Gorbaczowa. Wiadomo, że komuniści nieraz wygrywali kartę narodową, żeby umocnić lub podbudować swą władzę. Ta polityka jednak nie powiodła się, chociaż przedwczesne byłoby dzisiaj odważyć się na określenie stopnia rzeczywistej kontroli sprawowanej przez komunistów nad frontami ludowymi; doświadczenia krajów bałtyckich, gdzie ruchy narodowe mają większość w parlamencie i rządzie, ale komuniści zdołali zachować kluczowe stanowiska i sabotować większość prób reform, dają wiele do myślenia.

Co się tyczy władz poszczególnych republik, to obowiązywał zawsze ten sam scenariusz. Najpierw stawia się zacięty opór frontowi narodowemu, nie dopuszczając go do mass mediów, rozpędza się manifestacje. Gwałtowność tych reakcji staje się pretekstem do czystki. Pierwszy sekretarz zostaje zdymisjonowany i zastąpiony przez pieriestrojkowicza, radykalnie zmieniającego linię postępowania. Zaczyna się flirt z frontem ludowym, partia stara się występować w roli wielkiego patrioty, aby odzyskać popularność. Coraz bardziej jednak miota się między wymogami tej nowej roli a nakazami "demokratycznego centralizmu", bo Moskwa, która początkowo aprobowała to wygrywanie uczuć narodowych, w końcu zaczyna się niepokoić.

Konstatując to "nacjonalistyczne odchylenie" frontów ludowych i widząc, że de facto przekształcają się one w "alternatywne" partie polityczne, władze centralne zachęcają do tworzenia w każdej z republik (z wyjątkiem Ukrainy) "frontów internacjonalistycznych" (Interfrontów), skupiających Rosjan zamieszkałych w danej republice. Interfronty powołano też być może i po to, żeby Rosjanie nie dołączyli do skolonizowanych narodów, domagając się razem z nimi wolności. "W maju 1988 ludność rosyjska gotowa była pójść z nami, jesienią straciła głowę...", stwierdza E. Savisaar, jeden z przywódców Frontu Ludowego Estonii. Jego zdaniem, bezpośrednią przyczyną tego katastrofalnego dla Rosjan procesu jest "demagogia Interfrontu". Rosjanie należący do interfrontów oskarżają fronty ludowe o przygotowywanie po cichu powrotu demokracji burżuazyjnej; występują w roli strażników leninowskiej ortodoksji. Zainteresowanie okazywane przez organ sił zbrojnych "Krasnaja Zwiezda" tym organizacjom o ideologii zdecydowanie "narodowo-bolszewickiej" każe sądzić, że wojskowi aktywnie patronują tym ruchom "patriotycznym", jeśli nie wręcz stanowią ich kręgosłup.

W lutym 1989 Moskwa postanawia zareagować. Przywódcy partii komunistycznych krajów bałtyckich zostają wezwani do Moskwy, gdzie oznajmia się im, że czas podjąć energiczne kroki i przywrócić autorytet partii. Sekretarze wypełniają polecenie, ale ich kontrofensywa trwa krótko i kończy się całkowitym niepowodzeniem, co uwidacznia się w wynikach wyborów.

Moskwa postanawia wówczas zastosować inne środki. Na I. Zjeździe Deputowanych Ludowych Gorbaczow proponuje powołanie Rady Konstytucyjnej, musi jednak z tego chwilowo zrezygnować, gdyż przeciwstawia się temu zdecydowanie delegacja litewska, twierdząc że rada byłaby narzędziem umożliwiającym Moskwie ingerowanie w inicjatywy ustawodawcze republik. Grozi, że jeśli prezydent będzie obstawać przy swym projekcie, to opuści zjazd, i Gorbaczow wycofuje się. Niemniej, po jakimś czasie Rada zostanie utworzona.

Coraz oczywistsze staje się, że Kreml i "narodowcy" mają całkiem odmienny pogląd na "chozrazcziot" (autonomia ekonomiczna) republik. Na seminarium w Wilnie 13-14 lutego 1989 uwypuklono rozbieżności między projektem bałtyckim wypracowanym w Tallinie jesienią 1988 a projektem Masliukowa, preferowanym przez Moskwę. Władze centralne przez chozrazcziot rozumieją przede wszystkim samodzielność przedsiębiorstw i samorządność (co faworyzuje Rosjan, często stanowiących większość załogi). Umocnienie samodzielności przedsiębiorstw ma jednocześnie osłabić struktury republiki i umocnić rolę centrum jako czynnika integracji gospodarczej. W projekcie Masliukowa przedstawionym 15 marca 1989 i zatytułowanym "Ogólne zasady pieriestrojki zarządzania gospodarką i sprawami socjalnymi w republikach federacyjnych" republikom przyznaje się prawo do zarządzania sferą socjalną, przemysłem lekkim i spożywczym. Centrum zachowuje kontrolę nad przemysłem ciężkim, wszystkimi przedsiębiorstwami wykorzystującymi najnowocześniejsze technologie oraz całą energetyką. Próba sił między republikami a centrum w kwestii niezależności gospodarczej trwa do dzisiaj; jedyny nowy element, to Jelcyn i batalia między władzami federalnymi a rządem Rosji.

Plenum Rady Narodowości, jakie odbyło się we wrześniu 89, na pewno nie zadowoliło "nacjonalistów" z powodów, które wyjaśnił deputowany łotewski Juri Bojars. "Nie domagamy się "rozszerzenia suwerennych praw", lecz suwerenności jako takiej. Każdy zaznajomiony z prawem między- narodowym wie, że suwerenność jest kategorią absolutną: albo jest, albo jej nie ma, i nie można rozszerzyć czegoś, co nie istnieje". Co więcej, w trakcie plenum Moskwa po raz pierwszy otwarcie sformułowała zasady polityki, którą prowadzi od zawsze, a polegającej na przeciwstawianiu mniejszości narodowych narodom lub jednych narodów - drugim. Do tego się bowiem sprowadza przedstawiona na plenum propozycja utworzenia w ramach republik "okręgów narodowych" w regionach, gdzie mniejszości narodowe mają większość. Dziś widać skutki tej polityki w Mołdawii i w Gruzji: Gagauzowie, Rosjanie i Abchazowie domagają się niepodległości z poduszczenia swych frontów ludowych zdominowanych przez komunistyczną nomenklaturę.

Wśród większości narodowych partii komunistycznych istnieje zapewne pokusa "wariantu litewskiego", to znaczy zerwania z KPZS, ale epizod ten posłużył za nauczkę Kremlowi, który trzyma teraz swych satrapów na dłuższej smyczy.

Począwszy od roku 1990 część centralnej prasy oficjalnej zmienia swą linię wobec problemów narodowościowych. "Demokraci" z kręgu Jelcyna przyznają, że system centralistyczny poniósł bankructwo. Okrągły stół zorganizowany przez "Moskowskije Nowosti" (Nr 23 z 8 czerwca 1990) pozwala ocenić przebytą drogę: "Konflikty między narodowościami przybierają tak tragiczny obrót w znacznej mierze i dlatego, że przywódcy ruchów narodowych, których wpływ nie jest oficjalnie uznany, nie ponoszą odpowiedzialności przed własnym narodem. Jest więc rzeczą ważną, żeby te ruchy mogły się "ucywilizować", należy sprzyjać ich ewolucji w kierunku partii politycznych. Na przykładzie EWG możemy zauważyć istnienie w różnych krajach partii zajmujących takie same pozycje ideologiczne. Parlament Europejski jest zorganizowany na zasadzie przynależności partyjnej a nie narodowej. U nas jest przeciwnie; tworzy się partie regionalne lub narodowe, niezdolne do odgrywania funkcji integrującej w skali Związku". Klan Gorbaczowa i klan Jelcyna zgodne są co do tego, że należy próbować ratować imperium. Obaj zajmują się wypracowaniem przyszłego układu federalnego, zapewniającego nowy legitymizm Związkowi, po załamaniu się legitymizmu leninowskiego, zmiecionego przez rewelacje głasnosti. Rozbieżności dotyczą sposobów realizacji tego celu.

"Demokraci" tendencji Jelcyna wyciągnęli wnioski z błędów popełnionych przez prezydenta ZSRS. Zrozumieli, że aroganckie potwierdzanie prerogatyw władzy centralnej od- nosi skutek odwrotny do zamierzonego, a przede wszystkim gotowi są - w przeciwieństwie do Gorbaczowa - na daleko idące ustępstwa, żeby uratować to, co jest jeszcze do uratowania. Rząd Rosji usiłuje naprawić szkody dokonane przez Gorbaczowa. Pośpiesznie zawiera przeróżne układy gospodarcze z rządami republik (zdominowanymi przez komunistów) w nadziei, że ta nowa siatka pozwoli odtworzyć więzy federalne i zapoczątkuje proces, który powinien do- prowadzić do nowego układu związkowego. O ile rywalizacja między Gorbaczowem a Jelcynem jest faktem, to faktem jest też, że sowieckie kierownictwo polityczne wiele się spodziewa po tej "dwubiegunowości" władzy, która powinna, jego zdaniem, zahamować erozję tej władzy i ustabilizować sytuację wewnątrz imperium. Tam, gdzie autorytarny styl sowieckiego prezydenta (i groźba jego "nadzwyczajnych uprawnień") nie odniosły skutku, zawsze można spróbować "demokratycznych" metod prezydenta Rosji.

Różnica między Gorbaczowem a "reformatorami" w kwestii imperium polega być może na różnym stopniu postrzegania realiów. "Reformatorzy" w większości są zdania, że warunkiem zachowania jakiejś politycznej całości zdominowanej przez Moskwę jest rozbicie ZSRS (to, co Afanasjew nazywa "granulacją przestrzeni euroazajatyckiej"). Rozbicie to powinno przygotować grunt pod nową integrację, opartą tym razem na solidnych podstawach (przede wszystkim ekonomicznych, stąd entuzjazm "reformatorów" wobec rynku, tego wielkiego "integratora" narodów). W podtekście myśli się o rozbiciu istniejących w ZSRS narodów, skłócając narodowości między sobą, prowokując prawdziwą wojnę narodów. W Moskwie zdają sobie bowiem doskonale sprawę, że wiele istniejących obecnie republik (zwłaszcza kraje bałtyckie i Gruzja) nigdy nie podpisze układu związkowego, w którym widzą nowy podstęp Kremla. Stąd prawdziwa epidemia deklaracji niepodległości wśród republik autonomicznych w Rosji i gdzie indziej; Komi, Tatarzy, Abchazowie, Kabardyno-Bałkarowie proklamują się suwerennymi państwami. Chodzi o mnożenie przyszłych podmiotów układu związkowego, aby zmarginalizować lub rozsadzić od wewnątrz oporne republiki. W tej rozgrywce Rosja czuje się z góry wygrana właśnie dlatego, że nie jest ona państwem narodowym lecz konglomeratem wielu narodowości. Kiedy narody ZSRS zostaną zatomizowane dzięki rozproszeniu władzy lokalnej, nie pozostanie im nic innego jak włączyć się do nowej zbiorowości, dyskretnie zdominowanej przez Moskwę. Jelcyn zdaje sobie sprawę, że to wielkie zamierzenie wymaga pewnych poświęceń; najwyraźniej postanowił tolerować "niepodległościowe" ciągoty autonomicznych narodowości republiki rosyjskiej. Oryginalność "demokratów" w porównaniu z gorbaczowowcami polega na tym, że są oni gotowi przejść przez fazę zerową imperium, to co nazywają "kontrolowanym demontażem" Związku. Gorbaczow godzi się na jedną część ich programu, czyli metodę "dziel i rządź". Kiedy tylko jednak w grę wchodzi rezygnacja z cząstki chociażby jego władzy, stanowczo to odrzuca. Stąd taki a nie inny los planu Szatalina, z którego Gorbaczow usunął wszelkie posunięcia zmierzające do zlikwidowania tyranii organów centralnych (ministerstw, komisji planowania, banku państwowego.

DYLEMATY RUCHÓW NARODOWYCH

Po początkowym okresie entuzjazmu i jedności ruchy narodowe zaczynają się uczyć polityki. Pierwszy dylemat, wobec którego stają, jest wspólny dla całej opozycji w ZSRS: Czy można działać w ramach instytucji sowieckich, czy też trzeba tworzyć struktury alternatywne? Sajudis wybrał pierwszą drogę, ale ta opcja jest gwałtownie krytykowana na samej Litwie i gdzie indziej. Dla wielu zwolenników niepodległości na Litwie i w innych republikach moratorium podpisane przez rząd litewski na skutek blokady zorganizowanej przez Moskwę jest po prostu zdradą sprawy narodowej, skutkiem błędu popełnionego przez Sajudis, czyli poparcia kandydatur "narodowych" komunistów w wyborach do rady najwyższej republiki. Moratorium dało dodatkowe argumenty do ręki tym, którzy opowiadają się za tworzeniem struktur alternatywnych. Najgwałtowniejszym i najbardziej przekonującym krytykiem "litewskiej drogi" jest przywódca Gruzińskiej Partii Narodowo-Demokratycznej, Georgi Czanturia: "Naszą strategią jest nieposłuszeństwo obywatelskie, demontaż sowieckich struktur. Podejście frontu narodowego uważamy za idiotyzm; iluzją jest sądzić, że można oddziaływać na system od wewnątrz. Uważamy drogę litewską za błędną... Litwini wzięli udział w sowieckich wyborach i wykorzystali sowieckie struktury. I teraz Moskwa może im mówić: skoro twierdzicie, że znajdujemy się na Litwie bezprawnie, to dlaczego uznaliście nasze struktury? Litewska droga prowadzi nie do niepodległości, ale do konfederacji... My nie chcemy deklarować niepodległości, ale uzyskać rzeczywistą wolność. Uważamy, że dopóki w Gruzji znajdują się wojska sowieckie, jest to niemożliwe. Tymczasem Litwini zapowiedzieli już, że akceptują sowiecką obecność wojskową na swym terytorium, uznali sowieckie interesy strategiczne w Kłajpedzie. Mówi się już o wspólnej polityce zagranicznej. Jest to konfederacja i nic innego. My tego nie chcemy... Chcemy zwołać kongres narodowy, żeby uwolnić Gruzję od Sowietów, a zwłaszcza od Najwyższego Sowietu. Nie chcemy struktur równoległych, jak w Estonii... chcemy struktur alternatywnych... Lepiej poczekać dwa lata i uzyskać rzeczywistą i pełną niepodległość, niż pospieszyć się dziś i wejść po wieczne czasy w system konfederacyjny".

W niektórych republikach (Estonia, Łotwa, Gruzja) mamy dziś dwuwładzę: Rada Najwyższa, wybrana zgodnie z ustawodawstwem sowieckim, i Kongres wybrany przez komitety obywatelskie. Słuszniej byłoby mówić o trójwładzy, ponieważ komunistyczna nomenklatura zachowuje swe pozycje na szczeblu lokalnym i w gospodarce, urządzając się tak, żeby większość parlamentarnych inicjatyw ustawodawczych pozostała martwą literą. W republikach sowieckich, które najdalej wkroczyły na drogę niepodległości, zaczynają dochodzić do głosu podobne nastroje jak w eks-demokracjach ludowych: po euforii pierwszych dni ludzie zaczynają dostrzegać, że walczą z gumową ścianą, że czas upływa, a nic się nie zmienia. Piętrzą się trudności gospodarcze i komunistyczna nomenklatura, zamaskowana, ale wszechobecna, czeka na właściwy moment, żeby je wykorzystać. Podobnie jak w Europie Wschodniej, na porządku dziennym stoi problem partii politycznych i można dostrzec te same opory, tę samą niechęć do rezygnacji z komfortu duchowego przeróżnych forum, frontów ludowych i narodowych i innych ruchów masowych, którym solidaryzm narodowy zastępuje program polityczny. Tę samą też niechęć do zaakceptowania istnienia rzeczywistej opozycji.

W przeciwieństwie jednak do państw wschodnioeuropejskich, republik, które ogłosiły swą niezależność od ZSRS i te, które zamierzają to zrobić, mają poczucie kruchości swej świeżo odzyskanej wolności. Czują się zależne od każdej zmiany linii Kremla i porzucone na pastwę losu przez Zachód, który nie waha się potępiać ich dążeń do wolności pod pretekstem, że "utrudnia to życie" Gorbaczowowi. Ewentualność zwrotu w sytuacji ciąży nad parlamentami i przyczynia się do zagęszczenia atmosfery i tak już ciężkiej z powodu rysującej się perspektywy załamania gospodarczego i głodu.

JAKA POLITYKA WOBEC REPUBLIK?

Dotychczas demokracje zachodnie świadomie starają się nie dostrzegać pojawienia się w ZSRS ruchów niepodległościowych. Wolą wszystko stawiać na Gorbaczowa, dając tym dowód rzadko spotykanego w historii zaślepienia. Wewnątrz ZSRS Gorbaczow nie reprezentuje już nic, oprócz znienawidzonej partii komunistycznej. Związek Sowiecki, który pogrążył wszystkie podbite narody w otchłani nieszczęść, jest powszechnie znienawidzony, także przez Rosjan. Zachód posunął się nawet do wysuwania pretensji do narodów ZSRS o to, że chcą one odzyskać wolność; jest to dowód całkowitej nieznajomości sowieckich realiów lub - gorzej - bezgranicznego cynizmu.

Trzeba bowiem widzieć, co sowietyzacja przyniosła narodom ZSRS, żeby zrozumieć dlaczego tak im się spieszy z opuszczeniem sowieckiego okrętu. Narody bałtyckie porównują swą kondycję z krajami skandynawskimi, których poziom życia był przed wojną porównywalny do ich własnego. Dziś są one sponiewierane, zbarbaryzowane, wpędzone w nędzę, są ofiarami zanieczyszczenia środowiska, opadów radioaktywnych, alkoholizmu i chorób. Każdy dodatkowy rok życia w komunizmie spycha je coraz niżej w prze- paść odczłowieczenia. Wszystkie narody ZSRS czują podobnie, wystarczy przeczytać pierwsze strony najnowszego "listu" Sołżenicyna. Widząc jak powoli giną w okowach systemu podtrzymywanego na wszelkie sposoby przez rządy zachodnie, które uzasadniają swą politykę potrzebą szukania "stabilizacji". Czy można jednak mówić o stabilizacji w wypadku ZSRS, podczas gdy ze sklepów towary znikają jedne po drugich, kiedy brak opału, kiedy ludzie zapadają na choroby i umierają z braku lekarstw? Śpieszenie z pomocą reżymowi, który setki razy dał dowody swej totalnej nieudolności, świadczy o katastrofalnym braku wszelkiej etyki, odwagi i inteligencji, albo jeszcze gorzej - o rezygnacji z naszej własnej wolności. Związek Sowiecki nie ma przyszłości. Może się on utrzymywać jeszcze przez jakiś czas za pomocą siły i manipulacji, ale los jego jest przesądzony. Dalekowzroczna polityka nakazywałaby krajom zachodnim udziela- nie pełnego poparcia dążeniom narodów ZSRS do niepodległości, uznanie ich rządów, przekazywanie pomocy nie tym rządom (wciąż uwikłanym w socjalizm) lecz społeczeństwu obywatelskiemu, które usiłuje się organizować. Taka polityka pozwoliłaby, być może, uniknąć ekscesów zagrażających każdemu ruchowi narodowemu w ZSRS, państwie, w którym nienawiść była kultywowana przez tyle lat. Republiki ZSRS potrzebują normalnych instytucji, dobrych praw, gospodarki rynkowej. Zachód może im dopomóc w stworzeniu tego wszystkiego. Byłaby to sensowna inwestycja, w przeciwieństwie do nieprzebranych pieniędzy sypanych w tę beczkę bez dna, jaką jest martwa od urodzenia gorbaczowowska pieriestrojka.

Tłum. Anatol Arciuch

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992