4. INNA POLITYKA: Jak wyjść z komunizmu? - Rozmowa ze znanym myślicielem liberalnym Guy Sormanem

INNA POLITYKA

________________________________________________________________

Jak wyjść z komunizmu? - rozmowa ze znanym myślicielem liberalnym GUY SORMANEM

- Czy nie jest dziwnym twierdzenie, że Wschód nie wyszedł z komunizmu?

GUY SORMAN: Na Wschodzie nie było żadnej rewolucji. W trakcie moich studiów, rozmów z przywódcami tych krajów przekonałem się, że struktury komunizmu pozostały nietknięte zarówno w ZSRS i w Chinach jak w Europie Środkowej. Wciąż istnieją dwa filary systemu: nomenklatura i własność państwowa. Nie zmieniła się też w sposób zasadniczy mentalność. Wszędzie, czy to będzie Czechosłowacja, gdzie rząd jest socjaldemokratyczny, czy też Węgry, gdzie rządzą konserwatyści, króluje nieufność w stosunku do prywatnej przedsiębiorczości i działalności finansowej.

- Czy nie należałoby dać tym krajom trochę czasu?

G.S.: Polityka małych kroków to najgorsze rozwiązanie. Należy działać bardzo szybko, inaczej nastąpi katastrofa. System komunistyczny nie upadł pod ciosami intelektualistów lecz dlatego, że utracił wszelkie siły żywotne. Kapitalizm zasadza się na innowacjach: im więcej produkuje, tym mniej zużywa jednostkowo energii i surowców. Socjalizm - przeciwnie - im więcej wytwarza, tym więcej zużywa energii. Wyczerpał zasoby ludzkie, surowce, osuszył jeziora. Nastąpiła swoista biologiczna agonia systemu. Jedynym sposobem wydobycia się z tej zapaści są śmiałe i radykalne posunięcia. Na Węgrzech rząd zapowiedział program prywatyzacji rozłożony na 25 lat. Odsuwa to niebezpiecznie termin zmian i rodzi w społeczeństwie przekonanie, że wszystkie trudności są wynikiem liberalizmu.

- Gorbaczow uzasadnia powolne tempo przemian koniecznością liczenia się z tym, co nazywa "zdobyczami" komunizmu: jak poczucie równości społecznej. Co pan o tym sądzi?

G.S.: Sądzę, że jest to absolutnie mityczne. W żadnym społeczeństwie nie ma takich nierówności społecznych. Na przykład w tak często przywoływanej jako przykład dziedzinie opieki lekarskiej. W rzeczywistości, albo jesteś członkiem nomenklatury i masz prawo do wszystkich leków i zabiegów chirurgicznych, albo do niej nie należysz i wówczas radź sobie jak potrafisz. "Sprawiedliwość społeczna" jest w tych krajach magiczną i pozbawioną wszelkich treści formułą. Nic nie może więc usprawiedliwić wyczekiwania.

- Czy zbyt szybkie tempo przemian nie grozi rodzeniem problemów społecznych i zniechęceniem ludności do demokracji?

G.S.: Wprost przeciwnie, to powolne tempo przemian rodzi problemy. Mówi się na przykład, że z powodu liberalizacji gospodarki jest dziś w Polsce milion bezrobotnych. To nieprawda. W rzeczywistości za komunizmu bezrobotny szedł codziennie do fabryki, gdzie się obijał. Różnica polega na tym, że dziś istnieją struktury rejestracji bezrobotnych. Jest to zjawisko czysto rachunkowe. To prawda, że nawet gdyby jutro kraje te wkroczyły w prawdziwy system liberalny, nie musiałoby to być równoznaczne z natychmiastowym stworzeniem nowych miejsc pracy. Można by jednak pomyśleć o stworzeniu jakiejś formy odprawy z tytułu utraty pracy jako o rozwiązaniu przejściowym.

- Nie jest to zgodne ze schematami Hayeka, na które się pan niegdyś powoływał.

G.S.: Hayek nie w pełni zdaje się dostrzegać, że społeczeństwa składają się z istot z krwi i kości. Trzeba zapewnić ludziom przeżycie, inaczej obrócą się przeciw liberalizmowi.

- A więc powrót państwa opiekuńczego?

G.S.: Nie. Jeśli zamierza się wprowadzić system odpraw z tytułu utraty pracy, trzeba postawić sprawę jasno. Wszystko zostanie sprywatyzowane w ciągu roku. Można wówczas albo wypłacać przez ten czas odprawę w ratach, albo dać ją w całości, w formie kapitału, który pozwoli zainteresowanym założyć własny interes. Podobnie należy przyciągnąć banki zachodnie, żeby zainstalowały się na Wschodzie i ułatwiały prywatyzację.

-Zarzucą panu, że zaleca pan politykę neokolonialistyczną.

G.S.: Nie ma gorszego wyzysku niż ten, o którym się głośno nie mówi.

- Czy nie istnieje ryzyko, że dawni dygnitarze przekształcą się w nowych przedsiębiorców?

G.S.: To prawda. To "czerwona prywatyzacja". Ukazuję jej mechanizm opowiadając na przykład o moim spotkaniu z Peterem Medgyessim, ostatnim komunistycznym ministrem finansów, a dziś dyrektorem węgierskiej filii banku Paribas. Największe rozmiary przybrało to w Polsce. Rodzi to reakcje odrzucania liberalizmu gospodarczego. Przytaczam je w relacji z rozmowy z ojcem Musiałem, który pieni się wprost z gniewu na rynek, który wyzwolił demony. Nie on jeden. Obserwujemy też inne zjawisko, zwłaszcza w Polsce: przejęcie władzy w przedsiębiorstwie przez związki. Wokół lokalnych szefów Solidarności tworzy się coś w rodzaju sowietów, jak to zaobserwowałem w Nowej Hucie. Trzeba jakoś wyjść poza stadium moralnego oburzenia. Istnieje jednak rozwiązanie, pożądane i możliwe. W rozmowie ze mną minister finansów Czechosłowacji Vaclav Klaus zaproponował rozdawanie ludności bonów umożliwiających każdemu zakup akcji wedle swego uznania. W ten sposób powstałby rynek akcji, bo ich posiadacze mogliby nimi dowolnie obracać.

- Czy nie grozi to zbytnim rozproszeniem akcji?

G.S.: Można zastosować metodę Balladura. Tworzyć "silne jądra". (Chodzi o metodę zastosowaną podczas reprywatyzacji przez rząd Chiraca przedsiębiorstw znacjonalizowanych za pierwszych rządów socjalistów w latach 1981-1986. Aby zapobiec nadmiernemu rozproszeniu akcji przedsiębiorstw o kluczowym znaczeniu, część akcji w dużych pakietach sprzedawano wybranym francuskim bankom i instytucjom finansowym. Przyp. tłum.)

- Jakie są szanse liberalizmu?

G.S.: Nie jestem zbytnim optymistą. Zasadnicza trudność polega na tym, że kraje wschodnie wkraczają w demokrację bez liberalnej gospodarki. Nie ma precedensów historycznych demokracji, która wyprzedza państwo prawne i własność prywatną. Istnieje duża pokusa zachowania socjalistycznych struktur i aparatu administracyjnego, udrapowania ich w barwy narodowe i pobłogosławienia tego wszystkiego przez miejscowy kler. Liberalizm nie jest czymś nieuchronnym. Śmierć komunizmu nie oznacza jeszcze narodzin kapitalizmu.

- Czy na Wschodzie istnieją siły, które pozwoliłyby pójść ku liberalizmowi?

G.S.: Tak, ale jak wykazuję w mojej książce, są one w mniejszości. Oto dlaczego nawołuję do utworzenia międzynarodówki liberalnej, aby im dopomóc materialnie i moralnie, aby mogły objąć władzę. Kłopot polega na tym, że liberałowie rzadko kiedy są dobrymi politykami. Przydaliby się liberałowie trochę leniniści. Niemniej istnieją pewne tradycje, na których można by się oprzeć. Kto, na przykład, pracuje w Polsce? Kto dysponuje prawdziwą kulturą prywatnej własności? Rolnicy. Mogą oni stać się awangardą, która stworzy warunki społeczne rozwoju handlu. Kluczem do wszystkiego jest bowiem handel. Tylko on stwarza rezerwy kapitałowe, które mogą dać początek narodzinom przedsiębiorstw. Tylko on prowadzi do ogólnego wzbogacenia i wykształcenia się klasy średniej.

- Co sądzi pan o pomocy udzielanej przez zachodnie rządy, żeby ZSRS mógł przetrwać zimę?

G.S.: Jestem temu przeciwny. Ta pomoc jest skandaliczna. Delors, Mitterrand, angielscy konserwatyści - wszyscy popełniają ten sam błąd. Gorbaczow nie sprywatyzował ani jednej fabryki, jest przeciw przekształceniom własnościowym. W ten sposób podtrzymuje się nomenklaturę. Podejrzewam Zachód, że boi się tych narodów, których dobrze nie zna. Buduje się rodzaj kordonu sanitarnego wokół barbarzyńców.

- Jest pan przeciwnikiem wszelkiej pomocy?

G.S.: Ogólnie rzecz biorąc, tak. Nie należy powielać schematów trzecioświatowych. Są tylko dwa typy pomocy do przyjęcia. Pierwsza możliwość: obwarowana warunkami pomoc dla rządów. W zamian za prawdziwą liberalizację, sfinansowano by koszty przejścia do gospodarki rynkowej. Druga: postawienie na przedsiębiorstwa prywatne. Tak czy inaczej jednak, żadna pomoc nie zastąpi rewolucji liberalnej, która jest nie- zbędna jeśli narody Europy Wschodniej chcą kiedyś jeść do syta.

Orientacja na prawo 1986-1992