4. INNA POLITYKA - CZY BLIŻEJ NORMALNOŚCI ?

INNA POLITYKA

________________________________________________________________

Jacek KWIECIŃSKI

CZY BLIŻEJ NORMALNOŚCI?
Mamy dziś zupełnie inną sytuację polityczną niż jeszcze parę miesięcy temu. Czas na tę zmianę był już najwyższy, gdyż groziło bezterminowe utrwalenie powstałego układu, co niewątpliwie dla przyszłości kraju byłoby rozwiązaniem najgorszym z możliwych.

Od czasu zawartego kontraktu zawsze byliśmy jego przeciwnikami, lecz trafny, a nawet demaskatorski opis sytuacji nie powoduje przecież jej zmiany. Okazało się, co było zresztą zamierzeniem partnerów kontraktu, iż działania grup niepodległościowych nie są w stanie w przewidywalnym czasie zmienić coraz bardziej utrwalającego się stanu. Mógł tego dokonać tylko ktoś początkowo go firmujący. Niektóre ze środowisk wolnościowych nie mogą tego oczywistego faktu strawić i nadal nie robią różnicy między stroną chcącą zachować „filozofię okrągłego stołu”, a tą, która postuluje porzucenie jej. Wydaje się jednak, że podziały w tzw. głównym nurcie zaszły za daleko, by można je było traktować tylko jako „spory w rodzinie”. Nawet przy zachowaniu wobec nich dystansu trzeba zrozumieć, iż stwarzają one rzeczywiste szanse dla efektywnego rozbicia blokującego wszystkie zmiany układu i mogą stanowić rzeczywiste otwarcie drogi na przywrócenie w Polsce demokracji, a zatem i niepodległości. Nade wszystko zaś nie należy czynić niczego, co choćby w pośredni sposób dopomagałoby tej stronie sporu, która reprezentuje w sposób ewidentny stanowisko uległości wobec Sowietów, koalicyjności wobec przefarbowanych komunistów i preferuje zasadę monolityczności politycznej („potrzeby jedności).

Tutejszy „okrągły stół” był rzeczywiście rozwiązaniem modelowym, choć demokratyzowanie Krajów Obozu odbywało się w różny sposób i z biegiem czasu przyniosło rozmaite rezultaty. Początkowym zamiarem było niewątpliwie utworzenie koalicji z „reformatorami partyjnymi” (jak wiadomo z nieopatrznej wypowiedzi Zbigniewa Bujaka, a także z innych źródeł, w Polsce niemal do tego nie doszło), w miarę biegu wydarzeń akceptowalnym rozwiązaniem stało się przekazanie znacznej części władzy dysydentom umiarkowanym, a zwłaszcza intelektualistom „uznającym realia”, tj. lojalnym, uległym, bądź zastraszonym. W niektórych krajach proces nabrał własnej dynamiki i wykroczył poza – nawet znacznie rozszerzone – pieriestrojkowe ramy, lecz nie w Polsce. Tutaj umiarkowane elity były szczególnie liczne, zostały też związane przedwczesnym kontraktem, a całe społeczeństwo przeżyło od 1980 roku szczególne lata, łącznie z szokiem 13 grudnia 1981 r. Sytuacja wydawała się na długi czas praktycznie zamrożona, tym bardziej, że wspomniane elity zasmakowały we władzy i potraktowały swe dojście do niej jako nastanie demokracji, a własną wolność intelektualną jako niepodległość kraju. Nacechowane też były w sposób szczególny i z różnych względów – psychologicznych, ideowych, pokoleniowych – „minimalizmem i realizmem” w kwestii najważniejszej – niezawisłości Polski. Przepojone dużą arogancją i przekonane o swej misji dziejowej usiłowały wypełnić sobą całą scenę polityczną, a tym samym utrzymać Polskę na poziomie jakiegoś powolnego, niezależnego pierestrojkowania ze zmianą szyldów i symboli. Stawało się to już nie tylko kompromitujące, ale wręcz niebezpieczne dla przyszłości kraju (a nie tylko dla demokracji). Niezależnie bowiem jak oceniamy sytuacje w Sowietach, wszystko jest tam nadzwyczaj płynne, przeto wskazany jest jak największy pośpiech i stwarzanie faktów dokonanych.

W tym stanie rzeczy szczególnie bałamutna była teza o wyższości ewolucyjnych zmian politycznych, podobnie zresztą jak tłumaczenie wszystkiego złą sytuacją gospodarczą, tak jakby nie można było jej zmienić w kraju wolnym i niepodległym. Kryzys gospodarczy może zresztą potrwać i lat 20, a właśnie czytelne i śmiałe zrywanie więzów na drodze ku suwerenności (a nawet połączone z dodatkowymi kosztami) mogłoby obudzić Polaków. Tchórzliwe służalstwo wobec Sowietów, widoczne dosłownie w każdej dziedzinie, usiłowano przesłaniać także wywoływaniem hałaśliwej kampanii antyniemieckiej, do której zresztą dołączyli ochoczo tzw. narodowcy różnych odcieni – prawdziwa zmora polskiej myśli prawicowej. Przy okazji ujawnił się niezwykły anachronizm myślenia politycznego rządzących elit chyba bez precedensu w Europie. W związku z tym tematem polecamy szczególnie artykuł J. Pawłowskiego Pułapki geopolityki w majowej „Kulturze”. Czasem odnosiło się wręcz wrażenie, że Niemcy nie tylko są pełne Hitlerów, a Alzacja, Holandia i Wrocław lada dzień spodziewać się mogą inwazji, lecz że Polska wyzwala się właśnie z 50-letniej okupacji niemieckiej. Natomiast wobec Sowietów można tylko stosować język i metody a la 1956-57, gadanie o „równoprawnych stosunkach”, dyskretne wyciszanie „spraw kontrowersyjnych” (sprawa Katynia). I to nie do zniesienia postępowanie, firmowane przez najwyższe moralne autorytety, zwieńczone było nie tylko całkowitym brakiem demokracji, ale zapowiedzią trwania tego stanu przez czas nieograniczony i pod wieczystym przywództwem owych 2 „autorytetów”. W takim stanie rzeczy i przy wspomnianej, a zapewne długiej bezsilności grup niepodległościowych i dużej części aktywnej młodzieży, działania podjęte przez Lecha Wałęsę, niezależnie od motywów jego postępowania, z punktu widzenia przyszłości Polski ocenić można tylko pozytywnie. chociaż wspomniane autorytety nadal panoszą się u władzy i w większości głównych mediów, chociaż uprawniona wydaje się pewna nieufność wobec Wałęsy, przyszłość jednolitego bloku „realistów”, lewicowców i sowietofilów nie wygląda już tak świetlanie (stąd używany powyżej czas przeszły na opis rzeczywistości, która przecież w dużej mierze trwa).

W przeszłości niezmiernie ostro krytykowaliśmy Lecha Wałęsę i krytykowaliśmy słusznie, gdyż ponosi on wielką odpowiedzialność za doprowadzenie do obecnego stanu. Ktoś powiedział nawet, że obecnie usiłuje on naprawić to co zepsuł w latach poprzednich. Dziś Lech Walęsa mówi często rzeczy, które powtarzaliśmy od początku. Wyrażane przez niego i ludzi mu bliskich poglądy w sprawach niepodległości, obecności wojsk sowieckich i stylu myślenia, który temu sprzyja, w sprawie Litwy, aż po stosunek do miejscowych komunistów i działań, metod oraz niesłychanej pazerności kandydatów na nowych monopolistów, są bardzo podobne do naszych. Przejście od zachwytów nad Gorbaczowem w stylu Michnika do postulatu przyznania pokojowej nagrody Nobla narodom bałtyckim jest tu bardzo symptomatyczne.

W ramach typowej dla tego grona brudnej gry politycznej, tutejsi „humaniści” tak ustawiają dziennikarzy zachodnich, iż ci przedstawiają Wałęsę jako antysemitę, nacjonalistę i populistę („Wałęsa jest manipulowany przez nacjonalistów” – mówi Michnik w wywiadzie dla „La Repubblica” 22.05 – a nie jest to najdrastyczniejszy przykład). Tymczasem jest on inicjatorem umieszczenia tablicy pamiątkowej na miejscu zbrodni w Kielcach, wzywał do wyciszenia histerii antyniemieckiej, określał się też jako zdecydowany zwolennik własności prywatnej. Trudno się wreszcie nie zgodzić z Wałęsą, gdy mówi, że jeśli demokracji nie wprowadzimy zaraz, od razu, to nie nastanie ona tutaj za życia naszego pokolenia. Nawet jeśli odnosimy się z podejrzliwością do wałęsowskiej wersji pluralizmu, to oczywista jest jakościowa różnica pomiędzy taką inicjatywą jak Porozumienie Centrum, a akcjami Aleksandra Halla. Ten ostatni, kompromitując chyba na równi z programami najskrajniejszych endeków tzw. myśl narodową, montuje wraz ze swym kolegą T. Wołkiem coraz to nowe sojusze i porozumienia, często firmowane przez sędziwe autorytety. Wszystkie one mają wspomóc rząd, czyli istniejący układ i wszystko co on ze sobą niesie. Szczerze mówiąc, nawet gdyby porozumienie Centrum nie miało, jak kłamliwie twierdzą jego przeciwnicy, żadnego programu, deklaracja Jarosława Kaczyńskiego, że zamierza ono przeciwstawić się próbom wprowadzenia w Polsce meksykańskiego systemu politycznego wystarczyłaby (na początek) za taki.. ???

Nie zamierzam pisać tu apologii Wałęsy ani też „podwiązywać” się do ciał mu zbliżonych. Podkreślam tylko, że w niedługim czasie (a nie za lat wiele) mogą one dokonać rzeczy niezwykle ważnej tj. rozbicia obecnego układu, Niewątpliwą wskazówką, że rzecz taka może się dokonać i że ludzie najbardziej dziś szkodliwi dla sprawy polskiej czują się naprawdę zagrożeni, jest ich histeryczna reakcja, kampania przeciw Wałęsie i porozumieniu (było nie było o nazwie Centrum!) prowadzona jest w sposób niezwykle brutalny, a używane metody wskazują, że niektórzy panowie najwyraźniej tracą nerwy. Wściekła nagonka na Wałęsę rozpoczęła się zresztą na długo przed wypłynięciem sprawy prezydenckiej i to właśnie strona „humanistyczna, tolerancyjna i europejska”, włącznie z najwybitniejszymi autorytetami, stosowała w niej fałsz, pomówienia, demagogię i zasadę „wszystkie chwyty dozwolone”, Bezczelna manipulacja listem papieskim zorganizowana niewątpliwie przez światłe kręgi wyznające „filozofię T. Mazowieckiego” jest tu tylko jednym z przykładów. Organ Michnika zmienił się zaś już całkowicie w biuletyn propagandowy („Oni nie mogą wygrać, bo grają nieczysto” powiedział w jednym z wywiadów Wałęsa.) Ataki te przypominają jako żywo, przy uwzględnieniu proporcji, podobne akcje prowadzone przeciw środowiskom niepodległościowym i innym niezależnym inicjatywom politycznym. Niekoniecznie musi to mówić coś o zamiarach Wałęsy, ale za to bardzo dużo i to jednoznacznie o stronie, która go atakuje. Intensywność tych ataków wskazywałaby na autentyzm działań Wałęsy, przynajmniej w kwestii złamania monopolu.

Ostatecznie, jeśli prof. Geremek potępia „tworzenie partii politycznej kosztem dobra ogółu” to wskazuje to nie tylko bezbrzeżną butę przewodniczącego OKP, dla którego jedyne wyobrażalne „dobro ogółu” jest tym co on, Geremek, za to dobro uważa, ale wskazuje, że sprawy posuwają się w dobrym kierunku. „Dobro” prof. Geremka jest bowiem, zdaniem wielu, czymś najgorszym dla Polski. To samo można powiedzieć, gdy jeden z najzagorzalszych obrońców Układu, A. Stelmachowski zmuszony jest stwierdzić, że jednak lepiej by było, aby konstytucje uchwalił nowy parlament (zostało to zresztą ocenzurowane przez znaczną część mediów). Tak więc, do niedawna jeszcze trzymający się mocno monopol został naruszony, a poczucie zagrożenia opanowało wpływową grupę jego twórców i obrońców. Niektórzy sądzą, że oni już przegrali i być może będą zmuszeni do tego, czego starali się uniknąć najbardziej – ujawnienia swej ideowo-politycznej tożsamości. Na razie, by tego nie czynić, wycofali się za trzecią linię obrony. Po praktycznej utracie możliwości krycia się za sztandarem Solidarności, próbowano zastępczo użyć w tym celu szyldu Komitetów (co zdaniem Zb. Bujaka „powinno wystarczyć”). Wobec groźby utraty kontroli nad dużą częścią owych Komitetów przystosowano do użycia nowe ogólnospołeczne i wyrażające „troskę o dobro ogólne” hasło. Jest nim „filozofia rządu T. Mazowieckiego” (oraz jej obrona, poparcie itd.), lecz mimo chętnej partycypacji premiera w tej operacji, trudno raczej wróżyć jej długotrwałą i pełną skuteczność. Przy okazji ujawniły się wielkie ambicje osobiste premiera, który związał się już ściśle z grupą wyrażającą ongiś duże niezadowolenie z jego nominacji. Należy chyba sądzić, iż stało się dobrze, gdyż postawa T. Mazowieckiego ostatecznie rozjaśnia sprawę. Trzeba tu bowiem powiedzieć coś, przed czym niestety wzdraga się bardzo wielu. Otóż rząd, filozofia, wizja T. Mazowieckiego jest wytworem kontraktu z komunistami i powstałego katastrofalnego układu. Są one tożsame, a szukanie tzw. bazy dla premiera oznacza próbę wsparcia dzisiejszej rzeczywistości. Tadeusz Mazowiecki, ze swym wrodzonym kunktatorstwem politycznym i obciążeniami wynikającymi z ponad 40-letniej współpracy z komunistami, nie jest w żadnej mierze postacią zdolną do poprowadzenia Polski do niepodległości i wolności. Mało osób i środowisk mówi to wyraźnie; nie mówi tego także Wałęsa i jest to pierwsza obawa związana z jego planami. Oczywiście są i inne.

Szczególnie żywa wśród tych, którzy nie mogą zapomnieć przewodniczącemu poprzedniej działalności, jest obawa przed jego manierą zmieniania frontu. W polityce niewątpliwie kompromisy są niezbędne, ale zaprzestanie przez Wałęsę akurat tej konkretnej walki i pogodzenie się z „towarzystwem” mogłoby prowadzić do powstania sytuacji jeszcze gorszej niż obecna! Niebezpieczeństwo takie niewątpliwie istnieje, ale nie jest chyba zbyt wielkie. Zwłaszcza bliższe i dalsze otoczenie Wałęsy wie bowiem, iż nie chodziłoby o „pojednanie” z tymi, którzy nigdy nie wybaczają i nigdy nie zapominają. Ponadto dzisiejsze działanie Wałęsy miało już swoje uboczne i cenne skutki dopuszczalny w „głównym nurcie” rozrzut opinii stał się większy, potworzyły się inne, autentyczne koalicje, wpuszczono pierwszy powiew demokracji, tak że nawet wspomniana wyżej „gorsza sytuacja” mogłaby być gorsza, ale chyba nie na długo...

Bardziej realnym niebezpieczeństwem jest to, że Wałęsa zawsze będzie związany z „Solidarnością”, co mimo jego dzisiejszych liberalnych deklaracji może znacznie utrudnić autentyczne przestawianie gospodarki. Związek zawodowy, jak wiadomo, w sposób szczególny nie nadaje się na animatora takiej akcji. Z drugiej strony obecny establishment z pewnością będzie również bał się zamykania nierentownych kolosów i innego doraźnego „krzywdzenia klasy robotniczej”. Inne poważne niebezpieczeństwo to fakt, że Wałęsa (podobnie jak np. Z. Najder) wydaje się być, mimo paru deklaracji o potrzebie normalnego życia politycznego opartego na zróżnicowanych partiach, zwolennikiem „demokracji obywatelskiej”, atoli bardziej spluralizowanej.

Rzecz jednak w tym, że owe Komitety, pozaprawne twory, będące z samej swej natury zaproszeniem do klikowości, mafijności i braku odpowiedzialności politycznej oraz stanowiące zaprzeczenie normalnego życia politycznego, usadowiły się mocno w rzeczywistości polskiej. Społeczeństwo ogłupiane przez elity (i dla dobra tych elit) propagandą o rzekomej cnocie apolityczności i zbawiennych skutkach nieokreślania się politycznego – w dużej mierze – zwłaszcza na prowincji, ukierunkowało swą aktywność właśnie w tę stronę. Jest to kierunek, w którym społecznicy mieszają się z politykami i który na razie skutecznie uniemożliwia ujawnienie się rzeczywistej pluralizacji poglądów normalnego społeczeństwa. Wałęsa zabiegający o poparcie nie mógł zignorować Komitetów ani oddać ich swym przeciwnikom. Z drugiej strony bowiem establishment walczący z Wałęsą chciał owe nieokreślone twory „nadokreślić”, scentralizować i przemienić w monopartię ujednoliconą dla własnych celów, co z pewnością byłoby groźniejsze dla przyszłości polskiej demokracji. Wcale nie przeszkadzało mu w tych planach to, że tworząc zhierarchizowane struktury monopartii „popierającej rząd” (czyli państwo) stwarzał podstawy do skutecznego paraliżowania samorządności lokalnej, o którą tak uprzednio zabiegał. Pozostaje otwarte, czy „pluralizacja” Komitetów, polegająca bądź co bądź na korporacyjnej kooptacji, będzie w przyszłości drogą do rzeczywistego pluralizmu, czy też przeciwnie – umocni je, skazując nas na dłuższy czas na polityczną „trzecią drogę”. Nie boimy się natomiast groźby „dyktatury Wałęsy”, partii prezydenckiej itd., a już zupełnie wyimaginowanej możliwości dominacji ciemnych, nacjonalistycznych sił, niszczących wszystko inne. W warunkach Polski żadna inna orientacja – poza lewicą sprzymierzoną ze „społecznie postępowym” i apolitycznym establishmentem – nie ma, i to z wielu względów, szans i możliwości niedemokratycznego opanowania sceny polskiej. Dotyczy to również, i prawie na pewno, pokłóconej z lewicą – „partii Wałęsy”. Wydaje się, że nawet zdecydowane zwycięstwo Wałęsy (czy Centrum) wprowadzając początkowo dualizm, musiałoby z czasem, i to raczej prędzej niż później, doprowadzić do autentycznego pluralizmu, Nie doprowadziłoby natomiast do niego i to chyba na czas długi, trwania obecnego układu.

Nie da się ukryć, iż również dzisiejsza sytuacja jest dla nas wysoce niesatysfakcjonująca. Nadal na scenie politycznej dominują Prozumienia, Sojusze, Inicjatywy, często wręcz chlubiące się swym „pluralizmem wewnętrznym”, Stosunkowo wiele środowisk cechuje nieznajomość świata, anachroniczne spojrzenie polityczne czy nawet rusofilstwo (przeradzające się dziś w sowietofilstwo). Niemal wszyscy też chcą „pomagać rządowi Tadeusza Mazowieckiego”, który przecież w dodatku, do wspomnianych psychologiczno-ideowych cech premiera, jest typowo pieriestrojkowym zlepkiem tzw. umiarkowanych sił (nie mówiąc już o jaskrawej niekompetencji wielu członków jego rządu). Czemu rząd ten traktuje się jako narodową świętość – pozostaje zrozumiałe chyba tylko dla socjotechników”.

Należy jednak spojrzeć prawdzie w oczy. Scena polityczna dłuższy jeszcze czas będzie tak wglądała, a powrót do normalności (nie tylko politycznej) nie nastąpi jutro, Nie będziemy, jak czynią to niektórzy, dopasowywać rzeczywistości do swych życzeń, Stwierdźmy więc jasno – wbrew powszechnie panującym opiniom – następne wybory na pewno nie będą wolne i normalne. Poza wspomnianymi już czynnikami spowoduje to brak infrastruktury, doświadczenia, równego startu, dzienników i funduszy, na które cierpią praktycznie wszystkie ugrupowania i partie o konkretnym profilu. Brak też w wielkiej mierze wystarczającej liczby odpowiednich ludzi, zwłaszcza w tzw. terenie. Nie chodzi tu tylko o fenomen Komitetów oraz natrętną kampanię propagandową przeciw różnorodności (jednym z jej chwytów jest przedstawianie marginalnych, patologicznych bądź niepoważnych orientacji jako typowych dla „partyjniactwa” i przeciwstawianie im szlachetnej „obywatelskości”), ale i o to, że poważną część przeciwników zglajszachtowania stanowi młodzież nie mająca ani szans, ani ochoty na ubieganie się o fotele poselskie.

Go prawda, poza kłótniami na górze, przebija się coraz wyraźniej polityczna różnorodność; także niektóre porozumienia mają klarowne oblicze i nie są sponsorowanymi przez rząd ciałami fasadowymi, ale nikt i nic nie ułatwia im zadania. Na prawdziwe zakorzenienie samodzielnych i wyraźnie określonych ugrupowań potrzeba czasu. W takich warunkach autentyczna „walka o władzę” nie będzie w istocie możliwa i znowu będziemy prawdopodobnie mieć do czynienia z taką czy inną formą plebiscytu. Możliwe są wyjątki i lokalne odstępstwa od tej przepowiedni, co zresztą winno cieszyć każdego pragnącego powrotu Polski do normalności. Wydaje się wszakże, że dla niektórych środowisk zwłaszcza niechętnych wchodzeniu w struktury komitetowe znacznie korzystniejsza od podejmowanych złudnych wysiłków byłoby spełnianie jeszcze czas jakiś roli integrującej i spokojnie budowanej „partii wyborczej”. Niemal powszechnie dominuje jednak stanowisko jak najszybszego „pchania się na afisz”, co jest zresztą poniekąd zrozumiałe.

Reasumując te uwagi warto stwierdzić:

1. obecna akcja Wałęsy wydaje się ze wszech miar korzystna dla przyszłości Polski; ma też dla niej, zwłaszcza na krótką metę, ogromne znaczenie;

2. nie oznacza to, by ugrupowania o wyrazistym obliczu musiały z niego (w dużej mierze) rezygnować i „podłączać się” pod Wałęsę, chociaż absolutnie bezsensem byłoby, choćby pośrednie, wspomaganie jego dzisiejszych przeciwników w głównej grze;

3. chociaż sytuacja w Polsce jest nadzwyczaj zmienna (przy czym zarówno w tym kontekście, jak i w innych nie można nigdy zapominać o Sowietach) nie należy sądzić by następne wybory wprowadziły tu pełną demokrację; mogą natomiast – i powinny – stanowić krok na drodze ku niej; należy sobie życzyć, by chociażby zredukowały komunistów do normalnej dla tej formacji marginalnej roli i usunęły przynajmniej tych poputczyków, których nie eksponuje nadmiernie telewizja; można też mieć nadzieję, że nie spowodują „pogodzenia się” establishmentu i utrwalenia dzisiejszej „filozofii”. Wszystko ponadto byłoby wielkim i niespodziewanym sukcesem polskiego społeczeństwa;

4. należy zrobić wszystko, niezależnie od tego, co się wydarzy czy też nie wydarzy, by do następnych wyborów polska scena polityczna wyglądała już zupełnie normalnie, a wybory te były całkowicie „zachodnie”.

Powyższe oceny odnoszą się do sytuacji dzisiejszej. Nie całkiem wiadomo co niesie ze sobą nawet najbliższa przyszłość. niezależnie jednak od stopnia trafności przedstawionych tu opinii jedno pozostaje i pozostanie w mocy: działań na rzecz Polski niepodległej, wolnej politycznie i gospodarczo nie wolno ani na moment zaprzestać.

JACEK KWIECIŃSKI 15 VII 1990

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992