2. Inna polityka: WYGRAĆ SUWERENNOŚĆ (Jacek Kwieciński)

INNA POLITYKA

___________________________________________________________________________

JACEK KWIECIŃSKI

WYGRAĆ SUWERENNOŚĆ

Hasło wyborcze

Zawsze twierdziliśmy, że nie będą to jeszcze wybory normalne. Wydawało się wszakże, iż staną się impulsem do krystalizacji wyrazistych programów politycznych prezentowanych przez normalne partie. Można było też sądzić, że "uzwiązkowienie" życia politycznego w Polsce należy do przeszłości. Nie da się ukryć również, iż liczyliśmy na wyraźne zwycięstwo sił nielewicowych, odrzucających "filozofię okrągłego stołu". Dziś (koniec lipca) wygląda na to, że w dużej mierze były to nadzieje przesadne.

Nic nie wskazuje na to, by czekały nas wybory o charakterze programowym w pełnym sensie i wymiarze. Uważane potocznie za najistotniejsze ugrupowania mają nieostre oblicze, przy czym uderzające jest, że starają się jak najmniej ryzykować, tj. próbują zadowolić niemal wszystkich we wszystkim. Szczególną pozycję zajmuje tu KLD, wręcz z dumą podkreślający swój brak zainteresowania czymkolwiek poza gospodarką.

Co więcej, nie wiedzieć czemu, przyjęło się mniemać, że ostra walka polityczna jest czymś "niszczącym", a umożliwienie ludziom wyboru spośród wyraźnie różnych całościowych i różnorodnych programów może spowodować zniechęcenie i zmniejszenie liczby głosujących. Teza Rzeczpospolitej, według której unikanie zajęcia wyraźnego stanowiska zapewni sukces, a wzajemny "kompromis" pobudzi zainteresowanie wyborami, jest ryzykowna, by nie powiedzieć - fałszywa.

Uderza niesłychana szczupłość kwestii politycznych uznawanych za istotne (w badaniach Rzeczpospolitej uznano za takie tylko rolę prezydenta i miejsce Kościoła w systemie państwa). Nawet w kwestiach gospodarczych mówi się na og61 mało precyzyjnie o poparciu "działań reformatorskich" (ewentualnie - z korektami), a kwestię dekomunizacji pojmuje się często wyłącznie w jej aspekcie materialnym.

Obawiać się można, że wybory znów przypominać będą plebiscyt (poparcie lub dezaprobata wobec prezydenta). Poza wszystkim innym warto tu przypomnieć znane porzekadło o niewchodzeniu dwa razy do tej samej wody. Tzw. udecja znów operuje nic nie mówiącymi ogólnikami o "rozsądku" i "odpowiedzialności", "mądrości", "powadze" i umiłowaniu demokracji, a nikt nie umie jakoś zdobyć się na stwierdzenie, że jest to bełkot. Prawie nikt nie potrafi też przekazać wyborcom w maksymalnie prosty, czyli zrozumiały sposób, za czym się konkretnie opowiada, jakie zmiany są niezbędne w Polsce, czemu się je postuluje, jaki jest ich sens i cel ostateczny.

Widać całkowitą niemal rezygnację z poruszania problemów dotyczących polityki zagranicznej, w tym przyszłości i bezpieczeństwa Polski. A przecież właśnie teraz całkowite zaabsorbowanie sprawa- mi wewnętrznymi jest dla kraju wręcz niebezpieczne. Mniejsze zainteresowanie wyborców tą tematyką nie może stanowić pełnego usprawiedliwienia owego zaniechania.

Kolejnym złem są polityczne zamiary "Solidarności" - rzecz wręcz fatalna z punktu widzenia unormalnienia systemu politycznego, a chyba także przyszłości ruchu związkowego. Przeforsowana ordy- nacja nie tylko dodatkowo personalizuje wybory (w obecnej sytuacji oznacza to kontynuację premiowania powierzchownej symboliki i pozapolitycznych zasług), ale uprzywilejowuje Osobistości kosztem rzeczywistych politycznych programów i opcji. Nic dziwnego, że unia środowiskowa już mobilizuje sławy nauki i kultury według metody z 1989 r. Ostro przeciwstawia się przy tym podstawowej i stosowanej w normalnym świecie ocenie tych, którzy pragną kontynuować karierę parlamentarną, a mianowicie dokładnej analizie wszystkich dotychczasowych głosowań owych kandydatów do reelekcji.

Trzeba dodać, że nie uda się prawdopodobnie stworzyć silnej koalicji współczesnej, rozsądnej prawicy (czy też centro-prawicy), a polskie skłonności do kłótni, podziałów i rozłamów są w tym obozie szczególnie widoczne. Ponadto trzeba wziąć pod uwagę fakt, iż w ostatnich miesiącach nie nastąpił obiecywany przełom. Gdy uwzględnimy jeszcze znane w całym świecie zdolności organizacyjne i możliwości propagandowe "demokratycznej lewicy", to o wynik wyborów można być poważnie zaniepokojonym. (Natomiast, być może błędnie, nadal nisko oceniamy szanse niby exkomunistów i sił pokrewnych. Należy tylko żywić nadzieje, że większość Polaków zwraca jednak uwagę na to, co się dzieje w Sejmie...

A przecież istnieje możliwość ukazania zasadniczego podziału, podstawowej różnicy. W bliskiej nam propozycji pro- gramowej czytamy: "Państwo, które chcemy zbudować - III Rzeczpospolita Polska - nie będzie dalszym ciągiem PRL, zerwie z wymuszonymi kompromisami «okrągłego stołu)), odrzuci balast komunistycznych praw, nawiąże do tradycji Polski Niepodległej". Piękne słowa, ale czy w obecnej sytuacji czytelne i zrozumiale dla wyborców? Powstrzymując się od komentarza i zachowując jednak pewną dozę nadziei, przytoczmy na koniec spostrzeżenia Jana Prokopa zawarte w artykule zamieszczonym w majowym numerze paryskiej „Kultury”. Podkreślając, że praktycznie wszyscy z dzisiejszych głównych aktorów mają w dużej mierze związane ręce, gdyż współuczestniczyli w okrągłostołowym falstarcie o dalekosiężnych, a zgubnych konsekwencjach autor pisze: "Przy «okrągłym stole)) upleciono misterne sieci, których do dziś nie potrafimy zerwać. Raz uznawszy wtedy peerelowską «legalność» nie mogliśmy już ustanowić początku nowej legalności Polski odrodzonej... Dyskurs dzisiejszej władzy uwikłany jest beznadziejnie w ową pseudolegalność zatwierdzoną przy «okrągłym stole)) ... Umowy «okrągłego stołu)) to zatrute jabłko, po którym królewna do dzisiaj nie potrafi się obudzić do politycznej normalności ... Wiwatowaliśmy pokonawszy smoka, ale smok tylko przedzierzgnął się w tasiemca, by na stale zamieszkać w naszym państwowym organizmie".

Jesteśmy przekonani, że istnieje antidotum na zaaplikowaną truciznę, a ten, kto (mając wystarczające możliwości organizacyjne i inne) odważyłby się zastosować ją w całej pełni, miałby wszelkie dane na ostateczny sukces.

Jak czytelny byłby wówczas podział, ile bez uciekania w ogólniki można by wyjaśnić i wytłumaczyć, jak wiele szkodliwych tabu można by wreszcie przełamać, jak nowym, całkowicie szczerym językiem przemówić, ilu zdezorientowanych i apatycznych wyborców przekonać do uczestnictwa w głosowaniu...

Taki rozwój sytuacji jest jednak bardzo mało prawdopodobny.

Uwaga - niebezpieczeństwo! Towarzysz Falin twierdzi, że podpisanie układu z Polską to kwestia tygodni.

Nie jest to wiadomość dobra. Chodzi o umowę mającą zastąpić więzy Układu Warszawskiego, w sensie dosłownym. Ujawniona instrukcja Wydziału Międzynarodowego W. Falina, protekcjonalne wypowiedzi tegoż towarzysza w trakcie wizyty w Warszawie, sprostowanie przez Moskwę polskiej "interpretacji" listu Gorbaczowa jako rzekomej zgody na to, by był to układ normalny - wszystko to wskazuje, że stanowisko Sowietów jest nadal jednoznacznie nieustępliwe.

W takiej sytuacji szybkość podpisania układu jest wprost proporcjonalna do stopnia niesuwerenności danego kraju (vide Rumunia). Sowieci dyktują Polsce warunki podobne do tych, które narzuca się państwom pokonanym w wojnie. Czy obecnie rządzący podżyrują drugi, po tym z czasów Mikołajczyka, taki układ, choćby znacznie złagodzony? Twierdzą, że opierają się zdecydowanie, ale jeśli tak, to czemu tow. Falin był po rozmowach w Warszawie bardzo zadowolony?

Stwierdźmy jasno: ani za grosz nie wierzymy w "twardość" obecnego MSZ.

Należy pamiętać, że dotychczasowa postawa polska była niezwykle ustępliwa, podczas gdy Sowieci używali "kija".

Co będzie, gdy zastosują równie przysłowiową "marchewkę"? Gdy obiecają przyspieszyć o parę miesięcy i tak odległy termin wycofania wojsk już rozlegają się oficjalne głosy, iż krok taki zmieni zasadniczo sytuację) lub poczynią pewne kroki na rzecz częściowego odblokowania swych rynków?

We wspomnianej "instrukcji" wskazującej na potrzebę utrzymania za wszelką cenę zależności krajów regionu, wskazano na dwie podstawowe bronie mające umożliwić ten zamiar. Chodzi o utrzymanie uzależnienia gospodarki tych krajów od dobrej woli Sowietów i o współpracę "bratnich partii" (ekspozytur).

Tymczasem w Polsce idea jakiejkolwiek dekomunizacji jest ostro zwalczana. W sprawie zależności gospodarczej powstała natomiast sytuacja "błędnego koła".

Należałoby jako kwestię priorytetową postawić, niezależnie od doraźnych względów, likwidację monopolistycznej pozycji Sowietów w jakiejkolwiek dziedzinie. Poza ropą i słynnym już kurkiem z gazem należałoby dążyć, przez restrukturyzację przemysłu i poprawę jakości polskich wyrobów, do sytuacji, w której można powiedzieć: rynki sowieckie są otwarte - wspaniale, są zamknięte, niewypłacalne czy nieustabilizowane - poradzimy sobie. Nie oznaczałoby to żadnej rezygnacji z "rynków wschodnich" (zwłaszcza na nasze produkty rolne), ale uzyskanie swobody manewru. Czy w obecnej gospodarczej i politycznej sytuacji Polski osiągnięcie takiego stanu jest możliwe? Sowieci grać będą z pewnością na bojaźliwości i ustępliwości polskich polityków, na "historycznym" anachronizmie tutejszej myśli politycznej (mogą np. obiecać na papierze, że nie zawiążą "spisku" z Niemcami wymierzonego w Polskę). Warto zauważyć, że fatalna "polityka wschodnia" spotyka się w kraju z minimalną krytyką. Obowiązuje raczej consensus zadowolenia z niej i chęć dalszej kontynuacji. Stanowisko to nie ogranicza się bynajmniej tylko do obozu "etosu i odpowiedzialności", który tę katastrofalną politykę zapoczątkował.

W tej sytuacji trzeba stwierdzić z góry: jakiekolwiek zobowiązania dotyczące dalszego ograniczania suwerenności Polski nie są warte żadnej ceny. Politycy, którzy zgodziliby się tę cenę zapłacić, nie mieliby nic na swe usprawiedliwienie.

Z góry też można stwierdzić, że w podobnej sytuacji wszelkie tłumaczenia, wyjaśnienia i argumenty nie będą prawdziwe. Przy zachowaniu chociażby cienia satelizacji twierdzenia o równoprawnej "wzajemności" byłyby fikcją, o "zrozumiałych obopólnych ustępstwach" - fałszem, a o korzyściach dla Polski - kpiną.

Wspomniana Instrukcja Wydziału Międzynarodowego KC KPZS ukazuje w sposób wyjątkowo jasny, wręcz cyniczny, o co w istocie chodzi Sowietom. Stwierdzono w niej: "Nie można dopuścić do tego, by państwa dawnego Układu Warszawskiego mogły zawierać sojusze między sobą albo z innymi państwami poza ZSRR" (podkr. J.K.). A więc rzecz nie w przysłowiowej sowieckiej podejrzliwości czy chorobliwych obawach przed Zachodem. Moskwa chce po prostu, aby te kraje pozostały politycznie i militarnie samotne vis-a-vis Sowietów, by nie powstały związki i sojusze nawet między niektórymi z nich. Nie jest z pewnością przypadkiem unikanie jak ognia przez tutejsze MSZ terminu "sojusz" i jego zaklęcia, że Polska nie zawrze go ani z Pragą i Budapesztem, ani w ogóle z nikim.

Tak więc już przed zawarciem układu mamy do czynienia z "pozanatowską" samorezygnacją z części suwerenności. Na początek.

Nie tylko trzeba już dziś bić na alarm. Trzeba też apelować do polityków, by w gorączce przedwyborczej nie zapomnieli o kwestii jednak najważniejszej - o bezpieczeństwie, czy mówiąc wprost, o niepodległości naszego kraju.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992