2. Inna polityka. DEKOMUNIZACJA (Jacek Kwieciński)

DEKOMuNIZACJA

Podczas zebrania Krajowego Komitetu Obywatelskiego (7.04) poświęconego w dużej mierze tematowi: "Polityczne, moralne i prawne problemy rozrachunku z komunistami" wydarzeniem stało się wielkie wystąpienie mecenasa Jana Olszewskiego.

Mówca wyszedł poza temat i przedstawił krótko, lecz niezmiernie dobitnie i treściwie to, co najbardziej nurtuje i niepokoi środowiska niepodległościowe. Przez półtora roku od odsunięcia się komunistów od władzy nie dokonano faktycznie w Polsce autentycznej próby budowy nowego, wolnego państwa. "Zmiana ustroju jakby się u nas jąkała" - zauważa znany komentator.

W tej podstawowej, zasadniczej kwestii występują niezrozumiałe obawy, wahania i niekonsekwencje. Popełniono wiele zaniedbań i zaniechań, co powoduje, że sytuacja nie tylko nie jest normalna, ale także, iż jest wciąż odwracalna. Przy tym wszystkim występuje zupełnie niezrozumiała niefrasobliwość, tak jakby korzystna koniunktura miała trwać wiecznie. Niektóre niezbędne zmiany są wręcz hamowane przez niekomunistyczne władze.

Wystąpienie mecenasa Olszewskiego miało wyjątkową wymowę. Po raz pierwszy od długiego czasu osoba tej rangi, postać reprezentująca zawsze postawę wolnościową, ale zarazem znana ze spokoju i umiarkowania, potwierdziła - konkretnie i na przykładzie wielu dziedzin życia publicznego - że nasz m.in. krytycyzm wobec kierunku i tempa zmian politycznych w kraju nie wynika z przesadnego fundamentalizmu i chorobliwego radykalizmu, lecz jest w pełni uzasadniony.

Nie powiedziano do końca pełnej prawdy o 45 latach PRL, nie wyciągnięto z tej prawdy praktycznych wniosków, nie podjęto rzeczywistej próby unormalnienia Polski. Mówiąc językiem, który tak wiele elit politycznych razi: nie odkomunizowano państwa.

Jest wręcz zdumiewające, że wystąpienie tej rangi osoby, powszechnie szanowanej i w oczywisty sposób nie występującej w imię jakiegoś interesu partyjnego czy grupowego, zostało w środkach masowego przekazu, podobno wolnych, niezależnych oraz pluralistycznych zbagatelizowane czy wręcz zignorowane (przynajmniej dotychczas). Dotyczy to nawet spraw szczegółowych.

W każdym normalnym kraju dziennikarz zasługujący na to miano zwróciłby z miejsca uwagę na ujawniony przez mecenasa Olszewskiego skandaliczny fakt: pragnący ujawnić przestępstwa byli funkcjonariusze SB nie mogą uzyskać zwolnienia z tajemnicy służbowej, czyli (w praktyce) zgody na dokonanie tego aktu - od solidarnościowych zwierzchników MSW! Tymczasem nic podobnego się nie stało i rewelacji tych postanowiono nie zauważyć. Już sam ten fakt potwierdza podstawową tezę zawartą w przemówieniu Jana Olszewskiego.

"... dopóki podstawowe organy państwa są w takim stanie, w jakim są obecnie, jest ono pozbawione atrybutów swojej suwerenności".

"... czy zdołamy przełamać obecny impas, jaki wytworzył się na skutek odsunięcia na okres trudny do przewidzenia wyborów nowego parlamentu? Czy dokonamy jakichkolwiek zasadniczych zmian w strukturach prawnych państwa?.. Jeśli w tym zakresie sprawę przegramy - a jesteśmy obecnie na najlepszej do tego drodze - jeszcze raz okaże się, że przeżyliśmy tylko kolejny i bardzo głęboki kryzys komunizmu..."

JAN OLSZEWSKI

Ponieważ w sposób świadomy wszelkie media starają się, by wystąpienie to nie stało się tym, na co zasługuje - publicznym wydarzeniem politycznym i impulsem zarówno do dyskusji, jak i do działania - postanowiliśmy podkreślić jego znaczenie w naszym skromnym zakresie. Drukujemy więc obszerne fragmenty przemówienia wraz z dodatkowymi uwagami Jana Olszewskiego wypowiedzianymi w trakcie wywiadu radiowego, danymi zebranymi przez Wojciecha Bogaczyka oraz dodatkowymi materiałami własnymi. Sądzimy, iż uwypuklenie przez nas najbardziej niepokojących aspektów naszej dzisiejszej rzeczywistości dobrze służy Polsce. Potrzebny jest nam bowiem, i to jak najszybciej, rzeczywisty przełom i zasadnicza zmiana.

Mimo iż oblicze i podejmowane działania największych grup politycznych w Polsce nie wydają się tego gwarantować, wystąpienie Jana Olszewskiego wskazuje, że być może nie wszystkie szanse zostały już zaprzepaszczone. Jest to przecież postać, której przyszłe duże znaczenie polityczne jest niemal zapewnione.

Redakcja

FRAGMENTY WYSTĄPIENIA JANA OLSZEWSKIEGO

PODCZAS POSIEDZENIA KRAJOWEGO KOMITETU OBYWATELSKIEGO 7.04.1991 roku

(...) Polityka "grubej kreski" nie dlatego jest szkodliwa, że uchyla indywidualną odpowiedzialność i że uniemożliwia pro- wadzenie procesów, tylko dlatego, że z jej powodu nie można sięgnąć do materiałów ujawniających pełną prawdę o tym systemie, w którym przez niemal pół wieku żyliśmy. Fakt, że tylko u nas - może poza Rumunią - nie ujawniono żadnych materiałów dotyczących SB i służb specjalnych, jest swoistym ewenementem lub wręcz skandalem. Co więcej, nadal robi się wszystko, aby to uniemożliwić. Byli funkcjonariusze SB, którzy chcą ujawnić przestępstwa - często zresztą wykonywane na rozkaz - zwracają się w tej sprawie do obecnych zwierzchników resortu o zwolnienie ich z tajemnicy służbowej. Mimo jednak odejścia z owej służby, zwolnień takich otrzymać nie mogą. Wiem, że sprawa tzw. tajnych list konfidentów SB jest po 45 latach policyjnego reżimu czymś szalenie drażliwym i trudnym. Tym bardziej że pozwolono na zniszczenie przynajmniej większej części dokumentacji. Ale przecież coś na ten temat obecnym władzom wiadomo, jakieś materiały ona w spadku przejęła. Nie można więc powiedzieć, że te, które są, nie interesują nas i że należy pozostawić je historykom. Nie wolno tak powiedzieć, bo jest to moralny ładunek wybuchowy o sile bomby atomowej.

Należy również pamiętać, że w każdej chwili materiały te mogą być użyte przeciwko nam przez tych, którzy budowali dawny system. Dokumenty, które rzekomo są zniszczone, a jestem przekonany, że z pewnością zabezpieczono je i że znajdują się one w dyspozycji zarówno osób fizycznych, jak i specjalnych organizacji i siatek stworzonych w tym celu, o obcych mocarstwach nie mówiąc, są potężnym narzędziem w ręku politycznego przeciwnika. I dlatego sprawy tej pozostawić i zakryć milczeniem nie wolno. Niedopuszczalna jest sytuacja, w której z ust urzędującego ministra MSW, ministra postsolidarnościowego, dowiadujemy się, że wśród nowych prominentów życia politycznego, wśród naszych senatorów i posłów, są ludzie, którzy współpracowali z SB i jednocześnie nie dowiadujemy się, kto to jest. To sytuacja, która nas wszystkich upokarza i na dłuższą metę jest nie do utrzymania. W nadchodzących wyborach, przy układaniu przez poszczególne partie list swoich kandydatów do parlamentu, powinniśmy domagać się od właściwych organów władzy ujawnienia przeszłości potencjalnych posłów bądź senatorów. Chodzi o to, abyśmy oddając głosy, mieli przynajmniej elementarną pewność, że nie jest w stosunku do nas prowadzona polityczna manipulacja i że w tej manipulacji nie uczestniczą również organy władzy Rzeczypospolitej (...).

(...) Bardzo modną rzeczą jest dziś mówienie, że RP jest państwem prawa, co zresztą zostało wpisane do poststalinowskiej Konstytucji. Frazes ten powtarza się bez końca i przy każdej okazji. Tymczasem trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, w jakim zakresie to prawo, które ma być przestrzegane, w ogóle do przestrzegania się nadaje? Jestem prawnikiem, który przez 45 lat obserwował funkcjonowanie tego systemu. Ludzie, którzy mówią dziś, że należy przestrzegać ustaw, także tych z okresu minionego, czynią to albo w złej wierze, albo naprawdę nie zauważyli, że system konstruowany był w taki sposób, aby przestrzeganie prawa praktycznie uniemożliwiało funkcjonowanie każdej władzy i każdego państwa. Był on świadomie budowany na sprzecznościach, ponieważ władza w tym kraju nie kierowała się prawem, a jedynie interesem politycznym. Utrzymanie tego stanu rzeczy w RP jest niemożliwe. Jest sprzeczne z samą istotą jakiejkolwiek praworządnej państwowości. I dlatego wszelkie działania oparte na tym frazesie, że Polska jest państwem prawa i wszystkie ustawy muszą być w jednakowym stopniu przestrzegane, jest zwyczajną fikcją, której należy położyć kres.

Skutki bowiem stosowania tych zasad przez naszych posłów doprowadziły do rezultatów wręcz odwrotnych. Doprowadziły do stanu paraliżu władzy po naszej stronie. Np. ustawa o ustroju sądownictwa. W imię ochrony szczytnej zasady niezawisłości sądów i sędziów, utrwaliliśmy obecną strukturę personalną całego sądownictwa. Również prokuratury oraz innych dziedzin, gdzie formalnie przeprowadzono tzw. weryfikacje, które jednak do niczego nie doprowadziły. W chwili obecnej, próba przebudowy tego aparatu w normalnym trybie działania polityki personalnej, jest po prostu niemożliwa. Spetryfikowaliśmy stare nomenklaturowe struktury w najbardziej newralgicznych miejscach struktury państwowej, takich jak wymiar sprawiedliwości, policja, wojsko, podstawowe ogniwa administracji czy oświata (.. .).

JAN OLSZEWSKI Tekst wystąpienia nie autoryzowany. Tytuł pochodzi od redakcji.

Fragmenty wywiadu radiowego z Janem Olszewskim (11.04)

"Jedno jest oczywiste: centralne ośrodki władzy będące teraz w rękach sił niekomunistycznych muszą odzyskać całkowity i pełny wpływ na podstawowe narzędzia władzy państwowej, na podstawowe narzędzia ochrony suwerenności - na wojsko, na aparat służb specjalnych, na policję, na administrację ogólną. Tu trzeba dokonać zmian nie tylko w sensie kadrowym - trzeba dokonać zmian strukturalnych. Od półtora roku cofamy się przed wykonaniem tych zmian".

W sprawie dokumentów SB: "W Czecho-Słowacji, na Węgrzech, w Bułgarii sprawy te zostały przynajmniej publicznie postawione. Tu traktujemy je jako problem wstydliwy, o którym nie należy mówić. Wszyscy udają, że go nie ma. Tymczasem problem istnieje i my od niego nie uciekniemy. Z tym spadkiem komunistycznym coś trzeba zrobić. Jestem przekonany, że dokumenty te zniszczone zostały w sposób demonstracyjny a nie rzeczywisty... Są w dyspozycji osób fizycznych, które w lepszym przypadku działają na własną rękę, w gorszym wypadku - w ramach struktur, które nie są podporządkowane naszej władzy.

Bardzo wiele, prawie wszystko jest do odtworzenia i mam podstawy, by tak sądzić. Potrzebny jest tylko pewien wysiłek i wola polityczna".

"My nie unikniemy ustawy dekomunizującej, oczyszczającej życie publiczne z pozostałości działań aparatu bezpieczeństwa przez ponad 40 lat. Chodzi o zabezpieczenie podstawowych dziedzin życia publicznego i zabezpieczenie obywateli".

POWIEDZlEĆ WSZYSTKO

Niech mi będzie wolno dodać do tak celnych i ważkich uwag Jana Olszewskiego parę słów zarówno bardziej teoretycznych, jak i osobistych.

Dyskusję w Krajowym Komitecie Obywatelskim rozpoczęło zagajenie docenta Lecha Falandysza. Ten znakomity krytyk obecnej rzeczywistości wygłosił je (niektórzy twierdzą, że z przekory) w nieznośnym, a tak dobrze znanym tonie. Rozrachunek z komunistyczną przeszłością jest trudny, nie można popadać w skrajności, nigdy nic nie jest całkowicie czarne ani białe, odrzucenie PRL oznacza wzywanie do procesów norymberskich, wszyscy w tym uczestniczyliśmy, nie sposób twierdzić, że wszystko było przez 45 lat złe. Komuniści mogą bronić się argumentem mniejszego zła, wskazany jest głos rozsądku, nie można ulegać emocjom itd., itd. - słyszeliśmy to już niejednokrotnie, choć raczej z innych ust.

Lech Falandysz wypowiedział też jednak kapitalnie trafną uwagę - konstatację, która niewątpliwie w sposób zasadniczy zawiera w sobie powód dzisiejszych trudności w odtworzeniu normalnego państwa - Polski jakiej chcemy.

Otóż, wbrew powszechnie głoszonym tezom - komunistów (i komunizmu) nie pokonaliśmy - to komuniści, z takich czy innych względów, odsunęli się z pierwszego rzędu. Toteż w bardzo znacznym stopniu nie czują się oni pokonani ani za swe wieloletnie rządy moralnie odpowiedzialni. Czują się dobrze. Powstaje jednak pytanie, czy tak musiało się stać, czy musiała powstać taka sytuacja? Jest zupełnie oczywiste, że owoce zła, które teraz zbieramy, narodziły się przy tzw. okrągłym stole. Jest czymś fatalnym, że nikt z głównych uczestników tej imprezy do dziś nie chce tego uznać. Kiedyś będzie to nieuniknione i dopiero wówczas zaczniemy żyć w zupełnie nowej, innej atmosferze społecznej.

Tymczasem egzystuje nadal w najlepsze mit o jej niezbędności i automatycznie wynikłych z zawartego wówczas porozumienia zbawiennych dla kraju skutkach. Ex post dorobiono do tego całą ideologię: gdyby nie "okrągły stół" groziła nam wojna domowa i rozwiązanie rumuńskie. A także: peerelowski "okrągły stół" - stał się motorem i praprzyczyną wszelkich zmian w Obozie.

Obie tezy nie wytrzymują krytyki. Rozmowy w Magdalence rozpoczęto z inicjatywy komunistów czujących swą słabość i pragnących zbudować szerszy koalicyjny obóz władzy. Druga strona, nazwijmy to, z niecierpliwości (poprzestańmy tutaj na tym określeniu) źle oceniła sytuację i siłę przeciwnika, co zawsze stanowi niewybaczalny błąd polityczny. Należało tylko poczekać parę miesięcy, a mielibyśmy dziś inną Polskę. Twierdzenie, że "okrągły stół" spowodował wszystko i wszędzie, jest przejawem megalomanii. Był wynikiem, a nie przyczyną, zmian dokonujących się tam, gdzie się jedynie liczyły, tj. w Sowietach. Dotychczasowy styl i zasady rządów komunistycznych chwiały się wszędzie - Sowieci postanowili je wyprzedzająco zmienić, przy czym modelem dla pozostałych państw, modelem zmian kontrolowanych, "konstruktywnych" i "koalicyjnych" miała stać się Polska.

W innych krajach poszło to jednak zupełnie inaczej i w dużej mierze wymknęło się spod kontroli. Wbrew potocznym opiniom to raczej my innym (nie wyłączając narodów Imperium), a nie oni nam, powinniśmy podziękować. Gdyby nie oni, nadal istniałaby PZPR, rządził Jaruzelski z Kiszczakiem i egzystował tutaj całkowicie noekomunistyczny, pieriestrojkowy system. Znaną tezę i nasz rzekomy powód do chwały warto by odwrócić: co by było, gdyby we wszystkich krajach przyjęto zasadę kontraktowych wyborów, wspólnej odpowiedzialności i dowartościowania komunistów?

Wraz z tym wszystkim przyjęto u nas, upierając się przy tym, że czyni się to na stałe, zgubną zasadę tzw. filozofii "okrągłego stołu" utrwalającej nienormalny układ, głoszącej moralną wyższość bezterminowego dogadywania się i ustalania z komunistami, uwiarygodniania ich, zwolnienia z wszelkiej odpowiedzialności za poprzednie 45 lat i traktowania jak równych.

Powstał układ niemoralny, demoralizujący i dezorientujący, układ rozbrajający psychologicznie i politycznie społeczeństwo polskie. Po okresie współpracy, z przyczyn w ogromnej mierze niezależnych od układających się stron, powstała szansa, by z owego układu - zakłamanego, zakłamującego i do żadnej pełnej wolności nie prowadzącego - wydostać się i rozpocząć odbudowę normalnego, naszego państwa, rozpoczynając od pełnego nazwania przeszłości oraz tego, z kim i z czym mamy do czynienia. Zaprzepaszczono tę szansę. Ewolucja w tym względzie Gej przeciwieństwem nie była bynajmniej gwałtowna rewolucja) pogłębiła szkody wywołane przez umowę "okrągłego stołu". Tępy opór rządu Mazowieckiego i decydującej części prezydium OKP przedłużył żywot zarówno istoty, jak i filozofii "okrągłego stołu".

W oparach obłudnego moralizatorstwa przemieszano i zatarto wszystko. Na fundamentach komunistycznych zadekretowano "państwo prawa", na narzuconych nam bolszewickich korzeniach chciano budować wolną Polskę. Ba, ogłoszono, że już powstała. Wyrywano i nowelizowano chaotycznie to i owo z dżungli bezprawia i nonsensu, współpracując cały czas z komunistami, których nie tylko uznano wręcz za patriotycznych i normalnych polityków, ale którym oddano jeszcze w pacht całą - lewicową - część sceny politycznej i uznano za "demokratów". O korzeniach, naturze i istocie systemu zaczęły wychodzić książki, ale w praktyce politycznej nic z tego nie wynikało i nie wynikło. Tutaj ograniczono się wyrywkowo do ukazania, tym razem pełniej, zbrodni "stalinowskich". Nie nazwano nawet po imieniu, nie potępiono i nie unieważniono stanu wojennego.

Premier Mazowiecki zadekretował w dodatku ową amoralną "grubą kreskę". Nie chodziło tu bynajmniej przede wszystkim o to, czy kogoś karać, czy nie karać, lecz o to, by zapomnieć o przeszłości, odkreślić ją i - nie nazwaną - uznać w jej podstawowych zarysach i zrębach za niebyłą. Oczywiście połączono to z brakiem odpowiedzialności, nawet moralnej, dla tych, którzy cale dekady rządzili krajem z obcego nadania. Szermowano przy tym pseudochrześcijańskimi argumentami. Były one pseudochrześcijańskie, gdyż winni nie okazywali żadnej skruchy, nie mówiąc o ekspiacji. Nie powiedziano nawet, kto jest winny i czego. Głęboko moralną chęć odzyskania wiary w elementarną sprawiedliwość i choćby symboliczne zadośćuczynienie poczęto demagogicznie utożsamiać z dawaniem upustu nienawiści, chęcią "odreagowywania" i poddaniem się odczuciu "frustracji". Wszystko zmieszano dodatkowo z kryzysem gospodarczym, tezą o jedynie słusznej "ewolucyjności" i potrzebą patrzenia w przyszłość, która rysuje się jasno i - wyjąwszy sprawy ekonomiczne - bezproblemowo.

Próby te były nie tylko niewykonalne, ale w powstałej sytuacji i przy rysujących się możliwościach wręcz niewyobrażalnie szkodliwe. To w dużej mierze przez to egzystuje do dziś w Polsce krzyżówka systemowa i chaos świadomościowy, czyli nienormalność. Ludzie i grupy, które z takich czy innych przyczyn próbowały zmienić tę sytuację i dysponowały możliwościami ku temu, wysunęły błędny postulat przyspieszenia. Owszem, wszystko posuwało się również za wolno, ale istotą rzeczy było (i jest) to, że posuwało się nie całkiem we właściwym kierunku i we właściwy sposób. Trafnym hasłem było (i jest) nie to, by działać "szybciej", lecz "inaczej".

Docent Falandysz pominął w swym zagajeniu podstawowy i pierwszoplanowy aspekt - dlaczego z komunistami mamy dziś się rozliczać (czy też nie rozliczać). Pominął to, jak powstał system. PRL nie zafundowaliśmy sobie sami. Stalin powiedział: "Tam gdzie sięga Armia Czerwona, sięga władza radziecka". Urzeczywistnił swe plany przy pomocy swych polskich sojuszników. Nadzorowani oraz kierowani przez ościennych oprawców dokonali oni tego z entuzjazmem, a nie w imię realizowania "mniejszego zła". Nie groziło nam bynajmniej wcielenie do Sowietów. Ludzi, którzy na zlecenie i w interesie obcego mocarstwa zaprowadzają w kraju odrzucane przez naród porządki, zwykło się w języku polskim nazywać pewnym dźwięcznym mianem. Nic tu nie zmienia ani "zaczadzenie" intelektualistów, ani duże, z czasem, rozmiary członkostwa w komunistycznej partii. Nazizmem, gdyby np. pozbawiony był zwierzęcej nienawiści do Żydów, też można by się pewno zarazić, a rozrost totalitarnych partii powodują mechanizmy znane i opisane - nie ma on przy tym większego znaczenia. Żadnym argumentem nie jest też znane z historii zwiększenie radykalizmu społecznego po wielkiej zawierusze wojennej ani to, że toczyło się tu życie wraz ze zwykłymi, "dobrymi", ludzkimi stronami (trudno, by się nie toczyło).

Trwała też jednak desperacka obrona ludzi zdradzonych i upokorzonych. Najbardziej bohaterskich reprezentantów najbardziej bohaterskiego pokolenia pakowano do pohitlerowskich obozów koncentracyjnych. Wszystko zaś oblepiała coraz gęściej potworna, dusząca obłuda. Krańcowo upokarzano godność Polaków, opluwano najpiękniejsze fragmenty naszej historii, starano się zniszczyć naszą pamięć i złamać ducha. Dokonywano tego systemowo i w sposób zaprogramowany. Trudno znaleźć w naszej historii paralele dla potwornego losu, który dotknął wówczas Polskę. Znalazła się w kleszczach najstraszniejszego systemu znanego ludzkości - najstraszniejszego pod każdym względem. Systemu narzuconego w dodatku z zewnątrz.

O tym wszystkim nie można ani na chwilę zapomnieć. Co jak co, ale PRL dbała o zachowanie swej ciągłości. Dotyczy to także "najwyższego kierownictwa". Ciekawe, czy powstanie kiedyś książka opisująca w sposób pełny i wyczerpujący życie i dokonania W. Jaruzelskiego. Już w okresie chwalby tej postaci w eksopozycyjnych gazetach składał on wieniec na grobie gen. Żymierskiego, agenta NKWD od roku 1932, i rozdawał medale zbrodniarzom. O tym samym gen. Żymierskim nakręcono niedawno "dyskusyjny" program telewizyjny. Tylko patrzeć, jak w wolnej telewizji zostanie wyemitowany wywiad z prokuratorem Zarako-Zarakowskim.

Tu i ówdzie ulice polskich miast noszą jeszcze nazwy ludzi podpisujących wyroki śmierci na patriotów, których ciała odnajdywane są dziś w masowych, bezimiennych grobach. Planowe mordy na przeciwnikach politycznych i grupach "wrogów klasowych" są takim samym ludobójstwem, jak te dokonywane z pobudek rasowych. A jednak ciągle wiele osób z naszych elit politycznych potępia antykomunizm jako odczucie zbyt jednostronne i prostackie. Redaktor najlepszego dziennika nazywa absurdem tezę głoszącą, że zniszczenia dokonane w Polsce po wojnie były większe niż w czasie jej trwania. Zapomina nie tyle o tym, z jakimi krajami stała Polska na równi przed wojną i jakim jest obecnie, ale o zniszczeniach niewymiernych, duchowych. Setki tysięcy emigrantów, zaprzepaszczone bądź nie odkryte, zdolności twórcze (w każdej dziedzinie) milionów ludzi, straty kulturowe, efekty codziennego wieloletniego schizofrenicznego życia, egzystowanie w kłamstwie paru pokoleń, dewastacja świadomości, odcięcie od świata - wyliczać by można długo.

Jestem zmęczony, a szczerze mówiąc - dostaję nudności od wynurzeń byłych aktywistów opisujących swe mentalne dylematy, "skomplikowanie" sytuacji powojennej oraz to, że nie żałują interesującego z punktu widzenia artystyczno-intelektualnego okresu kolaboracji z tymi, którzy dokonali gwałtu na Polsce. Nie dotyczy to problemu "rozliczenia" się z komunistami, ale na pewno z komunizmem. Nadal kwitnie mitotwórstwo. Z reguły pisze się, ile to milionów ludzi należało w sumie po wojnie do PPR i PZPR. Czas wreszcie powiedzieć głośno i to bez zamiaru potępienia kogoś, lecz dla stwierdzenia faktu: miliony nie tylko nigdy do tych organizacji nie należały, ale zapisanie się do nich było dla nich czymś niewyobrażalnym. Wstąpienie do PZPR byłoby dla nich równoważne z napluciem na krzyż czy też biało-czerwony sztandar. Jakoś się o nich zapomina, o ich codziennym, szarym z konieczności życiu nie pisze się rozpraw.

Całe życie miałem dławiące uczucie otaczającego mnie absolutnego zakłamania, całkowitej wrogości i obcości otaczającego mnie systemu i obecności nienawistnej władzy, która tylko ze względów pragmatycznych posługuje się językiem polskim. Moimi herosami byli i pozostali "chłopcy z lasu", a choć to w naszych humanitarnych czasach zabrzmi źle, najwięcej podziwiałem tych, którzy wykonali wyrok na Martyce (z dzisiejszych publikacji wynika, że był on agentem NKWD już w czasie wojny, w Wilnie). Mało wówczas wyrosłem ponad ziemię, ale wobec szalejącego terroru czyn ten wydał mi się (słusznie) szczytem bohaterstwa. Niczym nie różnił się od wykonania wyroku na agentach Gestapo w czasie wojny, a nawet wymagał jeszcze większego heroizmu. "W imieniu Rzeczypospolitej" - za zdradę należał się tylko jeden wyrok. Bohaterem mojej bardzo wczesnej młodości był nie Goździk, ale powstańcy węgierscy, dlatego że ich działanie przerodziło się w zryw czysto antykomunistyczny. To samo dotyczy Poznania 1956, które to "wydarzenia" na zawsze pozostaną w mej pamięci jako najwspanialszy masowy "zryw powojenny", - gdyż przekształciły się w walkę o honor i godność nie "klasy robotniczej" - lecz po prostu człowieka i Polaka.

Rozumiem zapał tych, którzy przeżywali Październik 1956. Byłem na Placu w trakcie przemówienia Gomulki, lecz, mimo że nie chodziłem jeszcze nawet do liceum, dominowało we mnie uczucie uwolnienia od potwornej duszności, a nie żaden entuzjazm. Do dziś jestem przekonany, że gdyby na miejscu nowego pierwszego sekretarza znalazł się gen. Anders (czy ktokolwiek "z Londynu"), nie tylko śpiewano by mu ,,100 lat", ale poniesiono wraz z samochodem ulicami Warszawy. "Nie kupuję" też żadnych tez o "doświadczeniach pokolenia" itd. W czasie największego rozkwitu rewizjonizmu na moim roku studiów do ZMS (czy jak się to nazywało) należały 3 czy 4 osoby. Marzec 1968 nie był dla mnie żadnym przełomem. Cieszyłem się z protestu, czułem się poniżony antysemicką nagonką, lecz na ulotkach starałem się odnaleźć hasła wyraźnie antykomunistyczne i zdania pisane normalnym polskim językiem. Nie było ich wiele. I cały ten długi okres (a także i potem) odczuwałem dziwne wrażenie na widok wywieszanych z okazji świąt państwowych biało-czerwonych flag. Wydawały się jakby nierzeczywiste, nie pasujące do tej rzeczywistości, a nawet w jakiś sposób profanowane. Czy byłem reprezentantem znikomej mniejszości? Sądzę, że wręcz przeciwnie. Zdanie R. Nixona o "milczącej większości" zawiera w sobie głęboką prawdę. W państwie totalitarnym większość milczy totalnie. Tylko że jej przedstawiciele bardzo rzadko stają się bohaterami rozpraw i ocen, nie kandydują na ogół do uzgodnionych z wrogiem ciał przedstawicielskich i nie redagują przydzielonej im w tym celu gazety. Nie zauważa się więc ich. Może jednak ktoś kiedyś dojdzie do wniosku, że początek i dzieje PRL nie są wcale "skomplikowane" i "wieloznaczne"...?

Trzeba wreszcie rozliczyć się z komunizmem. Wszystko nazwać, wszystko powiedzieć. O niczym nie zapomnieć. Odrzucić zakłamane pseudomoralizatorstwo i nazwać rzeczy po imieniu. Nazwać tak system skierowany przeciw człowiekowi i to niezależnie od jego fazy czy etapu. Infamię nazwać infamią, a zdradę zdradą. Nie krępować się, powiedzieć, że żyją tu tacy, którym za nic, nawet w imię "dobra ogólnego", nie podałoby się ręki. Nie udawać, że komunizm był, jest czy będzie normalnym, acz ekonomicznie niewydajnym, ustrojem. Nie potrzeba do tego siekierek. Wystarczy tylko wolny głos w wyborach w pełni wolnych ludzi. Wszelkie "grube kreski" są natomiast szkodliwe zarówno dla moralnego zdrowia społeczeństwa, jak i możliwości budowy normalnego państwa. Bez pełnego rozliczenia się z przeszłością i choćby moralnego, ale wyraźnego i głośnego, potępienia tych, którzy rządzili nie tylko wbrew, ale przeciw społeczeństwu, nie powstanie autentyczna III Rzeczpospolita. Jest to wykluczone. Czas wreszcie pokonać komunizm.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992