16. Bez iluzji - przeciw Mazowieckiemu (polemika z Tomaszem Mianowiczem)

POLEMIKA

________________________________________________________________

JACEK KWIECIŃSKI

BEZ ILUZJI - PRZECIW MAZOWIECKIEMU

Artykuł "Czy bliżej normalności?" był próbą oceny sytuacji politycznej w Polsce, toteż wykraczające poza dyskusję na ten temat przestrogi i pouczenia Tomasza Mianowicza mijają się z celem. Nie trzeba mnie również przekonywać co do istoty początków "wiosny ludów", od "okrągłego stołu" po wydarzenia w Rumunii. W odróżnieniu od Mianowicza sądzę jednak, że planowany scenariusz zaczął się już, nawet w Polsce, rwać, a jego reżyserzy przecenili swą potęgę.

W artykule starałem się w sposób pozbawiony emocjonalnego podejścia ocenić dzisiejszą rzeczywistość, a zwłaszcza konsekwencje zajmowanych wobec niej postaw. Tomasz Mianowicz ma święte prawo z oceną tą się nie zgodzić. Muszę jednak zauważyć, że jego analiza oparta jest na nie modyfikowanej od lat wierze w JEDYNY "podstawowy mechanizm prowadzenia polityki". Wiara w bezdyskusyjną uniwersalność owego mechanizmu prowadzi do fatalistyczno-katastroficznej wizji przyszłości, co z kolei powoduje całkowitą nonszalancję wobec tego, co mogłaby przynieść Polsce postulowana postawa. Tekst Mianowicza jest wreszcie skażony jego osobistym stosunkiem do osoby byłego dyrektora RWE, którego postać i wpływy są przesadzone i demonizowane.

Jaki byłby polityczny skutek wysłuchania przez większość Polaków "ostrzeżeń przed Wałęsą" Mianowicza? Nie byłby nim przecież wybór na prezydenta Kornela Morawieckiego, lecz umocnienie całkowitej dominacji nad Polską ukształtowanego przez komunizm establishmentu, rządy polskich odpowiedników Guntera Grassa, prezydentura Mazowieckiego i premierostwo Geremka.

Być może dla Tomasza Mianowicza podobna przyszłość Polski nie byłyby ceną zbyt wysoką za towarzyszącą temu polityczną porażkę Z. Najdera. Gotów byłbym nawet przyłączyć się do akcji ostrzegawczej, wspomagającej realizację takiego rozwiązania, o ile po jego urzeczywistnieniu Tomasz Mianowicz zapewniłby mi skromne zajęcie oraz locum w jeszcze zachodniej części Europy. Na razie pragnę uświadomić mu rysujące się przed nim możliwości w kraju. Z artykułami demaskującymi Wałęsę miałby w tej chwili duże możliwości dostępu do tutejszych środków masowego przekazu. Mógłby nawet pisać o Magdalence, o ile ujmowałby rzecz tak, jak warszawska telewizja ("Magdalenka, czyli spotkania Wałęsy z Kiszczakiem"). Być może miałby nawet szansę zostania naczelnym jakiegoś dziennika, co właśnie omal nie spotkało rażąco niekompetentnego działacza KPN (organizacja ta preferuje, w drugiej turze, kandydaturę Mazowieckiego). Z powstałej koniunktury korzysta właśnie „Solidarność 80”, której liderzy nie zdają sobie nawet sprawy, że są politycznie UŻYWANI. Mam właśnie pod ręką numer "Solidarności Szczecińskiej" z hagiograficznym tekstem na temat osoby "polskiego Havla" - mego ulubionego publicysty i filozofa, Adama Michnika.

Mój dostęp do tychże środków jest rzeczywiście utrudniony, jako że poświęcanie się kpinom z Wałęsy w tej akurat chwili mi nie odpowiada ze względów estetycznych. Przypominałoby to dołączanie do sfory postępowych intelektualistów, czyli grupy, która - o ile się orientuję - nie cieszyła się dotychczas specjalną estymą Tomasza Mianowicza (nawet sowiecki dziennik telewizyjny „Wremja” nazywa Wałęsę antysemitą - zapewne jest to element gry).

Pogląd T. Mianowicza, że wszystko w Polsce opiera się nadal na fikcji i ułudzie, nie jest specjalnie oryginalny. Prowadzenie walki o komitety i dzienniki, histeria i panika w kręgach prezydium OKP, gorączkowe montowanie (mimo iż Porozumienie Centrum wydawałoby się już wypełniać pole przeznaczone dla tego kierunku) przez Aleksandra Halla tzw. Forum Prawicy Demokratycznej można wszakże wytłumaczyć doskonałym przeszkoleniem aktorskim uczestników tych działań. Z kolei zdecydowane poparcie udzielane przez komunistów Mazowieckiemu może być wynikiem sterowanej akcji dezinformacyjnej maskującej rzeczywiste preferencje.

Istotniejsze wszakże jest to, że tekst Mianowicza potwierdza główną tezę krytykowanego przezeń artykułu, głoszącą, że wobec powstałego w Polsce głównego podziału nie sposób zachować olimpijskiego dystansu i pryncypialnej neutralności, nawet gdy odrzuca się Magdalenkę, a niepodległość uznaje się za wartość nadrzędną. Nie wątpię, że T. Mianowicz, podobnie jak Międzymiastówka Anarchistyczna (nazywa ona Wałęsę "faszystą", Tomasz Mianowicz wie co to znaczy a ja z kolei mam zaufanie do zdolności rozpoznawania przez "grupy alternatywne" ludzi mniej postępowych), czy „Solidarność 80”, jest usposobiony krytycznie wobec obu stron.

Próżno by jednak szukać, zarówno w telewizyjnej godzinie M. Jurczyka, jak i w tekście Mianowicza banalnej uwagi, że ich ostrzeżenia przed Wałęsą nie oznaczają bynajmniej traktowania zwycięstwa jego głównych przeciwników jako czegoś lepszego. Tak się jakoś dziwnie składa, że według Mianowicza to tylko Wałęsa winien usunąć się ze sceny ze względu na swe przeszłe działania i wypowiedzi; w przypadku tych, którzy mu je doradzali i wskazywali, nie zachodzi taka potrzeba. To po stronie Wałęsy namnożyło się agentów, to on, a nie ludzie kierujący Z. Bujakiem, dążył do stworzenia na stałe Ogólnopolskiego Frontu Obywatelskiego "S". To Wałęsa wraz z otoczeniem, a nie jego przeciwnicy, chciał unicestwić partie polityczne i prowadzi personalne ataki. Wałęsa uprawia łatwą, czy raczej, jak to ujmuje "Liberation" i "Die Zeit" demagogiczną krytykę rządu i jego ministrów; ROAD nie idzie na taką łatwiznę. "Tygodnik Solidarność" nie tylko nie różni się do "Gazety Wyborczej", lecz szerzy treści znacznie szkodliwsze. W jednym z ostatnich numerów pomieszcza np. artykuł z konkluzją «Boże broń nas od "różowej" Europy", co stanowi oczywiści szyty grubymi nićmi kamuflaż ideowy.

Przy takim ujęciu najgroźniejsi przeciwnicy normalności w Polsce - prof. Geremek wraz z prezydium OKP i sojusznikami - nie tylko znikają z krytycznego pola widzenia, ale wobec tej podstawowej części sojuszu przeciw demokracji pojawiają się nuty pośredniego zrozumienia. Dotyczy to także stosowanych przez nich metod, normalnych przecież w świecie, w którym spełnia się wreszcie proroctwo Spenglera.

Mimo że Tomasza Mianowicza nie przekonam, muszę przypomnieć jeszcze parę drobiazgów. Znaczenie Komitetów Obywatelskich maleje z dnia na dzień z powodu niepowodzenia planu przekształceniach ich w monopartię.

Usunięcie Wujca nie było "posunięciem personalnym". Jednym z efektów tej decyzji było odejście z Komitetu przy Wałęsie całej "Familii", co spowodowało radykalną zmianę charakteru oraz składu tego ciała (to, co T. Mianowicz pisze na temat roli tego zgromadzenia, nie odpowiada rzeczywistości). Wałęsa nie musiał "zbijać kapitału politycznego", gdyż był od początku namaszczony na prezydenta, oczywiście pod warunkiem dalszego podporządkowania się odpowiednim doradcom. Nie rozpoczął swej akcji od taniej krytyki rządu, lecz od działań zmierzających do zapobieżenia groźbie utrwalenia monopolu prezydium OKP. Niezależnie od tego, co sądzi się o Z. Najderze, nie sposób nie zauważyć, że wystąpił on ostatnio wraz ze zróżnicowaną komisją polityczną Komitetu przy L. Wałęsie, w obronie partii politycznych, a przeciw kagańcowej ustawie w nie wymierzonej.

Odebranie "Gazecie Wyborczej" emblematu wciąż darzonego przez wielu sentymentem nie było sprawą groteskową i całkowicie popierałem Andrzeja Słowika w tej kwestii (zapewne w ramach wielopiętrowej realizacji scenariusza dziennik ten porównywał Wałęsę do Siwaka, Petaina, Ceausescu i mocodawców Grzegorza Piotrowskiego, zajmując się także wykpiwaniem i ośmieszaniem tych posłów, którzy nieoczekiwanie okazali niekonstruktywność). Podobnie popieram, nie mający zresztą szans realizacji, wniosek przewodniczącego Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin postulujący odebranie "Tygodnikowi Powszechnemu" praw do podtytułu "pismo katolickie".

Krytyka przez Tomasza Mianowicza artykułu A. Glapińskiego oparta jest na przyjęciu zupełnie fałszywego założenia, jakoby ktokolwiek na Zachodzie wysuwał zarzuty zdominowania życia politycznego w Polsce przez lewicę. Na Zachodzie pies z kulawą nogą nie stawia tak sprawy, lecz - przeciwnie - wszyscy twierdzą, że w Polsce panuje wolność i demokracja. Autor artykułu (i odczytu) usiłował podważyć tę tezę. Czyżby Tomasz Mianowicz pragnął, by jedynym źródłem informacji o sytuacji w Polsce były na Zachodzie eseje Michnika i wywiady Geremka? A może sądzi, że podobna strawa wzbudzi tam z czasem otrzeźwienie i głębokie zatroskanie losem polskiej demokracji?

"Akcja Wałęsy" już przeniosła nas bliżej normalności - środowisko lewicowców, ugodowców i lękajłów zostało zmuszone do organizacyjnego określenia się, czego usiłowało uniknąć za wszelką cenę, natomiast różne środowiska, w tym niepodległościowe, zaczęły być dostrzegane z nadzieją na ich wykorzystanie przeciw Wałęsie. Akcja ta jest więc tożsama z dopuszczanym przez Mianowicza "zepsuciem scenariusza", a toczony spór oznacza coś więcej niż kłótnie "porozumień z ruchami".

Tomasz Mianowicz pisze: "Czy popieranie Wałęsy i Porozumienia Centrum może tutaj coś zmienić? Nie wiem, nie jestem futurologiem". Podzielam tę niepewność. Być może w obozie tym przeważą fatalne koncepcje M. Zalewskiego, prawdopodobnie Wałęsa zachowa większość ministrów, być może zostaną podjęte kroki "scalające". Już dziś, prawdopodobnie pod wpływem A. Micewskiego, wyczuwa się w wypowiedziach Wałęsy stonowanie akcentów antysowieckich, mogą nas czekać i inne niedobre posunięcia. Jednym słowem - nie wiadomo (aczkolwiek dominacja "towarzystwa" nigdy nie będzie już taka, jak przedtem). Podstawowe, kluczowe znaczenie ma jednak to, że doskonale wiadomo, co przyniosłoby ZWALCZENIE Wałęsy i Centrum, o ile byłoby skuteczne. Przyniosłoby mianowicie kontynuację rządów tutejszych mieńszewików (określenie Władimira Bukowskiego) i triumfalne, jeszcze mocniejsze uchwycenie wszelkich możliwych sterów władzy przez establishment marnujący wszystkie szanse Polsce od roku 1956. Jest to zarazem jedyna szansa na dalsze granie zakłóconej dziś sztuki. Innymi słowy - chodzi o to, czy układ będzie trwał, czy też nastąpi zmiana. Każda zmiana stwarza nowe możliwości. Ta zmiana MOŻE (choć nie musi) zmienić obecną patologiczną sytuację polityczną w Polsce. Brak zmiany stanowi gwarancję jej kontynuacji. Nie chodzi o to, by popierać Wałęsę, chodzi o to, by w jakikolwiek sposób nie wspierać drugiej strony.

"Okoliczności zewnętrzne" nie są sprzyjające dla antykomunistów. Równoważy to wszakże sytuacja w Bloku, która przekroczyła granice historycznych analogii i precedensów. Dotyczy do nie tylko Polski, ale nawet "wspólnego europejskiego domu". O losach tego planu nie zdecyduje już łatwowierność, gorbomania czy patologiczna sytuacja na Zachodzie, nie rozstrzygną miliardy dolarów i marek ofiarowane Moskwie. Rozstrzygnie się on na terenie samych Sowietów i z pewnością nie musi to być rozstrzygnięcie po myśli KGB.

Na koniec warto przytoczyć pewną opinię, nad wymową której powinien zastanowić się Tomasz Mianowicz. Do ostatniego rozdziału drugiego wydania "Zwycięstwa prowokacji" (1983 r.) Józef Mackiewicz dopisał m.in. słowa: "Ale wszyscy jesteśmy ludźmi. Komuniści dążący do zapanowania nad światem też są tylko ludźmi. Ludzka rzecz to omyłki, przeliczenia się w rachubach. Wstrząsy wewnętrzne w Bloku Sowieckim, jeśli się rozszerzą, jeśli wyślizgną się z rąk planistów komunistycznych, mogą się przeistoczyć nagle z ilości w jakość. Przy sprzyjających okolicznościach zewnętrznych mogą, owszem, mogą doprowadzić do obalenia komunizmu". Proponuję Tomaszowi Mianowiczowi by rozważył, chociażby jako jedną z hipotez roboczych, możliwość tego, że komuniści jednak nie są, być może, nadludźmi.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992