15. Nasze lektury: Jaką drogą pójdzie "Obóz" ?

NASZE LEKTURY

________________________________________________________________

Tomasz Morawski

Jaką drogą pójdzie „Obóz"?

Niewiele już pozostało pism, które do tej pory ukazują się w podziemiu. Chociaż dzisiaj pojęcie to wydaje się anachronizmem to jednak są tacy, którzy z różnych przyczyn (często ekonomicznych) nie wyprowadzają swego pisma na "powierzchnię". Wśród periodyków, które dalej ukazują się w swej dotychczasowej formie znajduje się również "Obóz". Kwartalnik ten za główny punkt swoich zainteresowań przyjął twór, który kiedyś nazywano "obozem krajów demokracji ludowej" i pozostaje mu wierny od paru ładnych lat.

Nie można pomniejszyć zasług pisma w propagowaniu tematyki związanej z tymi rejonami świata, które pozostawały dla wielu z nas najbardziej interesującymi a jednocześnie nieznanymi i najbardziej tajemniczymi. Nakładało to siłą rzeczy na zespól redakcyjny wiele ograniczeń tematycznych mających swe źródło w koncentrowaniu się na zagadnieniach mieszczących się w pojęciu tytułowego "Obozu". Myślę, że jest to bardzo trudne zadanie, z którego jednak kwartalnik wywiązywał się zupełnie dobrze. Niewątpliwie jest to jedno z tych pism, o których można powiedzieć, iż w dużej mierze kształtowały one poglądy wielu grup opozycyjnych.

Niedawno ukazał się 19 numer "Obozu", przynoszący czytelnikom sporą ilość interesujących artykułów. Nasuwa się jednak pytanie, czy numer ten ma szansę stać się wydarzeniem? Wydaje się, że chyba nie. Albowiem w błyskawicznie zmieniającej się sytuacji politycznej w krajach dawnego "obozu", od pisma tego rodzaju, o ustalonej renomie, dociekliwy czytelnik domaga się choćby częściowej odpowiedzi na kilka istotnych, jeśli nie wręcz podstawowych pytań. Są bowiem problemy, które wydają się szczególnie istotne dla naszej części Europy. Są to niewątpliwie grupy spraw, które w skrócie określić można mianem (posługuje się nim sama redakcja) sporu o teraźniejszość i przyszłość ZSRS. To bardzo pojemne pojęcie, w którym pomieścić można tak pytanie o to czy, nadal istnieje globalna polityka Moskwy, jak i zagadnienia narodowościowe. Także sytuacja społeczno-polityczna w krajach zrywających z sowiecką dominacją i wzajemne kontakty między nimi należą moim zdaniem do głównych zagadnień, których przybliżenie czytelnikom powinno stać się naczelnym zadaniem "Obozu".

Omawiany obecnie numer pisma, pozostawia pod tym względem pewien niedosyt. Owszem, właściwie większość z tych tematów znajduje swoje miejsce na jego łamach, jednak duża część ) z nich jest jedynie zasygnalizowaniem pewnych problemów lub bardzo uproszczonym i moim zdaniem wysoce dyskusyjnym ich ujęciem.

Przykładem dobrze spełnionych oczekiwań może być wywiad Andrzeja Ananicza z profesorem Tadeuszem Świętochowskim zatytułowany „Azerbejdżan: czy istnieje nadzieja na powrót do lat 1918-1920?” Jest to rozmowa przekazująca nam racje strony azerskiej. Do tej pory w konflikcie armeńsko-azerskim poznawaliśmy głównie poglądy ormiańskie. Bardzo dobrze się stało, że prof. Świętochowski przedstawił nam i drugą stronę. Jeśli nawet nie musimy się godzić ze wszystkimi tezami jego wywiadu, to dla tych, którzy chcą na konflikty narodowościowe w ZSRS spojrzeć obiektywnie i bez jakichkolwiek uprzedzeń jest to bardzo ważna wypowiedź. Szczególnie cenne wydały mi się dwa jej fragmenty. Ten, w którym mówi on, że brak znajomości w świecie stanowiska Azerbejdżanu jest wynikiem braku Azerów na Zachodzie, w związku z czym światowa opinia publiczna jest kształtowana przez bardzo liczną diasporę ormiańską. Nie chciałbym rozstrzygać, która ze stron konfliktu ma rację. Myślę, że tak naprawdę to jest ona po obu stronach, jednak rozniecanie waśni między obydwoma narodami i ich zaognianie jest na rękę przede wszystkim władzom sowieckim wykorzystującym je dla utrzymania swej władzy na Zakaukaziu (tego typu działalność prowadzona jest zresztą i w innych rejonach Związku Sowieckiego). Prof. Świętochowski zwraca uwagę, że między obydwoma narodami istniały wieloletnie okresy spokoju i poprawnej egzystencji. Szczególnie dobitnym przykładem d mogą być lata 1918-1920, kiedy to między niepodległym Azerbejdżanem a niepodległą Armenią istniały zupełnie dobre stosunki.

Tak jak tenże wywiad może wnieść sporo nowego spojrzenia na sytuację wewnątrz ZSRS, tak nie wydaje mi się, aby mogła pretendować do takiej roli polemika Wojciecha Maziarskiego z Władimirem Bukowskim. Wbrew tytułowi „Świat nie jest czarno-biały”, świat Wojciecha Maziarskiego wcale nie mieni się innymi kolorami. Na jego plus trzeba zapisać, że w dosyć szczegółowy sposób streszcza on ciekawą wypowiedź Włodzimierza Bukowskiego ze spotkania jakie ten odbył 27 sierpnia tegoż roku na Uniwersytecie Warszawskim. Niestety sama polemika jest już jedynie zbiorem różnego rodzaju ci komunałów i stwierdzeń często jakby żywcem przeniesionych z niektórych zachodnich mass-mediów zauroczonych ciągle postacią Gorbaczowa.

Ponieważ Bukowski nie jest wielbicielem laureata pokojowej nagrody Nobla, więc siłą rzeczy jego poglądy nie mogą się spotkać z uznaniem polemisty.

Włodzimierz Bukowski ośmielił się również krytycznie spojrzeć na politykę niemiecką polskiego rządu, który jak pamiętamy jeszcze w pierwszej połowie roku był gotów traktować armię sowiecką jako gwaranta polskich granic zagrożonych jego zdaniem przez zjednoczone Niemcy. Mocnym i gorzkim oskarżeniem są słowa Bukowskiego, kiedy mówi: "Smuci mnie i denerwuje stanowisko Polaków w kwestii zjednoczenia Niemiec. Nagle nie wiadomo dlaczego, Polacy zaczynają postrzegać Niemców jako źródło zagrożenia, i to zagrożenia większego niż ZSRS i jego wojska, które wciąż tu jeszcze stacjonują. Zupełnie tak jakby na świecie nie było już komunizmu i jakby Niemcy nie żyli od 45 lat w ustroju demokratycznym. (...) W tej delikatnej sytuacji Polska zadała cios w plecy niemieckim demokratom. Wszyscy odczuwaliśmy wstyd: co tym Polakom odbiło?"

Panu Maziarskiemu tego typu uwagi nie mogą się podobać. Jego zdaniem i zdaniem kierunku politycznego, którego jest reprezentantem, zagrożenie komunistyczne jest jedynie wymysłem ludzi zaślepionych nienawiścią mających wysoce archaiczne poglądy polityczne. Jeśli Maziarski mówi, że Bukowski twierdzi: "iż każda prawica, w tym np. reprezentowana przez republikanów, jest lepsza od każdych komunistów, w tym np. reprezentowanych przez Platformę Demokratyczną", to nie tylko stara się przedstawić swego adresata jako co najmniej dziwnego obrońcę praw ludzkich, ale daje do zrozumienia, że komunizm wcale nie musi być taki zły. Wręcz przeciwnie są w nim nurty, które można by uznać za całkiem demokratyczne. Jest to pogląd bardzo znamienny dla tych środowisk, dla których prawica jest synonimem wszelkiego zła, a jej obraz próbują kształtować jedynie na przykładzie różnego rodzaju grup i ruchów o zabarwieniu wielce nacjonalistycznym.

Bukowski uważa Gorbaczowa za siłę destabilizującą. Spotyka się to więc z ostrą repliką W. Maziarskiego, że sowiecki prezydent jest pragmatykiem i zręcznym graczem politycznym. Nie twierdzę, że w jakimś stopniu nie ma on racji, jednak zręczność Gorbaczowa ma uratować przede wszystkim władzę komunistycznego aparatu. Tym samym dla wszystkich tych obywateli ZSRS, którym nie odpowiada ten rodzaj władzy jego pragmatyzm i zręczność tak naprawdę niewiele znaczą. Maziarski stwierdza, że to nie Gorbaczow prowokuje różnego rodzaju starcia etniczne "Owszem, ktoś to prowokuje, ale nie wydaje mi się, by działo się to za wiedzą Gorbaczowa". Łatwowierni ludzie na Zachodzie i Wschodzie zawsze są gotowi go czymś wytłumaczyć. Przeważnie jest to ów mityczny "ktoś" (w domyśle partyjny "konserwatysta") szkodzący szanowanemu powszechnie gensekowi. To tenże ktoś wysłał wojska do Azerbejdżanu i na Litwę. On również wydal rozkaz masakrowania ludzi w Tbilisi, a ostatnio okazało się, że nawet próbny wybuch jądrowy na Ziemi Północnej odbył się bez wiedzy Gorbaczowa na polecenie jakiegoś "ktosia". Bukowski twierdzący coś zupełnie przeciwnego nie spotkał się więc z aprobatą wśród lewicowych środowisk tak na Zachodzie jak i w Polsce.

Z 19 numeru "Obozu" wybrałem do omówienia jedynie te dwa artykuły, uważając je za skrajne przykłady: tego czego można oczekiwać od pisma i tego z czego raczej śmiało można by w nim zrezygnować. Mam nadzieję, że w następnych numerach więcej będzie interesujących i wartościowych materiałów, a mniej tekstów mamiących nic nie znaczącymi morałami.

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992