14. NIE TYLKO O AGENTACH (Maciej Karwowski)

NIE TYLKO O AGENTACH

Inicjatywa wysunięta w Senacie przez najbardziej zasłużonego w Polsce obrońcę praw człowieka, p. Zbigniewa Romaszewskiego spotkała się z tak pełnym humanizmu oburzeniem, tak nacechowanymi troską objawami umiłowania najszlachetniejszych ideałów przez Najwyższe Autorytety, że aż serce rośnie i raduje się dusza. Dopisało też poczucie wielu dziennikarzom, zastanawiającym się nad możliwością poparcia uchwały senackiej przez Sejm.

Poziom debaty był niezwykle wysoki. Wybitni członkowie Senatu bez trudu sięgali szczytów elokwencji i krasomówstwa. Najwybitniejszy ze wszystkich, literat Szczypiorski, tak się zagalopował, że aż przyznał o co naprawdę chodzi. Chodzi mianowicie o obronę filozofii "grubej kreski", czyli o możliwość dalszej budowy Nowej Polski na komunistycznych fundamentach, jako przedłużenia PRL. Senator zadeklarował się jako gorący zwolennik owej filozofii. Przestrzeganie takich jej składników jak dalsza obecność agentów SB w Sejmie i organach władzy zapewni nam zdrowe życie publiczne - przekonywał senator. Samooczyści je i uszlachetni. (Warto wreszcie powiedzieć wyraźnie: SB, komunistyczny wywiad i kontrwywiad nie były "polskimi służbami", lecz orężem w służbie międzynarodowego ruchu komunistycznego z ZSRS na czele, realizującym interesy sowietyzmu i "wspólnoty socjalistycznej" w skali globalnej i lokalnej. Formalne związki poszczególnych osób czy działów z KGB bądź GRU są rzeczą absolutnie wtórną). Chodzi o zatarcie przeszłości - ujmowała sprawę sen. Radziwiłł (przypomnijmy hasło wyborcze pani wiceminister z 1989 r. - "nadanie socjalizmowi ludzkiej twarzy").

Najbardziej pouczające było ukazanie przy tej okazji jedności moralno-ideowej (nie ośmielimy się napisać politycznej) najwybitniejszych demokratów polskich.

Min. Majewski, podobnie jak niedawny szef SB poseł Karpacz są zdania, że służenie w SB było spowodowane na ogół impulsem patriotycznym, pobudkami ideologicznymi (broń Boże "komunistycznymi" - komunizmu przecież w Polsce nie było); tow. Karpacz ujawnił przy tym przypadkowo, że 99% pracowników jednego z Zarządów UOP to funkcjonariusze SB.

I Majewski, i Karpacz, i Szczypiorski powtarzają bez zmrużenia oka, i niemal verbatim identyczną tezę: "żadne służby specjalne nie ujawniają swych współpracowników". Niewątpliwie chodzi im o uzmysłowienie wszystkim, że PRL była suwerenną Polską oraz że była krajem normalnym. Pragnęli też dodatkowo pogrążyć wnioskodawcę, który idealistycznie zauważył: "przecież dzisiejsze MSW nie uważa się za prawnego spadkobiercę peerelowskiego ministerstwa". Cała rzecz w tym, że uważa się. I nie ty1ko ono. Senator Modzelewski był w tym miejscu bardziej realistyczny stwierdzając: "istnieje pewna kontynuacja w UOP, wywiadzie i kontrwywiadzie". Nie tylko istnieje, cała batalia toczy się o to, by ją zachować, i to bynajmniej nie tylko w służbach specjalnych. Stąd noszone przez wielu obawy, aby ujawnienie najważniejszych konfidentów SB nie wpłynęło na morale i skuteczność służb specjalnych RP. SB i służby specjalne RP to bowiem to samo - tak jak podobne służby np. w Norwegii roku 1970 i roku 1990 (tow. Karpacz sugeruje zresztą wyraźnie, że w wielu środowiskach konfidenci byli etatowymi pracownikami SB). Trzeba też zauważyć, że zrobiono już bardzo wiele złego. Powiedziano niemiłe rzeczy na temat przywódców państw - pierwszych sekretarzy (z wyjątkiem tego z grudnia 1981 r.). Należy żywić obawę, że wpłynie to na obniżenie autorytetu dzisiejszych i przyszłych władz Rzeczypospolitej.

Inne argumenty przeciw dekomunizacji, chociażby władz Polski, były równie błyskotliwie trafne. Mówiono, że byłby to proces niszczący, niemoralny drogowskaz dla społeczeństwa, prowadziłby wprost do piekła (polskiego) i do krzywdzenia uczciwych Polaków. Powtarzała się fraza o "polowaniu na czarownice", czyli na niewinnych, o "zaszczuwaniu" (sen. Wielowieyski), o nietolerancji i chęci wprowadzenia igrzysk Nerona (sen. Bogucka-Skowrońska). Anna Radziwiłł poddała miażdżącej krytyce sam proces myślowy, który mógł doprowadzić do zajmowania się podobnym niewczesnym wnioskiem. Sen. Kozioł był zdania, że poruszanie tej sprawy świadczy o wyjątkowym, niespotykanym nigdzie okaleczeniu i manii prześladowczej społeczeństwa. Wiadomo - jeśli coś było nie tak (a trzeba to jeszcze udowodnić), to wszystkiemu winne są krasnoludki, a te z łatwością dadzą się schować za "grubą kreską".

Głosy, że materiały zostały jednocześnie zniszczone i sfałszowane (to ostatnie podawano jako pewnik), że dane są niepełne, a więc (?) nic nie można zrobić, albo chodzi tu o jakieś dziecinne "listy konfidentów": a nie rozbudowane i krzyżujące się akta, należą już do "argumentów" banalnych i ogranych (tow. Karpacz stwierdził wszelako, że dokumenty istnieją, ale u "źródła" - ciekawe, co miał na myśli ten niezależny arbiter sprawy). Prawdziwie oszałamiająca była jednak inna teza. Sen. Wielowieyski i inni stanowczo stwierdzili, że akta są podrabiane dziś właśnie, że "pozostają one nadal w rękach tych samych ludzi, którzy je stworzyli. Nadal (?) więc mogą być fałszowane". Pomijając już to, że wówczas mogą być też używane (nie wiadomo przez kogo i po co?), jest to teza niezwykle ciekawa.

Albo mamy tu do czynienia z podwójnym oczernianiem MSW - że jest nadal skomunizowane całkowicie i że zajmuje się obecnie m.in. fałszerstwami, a wówczas (oczywiście z uwagi tylko na tę drugą supozycję) winni jakoś zareagować p.p. Majewski i Milczanowski, albo... Albo publicznie skonstatowano, że w Polsce działają zorganizowane grupy esbeków próbujące zdezorganizować życie państwowe. wydawałoby się, że i wówczas należałoby coś zrobić, ale wspomniani mówcy byli zdania, iż całą tę tematykę trzeba odłożyć do lamusa. Debata na temat agentów komunistycznych i wysokich stanowisk państwowych napawa optymizmem, i to z wielu powodów. Chodzi nam przecież także o zachowanie naszej specyfiki i odrębności i oto na naszych oczach potwierdzają się znowu typowe, choć niesprawiedliwie wyśmiewane przez sąsiadów, cechy polskie. Niechęć do spektakularnych gestów, do zdecydowanego sprzeciwu, umiłowanie odpowiedzialnego niezdecydowania, unikania ryzyka dla spokoju i "pragmatyzmu" (zawistni sąsiedzi nazywali to przez całe lata bojaźnią i cichą zgodą na komunizm). To tylko romantyczni, zdecydowani w walce z komunizmem, skłonni do nieodpowiedzialnych gestów w imię wolności Czesi mogą załatwić to na podobną skalę. Słusznie nie chcemy skorzystać z ich wątpliwych doświadczeń. Chcemy być bliżej europejskich standardów. To my przecież przodujemy - to u nas był "okrągły stół”; to u nas zadekretowano "grubą kreskę" i dumnie podkreślano, że nasz pierwszy rząd potrafi w oczach Moskwy godnie zastąpić rządy PZPR. U nas takie numery nie przejdą.

Czesi okazali się tak nienormalni, że jak donosi "Życie Warszawy”: "ubawiły" ich polskie twierdzenia o możliwości podrobienia tych materiałów. Pełni zaślepienia są zdania, że polskie "argumenty" to bzdury i wykręty. Upierając się przy swym nihilizmie mówią, że już dość dawno istnieją w świecie takie specjalności jak kryminologia i grafologia - zdolne ustalić autentyczność dokumentów. Twierdzą nawet, że ich StB miała powiązania z KGB (sic!) oraz, że różniła się od dzisiejszych służb Republiki (!). Są tak zaślepieni, iż uważają, że część rejestrów agentów trafiła do Moskwy. My wiemy jednak, że w stosunku do Polski KGB zawsze zachowywało dystans. Możemy również ze wzgardą odrzucić nie poważną odpowiedź z Pragi na nasz argument, że przecież nie wszystko uda się wyświetlić: "czy z tego powodu, że nie umiemy leczyć raka, mamy przestać składać złamane nogi?" ("Życie Warszawy"). Nie bacząc, że działają na szkodę kraju i moralności publicznej Czesi powołali specjalną komisję parlamentarną. Działając w typowym dla nich duchu Samosierry chcą nawet odsunąć na jakiś czas od pełnienia funkcji publicznych pracowników, współpracowników i opiekunów ich SB. Potrafią zauważyć: "Obserwując działania niektórych posłów do parlamentu federalnego można z dużym prawdopodobieństwem zauważyć, że już teraz mogą być na nich wywierane jakieś naciski" ("Życie Warszawy"). Czy w Polsce możliwe jest bezkarne wygłaszanie podobnych opinii bądź traktowanie poważnie instrukcji w rodzaju tej sporządzonej przez gen. Dankowskiego? Na szczęście nie. Po nas, po najświatlejszych z nas, to, co przez 45 lat zrobiono z Polską, spłynęło jak woda. Mówiąc ściślej, myśmy się z autorami tych działań dogadali. I to właśnie jest słuszne i piękne, nie mówiąc o tym, jak bardzo przyczyniło się do uaktywnienia i zdynamizowania społeczeństwa. Można co prawda argumentować, że skoro jesteśmy już politycznie w Europie, to może warto pamiętać, iż podstawową rzeczą, jaką robią Sowieci w krajach europejskich, jest budowanie "agentury wpływy" w mediach, w administracji, w życiu publicznym (Czesi są zdania, że plany te już wprowadzono u nich po części w życie). Czy nie piękniej jednak rzecz całą zignorować, a podobnych tematów nie poruszać? Nasi wybitni humaniści-moraliści tak właśnie sądzą. Uważają, że po 45 latach komunizmu tak należy realizować rację stanu i budować normalne państwo.

A jednak ci, co sądzą, że wszystko da się zamieść pod dywan, mylą się głęboko. Im dłużej odwlekać się będzie dekomunizację, tym gorzej dla wszystkich, łącznie z dostojnikami komunistycznymi. Natomiast jeśli chodzi o agentów pchających się do władzy, to w sytuacji, gdy ich tożsamość znana jest iksowi i igrekowi, zachowanie dyskrecji i tajemnicy, nawet kosztem plotek i pomówień, jest niewykonalne.

Jeśli zaś chodzi o Czechów, to nie pisaliśmy na ich cześć panegiryków: oni zachowują się po prostu normalnie. Chcą być wolni i suwerenni. Nie chodzi nam tylko o tę jedną, z pewnością nudną sprawę (zwłaszcza po dwuletnim okresie paraliżu woli i działania). To, co się w naszym kraju dzieje wokół tej sprawy, jest jeszcze istotniejsze niż ona sama. Ukazuje wyraźnie, czemu w dzisiejszej Polsce jest tak, jak jest i to bez mała ze wszystkim i wszędzie. W debacie nad nią odnajdujemy przyczyny wspomnianego paraliżu. Widzimy zarazem zaciekłość i pomysłowość Najlepszych, by nadal nic nie zmieniać. Napotykamy na te same wykrętne i pokrętne "argumenty", udawanie niezrozumienia istoty sprawy, chęć opuszczenia dymnej zasłony na przeszłość. Widzimy tworzenie się tych samych dziwnych acz nieformalnych sojuszy, mających zasugerować istnienie normalności we wciąż nienormalnej rzeczywistości, co w tylu innych dziedzinach życia i organizacji państwa. Nie wydaje się jednak możliwe wepchnięcie z powrotem do butelki dobrego dżina, który chciałby skończyć z dziedzictwem komunizmu. Kiedyś nastąpi chyba pewna stabilizacja bytowa, a społeczeństwo wyjdzie ze stanu rozbrojenia psychicznego, w który wprowadziły je stan wojenny, "okrągły stół" oraz działania rządu "wielkiej koalicji". Pomogą mu w tym przykłady z zewnątrz. Jeśli jeszcze nie w październiku i po październiku, to nieco później.

Maciej Karwowski

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992