14. Listy: O DEZINFORMACJI CIĄG DALSZY, CZYLI WOJNA W ZATOCE PERSKIEJ W AMERYKAŃSKIEJ TV

LISTY

________________________________________________________________

O dezinformacji ciąg dalszy, czyli wojna w Zatoce Perskiej w amerykańskiej TV

Zaczęła się, kiedy Irak napadł na Kuwejt. Niszcząc i rabując, krwawo pacyfikuje każdy przejaw oporu, rozstrzeliwując całe grupy ludności, w tym kobiety i dzieci.

Tymczasem amerykańska telewizja przez pół roku przedstawiała sytuację jako „kryzys” w Zatoce. Według amerykańskiej telewizji wojna zaczęła się dopiero w chwili, kiedy przed miesiącem (tekst napisany został 20 lutego – przyp. red.) siły międzynarodowe, za zgodą ONZ i pod przywództwem Stanów Zjednoczonych, zbrojnie usiłują odwrócić skutki agresji Iraku. Od tej pory dobitnie to podkreśla telewizyjna plansza WAR IN THE GULF, która zastąpiła planszę CRISIS IN THE GULF. Odbieram to jako polityczną hipokryzję i nieodpowiedzialność. Przy nich nie dziwi już dalszy stosunek telewizji do wojny w Zatoce. Dzięki licznym i specyficznym doniesieniom filmowym z Iraku i komentarzom, reżim iracki – bestialski agresor – w amerykańskiej telewizji jawi się do niedawna bez mała wręcz jako ofiara międzynarodowej koalicji. Doniesienia o działaniach tej koalicji i sytuacji w Stanach Zjednoczonych i innych krajach w związku z wojną stwarzały tylko pozory obiektywizmu. Współgrało to z... propagandą iracką, przedstawiającą Irak jako ofiarę Żydów i Ameryki. Telewizja amerykańska, nadając rozgłos wyjątkowym demonstracjom oraz wypowiedziom w Iraku i Jordanii, popierającym Husseina, uwiarygodniała tezę Bagdadu, że toczy się wojna Żydów i Zachodu przeciw Arabom.

Kogo obchodzi, że to nie izraelskie rakiety i bomby spadają na Irak, ale irackie na Izrael i Arabię Saudyjską.

Sojusznicze bomby i rakiety atakują cele o ściśle militarnym znaczeniu dla Iraku, kiedy irackie uderzają po zbójecku, w ludność cywilną, będąc zwykłymi aktami terroru. Po utracie obiektów wojskowego dowództwa i telekomunikacji reżim iracki nowe ośrodki kierowania walką umieszcza w obiektach cywilnych. Np. w szkołach, hotelach i fabrykach. Z premedytacją trzyma też własną ludność w schronach wojskowych, aby po ich bombardowaniu wołać, że siły międzynarodowe zabijają także ludność cywilną. Dla tego m.in. celu reżim iracki zezwala na filmowanie niektórych miejsc w Bagdadzie i gdzie indziej. Dzięki temu amerykańska telewizja każdego dnia uświadamia amerykańskie społeczeństwo o cierpieniach społeczeństwa irackiego z powodu, amerykańskich zwłaszcza, nalotów. Do kogo ten adres, czemu on ma służyć? Czy tak jak w Wietnamie, wywoływać ma skrupuły nie tam, gdzie trzeba, i gniew Amerykanów kierować ma przeciwko własnemu rządowi?

Przypomnę tylko trzy telewizyjne perełki. Film przedstawia ruiny i wypowiedzi Irakijczyków, że zniszczono właśnie fabrykę mleka w proszku dla dzieci, a nie, jak głoszą Amerykanie, fabrykę broni chemicznej. Korespondent CNN jako „dowód” trzyma w ręce paczkę owego mleka, skrzętnie mu przez Irakijczyków wręczoną. Oto klasa sowieckich „doradców” w Iraku. Innym razem telewizja amerykańska pokazuje znowu ruiny, przy nich dzieci i kobiety, a potem pomstujące wypowiedzi Irakijczyków, że zniszczono kolejny obiekt cywilny. Lektor CNN dodaje – dowództwo amerykańskie twierdzi, że był to cel wojskowy. I ostatni przykład: – zdjęcie uszkodzonego mostu z komentarzem, że jest to cel cywilny. Zignorowano zupełnie fakt, że takie obiekty cywilne jak mosty, w każdej wojnie są zawsze celami militarnymi.

Subtelna szkodliwość tak preparowanych informacji o tej wojnie czytelna jest dopiero po głębszej refleksji. Nie można przecież było zobaczyć relacji amerykańskiej telewizji z Kuwejtu, jak żyją Kuwejtczycy pod okupacją Iraku. Nie słyszałem, aby CNN lub inna stacja podzieliła się z amerykańskim telewidzem refleksją, dlaczego to amerykańscy korespondenci mogą co.dziennie filmować sytuację w Iraku, a nie mogą tego robić w Kuwejcie? Ze nie życzy sobie tego Saddam Hussein, rozumiem, ale że nie protestują przeciwko temu amerykańscy dziennikarze, że nie domagają się wpuszczenia do Kuwejtu, tego nie rozumiem. Dowiedzieliśmy się za to, że protestują, ale... przeciw zrozumiałym ograniczeniom własnego rządu, który ma na celu zachowanie choć minimum poufności dla operacji wojskowych. Aż skóra cierpnie, kiedy przypomnę sobie pierwsze dni WAR IN THE GULF w amerykańskiej telewizji. Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy oburzać na głupotę (?) tych ośrodków. Przecież wojna to jest wojna, a nie jakaś zidiociała zabawa. Odnosiłem tymczasem wrażenie, że amerykańskie wojska miały, wg telewizji, jakby zapowiadać – uwaga, uwaga, za 4 godziny 10 samolotów zrobi nalot na taki a taki cel.

Nie wiem, czy należy uważać, że postawa czołowych sieci amerykańskiej telewizji, jest wyrazem znowu jedynie nieporozumienia i politycznej naiwności. Myślę, że jest to raczej świadomy wybór i działanie. Dotyczy bowiem ludzi wykształconych, bogatych i, jak mało kto, po świecie objeżdżonych i z problemami tego świata obytych. Komu więc i jakim celom służy obecna polityka amerykańskiej telewizji? Trudno byłoby odmówić racji nawet tym, którzy by powiedzieli, że w warunkach wojny, kwalifikuje się to wręcz jako działalność na szkodę kraju.

Można udział Ameryki w obecnej wojnie w Zatoce Perskiej roztrząsać na różne strony. Zwłaszcza im bardziej będziemy to robili drobiazgowo. Każda wojna ma swoje plusy i minusy. Ale już św. Augustyn ogłosił przed wiekami tezy o wojnie sprawiedliwej, a, jak się wyraził kiedyś marszałek Piłsudski, wojny będą tak długo, aż ludzie wynajdą lepsze skróty polityczne.

Wojna jest bowiem ostateczną próbą rozwiązania sprzecznych interesów.

Amerykańska telewizja ochoczo zaczęła pokazywać demonstrujące grupy przeciwników wojny. Szybko jednak tego zaprzestała, kiedy na ulicach amerykańskich miast pojawiły się o wiele liczniejsze demonstracje, popierające amerykańskie działania wojenne w Zatoce. Popiera je przygniatająca większość amerykańskiego społeczeństwa, co czasem przyznaje sama telewizja.

8-letnie rządy Prezydenta Reagana odrodziły w społeczeństwie amerykańskim zdrowego ducha nie tylko własnej przedsiębiorczości, ale i troski o sprawy polityczne. Ameryka nie może być bezpieczna izolując się od wydarzeń współczesnego świata, jak też i naiwnie przyzwalając na agresję i zło, szczególnie w strategicznie ważnych częściach świata. Takim rejonem jest Zatoka Perska, z Bożej woli światowe centrum ciągle najważniejszego surowca energetycznego. I nie chodzi o to, że akurat Stany Zjednoczone sprowadzają stamtąd niewiele ropy. Chodzi o to, że jeżeli rejon ten dostanie się jednoznacznie pod wpływy sił agresywnych i niedemokratycznych, to stworzy to zagrożenie polityczne dla całego świata.

Błędem lub celowym zamierzeniem zachodnich mediów jest milczenie o istocie obecnej polityki Iraku. Saddam Hussein nie jest normalnym prezydentem normalnego kraju. Od ponad 20 lat w Iraku panuje socjalistyczna dyktatura. Rządzi terrorem Socjalistyczna Partia Odrodzenia Arabskiego (BAAS), a Hussein jest jej wieloletnim gensekiem. Niczym się to nie różni od niedawnej jeszcze sytuacji w krajach komunistycznych.

W niektórych jest tak do dziś, ze Związkiem Sowieckim na czele. Amerykańskie i inne środki przekazu bzdurzą, że Zachód chce zniszczyć Irak, a jeszcze wczoraj sam go zbroił i współpracował z nim. Jest to wielkie nadużycie polityczne. Kontakty Stanów Zjednoczonych i reszty Zachodu z Irakiem nie różniły się od kontaktów z Moskwą i innymi państwami socjalistycznymi, a często były dużo słabsze. Jedynie w okresie długotrwałej wojny Iraku z Iranem, z uwagi m.in. na antyamerykanizm Iranu, Zachód pomagał trochę Irakowi militarnie, choć dotyczy to głównie Francji, od lat rządzonej także przez socjalistów. Ze względu na ów socjalizm, jak wspomniałem, głównym budowniczym irackiej potęgi militarnej i ojcem duchowym socjalistycznej dyktatury, są Sowiety i pozostałe kraje socjalistyczne, w tym była PRL. Z Polski np. pochodzi większość irackich czołgów i nie tylko. Zlewicowane amerykańskie i inne zachodnie media wolą problemu tego rzeczowo nie przerabiać.

Na marginesie – podobnie mają się sprawy z Republiką Południowej Afryki, gdzie starego, komunistycznego agenta Mandelę i kierowaną przez niego sowiecką agenturę, zwaną niewinnie Afrykańskim Kongresem Narodowym, przedstawia się jako „bojowników o wolność i demokrację”. Dopiero od niedawna przebąkiwać się zaczyna o prawdziwie patriotycznych siłach Murzynów, czyli o plemieniu Zulu, rodowitych mieszkańcach Południowej Afryki, którzy z Mandelą i ANC, poza ofiarą własnej krwi, nigdy nie mieli i nie mają nic wspólnego. Ale to inny temat.

Dlatego obowiązek świadczenia prawdzie spoczywa również na ludziach takich jak my, zwyczajnych, ale pragnących także prawości i życia w pokoju, nie tylko dla Ameryki, ale dla całego świata. Także dla narodu kuwejckiego i irackiego.

20 luty 1991, Sacramento

ANDRZEJ ROZPŁOCHOWSKI

(Skróty pochodzą od redakcji)

IMPERIUM
Witold MISSALA
ZACHŁYŚNIĘCIE SIĘ PORCJĄ NIEZALEŻNOŚCI
Prezentowanej obok rozmowy z premierem Litwy p. Giedyminasem Vagnoriusem nie można pozostawić bez komentarza. Każdy, rzecz jasna, ma prawo postrzegać sytuację Litwy w sobie właściwy sposób. Inaczej widziana jest ona oczami Premiera, inaczej obserwatora z zewnątrz. Wydaje mi się jednak, że wypowiedzi Vagnoriusa są charakterystyczne dla ludzi sterujących nawą państwową w krajach postkomunistycznych – przebija z nich obawa, niewypowiedziany niepokój, jak zostaną odczytane przez Moskwę. Odczuwa się to wyraźnie w Warszawie, nic też dziwnego, że udziela się to także w Wilnie. Giedyminas Vagnorius był znany bowiem – zanim objął urząd premiera – jako zdecydowany antykomunista, zwolennik wprowadzenia ładu kapitalistycznego w gospodarce litewskiej; powołanie go na stanowisko premiera w jakże trudnym dla Litwy dniu, w momencie, który był decydujący być może dla przyszłości tego kraju jako niepodległego państwa, także mówi wiele. Co więcej, objął ten urząd po p. Prunskiene, której zarzucano, że nagłą, nieprzemyślaną decyzją o podwyżkach cen miała ułatwić Moskwie opanowanie Litwy za pomocą Interfrontu. Zdecydowana postawa władz, w tym także nowego premiera, a zwłaszcza masowa odpowiedż na apel V. Landsbergisa, by bronić Parlamentu, zniweczyły te plany. I nagle, po kilku miesiącach piastowania premierowskiego urzędu, G. Vagnorius przestał już odróżniać kapitalizm od socjalizmu, w różowych kolorach widzi nawet komunistów...

Nie mogę odpowiedzieć na pytanie, co naprawdę się dzieje na Litwie. Odpowiedź jest zbyt złożona, aby można ją było poznać w kilka dni, które na przełomie kwietnia i maja spędziłem w Wilnie. Niemniej jednak dokonałem wielu obserwacji, które chciałbym poniżej przedstawić.

Wydaje mi się, że establishment litewski zachłystuje się uzyskaną porcją niezależności i powoli zaczyna bagatelizować obecność nie tylko armii sowieckiej, ale i KGB, także partii komunistycznej wchodzącej w skład KPZS. Wirgiliusz Czepaitis, deputowany do Rady Najwyższej Litwy i lider Partii Niepodległości, mówi, że Moskwa na tyle straciła możliwość oddziaływania, że staje się nieskuteczna także w szkodzeniu Litwie.

Niewątpliwie imponują dokonania osiągnięte po 11 marca 1990 roku. W ciągu ubiegłego roku, z miesiąca na miesiąc, coraz więcej przedsiębiorstw uznało litewską jurysdykcję i zaczynało odprowadzać podatki do budżetu Litwy. Obecnie tylko kilka – według słów rządowych urzędników – tego nie robi.

Litwa ma własny budżet i w bieżącym roku nie przewiduje wpłat do budżetu centralnego. Ma także własny system podatkowy. Na granicy z Białorusią, Łotwą i Rosją funkcjonują litewskie posterunki, przeprowadzana jest kontrola osób i towarów. Ceny są inne niż na Białorusi czy w Rosji. W negocjacjach z Moskwą podnosi się postulat wprowadzenia na granicy z Polską – przejściowo – trójstronnych posterunków granicznych: polsko-sowiecko-litewskich. System bankowy niemal w pełni kontrolowany jest przez władze wileńskie. Dla rozliczeń przedsiębiorstw i instytucji „promoskiewskich” utworzone zostały „banki polowe” na terenie jednostek wojskowych.

Ale jest także druga strona medalu. litwa kilka miesięcy temu próbowała wprowadzić do obiegu własne znaczki pocztowe. Cały transport (drukowane były w RFN) został zarekwirowany przez władze sowieckie. Miał to być pierwszy krok, swego rodzaju sprawdzian, czy możliwe będzie wprowadzenie własnego pieniądza. Odpowiedź nie jest krzepiąca. Są – jak widać – granice, których Moskwa nie pozwala przekroczyć. A bez własnego pieniądza reformy gospodarcze pozostaną ułomne.

Zadziwiające jest lekceważenie komunistów. G. Vagnorius został premierem, gdy armia sowiecka krwawo demonstrowała swą siłę na ulicach Wilna. Do tej pory nie wycofała się z wieży telewizyjnej, Domu Prasy oraz budynku radia i telewizji. Cały czas nadaje swój program telewizyjny. Prasa komunistyczna ma najwyższe nakłady. W administracji rządowej wielu ludzi pracuje od ponad dwudziestu lat. Komu oni służą, czy wszyscy są lojalni – te pytania nie zaprzątają uwagi premiera. Czy w takiej sytuacji nie muszą zastanawiać stwierdzenia, że wpływy komunistów są ograniczone jedynie do partii komunistycznych?

Nasi czytelnicy dostrzegli zapewne, że z dużym zainteresowaniem Śledzimy rozwój sytuacji na Litwie i w całym imperium. Uważamy bowiem, że jego rozkład i powstanie na jego gruzach demokratycznych i me podległych państw leży w interesie nie tylko Polski, ale także Europy i świata. Tym bardziej podkreślamy wyznawany na naszych łamach pogląd, że największym zagrożeniem jest i dla Litwy, i dla Polski komunizm, w jakiej by me był skórze, moskiewskiej czy narodowej. Nie można go lekceważyć, póki nie zginął. Nigdzie. Szczególnie na Litwie, której przecież odebrał niepodległość i którą wchłonął w swoje imperium.

Orientacja na prawo 1986-1992