10. Historia: W CIENIU SIERPNIA '80 (Andrzej Rozpłochowski)

HISTORIA

________________________________________________________________________

Andrzej Rozpłochowski

W CIENIU SIERPNIA '80

Opinia nie jest przygotowana na materiał, jaki pragnę przedstawić. Potoczna wiedza o sierpniu '80, nawet w Polsce, zamknięta jest w uproszczonym kręgu etosu i symboli. Nie jest prawdą, że my, Polacy, tylko tak lubimy i chcemy postrzegać historię. Opinii publicznej skrzętnie podsunięto naiwny schemacik, aby uśpić ją i wyprowadzić w pole. Jest czas najwyższy, aby dochodzić pełnej prawdy w interesie każdego z nas i dla dobra Ojczyzny naszej.

Powszechnie głosi się, że polski sierpień '80 był zrywem do wolności przeciw komunistom. Owszem, takie były pragnienia narodu, ale prawdziwe kulisy wydarzeń nie są tak jednoznaczne. Tymczasem prawie nic o nich nie wiadomo. To niedobrze, bo w miarę upływu lat wypełniać tę lukę będzie coraz trudniej. Pełna prawda będzie jak intruz, który zakłóca przyjęty porządek, a wtedy także na iluzji i fałszu gmach Polski budować będziemy. Na to się właśnie liczy.

Sierpień '80 nie był tylko walką o wolność. SPROWOKOWAŁY GO I W NIEZNANYM JESZCZE STOPNIU ARANŻOWAŁY PEWNE KRĘGI KOMUNISTYCZNEJ WŁADZY. Na pytania: dlaczego, w jakim celu, odpowiedzi trzeba jeszcze szukać, choć niektóre cele są już widoczne, a krokiem wstępnym było przerwanie rządów Gierka. Zdaję sobie sprawę, że publikacją tą wchodzę na pełną zasadzek drogę ciemności. Ukryte siły są potężne i jak zawsze korzystają z ludzkiej naiwności. Nie zejdę jednak z tej drogi. Los chciał, że byłem w samym oku sierpniowego cyklonu. Współtworzyłem wydarzenia od dołu do najwyższych, dostępnych mi kręgów Po 11 latach przemyśleń uważam, że dzisiaj obowiązkiem moim jest dawać świadectwo jedynie pełnej prawdzie, bez względu na to, z czym i z kim się to wiąże. Prawda należy się Pola- kom w Ojczyźnie i na emigracji. Należy się też obcym, aby psiej przysługi Polsce nie świadczyli. Złe duchy mrocznej strony sierpnia '80 dławią dzisiaj Polskę równie śmiertelnie, choć inaczej jak kiedyś.

Od rządów "wolnej Rzeczypospolitej" na próżno naród domaga się rozliczenia komunistycznych złodziei i zbrodniarzy, wyrzucenia wojsk sowieckich, KGB i skończenia wobec Moskwy polityki uległości. Zdumiony naród słyszy, że nawet dalsze pogarszanie warunków życia, jest... koniecznością, czemu skwapliwie potakują dzisiaj również "eksperci" z Zachodu. Na próżno naród oczekuje ujawnienia agentów byłe- go reżimu. Jak może być inaczej, kiedy władające "wolną Rzeczpospolitą" elity wywodzą się z sił manipulujących sierpniem '80. Siły patriotyczne odbierają im jednak stopniowo inicjatywę, jak odbiera- ły w roku 1981. Pracujmy, aby nie powstrzymał ich nowy stan wojenny i nowe represje.

Zamiast tracić czas na żądania, których władze spełnić nie chcą, weźmy sprawy we własne ręce. Wszyscy, którzy mogą przedstawić ważne, a nieznane sytuacje, którzy znają fakty i dać im mogą uczciwe świadectwo bez względu na miejsce, gdzie dzisiaj żyjemy. Pokazujmy przemilczane wydarzenia i ich uczestników, unikając jednak pochopnych sądów. Im więcej odsłoni się samej prawdy, tym bardziej jasne będzie, kto był i jest agentem, wrogiem i kolaborantem, gdzie byli i są ludzie uczciwi, a gdzie ludzka naiwność i głupota.

STRAJKI I TWORZENIE «SOLIDARNOŚCI»

Przedstawię tylko zarys wydarzeń na Śląsku, bo znam je najlepiej. Tak się jakoś składa, że strajki: w hucie "Katowice", w fabryce małego Fiata w Tychach i kopalni "Manifest Lipcowy" w Jastrzębiu, rozpoczęły się tego samego dnia, akurat 29 sierpnia 1980 r. Nie zorganizowała tak zgranej akcji ukryta siatka opozycji, bo takiej po prostu tam nie było. A więc przypadek? Być może, choć w poważnej polityce takie przypadki się raczej nie zdarzają.

Zatrzymam się teraz przy hucie "Katowice", której byłem pracownikiem. Rozgrywające się w niej wydarzenia są moim najmocniejszym dzisiaj argumentem o manipulowaniu sierpniem '80.

O strajkach na Wybrzeżu ludzie wiedzieli niezbyt wiele, bo skąd? I oto tuż po 20 sierpnia zaczęły się nagle dziać w hucie rzeczy niebywałe. Kierownictwa poszczególnych wydziałów zaczęły organizować zebrania i wiece z załogą, na których kazano ludziom mówić krytycznie o wszystkim, co uważają za złe. Pamiętać będę zawsze zebranie na moim wydziale kolejowym. Ludzie byli onieśmieleni i zaskoczeni, a kierownictwo, zdenerwowane, wysilało się na dobrych gospodarzy. W pewnej chwili zebranie zmieniło obrót po wystąpieniu dwóch pracowników. Stwierdzili oni, że są różne złe sprawy nie tylko na wydziale i w hucie, ale w całym kraju. Dlatego trzeba utworzyć wolne związki zawodowe, które będą walczyły o lepsze prawa i warunki życia ludności. Następnie spowodowali oni, że kierownictwo opuściło zebranie, a ludzie spisali postulaty i wybrali przedstawicieli. Jednym z nich był mój obecny przyjaciel, dyżurny ruchu Jacek Jagiełka, a drugim byłem ja. To myśmy zmienili charakter zebrania. Tak się dla mnie zaczęło nowe życie, choć wcześniej obaj z Jagiełką mieliśmy niezależne od siebie kontakty z opozycyjnymi podziemnymi wydawnictwami, a Jagiełka odwiedzał także w Katowicach opozycyjnego działacza Kazimierza Świtonia, za co był zatrzymywany przez milicję i szykanowany w hucie. Po kilku dniach zebrań i wieców, które wyraźnie "podkręciły" nastroje, nadszedł 29 sierpnia 1981 r. Przyszedłem do pracy na nocną zmianę. I oto dowiedziałem się, że w części huty jest strajk. Za zgodą kolegów, ale wbrew zakazowi przełożonych, wraz z Jagiełką udałem się do strajkujących. Przyjęto nas w skład komitetu strajkowego. Akurat szykowano się do spotkania z dyrektorem huty, późniejszym wicepremierem Zbigniewem Szałajdą. Dziwne to było spotkanie. Przewodniczący Komitetu Strajkowego Marek Fabry nie prowadził żadnych negocjacji, nie przedstawił żadnego postulatu strajkowego, ale wraz z dyrektorem, w jakby wspólnie uzgodniony sposób, chciał podpisać jedynie oświadczenie, że huta "Katowice" popiera strajk na Wybrzeżu, po czym strajk w hucie zostanie zakończony. "Strajkujemy, aby skończyć ze strajkami" - takie było hasło Komitetu Strajkowego. Doprowadziliśmy z Jagiełką do zerwania spotkania. I to był ich błąd.

Po powrocie do siebie zaczęła się walka. Większość Komitetu Strajkowego popierała przewodniczącego. Może by mnie i Jagiełkę wyrzucono, gdyby nie inni ludzie. Wieść o strajku szybko się rozeszła i do siedziby Komitetu Strajkowego ściągać zaczęło mnóstwo pracowników. Ciekawe jest, że siedziba ta znajdowała się nie gdzieś na hali produkcyjnej między pracownikami, ale w budynku administracyjnym, w gabinecie chyba głównego mechanika. Gromadzący się ludzie poparli nasze stanowisko wobec reszty Komitetu Strajkowego. Domagaliśmy się, aby strajk trwał, aby zebrać od załogi postulaty i doprowadzić do negocjacji z władzami. Przeciw temu występował przewodniczący i większość Komitetu Strajkowego. Kim więc oni byli?

Kiedy naszą koncepcję ostatecznie poparła większość zgromadzonych, przewodniczący Komitetu Strajkowego z kimś jeszcze, odgrażając się, "polecieli" na hutę. Wybrano nowy Komitet Strajkowy, którego zostałem przewodniczącym. Poprzedni próbował na kilku wydziałach zorganizować dla siebie poparcie, ale ludzie na to nie poszli.

SPONTANICZNY ZAMACH STANU UDAŁ SIĘ. PODSTAWIONY KOMITET STRAJKOWY ZOSTAŁ OBALONY I JEGO MACHINACJE UDAREMNIONE. Strajk potoczył się teraz zgodnie z wolą prawie 20 tysięcy ludzi, rozpalonych wielkim entuzjazmem. Skutki zaistniałych zmian odczuliśmy natychmiast. Dopiero teraz hutę i drogi dojazdowe obstawiły pat- role milicji, a na terenie huty pojawiły się podejrzane grupy cywili. Próbowano technicznych prowokacji w newralgicznych punktach zakładu i podjęto dezinformację. Np. dziennik radiowy 30 sierpnia podał wiadomość o zakończeniu wszystkich strajków na Wybrzeżu. Dopiero następnego dnia, z 31 sierpnia na 1 września w nocy, po uprzednim obejrzeniu w telewizji podpisania porozumienia w Stoczni Gdańskiej, podpisaliśmy z dyrektorem huty własne porozumienie o zawieszeniu strajku do czasu podjęcia rozmów z komisją rządową. 2 dni później komisja rządowa podpisała porozumienie, ale nie z nami, lecz z drugim, jak się okazało, na Śląsku górniczym ośrodkiem strajkującym w Jastrzębiu, o którym nic nie wiedzieliśmy. Z nami grano na zwłokę jeszcze półtora miesiąca. Wkrótce wiedzieliśmy dlaczego. Reżimowi zależało, aby publicznie wylansować ośrodek w Jastrzębiu, a nie nasz, ponieważ tam główny trzon Komitetu Strajkowego z przewodniczącym był również podstawiony, ale nie został tak jak u nas obalony.

Chcieliśmy z Jastrzębiem nawiązać bliskie kontakty. Pojechałem tam w połowie września. Rzeczywistość była szokująca. Przewodniczący Jarosław Sienkiewicz "gościł" akurat jednego z sekretarzy komitetu wojewódzkiego PZPR. Późniejsza rozmowa z nim i innymi członkami Komitetu Strajkowego była starciem się absolutnie odmiennych stanowisk. Nie byliśmy zgodni w ani jednym punkcie. Straszyli nas sowieckim zagrożeniem dowodząc, że posuwają się ich wojska, a ludziom zgłaszającym się do "Solidarności" nie kazali jednocześnie występować ze starych reżimowych związków.

Ośrodek "Solidarności" w Jastrzębiu nie miał jednak dogodnego położenia strategicznego. Nasz ośrodek, który w październiku 1980 z huty przeniósł się do Katowic, był łatwo dostępny dla ludności Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego. W dodatku, im więcej władze atakowały nas i opluwały, tym bardziej powodowało to reakcję odwrotną - ludzie garnęli się do nas ze wzrastającym zaufaniem. Komunistów musiało to przerażać i zrobili dwie rzeczy - w Bytomiu powstał nagle kolejny regionalny ośrodek "Solidarności", a ośrodkowi z Jastrzębia przyznano także siedzibę w Katowicach. Jak się potem okazało, kierownictwo regionu bytomskiego - aż głupio - składało się z samych partyjnych, a przewodniczący Andrzej Cierniewski, po wprowadzeniu stanu wojennego, znalazł się w powołanej przez WRON komisji, rabującej majątek "Solidarności".

Po pewnym czasie doszczętnie zdemaskowanego przewodniczącego z Jastrzębia zastąpił jego zastępca Stefan Pałka, o którym się potem dowiedziałem, że jest związany z trockistami we Francji. W Jastrzębiu zawsze kręcili się ludzie z dysydenckiego DIP, z PAX i inni. Regionalny ośrodek "Solidarności" istniał także w Tychach, na bazie wspomnianej już fabryki małego Fiata. Kierownictwo tego ośrodka złożyło nam wizytę przekonując, że najwłaściwszą formą działalności są działania reformatorskie w partii komunistycznej. Nowy sekretarz zakładowy partii był doradcą przewodniczącego Leszka Waliszewskiego, z którym to później przegrałem wybory na przewodniczącego nowego, zjednoczonego Regionu Ś1ąsko-Dąbrowskiego. Jeszcze jeden regionalny ośrodek "Solidarności" utworzyli ludzie w rejonie Tarnowskich Gór. Z nimi jednymi mieliśmy dobre, choć rzadkie kontakty. Demonstrowali oni, tak jak my, duże poparcie dla KPN, ale wykazywali przy tym niezbyt jasne skłonności do własnej separacji. Przewodniczący regionu Jerzy Ciepiela zaś, w wyborach na Przewodniczącego Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, wystawił nieoczekiwanie własną kandydaturę. Nie było to mądre politycznie, gdyż nie mógł on nawet myśleć o wygranej, a jako członek KPN jedynie mógł mi odebrać część głosów. I tak się stało.

MKZ KATOWICE NA TLE INNYCH REGIONÓW ŚLĄSKA

Przywódcy sąsiednich ośrodków "Solidarności" nigdy nie wsparli naszych starań o odebranie komunistom nowej, luksusowej siedziby partii i największego chyba w Europie kompleksu nowej komendy wojewódzkiej milicji i SB, a nawet wojewódzkiej siedziby starych związków reżimowych.

Tylko w naszym ośrodku istniał regionalny Komitet Obrony Więzionych za Przekonania z własnym pismem oraz regionalna biblioteka konspiracyjnych pism i książek. Filie tych ciał tworzyły potem u siebie zakładowe organizacje "Solidarności". Powstało np. ponad 100 takich bibliotek. Tylko w naszym regionie istniała teleksowa. potężna siatka łączności z i między tysiącem zakładów pracy. Tylko my, i to jako jedyni w Polsce, prowadziliśmy regularne, co tydzień, zebrania z przedstawicielami zakładowych organizacji "Solidarności". Wydawaliśmy najwięcej własnych pism i, o ile dobrze pamiętam, przez długi czas jako jedyni wydawaliśmy codzienną gazetkę i prowadziliśmy codzienny kolportaż prasy związkowej, wydawnictw i wyrobów pamiątkowych dla organizacji zakładowych oraz otwarcie dla ludności. Dzięki kontaktom z Norwegią region nasz posiadał najwięcej sprzętu poligraficznego i jako jedyny zaczął przekazywać maszyny drukarskie do najbardziej prężnych organizacji "Solidarności" w zakładach pracy. Rząd odmówił nam, a wydał ośrodkowi w Jastrzębiu pozwolenie na wydawanie oficjalnej regionalnej gazety "Solidarności". Tylko nasz region prowadził takie akcje jak: rozdawanie wolnościowych ulotek w języku rosyjskim w czasie zawodów sportowych z udziałem sportowców sowieckich czy kolportowanie specjalnych ulotek wśród śląskiej milicji. To myśmy zorganizowali w stolicy Śląska uroczyste obchody zbrodni katyńskiej, Konstytucji 3 Maja i wielkie, patriotyczne widowisko teatralne, złożone z III części "Dziadów" Mickiewicza i "Kordiana" Słowackiego. Żaden inny ośrodek regionalny, w Polsce nie zorganizował podobnego wydarzenia, a zaatakowa1 je (1), nawet "Tygodnik Solidarność". Zorganizowaliśmy jedyną aukcję dzieł sztuki artystów śląskich, z której dochód zasilił kasę "Solidarności". Nawiązaliśmy liczne kontakty z młodzieżą studencką, ze szkół średnich i z harcerstwem. Jako jedyny zarząd regionu przygotowaliśmy pisemne sprawozdanie z minionej działalności na wspólny zjazd regionalny, który latem 1981 r. połączył 5 dotychczasowych ośrodków. Do najbardziej uporządkowanych należała wówczas także nasza gospodarka finansowa, co nie przeszkadzało, że właśnie wobec nas i mnie osobiście przez cały czas organizowane były kampanie oszczerstw o finansowe malwersacje, nie tylko przez zewnętrzną propagandę komunistów, ale i przez niektóre osoby wewnątrz "Solidarności".

W miesiąc po sierpniowych strajkach ośrodek nasz również, jako jedyny potem region w Polsce, przyjął uchwałę o niepodejmowaniu rozmów z jakimikolwiek strukturami partii komunistycznej. Rozmawiać można było jedynie z oficjalnymi organami państwa. Ciekawe, że przeciwny temu był działacz wolnych związków zawodowych sprzed sierpnia, K. Świtoń.

Na początku 1981 r. dostała się w nasze ręce taśma magnetofonowa z tajnych obrad wojewódzkiego kierownictwa partii komunistycznej. Pierwszy sekretarz KW PZPR w Katowicach Andrzej Żabiński omawiał z towarzyszami sekretny plan komunistów polegający na tym, że od pierwszych chwil powstania "Solidarności" starają się oni związek zdemoralizować i opanować. Jeszcze w więzieniu po wprowadzeniu stanu wojennego prowadzono wobec mnie przesłuchania w sprawie owej kasety, z udziałem świadczących przeciwko mnie działaczy "Solidarności".

W sprawie połączenia się kilku ośrodków śląskiej "Solidarności", jako jedyny szef jednego z nich, publicznie o to zabiegałem (w styczniu 1981 r. list otwarty do społeczeństwa Śląska). Tymczasem reżim uprawiał wprost przeciwną dezinformację, także rękoma ludzi naiwnych i swojej agentury w "Solidarności". Wykorzystano w tym celu szczególnie zainicjowane przez nasz ośrodek rozmowy o przedwyborczym połączeniu się, zerwane przez niemożliwość osiągnięcia porozumienia. O co chodziło?

Uważaliśmy, że jeżeli ma być połączenie, to prawdziwe, a więc dotychczasowe ośrodki tracą swe kompetencje na rzecz nowego, wspólnego kierownictwa. Powstaje jeden ośrodek decyzyjny, jedna kasa, jedno wydawnictwo prasowe itd. Siedziby dotychczasowych ośrodków miały spełniać jedynie funkcję pomocniczą na ogromnym terenie. Poszedłem z kolegami na to ryzyko licząc na naszą przebojowość i poparcie od dołu. A było to przecież bardzo niebezpieczne, bo do wspólnego Zarządu każdy z dotychczasowych ośrodków miał wprowadzić równo po 7 osób, mimo że nasz był większy od czterech pozostałych razem wziętych i że wiedzieliśmy już dużo o "dziwnym" postępowaniu wielu działaczy sąsiedzkich ośrodków. Okazało się jednak, że nasi partnerzy nie godzą się na nasze postulaty. Jest to dla mnie do dziś zagadką. Przecież mogli przyjąć nasze stanowisko, zdominować nas i zneutralizować, a może nawet i kolejno "wyciąć". Przypuszczam, że chyba jednak bano się naszego dynamizmu i autentycznego "ciągu" do ludzi, gorąco odwzajemnianego. Może też władze w swojej taktyce politycznej wolały jednak mieć jak najdłużej kilka ośrodków kierowniczych "Solidarności" na Śląsku, gdzie dwa z nich były im w pełni podporządkowane. Stanowisko naszych partnerów było następujące: dotychczasowe ośrodki zachowują swoją samodzielność decyzji oraz własne kasy i wydawnictwa. Utworzony zaś "wspólny" zarząd miał być w praktyce jedynie czymś w rodzaju ciała konsultacyjnego. I taką formułę "połączenia" chciano sprzedać społeczeństwu jako rzeczywiste połączenie się pięciu regionów "Solidarności" na Śląsku w jeden.

Nie można się było na to zgodzić. Aby przeciąć niedomówienia, poło- żyliśmy na stół Porozumienie z Jastrzębia, a z niego przedstawiliśmy zapis mówiący o tym, że w program działania regionu "Solidarności" w Jastrzębiu i w jego obsadę personalną prawo ingerencji ma... komitet wojewódzki PZPR! A więc jasne było, że delegacja Jastrzębia nie mogła dopuścić do zaniechania dotychczasowej działalności swojego ośrodka. Panowie ci wybuchli wściekłym atakiem i faktycznie zerwali rozmowy ogłaszając, że "połączą się" z innymi bez nas. I tak się stało, choć po prawdzie była to czysta fikcja i wielki blamaż. Nazwano to Zarządem Regionu Śląska i Zagłębia. Prasa, radio i telewizja nadały temu duży rozgłos. Ujadano przy tym, zwłaszcza w masowo rozrzucanych ulotkach, że śląski "watażka" Rozpłochowski storpedował połączenie się MKZ Katowice z pozostałymi ośrodkami śląskiej "Solidarności", bo rozbija związek, bo dąży do własnej dyktatury itd.

Ludzie reagowali na to wszystko właściwie, ale zdarzały się sytuacje kłopotliwe. Zwłaszcza że już na początku lutego 1981 r. wybuchła pierwsza, nie mam wątpliwości, że podłożona, "bomba" wewnątrz naszego regionu. W czasie mojego krótkiego pobytu we Włoszech na zaproszenie centrali związkowej dokonano próby pozbawienia mnie funkcji przewodniczącego. Na cotygodniowym spotkaniu z kilkuset przedstawicielami zakładowych organizacji "Solidarności" powiedziano, że wyjechałem do Włoch na prywatną wycieczkę, więc trzeba mnie zdjąć ze stanowiska, dodając, że praca całego zarządu jest zła. Sprawcą tego szokującego salę wydarzenia był przyjęty przez nas honorowo do Zarządu działacz Wolnych Związków Zawodowych w Katowicach sprzed sierpnia 1980 r., K. Świtoń. Po moim powrocie z Włoch sprawa się wyjaśniła, potępiony Świtoń wszedł jednak z nami w stały konflikt, co ujemnie odbijało się na pracy całego regionu. Wprowadzony został element destrukcyjnych i niepotrzebnych tarć, już do końca istnienia MKZ Katowice. Wcześniej stałe zamieszanie panowało w Jastrzębiu, gdzie ludzie z dołu próbowali odsunąć podstawionych działaczy.

Wkrótce, na tym samym forum zebrania regionalnego, zaatakował mnie i zarząd regionu przewodniczący "Solidarności" z mojej własnej huty "Katowice", zarzucając "złą pracę". Później proponował on jeszcze dwu osobom z zarządu potajemny układ, aby mnie odsunąć. Na owym zaś regionalnym zebraniu, między właściwie wszystkimi delegatami broniącymi naszej pracy, szczególnie ładnie wystąpił przywódca "Solidarności" kolejarzy w Katowicach, niejaki p. Cebula. Niedługo potem się okazało, że to był także człowiek pracujący dla komunistów, a który wykorzystał okazję, aby zyskać zaufanie i stać się bardziej znany.

Gorąco było też w trakcie kryzysu w marcu 1981 r., po prowokacyjnym pobiciu przywódców "Solidarności" w Bydgoszczy. Wobec pogotowia strajkowego w całym kraju, regionalne kierownictwa "Solidarności" przeniosły się bezpieczniej z "miasta" na tereny zakładów pracy. Nasze było w hucie "Baildon" w Katowicach. Dzięki sieci teleksowej śląskie zakłady pracy miały stałą łączność jedynie z naszym ośrodkiem regionalnym. Po gazetę strajkową i informacje przyjeżdżali kurierzy z zakładów, zarejestrowanych w ośrodkach Jastrzębia i Bytomia, gdyż, jak oświadczali, u "nich" nic nie ma. Mieliśmy też własną grupę kurierów, utworzoną ze studentów, która dniem i nocą "latała" od zakładu do zakładu, bo rwała się łączność teleksowa i telefoniczna. Nie psuli jej komuniści z zewnątrz, ale działacze "Solidarności" w niektórych zakładach pracy sabotowali wykonywanie obowiązków. Wyszło w tym czasie na jaw sporo działań dywersyjnych i odsłoniło się wielu "czających się" dotychczas kolaborantów. Jest interesujące, że zamiast współ- działania przywódcy regionu z Jastrzębia prowadzili wobec nas wówczas publiczne ataki. Przewodniczący Pałka tłumaczył mi potem, że to były prowokacje, a wiedzieliśmy, że to nieprawda. W efekcie wiele kopalni chciało wystąpić z Jastrzębia i przystąpić do MKZ Katowice. Powstrzymywaliśmy je mówiąc, że będą wspólne wybory, to i tak się połączymy. Uważam, że był to wielki błąd.

KONFLIKT Z WAŁĘSĄ

W czasie kryzysu marcowego miało miejsce moje poważne starcie się z Lechem Wałęsą. Nie tylko zresztą moje. Po pobiciu działaczy w Bydgoszczy Wałęsa nie chciał dopuścić do zwołania posiedzenia Krajowej Komisji Porozumiewawczej "Solidarności" wbrew stanowisku czołowych regionów związku. Telefony działały, więc regiony w całej Polsce były w stałej łączności. Pamiętam moje konsultacje na osi Katowice - Bydgoszcz - Warszawa - Gdańsk.

Kiedy do Bydgoszczy przyjechał Wałęsa, trwały i z nim telefoniczne debaty. Rozmowy między mną a nim nigdy nie zapomnę. Na mój wniosek, że trzeba natychmiast zwołać posiedzenie kierownictwa "Solidarności", Wałęsa wrzasnął: - Co ty będziesz tam podskakiwał? Przyjadę na Śląsk i na stadionie w Chorzowie zrobię wiec. Ludzie postawią ci szubienicę, a mi tron, ciebie powieszą, a mnie będą wielbili. - Mimo zdumienia błyskawicznie odpowiedziałem, że chyba nie wie, co mówi, ale niech przyjeżdża, to zobaczymy, co będzie. Świadkiem tej rozmowy było grono stojących przy mnie osób.

Jak pamiętamy, odbyło się w Bydgoszczy dramatyczne posiedzenie kierownictwa "Solidarności", po czym miały miejsce wszystkie jego skutki. Kiedy ja byłem na tych obradach, w Zarządzie Regionu w Katowicach miała miejsce sprytna prowokacja. Pracujący jako dziennikarz Wojciech Trzmiel nadał przez teleks w Polskę rzekomą uchwałę MKZ Katowice, której treść natychmiast wykorzystał reżim w głównym wyda- niu Dziennika Telewizyjnego jako pretekst do dyskryminacyjnych oska- rżeń "Solidarności". Tekst był w ogóle słuszny, ale publicznie, a zwłaszcza w tamtej sytuacji, było niedopuszczalne, aby "Solidarność" coś takiego ogłosiła. Uchwała wzywała, aby członkowie partii w "Solidarności" określili się i wybrali tylko jedną przynależność. Zaatakował mnie Wałęsa w czasie obrad Komisji Krajowej i przerwał je dla wyjaśnienia sprawy. Dowiedziałem się telefonicznie, co się stało, a po powrocie wypowiedziałem Trzmielowi pracę. O dziwo, w odpowiedzi przyjechała do mnie z Warszawy delegacja prasy związkowej, z Sewerynem Blumsztajnem na czele, znanym współpracownikiem KOR. Czyniąc pogróżki, domagał się on pozostawienia Trzmiela w zarządzie. Nie ustąpiłem i delegacji kazałem po prostu wyjechać, bo nie ma nic do wtrącania się tutaj. Wiedziałem, że już uprzednio Trzmiel w ukryciu przed nami długotrwale konferował z przybyłym kiedyś Adamem Michnikiem. Po co i o czym?

„SOLIDARNOŚĆ” NA ŚLĄSKU - CIĄG DALSZY

Po opuszczeniu naszego ośrodka Trzmiel przystąpił do grupy organizującej kampanie oszczerstw przeciwko zarządowi, a ze szczególną mocą przeciwko mnie. Jeździł on i inni nawet do Gdańska, do Wałęsy, składając pisemne oskarżenia. Nie wiedzieli, że przyjaciele przekazywali mi te papiery z powrotem. Utworzyła się grupa przedstawicieli kilkunastu zakładów pracy, która podjęła aktywną i mocno nagłaśnianą kampanię przeciwko kierownictwu MKZ Katowice. Jej szczytem było kompromitujące dla inicjatorów głosowanie nad wotum nieufności wobec Zarządu Regionu oraz (chyba w maju) zorganizowanie przyjazdu na Śląsk Lecha Wałęsy. Choć zaproszenie takie już dawno złożył MKZ Katowice, zaufany Wałęsy (dziś senator) Andrzej Celiński, przygotował wizytę nie z nami, ale z ową grupą, w porozumieniu z K. Świtoniem oraz kierownictwem regionu Jastrzębia, Bytomia i Tych. Przewodniczący regionu bytomskiego, komunista A. Cierniewski, w sposób wręcz śmieszny nadskakiwał Wałęsie. Po mnie podjechał samo- chód z kierowcą Wałęsy, kiedy wszyscy gościli na śniadaniu u ordynariusza diecezji katowickiej, śp. biskupa Herberta Bednorza. Odmówiłem przyjazdu, ale współpracownicy, dla ratowania sytuacji przed biskupem, a także w nadziei, że sprawy się wyjaśnią, przekonali mnie, abym jechał. Nic się nie wyjaśniło, a po południu na stadionie sportowym w Chorzowie miał miejsce wiec Wałęsy z ludnością. Wraz z zarządem otrzymałem nań "zaproszenie", ale kiedy przełamaliśmy się, aby jechać, zostaliśmy przez organizatorów wiecu zignorowani. Zatrzymała nas na bramie straż porządkowa mężczyzn w galowych mundurach górniczych z krótkofalówkami. "Solidarność" nie miała takiego sprzętu na wyposażeniu. Wpuszczono nas jakiś czas później, w trakcie trwania wiecu. Wałęsa był wściekły, bo na trybunach była garstka ludzi. Spotkanie prowadził W. Trzmiel. Wałęsie towarzyszył K. Świtoń, przewodniczący Jastrzębia Pałka, przewodniczący Bytomia Cierniewski, nie pamiętam, kto z Tych, także członek krakowskiego kierownictwa "Solidarności", Mieczysław Gil (obecnie szef OKP w Sejmie). Odnośnie do pana Trzmiela konieczne jest ważne uzupełnienie. Po odejściu od nas zaczął on także wydawać atakujące nas pismo związkowe, najpierw pod skrzydłami szefa "Solidarności" kolejarzy p. Cebuli, potem z pomocą kierownictwa "Solidarności" w zakładach budowy czołgów Bumar-Łabędy w Gliwicach, a w końcu u L. Waliszewskiego w Tychach. Głównym obiektem ataków byłem ja osobiście. Wracając do wizyty Wałęsy, organizatorzy urządzili wieczorem luksusowe przyjęcie w hotelu "Silesia" w Katowicach. Wysłannik nalegał, abym tam przybył, bo chce tego Wałęsa. Przy- byłem, ale z grupą kolegów z zarządu. Chciano wpuścić tylko mnie, ale postawiłem ultimatum, że wszyscy albo nikt. Weszliśmy i zdumiała nas wystawność bankietu. Do dziś nie wiem, kto za to płacił. Sytuacja była bulwersująca, gdyż my sami, aby uniknąć możliwych oszczerstw i prowokacji, prawie nigdy nie chodziliśmy do żadnych publicznych lokali. Stołowaliśmy się w tanim barze mlecznym. Na przyjęciu towarzyszył Wałęsie także przewodniczący wspólnej komisji wyborczej, utworzonej przez śląskie regiony dla przygotowania zjednoczeniowych wyborów. Wałęsa poprosił o przedstawienie prac przygotowawczych do wyborów. Szef komisji (później wyrzucony) właściwie stwierdził, że komisja zrobiła niewiele. W powstałej dyskusji działacze poszczególnych regionów mieli się wypowiedzieć, w jaki sposób przyczynią się do poprawy sytuacji. I oto stała się rzecz paradoksalna. Wykonanie wszystkich koniecznych prac zgłosiłem tylko ja w imieniu MKZ Katowice. A było to oddanie dla potrzeb komisji wyborczej maszyny drukarskiej i papieru, załatwienie sali zjazdowej i plakatów wyborczych, wydrukowanie odpowiednich materiałów wyborczych itd.

Wałęsa był zaskoczony. Obskakujący go od dawna ludzie, krytykujący pracę MKZ Katowice i moją własną, teraz w konkretnej i wspólnej sprawie, okazali się niekompetentni i do niczego niezdolni, zaś ci, którzy coś robią, są krytykowani. Ostatecznie Wałęsa zareagował jednak bardzo dziwnie. Podsumował spotkanie stwierdzeniem, że na śląskie wybory ma... niespodzianki! Rzeczywiście, było ich sporo, ale któż to wie, które były autorstwa Wałęsy. Co do jednej jestem pewien, a wyszła ona na jaw na krótko przed stanem wojennym. Chodziło o to, że Rozpłochowski nie może zostać przewodniczącym połączonego śląskiego regionu "Solidarności". Co prawda już w czasie negocjacji z rządem po prowokacji bydgoskiej w marcu 1981 r. władze zażądały imiennie usunięcia Rozpłochowskiego z kierownictwa krajowego i śląskiego "Solidarności". Wałęsa nigdy na to oficjalnie nie zareagował, ale nieoficjalnie działał w kierunku spełnienia żądania.

Na zebraniu "Solidarności" w hucie "Katowice" potwierdził to członek Prezydium Komisji Krajowej Związku, Ryszard Błaszczyk.

WYBORY

OWO zebranie w hucie rozliczało przewodniczącego zakładowej "Solidarności" Jacka Kiliana za manipulacje wyborcze na przewodniczącego regionu. Wówczas to ja wziąłem Kiliana niejako w obronę dodając, że był on tylko ogniwem całej siatki knowań, a R. Błaszczyk oświadczył, że to prawda, że były osobiste wpływy Wałęsy, aby Rozpłochowskiego utrącić w wyborach regionalnych. Sprawę rozgrywano na kilku polach. Kandydaturę moją do komisji wyborczej na przewodniczącego zarządu regionu w imieniu huty "Katowice" zgłaszał J. Kilian. Jak się potem okazało, zgłosił on mnie tylko jako kandydata na przewodniczącego wiedząc, że osobnego zgłoszenia wymaga kandydatura na członka zarządu regionu. Taką procedurę (bardzo dziwna) przyjęto w ordynacji wyborczej w toku długotrwałych kołomyjek, za sprawą głównie "eksperta" zjazdu, zdaje się że doktora praw z Uniwersytetu Śląskiego, towarzysza Kudeja. Po wprowadzeniu stanu wojennego pokazał on swą prawdziwą twarz. Zajęty sprawami w związku nie pilnowałem osobistych spraw wyborczych. Kiedy w trakcie zjazdu okazało się, że mogę kandydować na przewodniczącego zarządu, a nie mogę na jego członka, wybuchł skandal i część delegatów widząc, co się stało, domagała się wniesienia poprawki, umożliwiającej mi kandydowanie na członka zarządu. "Ekspert" Kudej był temu przeciwny wywodząc demagogicznie, że dla jednej osoby nie można teraz zmieniać prawa, nawet jeżeli jest to złe prawo. Sprawę, na swoją niekorzyść, przesądziłem ja sam prosząc delegatów, aby odstąpili od swego stanowiska, bo robi się tylko awantura i jest to wykorzystywane znowu przeciwko mnie i dobremu imieniu związku. W toku obrad, dzięki różnym sytuacjom, wytworzyła się wręcz atmosfera histerii u części delegatów na sam dźwięk nazwiska Rozpłochowski.

W pierwszej turze głosowania na przewodniczącego uzyskałem najwięcej głosów, ale zabrakło bodaj kilkadziesiąt, aby zostać wybranym. Ostatecznie przegrałem w trzeciej turze. Nie zostałem przewodniczącym największego w Polsce regionu "Solidarności". Nie zostałem dopuszczony i do samego zarządu. Wojewódzkie kierownictwo partii długo i gromko fetowało zwycięstwo. Na krótko przed stanem wojennym otrzymałem kolejne informacje o machinacjach wyborczych w regionie. Odkryto ponad 100 nie zidentyfikowanych mandatów delegatów, nie wiedząc kto to był i skąd. Oznaczało to, że w czasie wyborów działało ponad 100 "nieznanych" delegatów. Dalszym wyjaśnieniom położył kres stan wojenny i nie jest wyjaśnione do dzisiaj: kto to był i skąd, kto i na podstawie czego wydał im mandaty, jaką odegrali ci ludzie rolę na zjeździe itd. Wiem, że aktywną rolę w komisjach zjazdowych odgrywali członkowie PZPR.

Zbulwersowana "Solidarność" huty "Katowice" wybrała mnie do swej komisji zakładowej. W hucie wydawany był radykalny i bardzo poczytny biuletyn "Wolny Związkowiec", jeden z pierwszych w Polsce. Szybko dostrzegła i atakowała go nawet propaganda ościennych krajów komunistycznych. Aby wstrzymać druk pisma, "nieznani sprawcy" nocą zniszczyli drukarnię huty. Jednocześnie jednym z pierwszych posunięć nowego zarządu regionu po wyborach było uniemożliwienie wydawania pisma w regionie.

Przysłużył się temu szczególnie wiceprzewodniczący Marek Wach, uprzednio współpracownik L. Waliszewskiego w Tychach. Nie był zły oczywiście cały zarząd. Było w nim sporo porządnych ludzi, ale na część decyzyjnych stanowisk wskoczyły osoby blokujące najbardziej groźną dla komunistów dotychczasową działalność. Nie wiadomo, z . jakich działali pobudek. Znam kilka nazwisk, co do których nie mam wątpliwości, że byli oni agentami komunistów. Są to np. Franciszek Byczek i Mirosław Nowakowski.

UDZIAŁ W KIEROWNICTWIE I ZJEŹDZIE KRAJOWYM „SOLlDARNOŚCI”

Działalność MKZ Katowice miała duże znaczenie w "Solidarności" od początku tworzenia się związku. Także moja własna postawa spowodowała, że prędko stałem się jednym z najbardziej znanych w Polsce przywódców regionów. Natomiast przewodniczący z Jastrzębia, Sienkiewicz, nie pojawił się nigdy na obradach krajowych do końca swej działalności. Był jedynie parę razy w Warszawie, w czasie narad kierownictwa w siedzibie KIK, w trakcie procesu rejestracyjnego związku. Ale był pijany i pokazywał w kieszeni... pistolet! Na obrady "krajówek" nie jeździł raczej także jego następca, Pałka. Jeździł przede wszystkim niejaki Ryszard Kuś, osoba bardzo zagadkowa. Przewodniczący regionu bytomskiego zaś, Cierniewski, nie odgrywał w obradach żadnej istotnej roli. Jeśli zabierał głos, to wypowiadał jakieś grzecznościowe formułki, a także lubił popierać wszystko, co mówi Wałęsa. Z Jastrzębia jeździł też stale Tadeusz Jedynak, którego jako jedynego stamtąd dobrze poznałem i uważam za człowieka przyzwoitego. Jednak i my różniliśmy się ideowo, gdyż on zadawał się tylko z Bujakiem z Warszawy i z całym lewicowym towarzystwem pp. Kuronia i Michnika. Jednym z Twoich doradców zaś był Jan Łopuszański, obecnie bardzo znany poseł, szef Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Wraz z mec. Januszem Krzyżewskim z Warszawy w dużym stopniu byli oni naszymi politycznymi nauczycielami.

Mimo wyeliminowania z regionalnych władz "Solidarności" nie udało się wyeliminować mnie z władz krajowych związku. W grupie ponad 100 delegatów zostałem wybrany na zjazd krajowy, który ponownie wybrał mnie jako jednego z dziesięciu przedstawicieli regionu do nowej Komisji Krajowej. Na zjeździe trwała nie tylko normalna rywalizacja o wewnętrzne wpływy, ale wyraźny był podział na zwolenników i przeciwników Wałęsy oraz na zwolenników i przeciwników współpracy z reżimem

PRL. Ostatecznie więcej zwycięstw odnieśli zwolennicy Wałęsy i kolaboranci. Szczytowym osiągnięciem tych ostatnich było umieszczenie w uchwalonym na zjeździe programie "Solidarności" zapisu mówiącego, że "Solidarność" pragnie się porozumieć z Sowietami ponad PZPR i lepiej od niej zabezpieczy w Polsce interesy Kremla! Dzisiaj widać, że dochodzono do tego 8 lat, ale doszli przy "okrągłym stole". Byłem wśród delegatów, którzy w proteście przeciw powyższej klauzuli doprowadzili do przerwania obrad zjazdu, ale ostatecznie przegraliśmy.

Wreszcie ostatni fakt. Na obrady kierownictwa "Solidarności" w Gdańsku, 11 i 12 grudnia 1981 r., członkowie Komisji Krajowej ze Śląska i osoby im towarzyszące udali się pociągiem. Ktoś z zarządu regionu zarezerwował na kolei po raz pierwszy specjalny wagon, umieszczony na końcu pociągu. Z Gdańska do Katowic wracano w nocy z 12 na 13 grudnia, w momencie wprowadzenia stanu wojennego.

W tej sytuacji śląscy działacze "Solidarności", w tym i ja, jechali zwartą, wyizolowaną od reszty pociągu grupą. Byli dla władzy pewnym i łatwym do zgarnięcia łupem. I tak się stało. Nie musiano ich szukać między pasażerami całego pociągu. Będąc izolowani, mieli też utrudnioną szansę dowiedzenia się o zaistniałej w kraju sytuacji i tym samym, nie mogli uciec z pociągu na trasie. A właśnie w ten sposób uniknął aresztowania np. Zbigniew Bujak, jadący do Warszawy. Jestem przekonany, że dla śląskich przywódców "Solidarności" przygotowano pułapkę dla łatwiejszego aresztowania ich. Współdziałał w tym celu ktoś w zarządzie regionu.

PO 11 LATACH

To, co się w Polsce dzieje dzisiaj, jest konsekwencją dążeń sprzed stanu wojennego, tak jak to wyrażono w programie "Solidarności". Jest też konsekwencją sprowokowania samego sierpnia '80. Można było obecnie rozwiązać PZPR, skoro "rycerze okrągłego stołu" podjęli się lepszego zabezpieczenia w Polsce interesów sowieckich. Nie zmienia faktu, że część z nich nie jest świadoma tego nawet w chwili obecnej. Zrozumiejmy wreszcie, dlaczego to obecne władze RP są tak dziwnie "delikatne" i "ostrożne" w stosunkach z Moskwą. Zamknijmy uszy na uspokajające słowa, a patrzmy tylko na czyny.

Stan wojenny nie przyszedł po to, aby zniszczyć .,Solidarność" jako taką, choć takie stwarzano wrażenie. Nie po to prowokowano sierpień '80. Stan wojenny przyszedł dlatego, że tajne plany komunistów zostały pokrzyżowane, często bezwiednie, przez miliony spontanicznie powstałych Polaków. Sytuacja po sierpniu wymknęła się i komunistom z rąk i Polacy, mimo przeszkód robili z "Solidarności" coraz bardziej prawdziwy ruch wolnościowy. Tacy panowie, jak Geremek, Mazowiecki i inni, mieli w niej wpływy coraz mniejsze, choć okazyjnie wygrywali groźne sytuacje.

Stan wojenny, tak naprawdę, niszczył tylko patriotów, a zwłaszcza te tysiące prostych i bezimiennych ludzi w terenie, w zakładach pracy.

Takiemu więźniowi jak Marian Jurczyk zamordowano jedynego syna z żoną, a co groźnego spotkało więźniów lewicowo-ugodowych? Niech nas nie zwiodą represje prawdziwe i pozorowane. W ramach tej samej do roku 1984 jedenastki czołowych więźniów politycznych, w tym samym więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie, rzadko kiedy udało mi się napisać i przemycić kartkę papieru, a pan Michnik pisał i wydawał książki! Dla mnie nie można było podać lekarstwa, a p. Michnik otrzymał do celi cały tort. Moja miesięczna paczka żywnościowa miała skrupulatnie odważane 3 kilogramy, a paczki p. Michnika uginały się od wagi, z francuskimi papierosami dla Jacka Kuronia włącznie.

Ale to tylko są "uboczne pomówienia". Przecież łatwo postawić jest dzisiaj takich jak ja w sytuacji, aby udowadniać, że się nie jest wielbłądem.

2 tysiące lat temu tymi, przed którymi najbardziej przestrzegał Chrystus, przeciwko którym najdobitniej występował, byli... intelektualiści, zwani ówcześnie uczonymi w Piśmie. Uczył Chrystus, że oni wyznając czy nie wyznając Boga, zbyt często stają się bezwzględni i okrutni. Oddając się nauce i badaniu materii, oddają się w niewolę ludzkiej pychy, a zewnętrznym pozorem skrywają swe niegodziwości.

Mijają wieki, zmieniają się warunki człowieka, ale niezmienne pozo- stają ludzkie słabości. Jeszcze nie zakończył życia komunizm, najstraszliwszy w dziejach system polityczny, jeszcze wciąż się odkrywa jego stare i nowe zbrodnie, a wiadomo powszechnie, że największymi apologetami komunizmu byli i są... znowu intelektualiści! Na Zachodzie największymi wylęgarniami komunizmu są uniwersytety i liczne upadłe elity. Na Wschodzie Dzierżyński był szlachcicem, Mołotow księciem, Pol Pot kończył Sorbonę, i jest faktem, że od lat komunistyczne elity roją się od ludzi z tytułami. Intelektualiści na Wschodzie są katami, a na Zachodzie piewcami komunizmu.

W Polsce jesteśmy świadkami, jak próbują pożreć człowieka, którego kiedyś wynieśli "na ołtarze", a który dzisiaj nie chce dać się usunąć. Może stanie się to wreszcie powodem zmian, jakich naprawdę oczekuje naród, jakich potrzeba Polsce.

3 sierpień 1991 r., California

Andrzej Rozpłochowski

Autor publikacji
Orientacja na prawo 1986-1992