Kompendium wiedzy

7. ODPOWIEDŹ REDAKCJI - na list „Kilka uwag o ...”

I. „N” podobnie jak RRO jest zdania, że idea walki o niepodległość nie uzyskałaby obecnie pełnego poparcia większości. Stoimy zatem przed wyborem: świadomie wynajdywać bezskuteczne metody walki (gaszenie świateł, ruch spółdzielczy) i fałszywe cele (porozumienie, rozejm, honorowa kapitulacja), odpowiadające jednak aktualnemu poziomowi świadomości solidarnościowej (tzn. brakowi świadomości politycznej), aby uzyskać już teraz poparcie większości, czy też walczyć o zmianę świadomości większości, by zyskać jej poparcie w przyszłości dla programu niepodległościowego – obalenia komunizmu i ZSRR. „N” wybrała rozwiązanie drugie, TKK pierwsze. Uzyskać poparcie większości jest bardzo łatwo – trzeba obiecać duże sukcesy tanim kosztem. Niektórzy mniemali, że społeczeństwo przekonawszy się o nieskuteczności walki typu „solidarnościowego” dojrzeje do politycznego działania, a społeczeństwo zrobiło teoretykom psikusa – rozczarowało się i popadło w apatię, gorzej, że tak stało się również z wieloma ludźmi dotychczas aktywnymi, bądź sympatykami podziemia (epidemia ujawniania się). Kierownictwo „S” wraz ze swymi doradcami ponosi odpowiedzialność za brak przemian w świadomości, skostnienie, regres świadomości mas członkowskich. Powodem takiej sytuacji stało się również uporczywe trzymanie się wspomnianej przez autora listu korowskiej koncepcji wspierania władzy, a nie jej obalania. Na stałe komunistów z żadnej sfery życia społecznego wyprzeć nie można, bowiem społeczeństwo jest za słabe, by utrzymywać nieustannie stan zbrojnej równowagi w konfliktach z władzą. Być może to, co proponowała „N” było na wyrost, ale propozycje TKK były w takim razie na „niedorost”. Przywódcy powinni ostatecznie choć trochę wybiegać naprzód, a nie wlec się kilka mil za swymi zwolennikami. II. Koncepcję państwa podziemnego uważamy już od pół roku za całkowicie nieaktualną. Paradoksem jest, że aktywność społeczna umiejętnie skanalizowana, a nie zmarnowana przez przywódców na początku wojny mogła doprowadzić do jego powstania; teraz jest już za późno, a nie jak sądzi autor listu – za wcześnie. Możliwe jest natomiast powstanie politycznego podziemia pod warunkiem „dania sobie świętego spokoju” z TKK, RKW Mazowsze i ich „światłymi” koncepcjami zwalczania komunizmu za pomocą spółdzielczości. Nie jesteśmy zafascynowani okresem 1939 – 45, zdajemy sobie sprawę, że wówczas, podobnie jak dziś „panowała powszechna bojaźliwość i gadulstwo” (słowa Rzepeckiego). Celem ówczesnego państwa podziemnego było przede wszystkim prowadzenie walki zbrojnej, zadaniem obecnego miało być przede wszystkim dokonanie rewolucji w sferze świadomości, a następnie odegranie określonej roli politycznej w wypadku rewolucji lub/i zmiany sytuacji międzynarodowej. Naszym celem było wpływanie na działacz „S” w kierunku jak najszybszego upolitycznienia ruchu oporu, zanegowania prawomocności lub choćby polskiego charakteru radzieckich władz okupacyjnych występujących tym razem w rogatywkach. Utopijność naszego stanowiska polegała na tym, że proponowane koncepcje w roku 1982 zrealizować mogli tylko przywódcy „Solidarności”, ci zaś nie tylko nie dorośli do takiej roli, ale nie potrafili nawet pełnić obowiązków kierownictwa związkowego. W oświadczeniu MRKS-u (CDN nr 20) możemy wprawdzie przeczytać: „Dołożymy jednak wysiłku w przygotowaniach do strajku generalnego, którego chwila nadejdzie wraz z gotowością społeczeństwa do czynu niepodległościowego”. (podkr. „N”), co mogłoby świadczyć o korzystnej rewolucji w sferze świadomości. Niestety zaraz obok czytamy: „My jednak nie jesteśmy opozycją. Jako związek jesteśmy większością ludzi pracy w Polsce, a nasi przywódcy nie są zawodowymi politykami, graczami politycznymi w opozycji” (WAR). I to właśnie jest przejawem świadomości „solidarnościowej” – kompletne pomieszanie pojęć, fałszywe przekonanie, że polityka to coś złego, że można się bez niej obejść, a wreszcie, że odcinając się od politycznego działania w świecie, gdzie wszystko jest polityką, można korzystnie współżyć z komunistami. Okazało się, że przywódcy związkowi politykami nie są i dlatego właśnie przegrali. Nie tyle obawiamy się, że w wypadku dezintegracji imperium „Polski tron pozostanie nie obsadzony”, ile ostrzegamy, że nadchodzące wstrząsy w ZSRR zostaną przez Polaków niewykorzystane, szansa odzyskania niepodległości zaprzepaszczona jak to już nieraz w historii naszej bywało, jeśli na czele oporu pozostaną obecni przywódcy i doradcy wraz ze swymi poronionymi koncepcjami. Co się tyczy obecnej działalności, to jest przed zmianą sytuacji międzynarodowej i nowym przyśpieszeniem kryzysu komunizmu, a więc również przed nadejściem fali rewolucyjnej, nie wymyślimy nic nowego: bojkot struktur organizacyjnych, karanie zdrajców, tworzenie partii politycznych i ich porozumień, propaganda, samokształcenie, walka o świadomość, a przede wszystkim przygotowanie kadr dla przyszłej rewolucji, byśmy już nigdy nie byli zdani na Prezesa, znanego mistrza sztuki epistolarnej i innych. Musimy wypracować spójne koncepcje polityki zagranicznej i rewolucyjnej taktyki. Masy mogą nie mieć jasnych koncepcji postępowania, ale kiedy przywódcy nie wiedzą co czynić, to już jest klęska. Programu działania dla większości nie wymyślimy, bo większość dziś, poza ewentualnym bojkotem i tak nic robić nie będzie. III. Odpowiedzialność za ludzkie życie ciążąca na przywódcach w żadnym wypadku nie może stanowić usprawiedliwienia dla ich kunktatorskiej (zwlekającej) lub wręcz tchórzliwej politycznie taktyki i krótkowzrocznej oraz fałszywej strategii. Proszę sobie wyobrazić co by było, gdyby Piłsudski nie wydał bolszewikom bitwy warszawskiej, tłumacząc, że wojna przegrana, jak wszyscy twierdzili i żołnierze mogą zginąć niepotrzebnie. Podobnie w 1939 roku, gdyby rząd polski odstąpił Hitlerowi korytarz, aby uniknąć wojny, w której mogliby zginąć Polacy. Problem niezrozumiałego i zgubnego pacyfizmu redakcja nasza porusza szerzej w odpowiedzi na zamieszczony obok list „Syna Sybiraka”. Jeśli jakiś przywódca nie jest w stanie udźwignąć odpowiedzialności związanej z jego stanowiskiem, to zamiast biadolić, że jest odpowiedzialny, a rozterki moralne nie pozwalają mu prawidłowo nawet trawić, powinien zrezygnować i zadowolić się mniejszą. Jakoś dziwnym trafem Ks. Prymas J. Glemp, L. Wałęsa i członkowie TKK strasznie boją się ofiar, jakie pociąga za sobą walka z komunizmem, a gdzie strach przed ofiarami, które są wynikiem dalszego trwania komunizmu? Porównajmy: w obronie „Wujka” zginęło 12, zaś w przypadkach (ujawnionych) w „Dymitrowie” 34 górników, a wkrótce będą dalsze ofiary. Co się więc bardziej opłaca? Wymieniona Trójka chciałaby uniknąć przelewu krwi za wszelką cenę, aby nie obarczać swych nieskazitelnych sumień. A czyje sumienie obarczy np. wzrost śmiertelności noworodków pozostający w prostej linii skutkiem komunistycznych priorytetów. Czy tylko komunistów, czy także zwolenników zaprzestania walki z okupantem? Nie należy bać się odpowiedzialności za prowadzenie walki o wolność, ale za jej zaniechanie, to bowiem przyniesie więcej ofiar, cierpień i krwi, tyle tylko, że mniej widocznych, a więc mniej przemawiających do sumień różnych autorytetów.

"Niepodległość" - miesięcznik polityczny 1982-1983