10. DZIWNY - GDZIE NA ZACHODZIE SĄ NASI SOJUSZNICY? - ODPOWIEDŹ KOS-owi
W 23 numerze KOS-a (styczeń 1983) D. Warszawski wspomina o potrzebie powołania poza krajem jakiejś politycznej reprezentacji społeczeństwa polskiego, podając za przykład działalność Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu w czasie I wojny światowej lub obecną dyplomację palestyńską. Sami o tym pisaliśmy już pół roku temu (nr 7 lipiec 1982) i później wielokrotnie powracaliśmy do tego projektu (ostatnio w nr 1/2 1982). Jeśli taka reprezentacja nie powstanie, to każde z ugrupować politycznych utworzy własne przedstawicielstwo i będzie szukało sojuszników na własną rękę: tzw. lewica (KOS, TM, TW) wśród zwolenników gazociągu syberyjskiego i socjaldemokracji (np. u wypróbowanego przyjaciela L. Breżniewa – W. Brandta), a tzw. prawica (Niepodległość) u zwolenników opcji zerowej, zbrojeń, konserwatystów, reakcjonistów – R. Reagana, M. Thatcher, H. Kohla i J. Straussa.
Powołanie wspólnej, międzypartyjnej (kiedy partie powstaną) i obejmującej przedstawicieli Polonii Polskiej Reprezentacji Narodowej w tym sensie sytuacji nie zmieniłoby, że nikt nie wyrzekłby się swoich sojuszników. Ale powstałaby na płaszczyźnie politycznej pewna nowa jakość – reprezentacja NARODU, a nie kilka przedstawicielstw różnych grup tegoż narodu. Zakwestionowano by w ten sposób na arenie międzynarodowej polskość władz okupacyjnych. Ponadto RFN byłaby zawsze gotowa do postawienia sprawy polskiej, gdyby nadarzyła się korzystna sytuacja. Obecnie taką reprezentacją nie dysponujemy.
Tyle nas z KOSem może łączyć w kwestii polityki zachodniej, a co dzieli?
Zgadzamy się oczywiście, że Polacy winni prowadzić taką politykę, która korzystnie wpłynęłaby na międzynarodowe uwarunkowania polskiej sytuacji. Ale jaka to polityka?
Prawdą jest, że żadna reprezentacja polityczna społeczeństwa polskiego nie będzie podmiotem dla supermocarstw. Ale tylko w aktualnej sytuacji. Jeśli Polakom udałoby się zjednoczyć wysiłki całej antykomunistycznej emigracji z Europy Wschodniej, jeśli organizacje emigracyjne dysponowałyby argumentem istnienia w tych krajach silnej, tzn. działającej opozycji, a ZSRR nadal zagrażałby światu, to w nieuchronnej konfrontacji nasze położenie polityczne uległoby zmianie, gdyż stalibyśmy się jednym z czynników decydujących o dezintegracji imperium. Wspieranie takich ruchów byłoby dla USA mniej kosztowne niż wyścig zbrojeń i na dalszą metę obezwładniłoby Rosję. Paradoksalnie, ale wzrost znaczenia Polski zależny jest od kontynuowania przez Sowietów polityki imperialnej (przydałby się jeszcze jeden Afganistan, np. w Indochinach lub Iranie). Myśląc o Polsce trzeba teraz myśleć o całej Europie Wschodniej. Stąd zadanie dla nas – stać się ogniskiem, wokół którego będą gromadziły się wszystkie narody Europy uciemiężone przez Rosję i komunizm. Nie ma to nic wspólnego z jakimś posłannictwem. Po prostu nasza wolność jest uzależniona od ich wolności. Oznacza to też śmiertelną walkę z naszym odwiecznym wrogiem – Rosją.
„USA nie mają w Polsce długotrwałych interesów politycznych”. Owszem, gdyż tu nie o Polskę idzie, ani obronę jakichś interesów w jakimś konkretnym kraju, lecz o cały świat. Wraz ze wzrostem zagrożenia światowego USA i jej zachodni sojusznicy będą wszędzie, a więc również w Polsce, szukali jakiegoś poparcia, aby powstrzymać radziecką ekspansję.
F. D. Roosvelt i Zachód sprzedali Polskę w Jałcie. Za ten bezmyślny czyn zapłacą prawdopodobnie nową wojną, a już zapłacili utratą znacznych obszarów wolnego świata i zagrożeniem własnych granic. Trzeba więc z tego korzystać. W polityce nie ma obrażania się (to zwyczaj wyłącznie polski, krajowy). Skoro przyszedł Prezydent, u którego można coś dla Polski uzyskać, to trzeba mu pomóc (przypomnijmy sobie W. Wilsona), a nie utrudniać jego konsekwentnie antyrosyjską politykę wspieraniem przyjaciół ZSRR.
D. Warszawski wskazuje, że jeśli wybieramy politykę aktywną, to stajemy wobec alternatywy:
1. Dążyć do przeciwstawienia się Rosji za wszelką cenę szukając oparcia w USA, co powodując zaostrzenie stosunków między supermocarstwami, będzie Europę przerażało i nastawiało do nas negatywnie;
2. Zwrócić się do Europy popierając jej dążenia autonomiczne wobec USA, a wówczas Europa zmusi Moskwę do ustępstw w Polsce. Wyzwolona Europa Wschodnia pozwoli EWG spać spokojnie, bez obaw o inwazję sowiecką i zrezygnować z opieki USA, z którymi nie łączą jej wspólne interesy (handel z Rosją).
Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że pisząc o Europie D. Warszawski ma na myśli socjaldemokrację, natomiast milczeniem pomija tradycyjne, demokratyczne ugrupowania, sugerując, że jako powiązane z interesami z USA, Europy nie reprezentują (jeśli posiadanie wspólnych interesów z USA jest naganne, to chcielibyśmy zasługiwać na taką naganę). Coś jednak w przytoczonym rozumowaniu się nie zgadza.
Jeśli socjaldemokraci boją się konfrontacji USA – ZSRR, to dlaczego mieliby się nie bać zaostrzenia stosunków Europa – ZSRR i to w obronie Polski! Nie ma przecież wątpliwości, że jeśli Rosji udałoby się oderwać Europę od USA, nawet za cenę debolszewizacji Polski, to byłaby to tylko sytuacja tymczasowa. W drugim etapie połknęliby całą Europę razem z Polską i Panem D. Warszawskim, o ile wcześniej nie wyjechałby do USA. Tym bardziej, że warunkiem takiej umowy musiałaby być zgoda bojowej (tzn. bardzo bojącej się) socjaldemokracji na utrzymanie przewagi strategicznej ZSRR. W istocie powtórzyłaby się historia z Litwą: w 1939 r. Sowieci wspaniałomyślnie podarowali Litwie odebrane Polsce Wilno, aby rok później zająć to państwo razem z Wilnem. Chyba znakomity publicysta KOSa nie wierzy w trwałość paktów podpisywanych przez słynących z uczciwości władców Kremla, np. wolne wybory w Polsce za cenę zachowania rakiet SS-20 i zdystansowania się od USA.
Jeśliby Europa Wschodnia (a wiec również Ukraina, Białoruś i państwa Bałtyckie) miała wyzwolić się, to nie mogłoby to oznaczać jedynie rozluźnienia więzów łączących ją z Rosją, lecz prawdziwe wyzwolenie – rozpad bloku. Socjaldemokracja zachodnia, która nie chce ponosić kosztów obrony własnej wolności, musiałaby ponieść koszty wyzwolenia demoludów. Tak naprawdę to rozbieżność między USA i socjaldemokracją polegają na ty, że licząc, iż Stany Zjednoczone zawsze obronią Europę we własnym interesie globalnym, chce ona jednocześnie załatwić swój własny (socjaldemokracji) interes handlując (o tym dalej) z Rosją. Jeśli zaś skutkiem takiej polityki będzie wzrost potęgi ZSRR i zagrożenia Europy, to już niech się Ameryka o to martwi.
Europa nie jest jedna. Nasza strefa cywilizacyjna ma odrębne, a nawet sprzeczne z interesami socjaldemokracji dążenia. Chcemy się wyzwolić z jarzma Rosji i dlatego więcej nas łączy z USA niż z EWG.
Przyjrzyjmy się sojusznikom, których dla Polski wybrał D. Warszawski:
1. Kreisky – przywódca socjaldemokracji austriackiej oświadczył, że Austria będzie sprzedawała Rosji zaawansowane technologie oraz, że należy udzielać wschodnim bankrutom dalszych pożyczek (refinansować całość długów bloku sowieckiego);
2. W. Brandt, przywódca Międzynarodówki Socjalistycznej, przyjaciel Gierka, poparł wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, a ostatnio wypowiedział się przeciwko stacjonowaniu w RFN rakiet amerykańskich;
3. H. J. Vogel, kandydat socjaldemokratów na kanclerza, oświadczył, że jeśli USA nie dojdzie do porozumienia z ZSRR, to do końca tego roku rakiet instalować nie należy! Sowieci, bądźcie twardzi w Genewie, SPD jest z wami!
4. Partia Pracy – kiedy w parlamencie W. Brytanii głosowano nad zatwierdzeniem układów jałtańskich, przeciwko nim wypowiedziało się kilkudziesięciu posłów konserwatywnych i jeden (słownie: jeden) poseł Partii Pracy. Obecnie Partia Pracy wypowiada się za jednostronnym rozbrojeniem;
5. F. Mitterand – „najpewniejszy sojusznik Polski” jak go nazwał autor, odmówił właśnie zalegalizowania Radia Solidarność w Paryżu. Dlaczego? Mitterand popiera naszą sprawę tylko słownie, gdy zaś chodzi o czyny – pcha w Rosję tyle pieniędzy, technologii i nowoczesnych urządzeń ile się da. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Socjaldemokracja poniosła klęskę na polu gospodarczym. Porównajmy tylko – „antyrobotniczna” i konserwatywna polityka Reagana przynosi spadek bezrobocia i inflacji, natomiast socjaldemokratycznej Europie grozi krach ekonomiczny i masowe bezrobocie. Aby je sztucznie powstrzymać Europa musi eksportować. Poniżej kosztów własnych, ale eksportować, by w ten sposób utrzymać stabilność rynku pracy i nie utracić władzy. Ten eksport za wszelką cenę jest opłacany z kieszeni podatnika (w praktyce bezzwrotne kredyty dla Rosji) i prędzej czy później musi doprowadzić do załamania gospodarczego, jeśli rozwinie się na większą skalę. Japonia postępuje podobnie stosując dopłaty bezpośrednio dla eksporterów, Europa robi to za pośrednictwem Rosji (kredyty na zakup we własnym kraju). Na postawione w tytule pytanie należy zatem odpowiedzieć – sojuszników trzeba szukać na pewno nie tam, gdzie widzi ich KOS.
P. s.
Komuniści umieścili się na lewicy i wmówili wszystkim, że lewica to coś dobrego, a prawica – samo najgorsze. A niby dlaczego? Gloryfikowany przez KOSa rząd Allende w Chile walczył z opozycją za pomocą prostej metody: upaństwowił wszystkie papiernie, a następnie okazało się, że nie ma dość papieru dla… dzienników opozycyjnych! (A jak KOS zdobywa papier?) Komuniści, którzy zasiadali w rządzie popierali radziecką inwazję na Czechosłowację w 1968 r. Zaraz się okaże, że „Niepodległość” popiera Pinocheta, koncern Anaconda i ruch neofaszystowski w RFN. Wyjaśniamy więc, że Pinocheta uważamy za mordercę większego od Jaruzelskiego, ale mniejszego odeń agenta obcego mocarstwa.
Lewicowe koncepcje polityczne poniosły całkowitą klęskę, wymagają więc co najmniej przewartościowania. Gloryfikowanie kogoś tylko dlatego, że należy do lewicy wskazuje na zastój umysłowy.
Uważamy, że podział na lewicę i prawicę jest już przestarzały; jeśli jednak na lewicy umieścimy komunizm i Rosję, to na prawo od „Niepodległości” jest już tylko ściana. Jeśli natomiast jako lewicę określimy ugrupowania dążące do całkowitej zmiany sytuacji w kierunku demokracji, to jesteśmy skrajnymi lewicowcami. Przy takiej interpretacji socjaldemokraci bliżsi są czerwonym niż „N”, mimo bowiem, że dzieli ich od komunizmu stosunek do demokracji, to zbliża ich chęć obarczenia państwa zadaniem uszczęśliwiania swoich obywateli. Sprawiedliwość społeczną można pojmować w dwojaki sposób: albo prowadzimy taką politykę, która powoduje, że w konsekwencji przeciętnemu obywatelowi żyje się lepiej, albo podwyższamy wszystkim pensje, wprowadzamy najrozmaitsze świadczenia, rozkręcamy inflację i rozbudowujemy system podatkowy, po czym wszyscy idą z torbami.