1. DZIKUS PODZIEMIA - PO KAPITULACJI PODZIEMNEJ SOLIDARNOŚCI
Dzikus Podziemia Zwolennikom porozumienia czasów odnowy, wojny i normalizacji dedykujemy słowa M. Rakowskiego: „… opozycja wyszła już poza problematykę ściśle gospodarczą. Za kilka lat może okazać się, że wrosła ona głęboko w rzeczywistość polską i w związku z tym trzeba ją będzie tolerować jako zjawisko stałe. Powie ktoś, że taki rozwój wydarzeń jest niemożliwy? Szach Iranu też nie wyobrażał sobie, że lud, który powinien być mu wdzięczny za wyprowadzenie ze średniowiecznego zacofania w erę nowoczesności, przepędzi go z kraju i będzie obalał jego pomniki. Sytuacja może rozwinąć się w takim kierunku, iż zdławienie opozycji będzie możliwe tylko przez zastosowanie na szeroką skalę terroru”. (Rzeczpospol. u progu lat 80-tych Sierpień 1981 r., s. 171). Po klęsce grudniowej i roku szamotania się kierownictwo „S” skapitulowało. To nie komuniści rozbili konspiracyjne struktury „S”, lecz sami przywódcy wykreślili się z mapy politycznej walczącej Polski, choć formalnie i symbolicznie mogą jeszcze istnieć przez pewien czas. Skąd jednak ta ocena, skoro TKK istnieje i nawet zapowiada opublikowanie „nowego programu”? Żadne poważne kierownictwo polityczne nie rozpoczyna nowej rundy walki z przeciwnikiem od ogłoszenia własnej gotowości do kapitulacji, a tak postąpiła TKK oświadczając: „Tylko Lech Wałęsa może określić warunki na jakich Tymczasowa Komisja Koordynacyjna – zgodnie z jego wnioskiem – podejmie decyzję o swoim rozwiązaniu”. Być może oświadczenie to miało na celu wzmocnienie pozycji L. Wałęsy wobec okupanta. Ale jego skutek był wręcz odwrotny od zamierzonego, gdyż wywołał wrażenie, że TKK tylko czeka, aby się rozwiązać, a więc w praktyce zaprzestać walki. Ceną owego „rozwiązania się” byłoby „uwolnienie wszystkich pozbawionych wolności z przyczyn politycznych”. Jak jednak kierownictwo zamierza kontynuować walkę o „przywrócenie wolności związkowych i obywatelskich (które) – jak deklaruje – nadal pozostaje głównym celem naszych działań” (22.11.82), skoro wcześniej ma przestać istnieć? Jak walczyć o wolność uprzednio pozbawiając się oręża tej walki jakim są struktury podziemne, nawet takie jak TKK? Czy TKK zamierza walczyć jawnie? W takim razie pozostałoby członkom byłej Komisji pisanie petycji i listów błagalnych do Proncia. Życzymy sukcesów na polu sztuki epistolarnej. Z drugiego oświadczenia dowiadujemy się, że warunkiem rozejmu, który pociągnąłby za sobą likwidację kierownictwa Związku, jest NIE przywrócenie wolności związkowych ale jedynie zwolnienie aresztowanych. „Członkowie TKK zakładają – mówi Prezes (TM 36) – że swoją działalność na dotychczasowych zasadach utrzymują do chwili zwolnienia aresztowanych i skazanych. Do tego czasu nie przewidujemy ujawniania się, ani rozwiązania”. Podobne stanowisko zajął B. Lis w wywiadzie udzielonym Radiu Francuskiemu (12.12.82); wskazał, że warunkiem ujawnienia się jest: 1) zwolnienie wszystkich uwięzionych, 2) uruchomienie samorządów pracowniczych zgodnie z ustawą przyjętą we wrześniu 1981, 3) stosowanie ustawy o cenzurze. W oświadczeniu z 22 listopada TKK wymienia jeszcze: 4) przywrócenie do pracy zwolnionych, 5) odwieszenie wszystkich organizacji, których jeszcze nie rozwiązano oraz stowarzyszeń twórczych i naukowych (dotyczy to oczywiście organizacji, których jeszcze nie rozwiązano). Po ujawnieniu się i zawieszeniu broni, tj. w praktyce po powrocie do sytuacji sprzed Sierpnia, dalej kontynuowano by walkę na innej płaszczyźnie. Jak powiedział B. Lis ową „inną płaszczyzną” może być tylko działalność jawna. O „paranoi jawniackiej” niszczącej polską opozycję od czasu KORu pisaliśmy wielokrotnie; szkoda papieru na udowadnianie bezsensowności i szkodliwości tego typu działania. Wszystkie warunki ujawnienia się są wprost dziecinne i śmieszne; tego typu ustępstwa można cofnąć w ciągu jednej nocy, a będzie to operacja o wiele łatwiejsza niż wprowadzenie stanu wojennego. Myliłby się jednak ktoś, sądząc, że te wszystkie przejawy łaszenia się do komunistów nie mają znaczenia, gdyż czerwoni nie skorzystali z nich (i słusznie) i „nie pozwolili” ujawnić się członkom Komisji. Fakt polityczny, a są nim owe oświadczenia, gdy raz zaistniał, nie da się wykreślić; sytuacja po nim już nigdy nie będzie taka jak poprzednio, bez względu na rozmaite zaprzeczenia. Oto po roku okazało się, że milczenie i twarda polityka komunistów przynosi im sukcesy, zamiast bowiem wpłynąć na porzucenie przez TKK nierealistycznej linii porozumienia na rzecz trzeźwego spojrzenia na komunizm, przynosi skruszenie i ustępstwa polityczne kierownictwa Związku. Wrona zatem postąpiła rozsądnie nie przyjmując ręki wyciągniętej przez TKK, gdyż wszystko wskazuje na to, iż po upływie kolejnych miesięcy kierownictwo Związku skruszeje jeszcze bardziej i zgodzi się na bezwarunkową kapitulację. Przypomnijmy, że grupy solidarnościowe rozpoczęły walkę w podziemiu nie dlatego, że w Polsce pojawili się więźniowie polityczni, ale dlatego, iż do podziemia został zepchnięty nasz Związek. Przepełnione więzienia były dopiero skutkiem tej postawy (tego wyboru), a nie jej przyczyną. Gdyby kierownictwo 13 grudnia wezwało do kapitulacji, wszyscy zaś posłuchaliby polecenia, dziś nie byłoby ponad pięciu tysięcy więźniów politycznych (przy braku poparcia w kraju internowanych zwolniono by pod wpływem nacisków zachodnich), a więc mielibyśmy stan rozejmu postulowany obecnie przez TKK. Wobec aktualnej linii kierownictwa wszystkie ofiary poniesione przez Polaków, stają się niepotrzebne i groteskowe. Każdy tchórz i oportunista może teraz powiedzieć: „A wiecie, po co walczyliście? Trzeba było od początku, tak jak ja siedzieć cicho, a jeszcze jakąś cebulę lub but byście dostali, a tak to dostaliście ale butem; nawet przywódcy chcą tylko zaprzestania represji”. Jak czują się w obliczu tej kapitulacji rodziny pomordowanych i uwięzionych? Rezygnując z działalności podziemnej w wypadku zwolnienia więźniów, TKK w praktyce ogranicza cały swój program do postulatu amnestii. W 1982 roku TKK wzywała do oporu w imię przywrócenia stanu sprzed 13 grudnia, tym razem zabezpieczonego pewnymi gwarancjami. Cel ten określaliśmy jako utopijny, a wiodące doń metody walki jako niewystarczające. Po roku również TKK doszła do przekonania, że porozumienie jest, przynajmniej na obecnym etapie utopią, ale czy wobec tego zrozumiała popełniony błąd, czy opowiedziała się za obaleniem ustroju? Przeciwnie, w sferze rozwiązań politycznych TKK cofnęła się do lat 70-tych, wysuwając dziecinne propozycje programowe: „Czeka nas walka o możliwość prowadzenia działalności jawnej. Trzeba znaleźć takie formy, które to umożliwiają… może to będzie ruch samorządowy lub spółdzielczy, może różne formy stowarzyszeń i klubów…”. Prezes uchylił też rąbka tajemnicy jak wyglądać będzie wynik umysłowego wysiłku TKK i jej doradców: „… Będzie to program jawny, program na rzecz porozumienia (…). Będzie to działalność na rzecz reformy gospodarczej, postawienia całej gospodarki na nogi, na rzecz rozszerzenia wolności prasy i wypowiedzi, na rzecz rozwijania się inicjatyw charytatywnych (podkr. „N”). Wszystko to jest działalność, za którą trudno wsadzać, nie kompromitując jednocześnie systemu … (jest to) program pozytywny, program ewolucji systemu”. A praktyczne działania? „Widzę tu też takie formy jak opiniowanie i bojkot niewłaściwych decyzji kierownictwa (strajk włoski), współpraca z ewentualnym samorządem w organizowaniu produkcji i podziale zysku, modernizacja parku maszynowego itp.”. „Na to wszystko są przepisy, więc droga jest względnie łatwa”. Na koniec okazuje się, że TKK uznała prawomocność i nieodwołalność delegalizacji własnej organizacji, gdyż zapowiada, iż walczyć będzie tylko o nowelizację ustawy o związkach (tzn. o cząstkowe zmiany w istniejącej już ustawie) (TM 36). Ustawa zatem jest w oczach Prezesa również prawomocna, trzeba ją tylko znowelizować; najprawdopodobniej chodzi o dopuszczenie do istnienia, w jednym zakładzie więcej niż jednego związku. Te kilka cytatów wystarczy za cały program TKK. Dowodzą one nie tylko oderwania członków Komisji od realiów życia ale wręcz intelektualnej niemocy. Jest to bardzo naiwne; działalność charytatywna, ruch spółdzielczy i samorządowy, współpraca jawnych komunistycznych samorządów (innych nie będzie) z tajnymi komisjami zakładowymi w organizowaniu produkcji itp. itd. Całe rozumowanie TKK i wybranych przez nią doradców oparte jest na niezrozumieniu przez nich istoty komunizmu, a zwłaszcza jego fazy schyłkowej – komunizmu wojennego. 1) Wszelka działalność jawna będzie kontrolowana i sterowana przez komunistów (policję) albo w celu jej skompromitowania, albo wykorzystania, np. chodzi o zepchnięcie odpowiedzialności za stan gospodarki na samorządy pracownicze, użycie ich autorytetu dla operacji podwyżek cen i skompromitowanie. 2) Nawet reformy cząstkowe w komunizmie są niemożliwe; w warunkach dyktatury politycznej i gospodarczej (monopol) nie mogą trwale działać żadne ciała niezależne, samorządy, spółdzielnie, rzemiosło itp. Operacja NEP była już wielokrotnie powtarzana i zawsze kończyła się tak samo – zniszczeniem sektora wyzwolonego tj. niepaństwowego. Bez gospodarki rynkowej spółdzielnie, spółki i indywidualne warsztaty muszą upaść pod ciężarem podatków, zostać upaństwowione, bądź stać się instytucjami pasożytującymi, gospodarczo niezdrowymi. 3) Jedynym sposobem postawienia gospodarki na nogi jest likwidacja ustroju komunistycznego. Wszelkie próby reform będą zwiększały jedynie obciążenia spoczywające na ludziach pracy; innymi słowy dla pracowników w naszym ustroju mniej dolegliwa jest gospodarka centralnie zarządzana – właściwa dla tego systemu – niż samodzielność przedsiębiorstw wywodząca się z gospodarki rynkowej i z konieczności w komunizmie ograniczona do samofinansowania się. 4) Komuniści są już skompromitowani doszczętnie; jedna kompromitacja więcej lub mniej ani im nie zaszkodzi, ani nie pomoże, gdyż ich władza nie pochodzi z wolnych wyborów, lecz z Kremla. Jeżeli Prezes po doświadczeniach ostatniego roku (nie mówiąc już o historii wcześniejszej), twierdzi, że w komunizmie istnieje jakiś rodzaj działalności, za którą wsadzić nie można, proponujemy, żeby sam ją podjął, a wkrótce przekona się o dalekowzroczności własnej polityki. Będziemy przysyłali paczki. 5) Zb. Bujak obśmianą powszechnie propozycję porozumienia przytacza z powagą, jakby nie tylko rok ostatni, ale całe życie spędził ma Marsie, a nie w PRL. A może Prezes dał wyraz swojemu angielskiemu poczuciu humoru, zapełniając pół TM przytoczonymi pomysłami. Jeśli tak to brawo. 6) Pomysły półjawnego działania, niby tajnych Komisji Zakładowych zrodziły się prawdopodobnie pod wpływem lektur o hiszpańskich komunistycznych Komisjach Robotniczych z czasów gen. Franco. Nasi „teoretycy” zapominają jednak, że nie żyjemy w „liberalnym” faszyzmie hiszpańskim lat 60-tych i 70-tych ale w sowieckim komunizmie. Oba ustroje oparte są natomiast na innej zasadzie. W komunizmie najważniejsza jest władza, a nie efektywność gospodarcza (dyktatura polityczna łączy się z monopolem gospodarczym), w faszyzmie hiszpańskim natomiast ustrój polityczny (dyktatura) oddzielony był od gospodarki, gdzie panowały prawa rynku, a więc gospodarka wymagała efektywnej, opłacalnej działalności ekonomicznej. Dlatego też dyrekcje fabryk wolały zatajać przed policją fakt pertraktowania z nieoficjalnymi Komisjami Robotniczymi oraz podnosić płace, w zamian za wzrost wydajności pracy i zaniechanie strajków. W Hiszpanii istniał pewien interes wspólny między właścicielami fabryki i robotnikami. W komunizmie nawet takiej wspólnoty brak. Dyrektorzy są całkowicie zależni i związani swymi interesami z aparatem partyjno – wojskowym. Tu nie Hiszpania lecz forpoczta szczęścia ludzkości. Przytoczony pomysł musi zakończyć się całkowitą klęską ponieważ: a) załoga nie będzie gotowa poprzeć pseudotajnych KZ strajkiem (same groźby na władze nie podziałają) ze względu na skalę represji; b) podwyżki płac będą przydzielane kluczowym branżom bez interwencji TKZ-ów ze względów politycznych (zapobiegawczo), zaś pozostałymi kategoriami władza przejmować się nie będzie, gdyż od tego ma ZOMO; c) dyrekcje nie są oceniane w zależności od efektów gospodarczych, na które większy wpływ wywiera zaopatrzenie (reglamentacja) niż wydajność pracy. Na ocenę i awans dyrektora wpływają: 1.) powiązania – czyim jest człowiekiem, 2) ocena polityczna wydana przez komisarza i Komitet Wojewódzki PZPR, a więc trzymanie robotników „za mordę”, będzie pozytywnie oceniane przez jego zwierzchników. Dlatego też, kiedy zjawi się u dyrektora tajna (?) KZ, żeby pertraktować, wezwie on policję i otrzyma awans. A cóż proponuje Przewodniczący Związku, w czasie kiedy członkowie TKK wymyślają kolejną fikcję programową? Jak pisało „Słowo” L. Wałęsa jest „przede wszystkim politykiem”. Niestety, jest on przede wszystkim złym politykiem. Żaden polityk bowiem nie włożył jeszcze tyle pracy w osłabianie własnej pozycji i ośmieszanie się w oczach myślącej części społeczeństwa. Wysyłanie kolejnych listów do władz z rozmaitymi propozycjami musiało spowodować taki właśnie efekt. Chodzi nam nie tyle o ich treści, co o fakt nieustannego zasypywania epistołami w sytuacji dla związku niekorzystnej. Z góry było wiadomo, że na owe listy nie będzie żadnej odpowiedzi. KOS (nr 19) próbując za wszelką cenę usprawiedliwić Lecha sugerował, że „posunięcia te prowadzić mają do stworzenia reżimowi przestrzeni dla dokonania manewru wycofania się z dotychczasowej pozbawionej perspektyw linii politycznej, że mają umożliwić mu prezentowanie koniecznych ustępstw wobec społeczeństwa jako przejawów siły i dobrej woli”. Ale całe sformułowanie oparte jest na fałszywej przesłance, według której rząd chciałby się z czegokolwiek wycofać, podczas gdy w rzeczywistości „S” zrobiła wszystko, żeby z niczego wycofywać się nie musiał. Jego polityka jest dla komunistów korzystna, gdyż przyniosła w efekcie zmniejszenie społecznego oporu. M. Poleski proponował (TM 35), by Wałęsa powołał Komitet Solidarności. Lech mógłby „stworzyć kolejną niezależną instytucję społeczną stawiając Jaruzelskiego przed dylematem Gierka: zamykać wszystkich od nowa czy godzić się z faktami dokonanymi. Jedyną szansą poszerzenia szczeliny, przez którą wyszedł na wolność Wałęsa jest stworzenie przez niego struktury organizacyjnej, będącej jawną reprezentacją Solidarności”. Pomysł jest oczywiście cenny i słuszny, ale wysuwanie pod adresem Lecha propozycji, których on nie jest w stanie zrealizować, jest błędem politycznym i łudzi tylko czytelnika. Lech Wałęsa stanął na wysokości zadania w obecnej sytuacji tylko raz, w Arłamowie, kiedy należało nic nie robić i nic nie mówić. Działania polityczne obecnie przerastają po prostu jego możliwości. A może Lech jest w stanie coś wymyśleć? W TM 37 możemy przeczytać: „Nasza sprawa nie jest wymierzona przeciwko komukolwiek. (...) Chcemy tylko w tych warunkach służyć dobru naszej ojczyzny”. - Jeśli chcemy służyć Polsce, to nasza sprawa musi być wymierzona przeciwko komunizmowi i Rosji. Można o tym nie mówić, ale trzeba to rozumieć. Albo Polska albo Jaruzelski. Trzeciego wyjścia nie ma. A jak mamy według Wałęsy służyć? Przede wszystkim należy podzielić cały ruch na cztery odgałęzienia: a) związki zawodowe, b) samorządy pracownicze, c) stowarzyszenia twórcze i d) organizacje młodzieżowe. Co Lech miał na myśli pisząc te słowa nie wiadomo i lepiej nie dochodzić, gdyż będzie to czas stracony. Na pytanie bowiem jak walczy – Przewodniczący odpowiedział: „Powinniśmy zabiegać poprzez wszystkie dostępne nam drogi, w sposób publiczny, jawny, demokratyczny o nasze związki zawodowe, związki twórcze i stowarzyszenia...”. Otóż jeśli o pluralizm związkowy mamy walczyć jawnie – (tzn. tak jak za Gierka), to nasze wysiłki w Podziemnej „S” zostały w ten sposób nie tylko pominięte, ale również pośrednio skrytykowane: poddano w wątpliwość ich sens. Lech Wałęsa pośrednio w ten sposób odciął się od podziemnych struktur „S”, jeżeli oczywiście rozumiał co pisze, tj. jego przemówienie z 16 grudnia oceniać z punktu widzenia logiki wypowiedzi. Przewodniczący Związku uznał zatem za prawomocne rozwiązanie Związku, na czele którego stał. Cóż znaczą wobec tego zapewnienia, że pozostanie wierny ideałom Sierpnia? Lech Wałęsa jako polityk i teoretyk ruchu nie jest w stanie odegrać innej roli niż kapitulancka. Dla ruchu ma on jedynie wartość symbolu. Mógłby zatem politycznie pożyteczną rolę dla ruchu, gdyby: a) został uwięziony stając się uosobieniem cierpiącej Polski, b) stanąłby na czele tłumów z racji swego elektryzującego masy wpływu. Kilka zdań z ursuskiej „Reduty Ordona” jest więcej warte od całego programu TKK i Lecha: „Nie powinniśmy formułować postulatów reaktywowania związku, uwolnienia więźniów itp., bo trafiają one w próżnię. Kto je spełni? Dyrekcje zakładów? Generałowie z junty Jaruzelskiego? Marionetkowy rząd? KC? Protestujmy przeciwko władzy, udowodnijmy światu i rodzimym okupantom, że jej nie uznajemy, że nie jest ona reprezentantem narodu”. (Nr 24) Linia polityczna reprezentowana przez Lecha Wałęsę i TKK oznacza zatem kapitulację Solidarności podziemnej. Ruch Solidarności skończył się, jest to już okres zamknięty. Po „S” pozostała jednak masa upadłościowa: ludzie, grupy oporu, kontakty i zaplecze materialne (sprzęt). Powstaje problem: czy, jak i kto ją wykorzysta? Zadaniem na najbliższe miesiące jest nie tyle walka o wolność, demokrację i niepodległość, co walka o stworzenie dopiero narzędzi zmagań w przyszłej rewolucji. Dla wielu takim instrumentem miała być „S” – dla nas natomiast – system niepodległościowych partii politycznych. „S” skapitulowała i świadomość tego faktu dotarła już do wielu uczestników konspiracji. Nie mają oni jednak jeszcze odwagi wysnucia praktycznych wniosków z załamania się „S” i nadal czekają na cud („może Bujak zrozumie”), bojąc się, iż podejmując samodzielną i nową działalność złamią mityczną jedność. O rozczarowanych, którzy zaprzestali wszelkiej działalności już nie mówimy. Do tradycji i nazwy „Solidarność” mają prawo wszyscy uczestnicy tego ruchu, dlatego wypowiadamy się przeciwko zagarnianiu jej przez jakieś jedno ugrupowanie. Mamy już Polską Partię „Solidarność”, Solidarność Walczącą, Robotniczą Partię Solidarności – najczęściej są to ugrupowania maleńkie, kompromitujące samą ideę partii politycznej i poza nazwą nie mającą zbyt wiele do zaoferowania. Przykładowo, w ulotce RPS czytamy o walce, która powinna zastąpić starania o zawarcie porozumienia, ale nie pada zaklęte widać wyrażenie – obalenie (zmiana) ustroju. Pojawia się postulat wolnych wyborów, ale nie ma mowy o walce o niepodległość. Jako jeden z siedmiu celów występuje przywrócenie możliwości legalnego działania dla NSZZ „Solidarność”. Otóż my nie walczymy o prawo do legalnego działania dla „S” – przez pewien czas jest to możliwe również w komunizmie – ale o zmianę tego ustroju na demokratyczny i wolnościowy, w którym legalnie będą mogły działać wszystkie organizacje: „Solidarność”, RPS, „Niepodległość” i inne. Z tej zasadniczej różnicy trzeba zdawać sobie sprawę, jeśli chcemy, by Polacy zaczęli rozumieć czym jest wolność i demokracja. Całkowita jedność Polaków była możliwa dopóki „S” działała legalnie – była to bowiem płaszczyzna wspólnej walki zwolenników obalenia ustroju totalitarnego (realistów), ewolucjonistów (fantastów) pragnących nasycić go instytucjami demokratycznymi i ugodowców gotowych zadowolić się reformami pozorowanymi. Teraz owa jedność się skończyła. Dalsze utrzymywanie fikcji będzie powodowało wzajemne niesnaski, bądź rezygnację z rewolucyjnych celów na rzecz kapitulacji i walki pozorowanej (przyjęcie programu TKK). Jedyną płaszczyzną jedności jaką można i koniecznie trzeba utrzymać jest bojkot struktur komunistycznych. Poza nim jedność nurtu ugodowego (Lech Wałęsa, TKK, RKWM) i rewolucyjnego (np. MRKS lub grupy pozasolidarnościowe jak „N”) byłaby nie tylko niemożliwa do utrzymania, fałszywa ale wręcz szkodliwa. Paweł Jasienica analizując przyczyny klęski powstania styczniowego wskazywał, że „… rewolucja nie jest czasem odpowiednim do tworzenia gabinetów koalicyjnych, że pozostawieniem cienia władzy osobom politycznie niepewnym może oznaczać śmiertelne niebezpieczeństwo dla sprawy, w imię której popchnęło się naród do powstania”. (Dwie drogi) Pierwszy gabinet rządowy w Wolnej Polsce będzie musiał posiadać charakter koalicyjny, wówczas bowiem nie będzie miało znaczenia kto, jak chciał walczyć z komunizmem, ale jakiej Polski chce, jakich reform, jakich praw. Aby tak się stało trzeba jednak ową Wolną Polskę wywalczyć, a niestety przywódcy „S” tej walki poprowadzić nie są w stanie. Dopóki na wolności działał Władek Frasyniuk istniała jakaś nadzieja na zmianę linii politycznej kierownictwa, teraz ta droga jest już zamknięta. Trzeba zdawać sobie sprawę, że TKK nie reprezentuje już wszystkich, ale tylko jeden kierunek – ugodowy. Taki nurt w konspiracji i poza nią istnieje i nie ma powodu, dla którego nie miałby on mieć swojego własnego kierownictwa, tzn. właśnie TKK, RKW itd. Jeśli zatem TKK uważa się, jak oświadczył Bujak za „kierownictwo polityczne” (TM 36), to nie może być ona naszym kierownictwem. Obóz rewolucyjno – niepodległościowy musi mieć własne kierownictwo polityczne. Jedność jaką proponujemy, ograniczona wprawdzie do nurtu niepodległościowego, będzie oparta na wspólnej taktyce (metody walki z komunizmem) i strategii (cel walki), a nie na fikcji jedności wszystkich Polaków, co jest praktycznie niemożliwe. Być może za wcześnie kładziemy nacisk na problem kierownictwa, ale nie chcemy by powtórzyły się błędy polskich powstań narodowych. Analizując przyczyny klęski 1831 r. J. Łojek pisał: „zlekceważono kapitalne wskazania młodego Maurycego Mochnackiego, który żądał sformułowania przed wybuchem powstania programu walki niepodległościowej oraz desygnowania rządu rewolucyjnego, choćby złożonego z ludzi młodych i nikomu nie znanych, byle gotowych do czynu, do przyjęcia na siebie politycznej odpowiedzialności”. (Opinia publiczna a geneza Powstania Listopadowego, s. 219). Organizacje postsolidarnościowe o charakterze rewolucyjnym i niepodległościowym muszą się zastanowić czy nadal będą uznawały autorytet TKK, czy też uznając TKK formalnie, będą realizowały całkowicie rozbieżny program, czy wreszcie zrywając z fikcją powołają nowe kierownictwo polityczne, na którego program będą miały wpływ i którego polecenia będą chciały wykonywać. Zanim jednak powołamy nowe kierownictwo polityczne grupy dążące do obalenia ustroju powinny nawiązać współpracę; początkiem takiego porozumienia mogłaby stać się Deklaracja Solidarności opublikowana w TM, a omówiona przez nas obok. Pierwszym etapem nowej działalności powinno być zdanie sobie sprawy z własnej odrębności programowej, następnym zaś tworzenie własnych organizacji i łączenie ich w partie polityczne bądź organizacje oporu, w końcu porozumienie międzypartyjne i wyłonienie kierownictwa politycznego kraju oraz Polskiej Reprezentacji Narodowej zagranicą. Kierunek ugodowy takiej reprezentacji nie stworzy, ani w jej skład nie wejdzie, gdyż uznaje on PRL za państwo polskie. Wymieniliśmy poszczególne etapy działań, jakie należy podjąć na płaszczyźnie politycznej, by przygotować elitę polityczną narodu (a przez nią i sam naród) do kolejnej ostatniej już rewolucji. Do tej sfery działań należy też walka z kolaborantami i zdrajcami oraz bojkot struktur komunistycznych. Pozostaje jeszcze płaszczyzna organizacyjna – stworzenie struktur konspiracyjnych obejmujących cały kraj i wszystkie środowiska, zdolnych do podjęcia działania, kiedy rozwój wydarzeń spowoduje znów umasowienie ruchu oporu. Tworzenie całego zaplecza technicznego, łączności, drukarń itp. Trzecią, może najważniejszą, jest płaszczyzna oddziaływania na świadomość społeczeństwa poprzez wydawnictwa, biblioteki, samokształcenie itp. w duchu akceptacji wartości demokratycznych, wolnościowych i niepodległościowych i samej idei niepodległości. Czeka nas zatem głowienie się nie tyle nad wynajdywaniem rozmaitych metod walki z komunizmem dostępnych dla wszystkich, ale tworzenie instrumentów tej walki. Dopiero w przyszłości może pojawić się niebezpieczeństwo, iż celem jakiejś partii stanie się samo jej istnienie, a nie walka. Na to jednak nie pozwoli nam, rozwój wydarzeń, w przyszłości czeka nas bowiem rewolucja.